poniedziałek, 29 marca 2010

ALANYA NEWS CD.

1. Poszłam do oddziału operatora sieci komórkowej A., żeby przepisać się z sieci T, zachowując swój stary numer. Jest to modne już od jakiegoś czasu - mnóstwo Turków zmieniło operatora po serii promocji i zabawnych kampanii reklamowych. Wypełniłam wniosek, skserowano mój ikamet (książeczkę "pobytową") i paszport. Wręczono kartę sim. Po kilku dniach zadzwoniono, by dopytać się o imię ojca. Przeliterowałam z wysiłkiem, ignorując gorączkowe sygnały Króla Pomarańczy, żebym nie podawała żadnych danych (zdarzają się oszuści).
Po kolejnych paru dniach dostałam smsa, że z powodu niezgodności danych nie mogą przyjąć mnie w poczet swoich klientów.
Poszłam jeszcze raz do oddziału operatora sieci A., zapytując co się stało.
- Cóż - mówi wymuskany młodzieniec z telefonem w uchu - dane muszą być identyczne jak te składane u operatora T. Niech się pani do niego zgłosi i poprosi o to, aby podali (pisze na karteczce):
Imię ojca
Imię matki
Adres
Nr ikametu
Nr paszportu
Data urodzenia

- No dobrze, pytam krztusząc się ze śmiechu - ale jeśli podam te dane teraz? W końcu wiem jakie imiona mają moi rodzice i kiedy się urodziłam. Co prawda przez tych kilka lat zmieniłam adres, ale pamiętam ten stary.
- Tak, ale - tłumaczy wymuskany - oni mogli to wpisać do bazy z błędami i teraz nie możemy my wpisać Pani do naszej bazy. Występuje rozbieżność danych.

Powiem tyle: Allah Allah!
Nie znoszę bezsensownej biurokracji. Nie przenoszę się do żadnej sieci. Chociaż reklamy naprawdę mają super, i są dużo tańsi.


2. Szanowni Czytelnicy, sezon w Alanyi można uznać za otwarty. Na ulicach, jak przez całą zimę, ruch i gwar, ale od tygodnia-dwóch jeszcze większy. Sporo turystów z Niemiec, Anglików, Francuzów, Skandynawów, a ostatnio pojawili się gdzieniegdzie Rosjanie! Par mieszanych nie licząc, niektórych bardzo interesujących :)
Sensację jak zwykle budzą muśnięci słońcem lub już całkiem zaróżowieni turyści spacerujący w sandałach, koszulkach bez rękawów. A najbardziej: nastolatki z Europy w krótkich spodenkach niemalże odsłaniających pośladki. Moda modą, ale jak na to patrzę to zimno mi się robi. Ja nadal nie rozstaję się ze sweterkiem i skarpetkami, zresztą uwielbiam takie wiosenne 20 stopni.
Turcy oczekują, że sezon w tym roku będzie bardzo dobry. Nie boją się więc inwestować i remontować - wiele hoteli rozebranych do gołych ścian, restauracje, dyskoteki, sklepiki - wszystko aż wrze. Pojawiają się nowe mniej lub bardziej markowe sklepy - oh, życzyłabym sobie (i innym mieszkańcom Alanyi) by wreszcie tutejsi biznesmeni przekonali się do polityki wysokiej jakości, bo to dzięki niej mogą zaskarbić sobie wiernych turystów. A nie tylko sprzedawać z byle jakiej budy byle jaki towar, by potem zwinąć kram i rozwinąć za rok w innym miejscu. Kolejny problem to brak jakiejś spójnej myśli przestrzennej w Alanyi - rozbudowuje się coraz bardziej, blok na bloku, osiedle na osiedlu. Zieleń niknie w tempie ekspresowym. Urząd Miasta mógłby jakiegoś architekta speca od krajobrazu zatrudnić...
No ale nie marudźmy, tylko trzymajmy kciuki - w tym roku robi się naprawdę ładniej.


3. A propos 'ładniej' i polityki wysokiej jakości, byłam w dużym szoku spacerując po uliczkach miasteczek zachodniej części Wybrzeża Morza Śródziemnego. Finike, Kaş - jakie to urocze miejscowości! Wszystko poukładane jak w pudełeczku, czysto, estetycznie, po prostu ładnie. W Kaş się po prostu zakochałam - nie dość że pełno zieleni, bliskość greckich wysp, senny klimat niewielkiego portu, to jeszcze w samej miejscowości widoczne ślady Greków (w końcu mieszkali tam do lat 20. XX wieku, widziałam kościół przerobiony na meczet). Co więcej, miasteczko wydaje się być opanowane przez koty. Występują tam one w ilościach, które mnie jako nieuleczalną kociarę po prostu zachwyciły.
Wszystkim tym, którzy myślą, że Alanya jest rajem na ziemi polecam podróż w tamte strony - tam nawet woda ma inny kolor!
(Sam Kaş może być interesujący także dla tych, którzy chcą zabawić w Turcji dłużej niż miesiąc bez kupowania ikametu, czyli wizy pobytowej wyrabianej na policji. Jesli jest zima, i prom z Alanyi na Cypr nie kursuje, najlepiej wybrać się właśnie tam - najbliżej z Antalyi i okolic, popłynąć promem za 20 euro w 2 strony na maleńką wysepkę grecką, wymoczyć nogi - i wrócić z nową wizą 30-dniową!)

Fotorelacja z tej wycieczki w formie slajdów poniżej:

czwartek, 25 marca 2010

O tureckim WYWIJANIU ŁOPATKAMI

Aż dziwne, że nie nigdy wcześniej nie poruszyłam na blogu tego tematu. Jakoś się "nie zgadało". A jest o czym. Kolbastı to tak ciekawe zjawisko, że należy mu się chodziaż jedna porządna notka na tur-tur blogu, i to taka z filmikami poglądowymi. Niniejszym jej dzień nastał :)

Pisać o Turcji i nie mówić nic o kolbastı to tak jakby próbować opisywać zachodnią kulturę młodzieżową i nie powiedzieć nic o tańcu breakdance czy electric boogie.
Podobnie jak w przypadku powyższych dwóch tańców kolbastı nie jest wcale takie proste - i na ogół więcej ludzi przygląda się popisom nielicznej "wtajemniczonej" grupy. Próbują naśladować, podrygując czy wyginając się nieśmiało albo bardziej odważnie - ale jednak cała istota tych tańców tkwi w solidnym wykonaniu. A do tego potrzeba mieć kondycję, poczucie równowagi i rytmu. I wtedy naprawdę jest co podziwiać.

Turcy generalnie narodem roztańczonym są, nie wstydzą się pląsać, przeciwnie, wydaje się że tylko na to czekają. Wystarczy trochę muzyki i kawałek wolnej przestrzeni, by zaczęło się strzelanie palcami, klaskanie, podrygi, śpiewanie, gwizdy i błogie uśmiechy. Jeszcze ciekawsze, że nawet gdy młodzież turecka jest zbuntowana, wytatuowana, wykolczykowana, wymalowana i poubierana na czarno (typu "emo"), tudzież wystrojona w szerokie dżinsy (typu hip-hop), nadal nie wstydzi się pląsać. Co więcej - pląsanie dotyczy stylów rozmaitych - znamienne i godne pochwalenia jest, że tu się tureckie tradycyjne tańce i muzykę "po prostu zna", i hołubi szczególnie te z własnego regionu.
Przyznam szczerze, że ujmuje mnie to za serce - jest to nieporównywalne w odniesieniu do naszej polskiej kultury (czy potrafimy tańczyć jakieś tańce ludowe lub inne typowo polskie? Po maturze pamięta się jedynie poloneza... a i to nie zawsze)

Spośród wszystkich tureckich tańców kolbastı zdecydowanie się wyróżnia. Na pewno niektórzy z Czytelników odwiedzając rejony turystyczne widzieli kolbastı w naturze. Głośna, szalona muzyka (z wyraźnym rytmem i powtarzającą się melodią, główne zasługi ma tu piosenkarz Sinan Yılmaz), widownia ustawiona w kółeczko pośrodku którego jedna, dwie osoby uprawiające niezwykle interesujący i nie dający się do niczego porównać taniec: skrzyżowanie trzepoczącego skrzydłami kurczaka z pijanym tancerzem irlandzkim... no coś w tym rodzaju.
Zresztą sama nazwa to ciekawa zagadka: wydawało mi się, że 'kolbastı' to coś w rodzaju wywijania łopatkami/ramionami, pomieszanie z poplątaniem, a okazuje się, że to skrót od wyrażenia: "inwazja policyjnych oficerów" - po raz kolejny zresztą przekonuję się o niezbadanych pokładach dowcipu języka tureckiego.
Inna nazwa to "hoptek" już samym brzmieniem oddająca istotę rzeczy.

Taniec pochodzi oryginalnie z miasta Trabzon nad Morzem Czarnym, a dokładniej przybrzeżnej dzielnicy Faroz, w której mieszkają rybacy i ludzie o niewysokim statusie finansowym. Powstał w latach 60-70. XX wieku. Na temat jego genezy krążą rozmaite opowieści, mniej lub bardziej prawdopodobne, z których ja przytoczę trzy:

1. Taniec ma łączyć w sobie ruch łowionych przez rybaków małych rybek hamsi (specjalność regionu), po wyrzuceniu na brzeg, z ruchem bezrobotnych şarapcı (pijaczków) siedzących godzinami nad przystanią.

2. Taniec wymyślił jeden okoliczny "wariat" w latach 70., poruszając się w ten sposób na czyimś weselu.

3. Podczas pewnego wesela dwóch znanych w dzielnicy "ważnych obywateli" (w rodzaju ojców mafii), którzy zawsze mieli ze sobą porachunki, zostało zmuszonych do zatańczenia. Na tureckich tradycyjnych weselach jest przyjęte, że najważniejsze osobistości w okolicy są proszone do tańca (jest to honorem dla pary młodej więc nikt nie powinien odmówić). W trakcie tego tańca na oczach wszystkich gości panowie najpierw czynili wzajemne uniki, a w końcu się pogodzili.

Tyle legendy. Odkąd taniec stał się modny (czyli dopiero od paru lat) dorobił się wielu poważnych i niepoważnych analiz, z których wynika, że tradycja liczy około 150 lat, a może i jeszcze więcej, i że jest to po prostu jeden z tańców anatolijskich, występujący w wielu miejscach rejonu Morza Czarnego w różnych wersjach i pod innymi nazwami, wykonywany szczególnie na weselach.
Nie zmienia to faktu, że w tej chwili kolbastı stało się symbolem Trabzonu. Na tamtejszym uniwersytecie (Karadeniz Teknik Üniversitesi) prowadzone są kursy i festiwale, grupy taneczne występują w mediach, a filmiki z udziałem młodzieży z KTÜ są najbardziej wychwalanymi w internecie. W telewizji za to regularnie pojawiają się programy dotyczące fenomenu kolbastı, m.in. dowcipny dokument mojego ukochanego Okana Bayülgena (dla znających turecki).
W takiej sytuacji nie dziwne, że 31 maja został ogłoszony Dniem Kolbastı...



Tyle teorii, teraz praktyka. Oglądajcie i cieszcie oczy:

Poniższy filmik pokazuje jak wyglądało kolbastı zanim zabrała się za nie "współczesna młodzież" (dokonując jego "dekonstrukcji" :)). Jest to fragment starego programu telewizyjnego. Taki taniec jest dużo bardziej dostojny, panowie ruszają się krokiem bujanym, co od razu kojarzy się z tematami rybackimi. Natomiast ich białe koszule, czarne spodnie i wąsy to oczywiście klasyk tureckiej elegancji.




Poniżej to, co się dzieje czasami na szkolnych (i nie tylko) korytarzach... Szaleństwo :) Proszę zwrócić uwagę na rozmaite elementy kolbasti: imitacja bójki (tzw. lania po mordzie), ciągnięcia liny od domniemanej łódki, problemy z poruszaniem się, wstawaniem, pijackie ruchy. Wszystko jest jak być powinno.

amatör - en İyi kolbastı



Kolbastı rozpropagowała między innymi drużyna Trabzonspor, wraz ze swoimi zagranicznymi piłkarzami, co budzi szczególny zachwyt kibiców. Świętują w ten sposób po każdym wygranym meczu:



A... Dziewczęce kolbastı najbardziej mi się podoba. Jest pełne energii, żywiołowe, do tego to potrząsanie długimi włosami - to jest coś!


Kiz Kolbasti - Watch more Funny Videos



Ciekawym większej ilości filmików polecam stronkę www.kolbasti.org, gdzie można znaleźć także informacje o kursach tańca, jakby ktoś chciał poznać arkana tej "czarnomorskiego hip hopu"...

piątek, 19 marca 2010

Jak odlecieć LATAJĄCYM DYWANEM czyli co tureckiego warto mieć cz.1

Notka praktyczna: dla chcących skorzystać z mojego Latającego Dywanu, dla wybierających się do Turcji na wakacje, dla ciekawskich, dla tureckich maniaków, dla sentymentalnych.
Uwaga, przepraszam z góry, że lista będzie zdecydowanie subiektywna. No ale cóż - w końcu to blog a nie przewodnik po Turcji :)


Część 1 - ARTYKUŁY SPOŻYWCZE.

1. Tureckie słodycze
Bardzo, bardzo słodkie. Jeden kawałeczek starczy, by zaspokoić potrzebę słodyczy, co ma tą zaletę, że nie można się łakociami tureckimi przejeść. To znaczy oczywiście można - ale powoduje to kompletne zatkanie/zasłodzenie.
Rodzajów jest mnóstwo. Począwszy od chałwy - o rozmaitych smakach, poprzez pişmaniye (wyglądające jak kłębki cukrowej waty), aż po lokum (z orzechami, pistacjami) - nic tylko wybierać. Nie warto kupować słodyczy w byle jakim kartoniku opatrzonym napisem "Turkish delight" sprzedawanym na straganie za 1 euro. To najgorszy sort. Najlepiej udać się albo do marketu, albo do specjalnego sklepu ze słodyczami i przyprawami. Przynajmniej będzie pewność, że słodycze były przechowywane w przyzwoitych warunkach. A jeszcze lepiej - kupować na wagę, uprzednio posmakowawszy.
ps. Warto spróbować płynnej chałwowej masy - nazywa się tahin i można ją dodać np. do wypieków, ciasta, albo i do śniadania.

2. Kawa turecka + akcesoria
Kawa turecka dla amatorów: mocna, w małych filiżankach najlepiej we wzorki, parzona w specjalnym tygielku już z dodatkiem cukru (şekerli lub orta, czyli słodka lub średniosłodka), albo i bez (sade). Najsłynniejsza marka kawy to Mehmet Efendi, ale można kupić jakąkolwiek inną - na przykład na wagę.
Akcesoria, czyli filiżaneczki wraz z podstawkami to piękna pamiątka z Turcji. No i tygielek - prosty, miedziany/metalowy/aluminiowy. Mogą być ze zdobionymi uchwytami czy wzorkami na bokach. A są też i bardzo nowoczesne "elektryczne" tygielki, no ale to już całkiem inna bajka.
Po wypiciu kawy przewracamy filiżankę przykrytą spodkiem do góry nogami, czekamy aż wilgoć spłynie na spodek - i wróżymy z fusów :)

3. Herbata turecka + akcesoria
Jeśli ktoś uwielbia parzoną herbatę, i na jej przygotowywanie nie szkoda mu czasu (moim zdaniem warto trochę go poświęcić), powinien sobie sprawić komplet herbaciany z Turcji. Komplet herbaciany to:
- czajnik (alumioniowy, dwupoziomowy: na dole gotuje się woda, na górze esencja, choć są nowocześniejsze, elektryczne)
- szklaneczki w kształcie tulipana (przezroczyste, choć bywają i we wzorki, np. z okiem proroka) do tego małe łyżeczki i pasujące podstawki (aluminiowe mają w sobie "klimat" ;))
- herbata (można kupić w wielkich paczkach, nawet kilkukilogramowych - w końcu to herbaciany k-raj)
- cukier w kostkach (osobiście uważam go za niezbędny. Kiedy jest sypany, nie potrafię ocenić, ile cukru nasypać...:))

4. Herbaty owocowe tzw. turystyczne
Używane jako wabik na turystów, bo są smaczne, słodkawe, łatwe w przygotowaniu i niedrogie. I działają (czytaj: turysta czuje się zobowiązany do kupna po takim poczęstunku). Na ciepło, i na zimno tak samo pyszne.
Najprościej: rozpuszczalny proszek sprzedawany nawet na bazarach, dostępny w najdziwniejszych smakach. Moje ulubione to jabłko (elma) i granat (nar), ale kojarzę nawet kiwi. Warto poszukać dobrych herbat (poprosić sprzedawcę o przygotowanie herbatki, jeśli jest taka możliwość). Chodzi o to by sprawdzić, czy na dnie szklanki zbiera się cukier. Jest on zbędny, herbatki są same w sobie wystarczająco słodkie, dlatego proponuję poszukać porządniejszych. Ideałem są prawdziwe owocowe herbaty z suszonych kawałków owoców (np. granatu).

5. Oliwa z oliwek, syrop z granatu
Cuda i prawdziwe witaminowe bomby. Szczególnie bez oliwy nie wyobrażam już sobie życia. Nie trzeba o nich dużo pisać - wystarczy że są, do wyboru, do koloru, w rozmaitych rodzajach i ilościach. Wciąż nieporównywalnie tańsze niż w Polsce.

6. Oliwki
Jak wyżej. Czarne (dojrzalsze), zielone (mniej dojrzałe), bez pestek i bez. Nie bójcie się, będąc w Turcji, kupować na wagę w markecie - uprzednio smakując jedną czy dwie. Lepiej kupić pół kilo w woreczku, niż brać pakowane "z półki". Smak nieporównywalnie lepszy.

7. Przyprawy
Też najlepiej kupować na wagę. Na bazarach, lub w wyspecjalizowanych sklepikach. Poza rozmaitymi "mixami" (np. do mięs) polecam szczególnie tatlı kırmızı biber (słodką paprykę grubo zmieloną), kimiyon (kminek), karabiber (klasyczny czarny pieprz), kekik (tymianek), defne (liście laurowe), kurkuma (barwiąca na żółto np. ryż) albo şafran (najlepiej kupować "w pręcikach", droga przyprawa!)
A tak naprawdę, jak już się trafiło na stoisko z przyprawami, to wybierać, przebierać i wąchać - a potem obficie z zakupionych przypraw korzystać :)

8. Ayran i jogurt
Ayran - osławiony turecki jogurt. Rozwodniony, słony. Warto kupić i wypić w Turcji, bo w Polsce może już nie będzie tak smakował? No, chyba że akurat będą upały - bo na upały jest to doskonała rzecz. Sprzedawany w małych i dużych opakowaniach. Dobry na problemy z żołądkiem (flora bakteryjna) i na bezsenność...
Jogurty też warte są spróbowania - mam na myśli oczywiście te białe, naturalne, które przecież wynaleźli Turcy. Co więcej, w sklepach możemy dostać zarówno klasyczne jogurty białe, jak i jogurty "kaymaklı", czyli z kaymakowym "kożuszkiem". Warto zwrócić uwagę na wielkość opakowań jogurtu - Turcy jedzą je w ogromnych ilościach. Warto brać z nich przykład :)

9. Rodzynki, czyli sultaniye
Turcja jest rodzynkowym potentatem (1/3 światowej produkcji), dlatego warto zaopatrzyć się w ich duże opakowanie...

10. Kuruyemiş
Przygryzajki. Podobnie jak rodzynki są tanie i produkowane w wielkich ilościach w Turcji. Mogą to być m.in. pestki słonecznika, pestki z dyni, pistacje, nerkowce, migdały, orzechy włoskie, fistaszki - i rozmaite inne smakołyki.

12. Ada çayi, ıhlamur çayi
Ada - herbatka z górskiego rumianku (dosłownie herbata wysp). Z cytrynką i cukrem na: problemy żołądkowe, przeziębienie, katar, ogólną niemoc.
Ihlamur - herbatka z lipy. Z cynamonem na chore gardło, gorączkę, zimowe rozbicie.

Obie herbatki występują pod postacią suszonych gałązek, wyglądają jak bukieciki - sprzedawane są przez wiejskie kobieciny na bazarach.

13. Cam bal
Miód piniowy. Obowiązkowy choćby dlatego, że u nas nie ma. Przepyszny, delikatny w smaku, o pięknym jasnobrązowym kolorze. Jak to miód - dobry na wszystko.

14. Alkohole: Piwo Efes & Rakı
Piwo Efes nie jest być może wyjątkowe - ot, najpopularniejsza marka tureckiego piwa, jasne, bardzo lekkie (niektórzy powiedzieliby wręcz, że za lekkie) - idealne po to, by się schłodzić od środka w upalny wieczór :) Wymieniam je tutaj przede wszystkim dlatego, że wielu odwiedzającym Turcję turystom już niezmiennie pozostaje niewytłumaczalny sentyment do tegoż trunku. I zawsze pokazując im zdjęcie butelki piwa Efes - słyszy się dziwny dźwięk: coś pomiędzy jękiem a szmerem dziwnej tęsknoty... :)

Rakı to oczywiście wódka anyżówka, kolejny wyrób turecki z winogron (poza rodzynkami i pekmezem - niesamowicie słodką czarną jak smoła pastą do chleba).
Nierozcieńczona wódeczka jest przezroczysta, po dodaniu wody uzyskuje mlecznobiały kolor, który wraz z zapachem ujmuje serce i umysł każdego Turka. Jest to zdecydowanie najlepszy alkoholowy prezent, jaki można przywieźć z Turcji (poza kilkoma markami dobrych win np. Kavaklidere ).
Dla jasności: raki nie pije się "na czysto". Turecka kultura picia obejmuje obowiązkowy posiłek lub chociaż przystawki (meze), odpowiednią proporcję wody do alkoholu, odpowiedni rodzaj i temperaturę szklanek, a co najważniejsze - właściwe towarzystwo i "muhabbet" (czyli tzw. gadkę, rozmowę). Jeśli do tego dodamy jeszcze klimat starej lokanty, muzykę na żywo i piękne kobiety - to jesteśmy w tureckim niebie.

sobota, 13 marca 2010

YAYLA

Tak jest, wiosna. Kwiatki zakwitły, a ja nagle zrobiłam się bardzo zabiegana. Sezon wydaje się być tak blisko, że nagle przypominają się wszystkie zimowe zaległości. Obiecane wypady to tu to tam, obiecane projekty, sesje zdjęciowe, pomysły, szkice i spotkania... Okazuje się, że bez pracy i z wątłymi środkami finansowymi też można być człowiekiem niezwykle zajętym. A jakże! Do tego również... po prostu szczęśliwym :)

Ale do rzeczy. Uprzejmie informuję, że w ostatnich dniach opaliłam sobie nos! Z racji dopisującej pogody bowiem wyrwałam się tu i tam aby zobaczyć nowe miejsca tudzież odświeżyć pamięć odnośnie tych starych.
Przy okazji stłukłam sobie stopę na szczycie teatru antycznego i nabawiłam lekkiego kataru. Obecnie próbuję się regenerować, jednocześnie nadrabiając zaległości powstałe podczas mojej kilkudniowej nieobecności w świecie wirtualnym i nie tylko.
Dlatego dzisiejsza notka to lekka, odpoczynkowa foto relacja z zeszłotygodniowej wyprawy na yaylę w Alanyi.

Yayla to płaskowyż, przedgórze. Aż chciałoby się tam mieszkać - widok na morze i całe miasto, cisza i spokój, sielski wiejski klimat, zieleń. Yayla jeszcze nie zabudowana jest domami jak "na dole" w Alanyi, dlatego ta część miasta wygląda zupełnie inaczej. Na szczęście.
Oczywiście mieszkając na Yayli potrzebny byłby środek transportu - wspinać się na wzgórze uważam że można raz na jakiś czas, w ramach fotograficznego pleneru, natomiast kursowanie bez przerwy w górę i w dół to dla mnie, dziewczyny z nizin, zdecydowanie NIE jest przyjemność. A tym bardziej w pełnym słońcu. Idąc pod górę mijałyśmy wciąż te same wiejskie kobiety, które najwyraźniej wybrały się "przy niedzieli" na piechotę do miasta i robiły sobie postoje na odpoczynek w cieniu drzew...

Spacerując po wiejskich ścieżynach pozbierałam z ziemi kilka dojrzałych pomarańczy z miękką skórką, pachnących witaminą C i słońcem. Eh!


IMG_7060
Tulipany zakwitły! A więc wiosna.

IMG_7062
Pan domu.

IMG_7072
Widok z części miasta zwanej Dinek.

IMG_7063
Bananowo.

IMG_7084
Kwiatowo.

IMG_7090
Rozbudowywany port nowy, coraz bardziej pokazowy.

IMG_7094
Sady całe pomarańczowe.

IMG_7099
Mleczna droga.

IMG_7103
Drobny maczek.

IMG_7110
Na zakończenie pleneru - zimne piwko w nowym porcie.

IMG_7081
Widok z yayli na resztę świata.


W następnych notkach relacja zdjęcia z ostatniego wypadu, hipokryzja turecka bez znieczulenia, parę słów o Latającym Dywanie czyli co tureckiego warto mieć w domu, oraz znów kilka dobrych reklam z tureckiej tv. Ale w jakiej kolejności te notki - nie jestem w stanie przewidzieć. Dlatego trzymajcie rękę na pulsie :)

piątek, 5 marca 2010

SAMA PRAWDA O DZIECIACH

Środa wieczór. Wyskakuję do pobliskiego supermarketu kupić coś na kolację. W markecie pustawo, tylko ja, dwie inne panie, sprzedawcy i turecka rodzinka. Skład rodzinki przedstawia się następująco: mama, tata, dwójka dzieci, z czego jedno właśnie wydostało się z wózka. Dzieci biegają po całym sklepie, wrzeszcząc "Anne, anne!" (mamo, mamo) i wybierając z półek rozmaite przedmioty, a potem rzucając je na ziemię. Mama patrzy na nie z miłością i nie reaguje.
Próbuję się przecisnąć przez alejkę zastawioną dziecięcym wózkiem (wózek zresztą wyładowany po brzegi wielkimi pojemnikami jogurtu i oliwy z oliwek; Turcy bardzo lubią kupować wszystko "na zapas", jakby nagle miało się skończyć). Matka nie reaguje, ojciec tym bardziej nie reaguje. Potem próbuję przecisnąć się pomiędzy dziećmi (głowa mi puchnie, mam wrażenie że jest ich dziesiątka, a nie dwójka).
Decyduję ukrócić zakupy i uciec ze sklepu, po którym dzieci nadal szaleją, jakby to był conajmniej plac zabaw lub przedszkole.

Tak, zdecydowanie ten drobny epizod przypomniał mi, jak bardzo nie rozumiem tureckiego wychowywania dzieci i samych tureckich dzieci. Co z tego, że są śliczne (trzeba przyznać, że tak). Według mnie rozpuszczone do granic możliwości.

Opisuję powyższą sytuację z marketu zaprzyjaźnionym Polakom:
- Uch, co za rozwydrzone bachory - komentują - matka nie nauczyła, że między ludźmi należy się zachowywać w określony sposób.

Opisuję powyższą sytuację zaprzyjaźnionym Turkom:
- Ojej, nie przesadzaj - patrzą na mnie, jakbym postradała rozum - przecież to dzieci! To normalne, że mają mnóstwo energii.

Ot, kolejna różnica kulturowa...


W rodzinach tureckich "starego typu" zawsze było dużo dzieci. To taki rodzaj zabezpieczenia na przyszłość - wiadomo, że zajmą się rodzicami czy sobą nawzajem, jak zajdzie taka potrzeba. To oczywiste. Ale w czasie, kiedy wszystkie one są jeszcze małe, wychowanie odbywa się poprzez kompletny brak wychowania. Z jednej strony rozumiem, że biednej matce, która ma na głowie cały dom, ciężko upilnować tylu potomków. Z drugiej strony puszcza się je samopas, uważając, że skoro to dzieci, to normalne, że biegają jak oszalałe i wrzeszczą, jakby ktoś robił im krzywdę.
Jest takie tureckie powiedzenie "Dzieci są owocami domu" - piękne, zgadzam się. Ale uprawniające jednocześnie do bezgranicznego zachwytu i braku jakichś sensownych wychowawczych zasad.


Przyjeżdżający do Turcji Polacy często zadają mi pytanie o dzieci. Czują się dziwnie, kiedy ich własne (prywatne!) pociechy chwytane są w ramiona, całowane i obściskiwane przez obcych. I to nie tylko kobiety - ale także przez mężczyzn...
W Europie wszyscy jesteśmy wobec siebie podejrzliwi. Od razu przed naszymi oczami przewijają się historie o zboczeńcach, pedofilach, wykorzystywaniu dzieci. Ciężko przestawić się nagle na tutejszą obyczajowość.

A tutaj się po prostu dzieci ubóstwia. A skoro ubóstwia, to się wyraża. Jak można się nie zachwycić blondwłosym niebieskookim bobaskiem? Tu, na południu, gdzie większość ludzi od niemowlęctwa ma czarne brwi, czarne włosy, brązowe oczy?

Lokalne dzieciaki są przyzwyczajone do tego obściskiwania. Od momentu urodzenia wszyscy wciąż biorą je na ręce, wycałowują (zarośniętymi gębami) po twarzy, nie zwracając uwagi na to, czy ręce są umyte (oh, nasze biedne polskie uczulone na wszystko maleństwa!). Potem dorastając wystarczy wyjść z mamą na ulicę, a co któraś osoba zatrzymuje się, gruchocze słodko, mierzwi rosnące włosy. Nikt się nie boi, nikt nie ucieka - nie ma po co.

Idźmy dalej; dziecko dorasta. Chłopak lubi auta? Sadza się go sobie na kolanach za kierownicą i jedzie samochodem, niech mały zobaczy jak się prowadzi (Europejczyk trzęsie się: a gdzie fotelik? Gdzie pasy?!). Dziecko sadowi się na motorze, niech się uczy! Bardziej nowocześni mama i tata idą do kawiarni czy pubu? Dziecko idzie z nimi, a kiedy się znudzi (bieganiem pomiędzy stolikami) zasypia spokojnie na krzesełku, w hałasie i tłumie. Rodzice pracują? Wynajmuje się opiekunkę, nie ma się co trząść.

Młode ma braci? No to jest komu przynosić, wynosić, zamiatać (wiadomo, że w rodzinie najmłodszy jest od usługiwania starszym, i nikt nie uważa tego za niesprawiedliwe; starszy kiedyś pomoże młodszemu, taka jest naturalna kolej rzeczy). Mieszka na wsi? Wysyła się go w pole ze wszystkimi, przecież nie będzie siedział w domu!

Puszcza się maluchy przed dom - dopóki nie alarmuje nas z okolicy jakiś podejrzany wrzask, niech się bawią (granie w piłkę na ulicy, jeżdżenie rowerem, co tam - dadzą sobie radę). Matki najwyraźniej nauczyły się ignorować rozpaczliwe "Anne! Anne" (wiem co mówię, kiedyś cały sezon słyszałam te krzyki spod domu obok).

Pewnie dlatego z takich wychowywanych bezstresowo, wyściskanych, wycałowanych, zaczepianych, hałaśliwych, pobrudzonych i zakurzonych dzieci wyrastają potem nadmiernie pewni siebie i odporni na wszstko Turcy i Turczynki. Uważający nierzadko, że są po prostu idealni, a jeśli coś im nie wychodzi, to z pewnością wina innych.

Co prawda pomiędzy jednym etapem a drugim mamy jeszcze okres dojrzewania. Który, żeby nie przesadzić, zaczyna się w wieku nastoletnim a kończy gdzieś po trzydziestce. Dlaczego tak długo?

No cóż, wracamy do kwestii szacunku dla starszych. Rodziców się słucha. Robi się tak, jak rodzice każą. Bo starszy ma rację. Wyzwolić z tego stanu może dopiero małżeństwo. A i to nie zawsze...

Szczęściarze, którzy w wieku dojrzewania mieli możliwość wyrwania się na studia (często tylko najstarsi; na ich kształcenie starczyło rodzinie pieniędzy). Jak się tylko ucieknie z rodzinnej wioski/miasteczka na studia, to hulaj dusza!
Ale tutaj wchodzimy już w zupełnie inny temat zatytułowany: Turecka hipokryzja... o którym innym razem :)

Zupełnie inaczej mają tacy, którzy wychowywali się w rodzinach "nowego typu" (powiedzmy, zeuropeizowanych). Rodziny tego typu widać w parkach podczas słonecznych dni: Tata z wózkiem, tata bujający dziecko na huśtawce (mama zajęta ploteczkami albo poszła na manicure), mama i tata z dzieckiem na spacerku, spokój, troska, równa opieka obojga rodziców. Aż się ma ochotę robić seriami zdjęcia i pokazywać w Polsce, jako kolejny temat, w którym Turcy nas przegonili.