poniedziałek, 29 października 2007

NA WYLOCIE

Jestem już na wylocie. Mam wakacje! Sprawy polityki, szczególnie tej tureckiej (dzisiaj było święto narodowe, czyli 84. rocznica powstania Republiki Tureckiej, poza tym problemy z walka z terrorem kurdyjskich separatystow) - chociaz istotne, to mnie juz tak nie zajmuje. Nawet zmiana czasu na zimowy przemknela mi niezauwazenie i zorientowalam sie dopiero dzisiaj!

W tej chwili jestem na wakacjach.
Nie robie nic poza spacerowaniem, jedzeniem, robieniem zakupow (tureckie ciuchy rzadza) i - last but not least - nabywaniem opalenizny. Co prawda opalenizna nie bardzo ma sens, skoro zaraz po przybyciu do Polski zostanie przykryta bluzkami, spodniami, wysokimi butami i szalikiem, no ale... moze chociaz moj zarumieniony nos zostanie zanotowany w kronikach towarzyskich?

Jest mi juz smutno i nostalgicznie, bylam w koncu 6 dlugich miesiecy, a co gorsza, chce tu wracac. I jestem jeszcze bardziej pro-turecka niz wczesniej... i to wcale nie z powodu zalapania jakiegos tureckiego narzeczonego :) Jesli chodzi o to obawiam sie, ze fakt, ze mam tyle tureckich kolegow ktorzy niejednokrotnie zwierzali mi sie i chwalili swoimi podbojami, powoduje ze stracenie glowy dla Turka jest niemal niemozliwe... no coz. Za duzo o nich wiem.
Z drugiej strony - nigdy nic nie wiadomo - bez przerwy wszyscy powtarzaja mi ze powinnam w Turcji na stale zostac, wyjsc za maz... zycie pokaze.

Tyle spraw prywatnych :)

Jesli chodzi o sezon 2007 jest on juz nieuchronnie zakonczony. Zostaly niedobitki Niemcow, Skandynawow, i male grupki innych narodowosci. Pusto na plazy, pusto w porcie, pusto w hotelach, a wiekszosc z nich juz pozamykana.

Bylo nielekko - tloczno, gwarno i stresujaco, chociaz wedlug Turkow mniej turystow niz rok temu (ale oni zawsze tak mowia, a potem czytam, ze bylo odwrotnie). Bylo tez bardzo, bardzo goraco (upaly pod koniec czerwca i w lipcu-sierpniu - ponad 50 stopni).

Ale... byl Istanbul. Byla Kapadocja. Byl Kemer, ukochana Antalya i pare innych fajnych miejsc. No i Alanya - tak znajoma, ze juz prawie jak drugi dom. Mnostwo nowych znajomych i kilku dobrych - z zeszlych lat.
I oby tak dalej.
Wracam na pewno.

A na koniec maly wycinek tureckiej tradycji na otarcie łez:

- brat dla Turka to swietosc. Kiedy odwiedzil mnie moj brat, zaden z moich kolegow (w Turcji nie ma takiego czegos jak normalny kolega "od wypadow na piwo", przynajmniej nie wsrod tych bardziej tradycyjnych egzemplarzy) nie odwazyl sie do mnie zadzwonic. Dwa bite tygodnie telefon milczal - wszyscy podobno byli strasznie zapracowani, a przeciez mogli wyslac chociaz smsa. Niestety - brat (nawet mlodszy) jest dla nich kims w rodzaju bodyguarda. Bratu przedstawia sie chlopaka, i brat go akceptuje. W moim przypadku bylo to dziwne, bo dotyczylo przeciez zwyklych kolegow. Ale skoro ustalilismy juz, ze takich nie ma w Turcji... Wszystko jasne.
Zaraz po wyjezdzie brata z powrotem przypomnieli sobie o mnie wspomniani tureccy znajomi... Juz nie musieli sie niczego obawiac... Jaki to kontrast z Polska, gdzie koledzy siostry integruja sie z bracmi na przyklad w pubie albo przy wodce...

- rodzice to dla Turka takze swietosc (bo rodzina to swietosc i maja do niej ogromny szacunek). Po doswiadczeniach z bratem oczekiwalam, ze tak wstrzemiezliwi beda wobec mnie wszyscy koledzy takze w obecnosci mojej mamy, ktora mnie odwiedzila. I co? Wprost przeciwnie. Mama to kobieta. A kobiete to mozna bajerowac... Wszyscy znajomi (na przyklad znajoma obsluga hotelowa) nie ustaje w zaczepkach, flircikach. Nagle przypomnieli sobie slowka po polsku, nadskakuja, zarzucaja mnie platkami roz (doslownie!) a ja stalam sie niemal numerem jeden na liscie panien do wydania Alanya 2007 - moja mama powinna zalozyc katalog kandydatow.

Kolejne obserwacje do pracy pod tytulem "Zachowania Turkow w okresie godowym na podstawie pracownikow branzy turystycznej i gastronomii w miescie Alanya" - zebrane. Ten etap prac nalezy zakonczyc. Podsumowania, wnioski, skargi i zazalenia beda dostepne na tym blogu pozniej - juz z perspektywy polskiej.

A teraz jeszcze noc i dzien spokoju. Kompletnego relaksu, nie przerywanego dzwiekiem telefonu komorkowego i smsa (a propos, musialam teraz zmienic dzwonek, zeby przestac sie stresowac za kazdym razem gdy go slysze - przyzwyczajenie sezonu). Znow plaza, tradycyjna (niemal rytualna) herbatka w porcie, miedzy Turkami, nad brzegiem morza, z widokiem na wzgorze Kale... Potem pakowac wszystkie te rzeczy z tych ponad 6 miesięcy... a potem w droge.

Do zobaczenia juz zaraz w Polsce.
Albo za pol roku w Turcji.
Zalezy kto czyta ;)
Pozdrawiam wszystkich! Bardzo serdecznie. I dzieki ze tu jestescie.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

dzięki że Ty jesteś Skylar :)
Jak zawsze czytam z zapartych tchem Twoje notki i wciąż mało, mało, mało... ;)

Anonimowy pisze...

Elo :)
Ja czytam non stop i nałogowo twoje notki :) dzięki ,że tworzysz taki blog :)
czekamy na więcej...:D

pozdr. :)

Anonimowy pisze...

miłego powracania :)