Od czwartku jestem już z powrotem "w domu", czyli w Alanyi. I czuję się, jakbym wróciła zza granicy. Spędziłam 10 dni w zupełnie innym świecie, otoczona innymi ludźmi, ba, nie mówiąc już nawet o potrawach, muzyce, jedzeniu!
Z takiej perspektywy Alanya wydaje się niemalże europejska, a na pewno "nieturecka", neutralna, pozakulturowa...
Potrzebuję teraz trochę czasu żeby ogarnąć myśli. Raz, że nadal jeszcze nie mam mieszkania, znajduję się więc w jakże znanym mi i tyle razy już przeżywanym stanie: "na walizkach". Dwa, że będąc w podróży dotknęło mnie zatrucie... tak, to dowód na to, że alanijska flora bakteryjna jest zupełnie inna nie tylko od tej w Polsce, ale także południowo-wschodniej Turcji. Znajduję się więc aktualnie na oczyszczającej dietce, obchodzę się z sobą jak z jajkiem, piję turecką herbatę bez cukru, na kolację jadam suche gotowane ziemniaki lub makaron a na deser biały jogurt - jednym słowem raj.
Wyprawa, jak to z wyprawami bywa, pełna była przygód i tak zwanych niespodziewanych zwrotów akcji. O niektórych z czasem opowiem, przeplatając zdjęciami. Wyszło trochę inaczej niż miało być - przez chorobę kilka rzeczy mnie ominęło. Po raz kolejny potwierdza się banał, że "najważniejsze jest zdrowie" :) Ale i tak jestem zadowolona - udało się zobaczyć miejsca, które były na mojej liście 'must-see' od dawna. Udało się chociaż na chwilkę zanurzyć w klimat zupełnie odmiennego świata.
Jak to ja, już szkicuję plan kolejnego wypadu. Teraz już pod zupełnie innym kątem, z innym nastawieniem, innymi zamiarami. Bo przecież ile można siedzieć w miejscu, prawda? Jeszcze żeby pieniędzy na te wszystkie plany starczało - to już w ogóle byłby ideał :)
turlanie się po Turcji... i nie tylko
Uroki zycia w Turcji i pracy w turystyce relacjonowane na goraco wprost z granicy polsko - tureckiej.
niedziela, 31 października 2010
czwartek, 21 października 2010
DEPESZA ZE WSCHODU
Jak sie postarac - po prostu marzenıa sıe spelnıaja. Nıe jest wcale trudno zaplanowac troche czasu, odlozyc pıenıadze, dobrac ekıpe, ustalıc program ı po prostu jechac. Nıe ma sıe tez co bac (co wcale nıe oznacza braku racjonalnego myslenıa).
Relacjonuje: jestem w trasıe, cala ı zdrowa, szczeslıwa, kolekcjonujaca wıdokı, zapachy ı smakı, nıe mowıac juz o dzwıekach. Aktualnıe przebywamy we wspanıalej Şanlıurfie, jak dotad zwıedzılısmy Diyarbakir ı okolıce, Mardın, Mıdıyat, zahaczylısmy o Hasankeyf a dzısıejszy wschod slonca powıtalısmy na gorze Nemrut. Bylısmy tez w Harran... Jutro przejazd do Gazıantep a potem juz Syrıa. A powrot przez Antakye, Tars, Adane, Sılıfke...
W wıelkım skrocıe (bo oczywıscıe wrazenıa potem poukladam wedlug tematow, systemow ı wzorow - teraz tylko wıelkıe zmeczenıe po zarwanej nocy ı mıeszanka myslı) - spodzıewalam sıe zaskoczen ale nıe az takıch.
Diyarbakır to odkrycıe tej wyprawy. Stuprocentowy Wschod. Dwudnıowy pobyt wsrod Kurdow kompletnıe zmıenıl moje dotychczasowe utarte myslenıe na temat tej spolecznoscı. Cıeplo, serdecznosc, goscınnosc ı bezınteresownosc goszczacych nas ludzı zostana w naszej pamıecı na dlugo. A tematy ktore poruszalısmy ı rzeczy ktorych sıe dowıedzıalam - to nıesamowıta ınspıracja na poznıej...
Mardın, Urfa, Harran - rownıe atrakcyjne ale juz kompletnıe ınne - to juz prawdzıwe poludnıe, blıskosc "arabskıch" wplywow, mıeszanka jezykow, kolorowe stroje (m.ın. lılıowe chusty u kobıet ı mezczyzn!) ktorych nıe wıdzıalam w ınnych czescıach Turcjı, za to kojarzyly mı sıe dotychczas z Marokıem...
Oj bedzıe o czym pısac ı opowıadac. Nıe mowıac juz o zdjecıach...
Coz, pora konczyc ten krotkı raport. Pora ısc wreszcıe spac - jutro kolejna porcja wrazen, trzeba naladowac baterıe :)
Pozdrawıam wszystkıch serdecznıe!
Relacjonuje: jestem w trasıe, cala ı zdrowa, szczeslıwa, kolekcjonujaca wıdokı, zapachy ı smakı, nıe mowıac juz o dzwıekach. Aktualnıe przebywamy we wspanıalej Şanlıurfie, jak dotad zwıedzılısmy Diyarbakir ı okolıce, Mardın, Mıdıyat, zahaczylısmy o Hasankeyf a dzısıejszy wschod slonca powıtalısmy na gorze Nemrut. Bylısmy tez w Harran... Jutro przejazd do Gazıantep a potem juz Syrıa. A powrot przez Antakye, Tars, Adane, Sılıfke...
W wıelkım skrocıe (bo oczywıscıe wrazenıa potem poukladam wedlug tematow, systemow ı wzorow - teraz tylko wıelkıe zmeczenıe po zarwanej nocy ı mıeszanka myslı) - spodzıewalam sıe zaskoczen ale nıe az takıch.
Diyarbakır to odkrycıe tej wyprawy. Stuprocentowy Wschod. Dwudnıowy pobyt wsrod Kurdow kompletnıe zmıenıl moje dotychczasowe utarte myslenıe na temat tej spolecznoscı. Cıeplo, serdecznosc, goscınnosc ı bezınteresownosc goszczacych nas ludzı zostana w naszej pamıecı na dlugo. A tematy ktore poruszalısmy ı rzeczy ktorych sıe dowıedzıalam - to nıesamowıta ınspıracja na poznıej...
Mardın, Urfa, Harran - rownıe atrakcyjne ale juz kompletnıe ınne - to juz prawdzıwe poludnıe, blıskosc "arabskıch" wplywow, mıeszanka jezykow, kolorowe stroje (m.ın. lılıowe chusty u kobıet ı mezczyzn!) ktorych nıe wıdzıalam w ınnych czescıach Turcjı, za to kojarzyly mı sıe dotychczas z Marokıem...
Oj bedzıe o czym pısac ı opowıadac. Nıe mowıac juz o zdjecıach...
Coz, pora konczyc ten krotkı raport. Pora ısc wreszcıe spac - jutro kolejna porcja wrazen, trzeba naladowac baterıe :)
Pozdrawıam wszystkıch serdecznıe!
piątek, 15 października 2010
SANAYI SITESI
W każdym porządnym tureckim mieście musi znajdować się SANAYI SITESI. Jest to dzielnica tzw. "przemysłowa". W różnych miastach wygląda to różnie. Z racji nieobecności w Alanyi fabryk i jakiegokolwiek przemysłu (poza turystycznym :)) - w alanijskim sanayi znajdują się przede wszystkim samochody. Autobusy. Ciężarówki. Motory. Skutery. Rowery. Wszystkie zepsute i do naprawy.
Dzielnice sanayi sytuowane są poza centrum miasta - po to, żeby nie hałasować mieszkańcom. Z tego samego powodu na terenie sanayi nie znajdzie się normalnych domów. Wszyscy ci panowie w brudnych wysmarowanych oliwą ubraniach tylko tu pracują.
Pewnego upalnego wrześniowego poniedziałku wybraliśmy się na podbój sanayi. Ja - i dwoje Pewnych Turystów, czytelników niniejszego bloga, fascynatów samochodów. Król Pomarańczy skontaktował nas z jednym ze swoich znajomych - właścicielem warsztatu samochodowego. To po to, żebyśmy nie budzili sensacji w dzielnicy.
Ale oczywiście i tak budziliśmy. Dwie kobiety namiętnie fotogratujące samochody i towarzyszący im komentator - mężczyzna. Musiało to wyglądać cokolwiek interesująco...
Nasz "gospodarz" zapytał tylko:
- Naprawdę chcecie fotografować samochody? (Czytaj: wy, kobiety?! Ale po co?!) - ale nie skomentował z grzeczności wobec Króla Pomarańczy. Taka jest właśnie Turcja: wszyscy się dziwią, ale nikt nie komentuje.
A potem wysłał nas na swoje "podwórko" - no to róbcie zdjęcia do woli. To wszystko jest moje. Aha i nie odchodźcie daleko, bo się zgubicie. A potem wróćcie na herbatę.
Król Pomarańczy zapytał potem:
- Naprawdę piliście herbatę w sanayi?! W otoczeniu tego całego oleju?!
A tak - piliśmy. No bo jak to nie wypić herbaty, którą nas częstują. W otoczeniu oleju smakowała szczególnie wyśmienicie :)
Naprawdę uwielbiam Sanayi Sitesi. Jeszcze kiedyś tam wrócę :)
Pozdrawiam towarzyszy tamtego wypadu - Michała i Agę (zobacz blog Agi)
A wracając do codzienności... Od kilku dni mamy już WAKACJE. Skończyło się, i aż się nie chce wierzyć, że jesteśmy już wolni! Tak po prostu - bez telefonu, bez obowiązków, bez turystów pod opieką.
Szybko, zanim ogarnęłyby nas demony lenistwa i nicnierobienia - jedziemy na wyprawę. A tym bardziej, że pogoda jeszcze dopisuje. Zaczynamy w niedzielę lotem do Diyarbakir... a potem będzie jeszcze lepiej. W programie południowo-wschodnio Turcja i Syria... a może coś jeszcze? Plecak turystyczny kupiony (w Alanyi kupić taki to prawie mission impossible - wszędzie walizki). Obiektyw do aparatu kupiony. Przygotowania zrobione. Przeprowadzka jeszcze do zrobienia (i znów poszukiwania mieszkania). Na razie mój dobytek mieścić się musi się w kartonach. Ale to nieważne - ważna jest WYPRAWA.
Jeśli znajdę gdzieś internet (pewnie tak), spodziewajcie się Drodzy Czytelnicy relacji na gorąco...
Trzymajcie kciuki. W niedzielę - jedziemy!
Dzielnice sanayi sytuowane są poza centrum miasta - po to, żeby nie hałasować mieszkańcom. Z tego samego powodu na terenie sanayi nie znajdzie się normalnych domów. Wszyscy ci panowie w brudnych wysmarowanych oliwą ubraniach tylko tu pracują.
Pewnego upalnego wrześniowego poniedziałku wybraliśmy się na podbój sanayi. Ja - i dwoje Pewnych Turystów, czytelników niniejszego bloga, fascynatów samochodów. Król Pomarańczy skontaktował nas z jednym ze swoich znajomych - właścicielem warsztatu samochodowego. To po to, żebyśmy nie budzili sensacji w dzielnicy.
Ale oczywiście i tak budziliśmy. Dwie kobiety namiętnie fotogratujące samochody i towarzyszący im komentator - mężczyzna. Musiało to wyglądać cokolwiek interesująco...
Nasz "gospodarz" zapytał tylko:
- Naprawdę chcecie fotografować samochody? (Czytaj: wy, kobiety?! Ale po co?!) - ale nie skomentował z grzeczności wobec Króla Pomarańczy. Taka jest właśnie Turcja: wszyscy się dziwią, ale nikt nie komentuje.
A potem wysłał nas na swoje "podwórko" - no to róbcie zdjęcia do woli. To wszystko jest moje. Aha i nie odchodźcie daleko, bo się zgubicie. A potem wróćcie na herbatę.
Król Pomarańczy zapytał potem:
- Naprawdę piliście herbatę w sanayi?! W otoczeniu tego całego oleju?!
A tak - piliśmy. No bo jak to nie wypić herbaty, którą nas częstują. W otoczeniu oleju smakowała szczególnie wyśmienicie :)
Naprawdę uwielbiam Sanayi Sitesi. Jeszcze kiedyś tam wrócę :)
Pozdrawiam towarzyszy tamtego wypadu - Michała i Agę (zobacz blog Agi)
A wracając do codzienności... Od kilku dni mamy już WAKACJE. Skończyło się, i aż się nie chce wierzyć, że jesteśmy już wolni! Tak po prostu - bez telefonu, bez obowiązków, bez turystów pod opieką.
Szybko, zanim ogarnęłyby nas demony lenistwa i nicnierobienia - jedziemy na wyprawę. A tym bardziej, że pogoda jeszcze dopisuje. Zaczynamy w niedzielę lotem do Diyarbakir... a potem będzie jeszcze lepiej. W programie południowo-wschodnio Turcja i Syria... a może coś jeszcze? Plecak turystyczny kupiony (w Alanyi kupić taki to prawie mission impossible - wszędzie walizki). Obiektyw do aparatu kupiony. Przygotowania zrobione. Przeprowadzka jeszcze do zrobienia (i znów poszukiwania mieszkania). Na razie mój dobytek mieścić się musi się w kartonach. Ale to nieważne - ważna jest WYPRAWA.
Jeśli znajdę gdzieś internet (pewnie tak), spodziewajcie się Drodzy Czytelnicy relacji na gorąco...
Trzymajcie kciuki. W niedzielę - jedziemy!
piątek, 8 października 2010
TAHTALI CZYLI WZLOT KU NIEBU NA KONIEC SEZONU
Drodzy Czytelnicy,
poniżej obiecywana relacja foto z wyprawy na najwyższy szczyt pasma gór Beydağlari. Przygotowując zdjęcia dotarło do mnie, że odbyła się pod koniec sierpnia - czyli ponad miesiąc temu! Nie wiem zupełnie, kiedy to minęło. Gdy się tam wybrałyśmy było tak bardzo gorąco, że ulgę przynosiła jedynie... lodowata cola. Woda w morzu była idealna do kąpieli, a piasek parzył w stopy nawet po południu. Za to na szczycie - górze Tahtalı (2.365 m n.p.m.), gdzie wjechałyśmy kolejką (przy okazji załapując się w kadr dokumentalnego filmu :)) panował kojący chłód.
To była świetna wycieczka, z urozmaiceniem w postaci postoju w jak dobrze mi znanym Kemerze. A i jeszcze na plaży w Çiralı, czyli tak zwanym Olympos.
Kurortowe przyjemności - klimatyczna kafejka w urokliwym porcie. Kemer. I wszystko jasne.
Nie każdy może się pochwalić zdjęciem z kozą u stóp wielkiej góry!
Wspinając się na szczyt.
Zdobywając Tahtali. Kolejka produkcji austriackiej chodzi jak w szwajcarskim zegarku.
Nie patrzcie w dół!
Foto szał.
Chyba już jesteśmy w chmurach.
Żeby nie było wątpliwości - zapewniamy, to jest Turcja.
Przed nami, na dole - Kemer.
Plaża w antycznym Phaselis.
Zachwycając się widokami...
I znów na dole. Plażowa knajpa-restauracja w Çiralı. W takim miejscu ma się wrażenie, że niczego więcej do szczęścia nie potrzeba...
... poza jedzeniem. Najlepsze pide jakie jadłam w życiu - mało tureckie, bardziej "pizzowe", z bajecznym farszem, znakomite.
Plaża w Olympos - Çiralı. Jak i poniżej.
Oglądając zdjęcia i myśląc o tym tak miło i pożytecznie spędzonym dniu, aż w głowie się nie mieści, że mamy już połowę października. W Polsce, jak wieść niesie, zimno i szaro. W Turcji pojawiły się wreszcie (późno w tym roku) opady deszczu, wieczorne ochłodzenia, a nawet szalona burza, która wczoraj poprzestawiała mi dość oryginalnie krzesła na balkonie, wraz z praniem. I naprawdę już wierzyć się nie chce, że dopiero co odliczaliśmy tygodnie do końca sezonu, męcząc się i stresując, a przyszła już pora na pożegnania, "ostatnie" kolacje i "ostatnie" imprezy, nie mówiąc już o wycieczkach i transferach. Za kilka dni - koniec sezonu letniego 2010!
I co potem, co potem?
Powiem tylko - oj będzie się działo... Ale nie uprzedzajmy faktów :)
poniżej obiecywana relacja foto z wyprawy na najwyższy szczyt pasma gór Beydağlari. Przygotowując zdjęcia dotarło do mnie, że odbyła się pod koniec sierpnia - czyli ponad miesiąc temu! Nie wiem zupełnie, kiedy to minęło. Gdy się tam wybrałyśmy było tak bardzo gorąco, że ulgę przynosiła jedynie... lodowata cola. Woda w morzu była idealna do kąpieli, a piasek parzył w stopy nawet po południu. Za to na szczycie - górze Tahtalı (2.365 m n.p.m.), gdzie wjechałyśmy kolejką (przy okazji załapując się w kadr dokumentalnego filmu :)) panował kojący chłód.
To była świetna wycieczka, z urozmaiceniem w postaci postoju w jak dobrze mi znanym Kemerze. A i jeszcze na plaży w Çiralı, czyli tak zwanym Olympos.
Kurortowe przyjemności - klimatyczna kafejka w urokliwym porcie. Kemer. I wszystko jasne.
Nie każdy może się pochwalić zdjęciem z kozą u stóp wielkiej góry!
Wspinając się na szczyt.
Zdobywając Tahtali. Kolejka produkcji austriackiej chodzi jak w szwajcarskim zegarku.
Nie patrzcie w dół!
Foto szał.
Chyba już jesteśmy w chmurach.
Żeby nie było wątpliwości - zapewniamy, to jest Turcja.
Przed nami, na dole - Kemer.
Plaża w antycznym Phaselis.
Zachwycając się widokami...
I znów na dole. Plażowa knajpa-restauracja w Çiralı. W takim miejscu ma się wrażenie, że niczego więcej do szczęścia nie potrzeba...
... poza jedzeniem. Najlepsze pide jakie jadłam w życiu - mało tureckie, bardziej "pizzowe", z bajecznym farszem, znakomite.
Plaża w Olympos - Çiralı. Jak i poniżej.
Oglądając zdjęcia i myśląc o tym tak miło i pożytecznie spędzonym dniu, aż w głowie się nie mieści, że mamy już połowę października. W Polsce, jak wieść niesie, zimno i szaro. W Turcji pojawiły się wreszcie (późno w tym roku) opady deszczu, wieczorne ochłodzenia, a nawet szalona burza, która wczoraj poprzestawiała mi dość oryginalnie krzesła na balkonie, wraz z praniem. I naprawdę już wierzyć się nie chce, że dopiero co odliczaliśmy tygodnie do końca sezonu, męcząc się i stresując, a przyszła już pora na pożegnania, "ostatnie" kolacje i "ostatnie" imprezy, nie mówiąc już o wycieczkach i transferach. Za kilka dni - koniec sezonu letniego 2010!
I co potem, co potem?
Powiem tylko - oj będzie się działo... Ale nie uprzedzajmy faktów :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)