sobota, 28 kwietnia 2007

TELEFONY TELEFONY

Poniewaz nie dzieje sie u mnie na razie nic specjalnego, co moglabym opisac, a przeciez spraw prywatnych nie bede poruszac na blogu ;) kilka slow niech bedzie o telefonach.

Turcy kochaja rozmawiac. Juz sam fakt, ze maja tyle roznych formulek grzecznosciowych; powitania, pozegnania, pozdrowienia - mnostwo tego, codziennie moznaby stosowac inne dla urozmaicenia zycia. Kiedy chce sie zalatwic jakas sprawe, grubianstwem jest przechodzic od razu do rzeczy, trzeba najpierw przynajmniej chwile pogadac, a dopiero potem, delikatnie, wejsc na dany temat. Zawsze mnie smieszy, kiedy jest cos pilnego do zalatwienia, trzeba sie spieszyc, Turek dzwoni do odpowiedniej osoby, wiedzac ze jest naprawde malo czasu, bo sytuacja jest nagla, wyjatkowa, zawsze na poczatku spyta "Gunaydin, nasilsiniz" - Jak Pan sie ma, rozmowca odpowiada "Iyi, Tesekkur ederim, siz nasilsiniz" - Dobrze, dziekuje, a Pan - i potem jeszcze pare uwag grzecznosciowych a dopiero pozniej mowi "Sluchaj mam tutaj taka sytuacje" ;)

Wielu Turkow (wiekszosc) przyjezdza tu do pracy w turystyce, zostawiajac swoje rodziny i bliskich kilkaset kilometrow stad na wiele miesiecy (to nie to co w Polsce, Turcja jest powierzchniowo 2,5 raza wieksza). Jest to pod wieloma wzgledami dla nich korzystne, np. mezczyzni moga udawac, ze wcale nie maja zony i 4 dzieci, albo narzeczonej - kto wie, moze po tych kilku miesiacach rozlaki sami zaczynaja w to wierzyc, niniejszym staja sie bardziej przekonywujacy w oczach turystek.

(A propos, moj przyjaciel przedstawil mi niedawno koncepcje "Passport" - takim terminem okresla sie dziewczyny, ktore wygladaja na potencjalna przepustke do krajow Europy - najlepiej Niemka, Holenderka, Brytyjka, ale i Polka tez chetnie - czy jestem brutalna? nie, ja tylko opisuje rzeczywistosc...)

W kazdym razie jak mowilam niektorzy z tych Turkow za rodzina tesknia, i nie udaja, ze jej nie maja - a jaki jest najprostszy kontakt? Telefoniczny. Trzech operatorow telefonii komorkowej juz dawno zwietrzylo interes (a od niedawna nawet Vodafone zwietrzyl, kupujac turecki Telsim, dwoch pozostalych to Avea ktora reklamuje Tarkan, i Turkcell, ktorego reklamuje e... robaczek ;))
Karta sim jest praktycznie za darmo - potem tylko dokupuje sie tzw. kontury czyli impulsy na kartach (tak jak u nas) - powszechne sa promocje. Np. obecnie Turkcell ma idealna promocje dla prawdziwych Turkow - za 50 lirow (27 euro) mozna kupic 500 konturow na rozmowy z abonentami Turkcella - ale tylko przez tydzien (inaczej przepada) - wyglada to z naszej perspektywy co najmniej kuriozalnie, ale okazuje sie, ludzie to kupuja, i potem wydzwaniaja do rodziny, rozmawiaja z mama, bracmi, bratanicami, opowiadajac sobie wszystko - rodzinni & gadatliwi Turcy gwarantuja niezly biznes. Podobnie rok temu byla promocja w Telsimie - wybieralo sie 10 osob, z ktorymi mialo sie tanie rozmowy - 5 minut za 1 kontura (normalnie jest prawie odwrotnie). Prawdziwe szalenstwo.

Poniewaz karty sim sa tanie, a rozmowy abonentow roznych sieci drogie, oszczedni Turcy kupuja karty wszystkich operatorow i przekladaja - jak mam zadzwonic do Turkcella, wkladam do telefonu karte Turkcella, a jak Avea, to Avea, itp. Niniejszym kazdy Turek ma kilka aktualnych numerow komorki. Ciesza sie powodzeniem sklepy z uzywanymi telefonami, bo wygodni kupuja sobie aparaty, zeby kart nie musiec przekladac ;)

Jest jeszcze cos - jadac dolmusem (tureckim srodkiem transportu publicznego) - mozna zauwazyc, ze wiele osob trzyma komorki w rekach - bo a nuz zadzwoni i nie bedzie slychac. Dziwne, bo ja sama tak robie... Wczoraj kupilam karte i juz od wczoraj przemaszerowalam przez cale miasto z telefonem w dloni ;) To sie nazywaja zdolnosci adaptacyjne, zdaje sie ;)

A propos - juz na koniec - faktycznie utwierdzam sie w przekonaniu, ze umiejetnosc bezbolesnej adaptacji do zaistnialych warunkow to chyba jedna z najwazniejszych cech rezydenta - ciagle czlowiek zmienia destynacje (miejsca pobytu), znajomych, otoczenie, mieszkanie - ciagle tylko rozpakowuje sie i stwarza sobie namiastke domu w kolejnym miejscu.

Wczoraj zmieniono mi pokoj - drodzy przyjaciele, przy odrobinie dobrej woli, jak wychylicie sie z balkonu, bedzie widac morze ;)

piątek, 27 kwietnia 2007

ALANYA PRZED SEZONEM

Podróż była koszmarna; zapomniałam, że rodziny z dziećmi są odprawiane osobno i dostają miejsca na przodzie samolotu; ja też siedziałam z przodu; po niecałych 3 godzinach lotu byłam tak zmęczona jak po 13; muzyka w uszach nie była w stanie zagłuszyć płaczu, kwilenia, wrzasku, okrzykow dzieciecych i innych cudownych odglosow z nimi zwiazanych. Poza tym przejscie, przy ktorym mialam miejsce sluzylo dzieciakom m.in. do boksowania sie i raczkowania; cudownie.

Na szczescie to, co bylo juz po ladowaniu w pelni wynagrodzilo mi te cierpienia. W komfortowych warunkach (firma sie postarala ;) dotarlam do miejsca mojego zamieszkania (calkiem niezla lokalizacja, niestety bez widoku na morze - uprzedzam ewentualnych gosci ;)) Nastepny dzien uplynal mi na poznawaniu ekipy z biura (bardzo sympatyczni i zaskakujaco "normalni", jak na Turkow i Turczynki z ktorymi wczesniej mialam okazje pracowac), i na spotkaniach prywatnych, szczegolnie na spotkaniach prywatnych ;)

Doznalam wczoraj niesamowitego uczucia, jakbym byla we snie - ciagle nie dociera do mnie, ze juz jestem w Turcji, ze to juz faktycznie sie dzieje. Bylam wczoraj m.in. na wzgorzu Kale i na tzw. tarasie - miejscu, z ktorego widac cala Alanye (wieczorem; cudna panorama) - ale nawet to do mnie nie dotarlo. Znam tu wszystkie miejsca, chodze po ulicach ktore wydreptalam dokladnie rok temu, dwa lata temu, wiec z jednej strony nic absolutnie mnie nie zaskakuje, bo jestem w jakims sensie "u siebie", a z drugiej jakos tak dziwnie...
hm... mysle, ze jak przyjada turysci na dlugi weekend (kilkadziesiat osob na dzien dobry), i zacznie sie prawdziwa robota, skoncze filozofowac i wreszcie stane twarza w twarz z rzeczywistoscia ;)

pozdrawiam wszystkich

wtorek, 24 kwietnia 2007

DO PRZODU

1. zdałam poprawkę egzaminu praktycznego (ostatnia z 3 czesci) i jestem wreszcie oficjalnie pilotem wycieczek. nie bylo lekko, ale tez i nie trudno. tak naprawde utwierdzilam sie tylko w przekonaniu, ze kwestia zdania zalezy od szczescia (wylosowac odpowiednie pytania) i komisji (i tego jak jest danego dnia nastawiona do danego "klienta" i w ogole do swiata). no i mam nauczke, zeby nie zadzierac nosa, ze "taka juz jestem doswiadczona w branzy" - bo odnioslam wrazenie, ze takim wlasnie osobom komisja lubi tego nosa ucierac ;)

2. ostatnich kilka dni to poza tym przygotowania do wylotu do Turcji - zalatwianie spraw, lekarzy, zakupy (zaprawde powtarzam, nie jest latwo wyjechac z kraju na pol roku - pod wieloma wzgledami, z ktorych chyba najbardziej bolesny jest rodzinno-towarzyski - ech, te wszystkie imprezy, sluby i spotkania wakacyjne na ktorych sie nie pojawie).

3. zaliczylam tez dwa wyjazdy do Warszawy (do ambasady w celu wyrobienia wizy). wlasciwie niezbedny byl jeden (wiza jest wyrabiana praktycznie od reki), ale niestety w poniedzialek ambasada byla zamknieta z powodu tureckiego swieta (Dzien Niepodleglosci i Dziecka w jednym), o czym nie poinformowano mnie, kiedy dzwonilam wczesniej. Kochamy Turcje, oj tak ;)
musialam wiec przyjechac ponownie nastepnego dnia - strata czasu i pieniedzy (szczegolnie to drugie bolesne, pociagi z Poznania do Warszawy sa strasznie drogie; nie udalo mi sie przekonac konduktora, ze skonczone 26 lat uprawnia mnie do znizki do 26 roku zycia - a przeciez ja czuje sie tak mlodo ;)

4. A teraz juz koncze, bo pakowanie czeka, sterta ubran do wyprania i inne drobiazgi do zrobienia. nastepna notka bedzie juz z Turcji - mysle ze bede pisac w miare regularnie, bede miala dostep do internetu, zdjecia jak juz zaczne robic, to zamieszcze, a poki co na fotoblogu ciagle leci relacja z Maroka ;)

A zatem - Tur-tur blog kolejna odslone: Turcja 2007 czas zaczac!
Przy okazji wszystkich do Turcji zapraszam. Bede tam na tyle dlugo, zebyscie wszyscy zdazyli przyjechac, a najblizszym kata do spania uzycze (albo balkonu)...

pozdrawiam

środa, 18 kwietnia 2007

MAMY EURO I ŚMIERDZĄCE DWORCE

Niechcący w tytule nawiązuje do poprzedniej notki - cos sie ten smrodek za mna ciagnie ;)
Dzis wszyscy zyja jednym newsem - Polska i Ukraina beda organizowac EURO w 2012 roku. Swietna wiadomosc i prawdziwa radosc, z wielu wzgledow.
Mnie jako pasjonatce turystyki cieszy to, ze jest to znakomita okazja by wypromowac nasz kraj wlasnie jako dobre miejsce do odwiedzenia... nie mowiac oczywiscie o inwestorach z zagranicy. Wielu ludzi byc moze wreszcie zobaczy na mapie jak wyglada i gdzie lezy nasz kraj i jakich ma sasiadow. Na przyklad Ukraine :)

Jest tez wiele innych pieknych aspektow - wybudowane stadiony, drogi, hotele, sklepiki, restauracyjki, ulepszenie istniejacych - pracownicy, pracodawcy juz zacieraja raczki. Marketingowcy tez, bo ile kasy zarobia na promowaniu okreslonych produktow zwiazanych z Mistrzostwami, tego nawet ja, przy calej bujnosci mojej wyobrazni, nie potrafie sobie uzmyslowic.

Taki na przyklad Dworzec Centralny w Warszawie. Obraz nedzy i rozpaczy. Ten dworzec moglby byc w jakims mniejszym, mniej istotnym dla ruchu krajowo-miedzynarodowego miescie (jakos bysmy to przezyli), ale nie w STOLICY Polski... Wyglad dworca jest moim zdaniem o tyle istotny, ze wiele osob przyjezdza do Warszawy tylko po to, by przesiasc sie w drodze do jakiegos zupelnie innego miejsca. Innymi slowy: traktuja go tranzytowo :)
Na przyklad moja skromna osoba: jestem z Poznania a w Warszawie bywam w glownie po to, by zalatwic sobie wize do Turcji, albo jest to moj przystanek w drodze za granice. Jesli zalapie sie na Intercity (i mam szczescie, ze mnie na to stac), jedzie mi sie super (elegancja francja). A potem trafiam na Centralny i odechciewa mi sie zyc. Wszystko smierdzi. Wszystko sie lepi. Jest brudno, szaro, ponuro. Nawet jesli na dworze pelnia wiosny i sloneczko oraz cwierkajace ptaszki.

Opisze to na przykladzie z zycia wlasnego wzietym. Wracalam z Maroka do Polski. Ladujemy w Warszawie w Wielkanocna Niedziele.
1. Wychodze z samolotu, podjezdzamy autobusem pod lotnisko.
2. Nastepuje kontrola paszportowa, jest czynne jedno okienko, ustawia sie kolejka.
3. W tym samym czasie oprocz naszego wyladowal jeszcze jeden samolot, wiec kolejka robi sie DLUGA.
4. Za odprawa paszportowa na tasme wyjezdzaja bagaze, ktorych my, jako czekajacy z paszportami przed bramka, nie mozemy jeszcze odebrac. Atmosfera robi sie nerwowa.
5. Na szczescie otworzono drugie okienko ;)
6. Kolejka i tak posuwa sie niemozliwie wolno.
7. W koncu zostaje skontrolowana, lece do tasmy z bagazami. Tasma jest malutka, w koncu to malutki terminalik Etiuda, ktory zbudowano chyba na przekor faktowi, ze samolotow jest coraz wiecej i ludzie lataja coraz czesciej (logiczne wydawaloby sie ze powinny byc budowane duze lotniska)
8. Tasma z bagazami jest otoczona grubym kordonem ludzi, kazdy czeka na swoja walizke, wszyscy przepychaja sie szukajac swojej, a przeciez tasma ciagle jedzie.
9. Gonie swoja walizke, bo kiedy jestem tuz przy niej, droge zagradzaja mi inni ludzie
10. Po zrobieniu 3 okrazen wreszcie lapie walizke, a to dlatego, ze tasma stanela (zepsula sie).
11. Wychodze z hallu bagazowego, wprost na tlum ludzi oczekujacych na tych, co przylecieli. Nie ma zadnej tasmy odgradzajacej ich ode mnie, wiec wszyscy chodzimy sobie po glowach.
12. Wydostaje sie z lotniska, ide w kierunku przystanku autobusowego, oczywiscie krawezniki nie sa przystosowane do walizek na kolkach, ktore ma 90% podroznych :)
13. Czekam na autobus. Nie mam biletu, i nie ma gdzie kupic (swieta- zamkniete)
14. Przyjezdza autobus a kierowca mowi, ze mnie nie zabierze, bo nie sprzedaje biletow.
15. Przyjezdza po 10 min. nastepny - na szczescie on ma bilety.
16. Docieram na centralny. Na szczescie nie jestem sama; sprowadzenie dwoch walizek ze schodow (wszedzie tylko schody) zajeloby mi samej mnostwo czasu i energii.
17. Bladzimy w korytarzach pod dworcem (zawsze mi sie myli jak dokad dojsc), szukajac przechowalni bagazu.
18. W jednym upatrzonym przez nas schowku przechowalni siedzi bezdomny. Idziemy dalej.
19. Udaje sie znalezc niezajety schowek ;)

Reszte czasu mozna na Centralnym spedzic krazac korytarzykami i zajadajac sie kuchnia turecko-arabska (tak dla odmiany). Smierdzi okropnie, a poniewaz sa swieta, trudno znalezc jakiekolwiek otwarte miejsce zeby usiasc i wypic cos w przyjemnej atmosferze. Mijaja nas bezdomni i policjanci, szemrane towarzystwo zaczepiajace, bo dla nich takie miejsce jest idealne - nie dziwie sie.
Mnie osobiscie najbardziej wkurzaja wszechobecne schody, a dokladniej brak podjazdow dla walizek na kolkach. I ta szarosc. Brud, smrod, ubostwo. I na koniec to, ze nie ma na tak duzym Dworcu poczekalni, albo jakiejs czystej-i-ladnej baro-kawiarni czynnej takze w swieta...

Wizytowka Polski dla np. cudzoziemcow, ktory sa w Warszawie tylko po to, by przesiasc sie na inny samolot/pociag - genialna.

Gdyby Euro cos zmienilo, byloby super.
Ale - jak mi sie wlasnie przypomnial poznanski napis na murze - "Gdyby wybory cos zmienialy, juz dawno bylyby zakazane" ;)

wtorek, 10 kwietnia 2007

O BRUDASACH

Juz sie wyspalam i rozpakowalam, i jako tako doprowadzilam do porzadku (nawet ze zdjeciami, codziennie bede sie starac wrzucac po kilka na fotobloga zanim znow wyjade). Moge teraz "na spokojnie" powspominac i troche podywagowac na tematy kulturowo-turystyczne, tak jak zapowiadalam.
Dzis zamierzalam napisac pare slow o calym tym przecudnym stereotypie BRUDASA, bo z moich badan terenowych wynika, ze jest to jeden z najpowszechniejszych i - co gorsza - najbardziej niesprawiedliwych, plasuje sie na tej liscie tuz obok stereotypu Araba/Turka z haremem kobiet, ale ta kwestie poruszymy innym razem ;)

Tak jak zauwazam, wiele osob tuz przy slowie "Arab" automatycznie ma zakodowane slowko "brudas". Zastanawialam sie skad sie to wzielo. Oczywiscie mozna napisac najprostsze wytlumaczenie: Faktycznie oni smierdza. Ale sama, mimo ze posiadam wech dosc wrazliwy, nigdy jakiegos specjalnego smrodu nie wyczulam, mimo ze z Turkami i Arabami mialam sporo do czynienia codziennie przebywajac w ich towarzystwie.
Ujmijmy to inaczej: generalnie LUDZIE smierdza. Niektorzy mniej, inni bardziej. Truizm, ale czasami, pojawiajac sie w innym, obcym kraju, po prostu zapominamy o najprostszych rzeczach. Zapominamy o tym, jak codziennie narzekamy na nasz kraj, na brud, smrod, ubostwo. Na politykow, na skandale, na balagan. Na codzienna nieuprzejmosc.
I przyjezdzajac do nieznanego nam miejsca oceniamy, jakby zapominajac, jak jest u nas.

Wszystkie te wnioski i obserwacje ulozyly sie w mojej glowie jak ukladanka, kiedy obudzilam sie po krotkiej drzemce w samolocie relacji Paryz - Warszawa wracajac z Maroka. Samolot podchodzil do ladowania a ja poczulam intensywny i nie dajacy sie z niczym pomylic "zapach Polakow" :) To taki zapach ktory czulam zawsze rano w tramwajach udajac sie do pracy, w tych okropnych czasach, kiedy pracowalam od 8 do 16.
I wtedy wlasnie pomyslalam sobie "witamy w kraju. Taki smrod jest tylko w Polsce" - troszke z rozbawieniem, troszke z obrzydzeniem... bo tez co mozna na to poradzic? My pachniemy/smierdzimy tak, a nasi koledzy Arabowie inaczej. I kiedy odwiedzamy ich w ich wlasnym kraju, byc moze czujemy jakis specyficzny zapach, ktory nie musi nam sie podobac, bo jest obcy, i nie przyzwyczailismy sie do niego tak, jak do tych smrodkow w Polsce. Dlatego nas razi i wydaje sie ostry.
Poza tym - podczas upalow ludzie bardziej sie poca. Prosze sobie przypomniec szczyt lata w Polsce, kiedy asfalt sie topi i mikroklimacik, ktory panuje w zatloczonych autobusach - juz na sama mysl robi mi sie slabo.

Nie, zebym w ten sposob tlumaczyla tych "Arabusow" i "Turasow" a moze innych "dzikusow". Z racji ze jestem dyplomowanym kulturoznawca :) nie potrafie jednoznacznie czegokolwiek oceniac. Prawdopodobnie to takie zboczenie z czasu studiow, ktore krecily sie (jak widze po ich skonczeniu) wokol tematu wzglednosci i nieprzystawalnosci roznych stylow, sposobow zycia, kultur. Nie mozna oceniac czegos, czego nie rozumiemy - to nie ma sensu. Jedyne na co mozna sobie pozwolic to ogladanie, obserwowanie, patrzenie na to wlasnymi oczami - i proby zrozumienia.
Natomiast mowienie o kims "brudas" jest oceną, a nie opisem faktycznego stanu. Wbrew "pozorom" w kulturze muzulmanskiej czystosc i mycie sie jest na porzadku dziennym, co wynika chociazby z samego islamu (przed modlitwa nalezy sie obmyc, przed kazdym meczetem jest na to specjalne miejsce). Wystarczy tez wspomniec laznie (hammamy), ktorych na poludniu jest mnostwo, i ktore funkcjonowaly takze w czasach, kiedy w Europie, na przyklad takiej niby "eleganckiej" Francji ludzie nosili podreczne kowadelka do zabijania wszy skaczacych po ciele, i w ktorej myto sie tylko kilka razy do roku, na co dzien przykrywajac brudne cialo i wlosy ogromnymi ilosciami pudru, zatykajacego pory w skorze :) Cudowne...

Szkoda, ze tak malo wiemy o innych kulturach i tak malo chcemy sie dowiedziec. Urlop w dalekim kraju jest przeciez takze po to - zeby wzbogadzic swoja wiedze, zeby czegos nowego o swiecie i ludziach sie dowiedziec. Bo luksusowe hotele sa wszedzie. Nie trzeba jechac do Afryki, zeby wypluskac sie w basenie z podgrzewana woda i poopalac na lezaku. Jesli ktos nie lubi "Arabusow", niech jedzie na poludnie Europy, tam tez jest cieplo, a kultura jakby blizsza (albo po prostu mniej nafaszerowana stereotypami).

Wiem, pewnie jestem idealistka, piszac takie rzeczy, kto by sie przejmowal ;) ... ale nie bede rezygnowac z mojego zapalu do wyjasniania takich rzeczy - a przynajmniej do probowania (wiadomo, sa oporne jednostki). To chyba jedna z najfajniejszych rzeczy w tej pracy - ze czlowiek wyzbywa sie zamknietego sposobu patrzenia na swiat. Nic nie jest oczywiste, a wszystko po prostu moze byc fascynujace. Bez zadnej dodatkowej ideologii, bez oceniania "lepsze-gorsze".
Co prawda spotkalam na swojej drodze mnostwo pilotow i rezydentow, ktorzy sami nie daja najlepszego przykladu... a szkoda. Ale moze ten temat pomine, bo dla mnie to nieetyczna czesc tej branzy. A branza jest wielka, wiec ludzie w niej pracujacy sa diametralnie rozni.


A propos branzy, na zakonczenie tych filozoficznych wynurzen, mala obserwacja turystyczna. Odkrylam specyficzny typ pewnych ludzi pracujacych z innymi ludzmi (bo dotyczy to nie tylko rezydentow, pilotow, ale i np. artystow rozrywkowych) - objawia sie to "usmiechem rutynowym". Czesto schorzenie to dotyka osoby, ktore pracuja w swoim zawodzie juz ktorys rok, a moze juz kilkanascie, kilkadziesiat lat nawet... Twarz staje sie maska, jest jak przyklejona, a na niej - esencja - usmiech-firmowka. Zawsze ten sam, niby neutralny, ale jak przyjrzec sie blizej, kompletnie sztuczny. Dla mnie jest to oznaka, ze czlowiek ow popadl w rutyne. Juz tylko "gra", a nie bawi sie tym naprawde. A przeciez caly ambaras w pracy z ludzmi, zeby miec z tego frajde. Bo jesli nie, odbiorcy natychmiast to widza. Oni widza wszystko, duzo wiecej, niz bysmy sie domyslili :)
Widzialam juz takich ludzi z turystyki i nie tylko. Znaja sie na swojej pracy, ale sa dla mnie kompletnie nieprzekonywujacy. Mozliwe ze robia kase, ale zatracili gdzies taka prosta przyjemnosc z kontaktu z ludzmi.
Ja (jeszcze) nie musze sie o to bac. Za bardzo "zielona" jestem, za malo jeszcze spedzilam dni w pracy. A moze to kwestia nastawienia - nie wiem. Wiadomo, ze trzeba grac - bo jest to pewna forma gry, aktorstwa, ale trzeba to czuc. Cytujac starego dobrego Machalice z "Kilera":
"Bo inaczej... dupa zbita".

:)

poniedziałek, 9 kwietnia 2007

ODCINEK O TYM JAK WRACAM DO POLSKI CHOC NIE BARDZO CHCE

I znow to samo: Pozegnania, pakowania, a potem powitania, rozpakowywania. I tak w kolko. Co robic, c'est la vie :)

Piszac poprzednia notke o nadbagazu mialam cicha nadzieje, ze jakos uda mi sie "przesliznac" i nie zaplacic jednak tej okrutnej kwoty. Pierwszy lot - krolewskimi marokanskimi liniami lotniczymi (notabene naprawde swietna obsluga, jak to na krolewskie linie przystalo) - bez szwanku i straconego chocby centa, bo limit bagazu mielismy wszyscy po 30 kg. Moj bagaz wazyl 29, co przesadzilo sprawe, kiedy znalezlismy sie na Orly w Paryzu i przyszlo sie odprawic na lot tanimi liniami... 9 kg nadbagazu... co daje 72 euro do zaplaty. Oj, bolalo, i to bardzo, po kieszeni...

Pisze w liczbie mnogiej, bo wracalam razem z ostatnia grupa turystow - teraz juz konczy sie sezon "niski" zimowy w Maroku, zaczyna sie lato, i turystow z mojego biura bedzie raczej niewielu. Mam cicha nadzieje, ze moze uda mi sie wrocic za rok znow na zime - mimo poczatkowych klopotow z aklimatyzacja (wynikajacych zapewne z ciaglych porownan z Turcja) reszta pobytu uplynela bardzo przyjemnie, co prawda w spokojnym, nieco leniwym trybie (sympatyczni turysci, zadnych wiekszych sytuacji kryzysowych) - ale to dobrze, bo mam "naladowane akumulatory" na Turcje, gdzie w sezonie to jest naprawde ostra jazda bez trzymanki (Turcy to taki jednak specyficzny narod, ale o tym pewnie bede nie raz pisac podczas relacji z Alanyi).

Wracajac jeszcze do Maroka, byc moze wspominalam juz o kwestiach jezykowych - im dluzej tam bylam tym bardziej bylo odczuwalne, ze osoby znajace francuski sa traktowane lepiej, niz te wladajace wszelkimi innymi jezykami. Dla Marokanczykow, ktorzy francuskiego ucza sie od dziecka w szkolach znac francuski jest sprawa podstawowa. Na poczatku kiedy probowalam porozumiewac sie po angielsku wiele spraw zalatwialo sie duzo trudniej niz potem, kiedy powoli przechodzilam na francuski, i zaczelam zauwazac ze wszyscy nagle zrobili sie bardziej mili i otwarci w stosunku do mnie. Szkoda, ze bylam tam tak krotko, bo kiedy po francusku zaczelam juz niemal myslec, przyszedl czas na powrot... Bedac w Paryzu zakupilam w kiosku kilka czasopism, na przyklad jedno, bardzo ciekawe - "Medina" o Maroku, tak dla odmiany :) Mam nadzieje ze bedzie mnie to mobilizowac do pozostawania w kontakcie z tym jezykiem, tak na wszelki wypadek.

[Ta refleksja nastapila takze pod wplywem pobytu w Paryzu, kiedy udalo mi sie uciac kilka milych acz krotkich pogawedek z Francuzami pracujacymi na lotnisku ;) ]

W sumie moja podroz powrotna zajela 22 godziny - od 4 rano czasu marokanskiego, kiedy sie obudzilam, nie wierzac, ze to juz, do 4 nad ranem czasu polskiego, kiedy polozylam sie spac w moim poznanskim lozku (odejmuje dwie godziny, ktore "wyciela mi" zmiana czasu), tez tak naprawde nie wierzac, ze juz jestem w domu.
Dzisiaj rozpakowywalam wszystkie moje zdobycze - fakt, ze w Maroku mozna kupic mnostwo niedrogich upominkow, pamiatek, bzdurek, swiecidelek... - o wielu z nich zapomnialam, przeoczylam, mowiac sobie "Kupie nastepnym razem" - no i oczywiscie jakos wylatywalo z glowy - ale moze i dobrze, bo nadbagaz bylby jeszcze wiekszy :)

Nastepna notka (pewnie jutro) bedzie o stereotypach "brudnego Araba" i innych fascynujacych sprawach kulturowych, z mojej perspektywy oczywiscie... Na fotoblogu pojawia sie tez zdjecia - a zatem stay tuned :)

piątek, 6 kwietnia 2007

BAGAZ NA PLECY I DO DOMU

zycie rezydenta przy calej swojej specyfice ma jedna ceche, ktora czasami ciezko zniesc. BAGAZE. ciagle pakowanie sie i rozpakowywanie sie. to nie jest to, co znacie z wyjazdow wakacyjnych, kiedy bierze sie na dwa tygodnie same najlepsze ciuchy, kilka czasopism, kosmetykow, i aparat fotograficzny.
wieczny NADBAGAZ. to niesprawiedliwe, ze guidzi tez musza sie trzymac wytycznych pod tytulem: 20 kg limit bagazu + 5 kg bagazu podrecznego. niesprawiedliwe, bo nas nie ma w domach czesto po kilka miesiecy, a bagaz mamy miec tak samo ciezki jak turystow? na rezydenture zabiera sie oprocz prywatnych ciuchow takze uniformy, eleganckie buty, ciuchy na zimne wieczory (jak sie jest caly sezon to nie tylko slonce...), do tego ksiazki, przewodniki, slowniki, wlasne notatki... nie mowiac juz o zapasach ulubionych kosmetykow czy innych drobiazgach, ktore zabiera sie na tak dluga rozlake z domem...
I te ciagle pakowanie i przepakowywanie - na destynacjach (czyli w miejsach pobytu rezydenta) czesto tez sie przeprowadzamy. Dwa lata temu w Turcji przeprowadzalam sie 4 czy 5 razy, rok temu 2, a teraz w Maroku tylko (!) raz. Po zmniejszajacej sie liczbie przeprowadzek wnioskuje, ze po prostu pomalu pne sie po drabinie turystycznych osiagniec i moja sytuacja zaczyna sie stabilizowac... trzymajmy sie tej teorii bo jest calkiem mila :)

Ale wracajac do tematu przeprowadzek - nie jest to mile, no ale taki jest koszt tej pracy. I jeszcze to targanie sie z bagazem (wiekszosc przylotow jest z i do Warszawy) z lotniska na dworzec, i czekanie na dworcu na pociag, ktory nawet w Wielkanoc - w koncu kiedys przyjedzie (ja przylatuje okolo 18 do Polski a pociag mam o 23). Oberwane uchwyty walizek, telepiace sie kolka to codziennosc. Albo po prostu musze sobie kupic nowa solidna walizke :)

Wiec juz sie pakuje. Wracam do domu, przyznam szczerze, tesknilam.
Tu na miejscu wszystko zalatwione, rozliczone, odhaczone.
Caly pobyt obyl sie bez jakos drastycznie niemilych sytuacji, po poczatkowym okresie przerazenia wkroczylam w faze aklimatyzowania sie w nowym miejscu i po prostu sie przyzwyczailam. Zreszta ktory to juz raz...
Podobalo mi sie, zobaczylam wiele, nauczylam sie drugie tyle, i sprawdzilam w troszke innej pracy i nowym miejscu - wszystko na plus.

Teraz pare tygodni w Polsce i juz zacieram raczki na mysl o kolejnym wyjezdzie... :) Teraz juz prosto "do domu" czyli jak glosi haslo reklamowe Turcji 2007 - "Welcome home" - do wielu turystow nie bardzo trafiajace, ale dla mnie jak najbardziej - strzal w dziesiatke :)
(tak na marginesie to podejrzewam, ze haslo to adresowane jest juz do tych, ktorzy w Turcji byli, bo takich osob jest coraz wiecej, i ma na celu przyciagnac do kolejnej wizyty).

A teraz juz dosc pisania, bo przesiedze w tym biurze caly dzien. Szkoda by bylo - plaza czeka. Co prawda musze uwazac, bo wczoraj zatrulam sie chyba lunchem na miescie (albo lodami) - i cale popoludnie spedzilam w lozku.
Dzis jest juz dobrze, czuje sie swietnie, ale to moze byc zludne, wiec bede ostrozna :) - glupio by bylo gdybym z niestrawnoscia spedzila ostatnie dni pobytu...

Mialam plany troche pozwiedzac sam Agadir, niestety z powodu strajku taksowek (ciagnie sie juz 5 dzien, korporacje panstwowe - bo takie tu sa - domagaja sie swiadczen socjalnych) musze troche zmodyfikowac... Trudno to moze sobie wyobrazic bo w Polsce jest rozwinieta komunikacja autobusowo-tramwajowa, natomiast tutaj wszystko opiera sie na taksowkach i poruszac sie nimi jest najwygodniej i najtaniej.
Teraz po prostu trzeba liczyc na wlasne nogi, co nie nalezy do spraw latwych, jesli jest goraco a czlowiek niesie jakies papiery i pakunki do biura. Albo po prostu jest zmeczony :)

Dziekuje wszystkim czytaczom za obecnosc i komentarze :)
Do zobaczenia juz w Polsce - po swietach rzuce jeszcze jakimis impresjami z Maroka no i na pewno pojawia sie zdjecia na fotoblogu (a jest ich sporo). A potem, jesli wszystko wypali - Turcja - juz pod koniec kwietnia.

Merci, au revoir.
A bientot!

niedziela, 1 kwietnia 2007

SELAM ALEYKUM W PRIMA APRILIS

Witajcie, drodzy moi wierni i niewierni czytelnicy,
jestem, i pisze, w ta niedziele primaaprilisowa. A propos, dzis udalo mi sie na spotkaniu informacyjnym nabrac nowych turystow na to, ze bedzie brzydka pogoda, zimny wiatr i deszcz - od jutra :) Faktycznie niektorzy z nich az sie spocili z wrazenia, tym bardziej ze czesc grupy uczestniczyla w wycieczce objazdowej w zeszlym tygodniu, i przez wiekszosc czasu lalo jak w Polsce w lipcu. Wymarzli, zmokli, wiec moim newsem dobilam ich dokumentnie :)
Za to ulga na twarzy przyjeli wyjasnienia, ze to tylko zarty - ale widac bylo faktycznie, jak im adrenalinka skoczyla...

A co u mnie? Norma, po staremu. Zycie w Maroku toczy sie powoli, czyli jak to po arabsku mowia "Szuija szuija" (napisalam to oczywiscie fonetycznie). W zeszlym tygodniu pojechalam z nieduza grupka na 2-dniowa wycieczke do Marrakeszu, w drodze powrotnej zahaczylismy tez o Essaouire, urokliwe miasteczko w portugalskim stylu, w ktorym znakomicie mi sie robilo zakupy - nie tak zepsute turystami miasto jak Agadir, i nie tak balaganiarsko marokanskie jak Marrakesz.

Natomiast wczesniej, we wtorek, przezylam cos na ksztalt piaskowej burzy, podczas wycieczki jeepami - wial bardzo silny wiatr, szczegolnie kiedy wyladowalismy nad samym oceanem - piasek po prostu bombardowal cale cialo (brakowalo pustynnych ciuchow - dluga sukmana od stop do glow z kapturem i turban przykrywajacy wlosy i twarz zalatwilyby sprawe). Ciekawe doswiadczenie - a przeciez to byla wcale nie taka silna zawieja (co maja powiedziec podroznicy na prawdziwej Saharze).

A teraz juz pogoda wrocila do normy, jest znow upalnie - do 30 stopni w dzien, wieczorem cieplutko, kilkanascie stopni. Zawitalam niedawno do hamamu i na masaz, moja skora zostala dosyc dokladnie oczyszczona, dlatego teraz najlepiej bedzie isc na plaze i opalac sie, bo skora nabierze kolorow szybciej, i beda sie one dluzej trzymaly.
Sam hamam zrobil na mnie swietne wrazenie, a zabiegi byly o niebo lepsze niz te, ktore znalam z Turcji (a przeciez chodzilam tam czesto na hamam no i turecka to specjalnosc).
Na poczatku udalam sie do hamamu, w ktorym zostalam dokladnie umyta, potem na lezaco potraktowano mnie ostra rekawica (stary, martwy i brudny naskorek schodzil az milo), nastepnie znow mnie oplukano, a potem cudo-peeling z pestek owocow arganiowych (to ta specjalnosc marokanska) - az mnie szczypala skora. Do tego paznokcie u nog i rak zostaly wyszczotkowane z uzyciem czystego oleju arganiowego.
Cala ta czesc trwala prawie godzine.
Po hamamie opatulona szlafrokiem przenioslam sie do osobnego pomieszczenia do masazu, i tam na poczatku usadzono mnie na krzeselku, nogi wlozono do miski z woda, w ktorej plywaly platki roz, a do wypicia dostalam mietowa herbatke.
Nastepnie pojawila sie masazystka ktora zrobila mi dokladny masaz stop znow z olejem arganiowym :)
A potem juz danie glowne czyli masaz calego ciala, ktory trwal dobre 1,5 godziny, od stop do czubka glowy, z masazem twarzy wlacznie. Na sam koniec jeszcze platki na oczy :)

Kiedy stamtad wyszlam, czulam sie jakbym stracila 5 kg, i w ogole - jakbym byla na wakacjach.
Czasami zycie rezydenta bywa naprawde boskie - przeciez nigdy w zyciu nie byloby mnie stac ani na przebywanie i jedzenie (a nawet czasem mieszkanie) w kilkugwiazdkowych hotelach nad cieplymi morzami, na wycieczki w egzotyczne miejsca, na zabieg w hamamie wart kilkadziesiat euro.
Jest oczywiscie druga strona medalu, problemy, sytuacje tak zwane awaryjne, no i sami ludzie - czasem bardzo trudni, do ktorych - wtedy, gdy w srodku az sie gotuje - trzeba sie zwracac spokojnie i grzecznie. Albo wspolpracownicy lokalni (tu: Marokanczycy), ktorym nigdzie sie nie spieszy, ktory na wszystko maja odpowiedz "is coming" i "no problem". Albo przewodnicy, ktorych po prostu TRZEBA wynajac podczas wycieczki np. do Marakeszu, tak jak ten moj ostatni - awanturnik, pieniacz, slabo mowiacy po angielsku, ktory probowal przejac dowodzenie moja grupa - co nigdy, przenigdy nie powinno miec miejsca. Ba, niektorzy przewodnicy oszukuja, probujac wyciagnac kase zarowno z turystow, jak i ode mnie - wszelkimi metodami.
No, niestety napsul mi ten chlop krwi ostatnio :) Ale przynajmniej mam nauczke - nigdy wiecej go nie wynajmowac - niniejszym skreslilam jego telefon z mojej listy :)


Uff, rozgadalam sie, a przeciez mialam zmykac na plaze. Co prawda jest niedziela, wiec bedzie na niej mnostwo ludzi, glownie Marokanczykow, ktorzy tez tak jak Europejczycy maja dzien wolny. Graja w pilke, biegaja, przesiaduja, nie da sie spokojnie ani przejsc, ani posiedziec, zeby ktos nie probowal zaczepic. Podoba sie to pewnie turystkom, ktorym to poprawia humor, bo niby dlaczego nie, ale kiedy czlowiek ma ochote sie zrelaksowac, to tacy pseudo-podrywacze naprawde wzbudzaja same negatywne uczucia.
Na szczescie mam ze soba ksiazke, mam tez discmana z plytka z koncertu ktory kiedys nagrano w Essaouirze na festiwalu muzyki gnawa - Led Zeppelin wystepujacy wspolnie z marokanskimi muzykami - moze byc niezle.



ps. Nie orientuje sie ktos jak i czym mozna wrocic do Poznania z Warszawy w niedziele wielkanocna po godzinie 18.00? Bede wdzieczna za wszelkie informacje (pkp i pks niestety juz sprawdzalam).