niedziela, 21 sierpnia 2011

ARBUZOWA GŁOWA

Dzisiaj krótko i treściwie, bo jestem zmęczona. Upały znów dają o sobie znać, turyści jakoś bardziej marudni niż zazwyczaj, strzelają fochy i dąsy, a ja się naginam i uśmiecham starając się rozwiązać każdy problem - powinnam dostać order za użeranie się z polskimi malkontentami, bo wciąż zachowuję chory (naprawdę, chory i nieuzasadniony) optymizm i wciąż kocham tą pracę i tych ludzi. Ale nie powiem, żeby to była łatwa miłość.

Tak samo, jak zresztą w przypadku miłości do Turcji... też nie jest łatwa, oj nie.

Ale do rzeczy:

1. Zaglądajcie kochani czytelnicy do zakładek na górze strony - pojawiło się tam parę nowych ciekawostek, m.in. na temat książki i nie tylko, na przykład wywiad przeprowadzony ze mną w portalu Bankier.pl Mam nadzieję, że nazwa serwisu to dobra wróżba, hehe :) Aktualizuję te zakładki na bieżąco.
Kto posiada facebooka - polecam dodać tur-tur do swoich ulubionych stron :) Czasami więcej się tam dzieje a na pewno częściej niż na blogu :)


2. Mój obiektyw jest w Turcji, działa! Moja gościówa specjalna jest w Turcji również, i dlatego mam jeszcze mniej czasu niż zwykle, ale za to JAKI to jest czas!!! Najlepsze przyjaźnie... są po prostu nie do podrobienia i nie do zastąpienia przez jakiekolwiek inne atrakcje. Trochę pretensjonalnie, także kończę ten akapit. I tak wszyscy wiedzą o co chodzi :)

3. Mamy przy biurze ogródek. Najpierw (rok temu) rosły tam kwiatki. Potem trochę chwastów. W końcu nasi chłopcy z biura (a właściwie w roli fachowca sprowadzona Mama Króla Pomarańczy) zasadzili miętę i papryczkę. Jedna i druga rozrosła się do niesamowitych rozmiarów, czyniąc nasze posiłki dużo bardziej urozmaiconymi.
Z mięty i papryczki korzystają już kucharze z restauracji obok, sąsiedzi z góry, ogólnie rzecz biorąc cała okolica. Używamy też ją do maltretowania turystów, szczególnie tak zwanych "chojraków polskich" (określenie pieszczotliwe), którzy uważają, że nic ich nie powali. Otóż nasza ostra papryczka powala ich na łopatki bez wyjątku.
Idąc za ciosem sąsiad z drugiego piętra zasiał nam kiedyś dla żartu arbuza. Kolorowa dusza, bajerant, wciąż opowiadał, jak będziemy jeść arbuzy z własnego ogródka a my śmialiśmy się z niego do rozpuku.
A tu nagle... pewnego dnia zauważyliśmy ukryte pomiędzy liśćmi zielone piłki. Zaczęły rosnąć w tempie ekspresowym i teraz przypominają już PRAWDZIWE ARBUZY o wielkości melona.
W tureckim jest takie określenie "kroić arbuza" w sensie ucztowania, mniej więcej. Myślę sobie w tym kontekście, że za kilka tygodni czeka nas krojenie arbuza w pełnym tego znaczeniu. Nie będzie się mogło obejść bez relacji foto.

Póki co wygląda to tak (i budzi większą sensację niż ostre papryczki):

IMG_8426

A tutaj już tak zwany acı biber, czyli papryczka ostra jak brzytwa:

IMG_8427


niedziela, 14 sierpnia 2011

ALANYA NEWS czyli niedziela w biurze

Jest dzisiaj cicho i spokojnie, bo niedziela. W Polsce pewnie też, bo jutro przecież święto i już słyszałam, że cały naród pojechał nad morze. Oby pogoda dopisała!

W Alanyi pogoda idealna; upały nieco zelżały, pojawił się lekki wiaterek, mgiełka wilgoci odsłoniła widoki na góry i morze, wreszcie można nieco odetchnąć... To nam uświadomiło, że już prawie połowa sierpnia czyli półmetek sezonu mamy za sobą! Na samą myśl o zimie pojawia się dreszcz jednocześnie emocji i niepewności, jest tyle planów, a większość nie związane z pracą. W końcu wtedy mamy tutaj kompletny przestój (szkoda - Turcja zdecydowanie nie jest doceniana w zimie - a propos: jak Wam się podoba pomysł zimowej/wiosennej wycieczki do Stambułu? :))
Trzeba teraz odkładać zarobione pieniądze, robić zapasy, aby po prostu starczyło. Będziemy mieli bowiem mnóstwo ciekawych rzeczy do zrobienia, m.in. klasykę gatunku z cyklu "Przywożę mojego tureckiego chłopaka do Polski". I to realizowaną po raz pierwszy w życiu (chodzi oczywiście o Króla, ale także i w moim życiu). A propos, wydaje mi sie czasem, że odwiedzanie Polski w zimie jest dla Turków z Alanyi i okolic (a raczej ze światka turystycznego) atrakcją podobną jak dla nas wyjazd do Turcji. Mniej więcej od Sylwestra wielu moich 'znajomych' chwali się w internecie zdjęciami z: Krakowa, Gdańska, Warszawy i innych miast. Wśród nich duży procent stanowią starszawi tureccy kierowcy, których wzięcie u Polek przewyższa dopuszczalne normy. W skórzanych kurtkach, z wełnianymi czapkami na szyki i butami w czub robią sobie zdjęcia na tle polskiego śniegu, a obok stoją pięknie uśmiechnięte zgrabne i prześliczne Polki.
Fenomen wart poważniejszej analizy...

Oprócz tego że sezon na półmetku, także i ramazanowy post jest już w połowie. Król Pomarańczy nadal wytrwale go przestrzega, a ja już się przyzwyczaiłam do codziennych kłótni. Znalazłam już sposób na przejście przez ten okres w miarę spokojnie. Kiedy sytuacja robi się drażliwa, mówię tylko:
- Porozmawiamy pod koniec miesiąca.

A propos Ramazanu, niedawno dowiedziałam się, że kilka lat temu codzienne walenie w bębny na pobudkę (tradycyjne podczas postu "budzenie" mieszkańców na śniadanie i modlitwę; w całej Turcji występuje) zostało w Alanyi zabronione przez Urząd Miasta! Ta uwaga powinna pasować do poprzedniej notki z cyklu "Absurdy". Argumentowano ponoć tym, że turyści nie mogą spać. Ale... jak to możliwe, że walenie w bębny przez kilka minut przeszkadza turystom wypoczywającym w Alanyi, a codzienne walenie dyskotekowych rytmów bezpośrednio pod hotelowymi pokojami do północy czy drugiej nad ranem - nikomu nie przeszkadza i prawdopodobnie nigdy nie będzie zabronione? Cóż, temat wymagający dłuższych przemyśleń...

Co by jednak nie być zbyt złośliwym, pora na uspokojenie. Wczoraj w telewizji natknęłam się na cudowny utwór niesamowitego zespołu Kardeş Türküler, który kompletnie mnie rozbroił. Jest to bardzo ceniona grupa muzyków skupiona woków Uniwersytetu Boğazici. Od 1993 roku wykonują znane anatolijskie utwory ludowe w językach: tureckim, arabskim, kurdyjskim, asyryjskim, ormiańskim, azerskim i gruzińskim. Korzystają przy tym oczywiście z oryginalnych ludowych instrumentów. Słuchanie takiej muzyki i świadomość, jak jeden zespół godzi wszelkie kulturowe konflikty w bardzo prosty sposób - po prostu wzrusza. Jestem wierna nieco wyświechtanemu ale aktualnemu poglądowi, że muzyka łagodzi obyczaje i w przypadku Kardeş Türküler (dosł. "Bracia grający muzykę türkü") doskonale się to sprawdza. Zapraszam do słuchania i oglądania :




PS. Następna notka nie wiem kiedy, bo w najbliższą środę przyjeżdża do Turcji na całe 2 tygodnie mój prywatny gość specjalny... i to razem z moim naprawionym obiektywem! A to oznacza, że mam nadzieję trochę z nią (bo gość to kobieta :)) poprzebywać, pojeździć, poplotkować, a i zdjęć pewnie porobię sporo... Możecie więc czasowo odejść od odbiorników... ale nie na za długo :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

NA TROPIE ABSURDÓW

1. Wczoraj w nocy oglądaliśmy z K.P. dokument BBC emitowany w tureckiej telewizji prywatnej. Niezwykle ciekawy, świetnie nakręcony, o życiu w buszu. Występujące w filmie osoby - członkowie małej społeczności - spacerowali przed kamerami bez bielizny i odzieży wierzchniej. Jak im było nie wstyd! I to zarówno kobiety i mężczyźni. Ośmielili się też pokazywać całemu światu palenie ichniejszej odmiany fajki. Oczywiście domyślamy się tego z kontekstu, albowiem intymne części ciała zostały umiejętnie rozmazane przez realizatorów, a dym z fajki zastąpił animowany kwiatek, który już kiedyś pokazywałam na tym blogu.
I w ten prosty sposób to co szczere, prawdziwe i naturalne (czyli, nie bójmy się tego słowa, ludzkie ciało) stało się zakazane i niegodne oglądania. Bardzo chciałabym posłuchać argumentacji tego, kto wprowadził takie zasady dotyczące nie tylko filmów obyczajowych nadawanych o 20.00, ale poważnego dokumentu emitowanego o 2 w nocy!!!

2. Paradoksalnie ostre zasady nie dotyczą wiadomości telewizyjnych, gdzie od samego rana epatuje się brutalnymi scenami z rozmaitych zamieszek, wypadków i starć z całego świata. Bez ostrzeżenia, bez zapowiedzi i bez cenzury.

3. Pierwszego sierpnia zaczął się ramadan, w Turcji ramazan. Dziewiąty miesiąc kalendarza muzułmańskiego. W tym roku post jest wyjątkowo ciężki do przestrzegania: dzień trwa ponad 15 godzin, co więcej panują w naszym regionie paskudne upały, już nie wspominając o wysokiej wilgotności. To dlatego osób przestrzegających postu jest dużo mniej niż zwykle - trzeba by było cały dzień przespać, żeby jakoś przetrwać, a nie każdy może.
K.P. pracuje wieczorami, w ciągu dnia nie będąc przypisanym do żadnego konkretnego miejsca pracy, a pozostając jedynie w zasięgu telefonu, stwierdził więc, że post trzymać spróbuje.
Zamieniło to nasze życie w koszmar :)
Do południa przestrzegający postu są zazwyczaj nieszkodliwi i potulni jak aniołki, będąc jeszcze średnio przytomnymi po śniadaniu (sahur) o 4 rano. Potem zaczynają przysypiać. Im bliżej godziny wieczornego posiłku (iftar), tym odczuwa się większą nerwowość. Typowe teksty do nie przestrzegających postu bliskich:
- Nie rozmawiaj ze mną o tym teraz, porozmawiamy po iftarze.
i:
- W ogóle lepiej mnie o to nie pytaj, zaschło już mi w gardle od odpowiadania.
i jeszcze:
- No nie, nie dość że jestem cały dzień bez jedzenia i picia, to jeszcze wszyscy mnie denerwujecie!

Wczoraj jadąc samochodem na iftar do restauracji w centrum, gdzie byliśmy umówieni z grupą turystów K.P. jechał trąbiąc przez całą drogę (mieliśmy spóźnienie) i przeklinając wszystkich po kolei: kierowców samochodów, autokarów i dolmuszy a także pieszych. Sygnalizacji świetlnej też się dostało.
Kiedy dostało się także mnie, w postaci czepiania się każdego wypowiedzianego przeze mnie słowa, stwierdziłam, że już się nie będę odzywać. Uświadomiwszy sobie absurdalność i komizm sytuacji K.P. zwolnił i refleksyjnie przyznał:
- O rany, ale mam agresora.

Kiedy dorwał się już do talerza zupy wszystko wróciło do dawnego porządku.


4. Bardzo ciekawe jest to, że Turcy uważają, że my Polacy (a szczególnie Polki) jesteśmy gadułami. Przekonanie to bierze się zapewne stąd, że z naszej paplaniny niewiele rozumieją. Kiedy odbijam piłeczkę opowiadając o tym, jak to wkurzają mnie tutejsze wielogodzinne rozmowy na jeden temat argumentują, że przynajmniej oni mówią wolno, a my trajkoczemy bez opamiętania.
Akurat!

5. Codzienne obserwacje życia w naszej dzielnicy za jakiś czas stanowić będą zupełnie świeży materiał na nową książkę. Szczególnie pikantnie zapowiadałby się rozdział dotyczący branży lokalnych (czy jak niektórzy wolą: ulicznych) biur podróży. Oto na jednej ulicy mieści się pięć biur wycieczek. Co więcej w dość spokojnej wczasowej dzielnicy, gdzie ruch jest dużo skromniejszy niż w centrum Alanyi. Przy takim natężeniu w stosunku do niewielkiej liczby spacerujących turystów trudno się dziwić, że konkurencja patrzy sobie wzajemnie na ręce. Na początku sezonu wszyscy byli spokojni i mówili sobie dzień dobry: każdy sprowadził polskojęzycznego pracownika (słusznie uważając, że Polacy jak mało kto lubią zwiedzać). Po jakimś czasie przez dzielnicę przetoczyła się fala policyjnych kontroli i większość cudzoziemców deportowano lub odesłano do domu. Rozpoczęła się więc walka innymi metodami. Na donosy, na nieprzepisową wielkość szyldu, na wysyłanie straży miejskiej. Przestano sobie mówić dzień dobry. Dodatkowo rozpoczęło się patrolowanie okolicy. Pan z biura X wsiada kilka razy dziennie na motorek i objeżdża ulice. Pani z biura Y wsiada kilka razy dziennie na rower i również objeżdża ulice. Cel: Sprawdzenie jak się ma konkurencja. Pozory: uśmiechamy się szeroko i kłaniamy życzliwie całemu światu. Skutek: frustracja.

6. A tak poza tym życie w Alanyi toczy się normalnie. Pioruńsko gorąco, jak zawsze. Nawet zaczęłam używać klimatyzacji w domu. Wilgotno też paskudnie, a wszystko lepi się do wszystkiego. Turyści jedni mili i tacy, że chciałoby się im nieba przychylić. Inni zdystansowani i krytyczni nie twarzą w twarz, tylko dopiero na forach internetowych. Jednym słowem: wszystko po staremu. Tylko teraz odwrotnie: kiedy byłam rezydentką marudzono mi na lokalne biura (czyli, powtórzmy jeszcze raz, uliczne). Kiedy pracuję w lokalnym (ulicznym) biurze, marudzi mi się na rezydentów.
Ogólnie chodzi o to, żeby marudzić.
Co i mnie zaczyna się udzielać, czego dowodem jest niniejsza notka.