piątek, 27 lipca 2012

GORZKO VS. SŁODKO

W środku lata, przechodząc na zmianę pomiędzy od paru dni klimatyzowanym pomieszczeniem własnego biura, a tak zwanym "ogródkiem", gdzie mogę się w spokoju spocić i jednocześnie wyprostować nóżki na miękkich fotelach, przeczytałam wreszcie w całości książkę "Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji" autorstwa Necli Kelek. Przeczytałam i właściwie od lektury pierwszych stron strasznie mnie korciło, żeby coś na blogu napisać, ale wciąż się powstrzymywałam. Niniejszym po miesiącu zalogowałam się na bloggera, przez chwilę wydawało mi się nawet, że zapomniałam hasła po tak długiej nieobecności, ale jak to, po tylu latach tur-tur'owania? Nie jest jeszcze ze mną tak źle :)

Zalogowałam się i postanowiłam napisać choć parę słów na temat tej książki. Nie tyle recenzję, raczej pakiet osobistych wrażeń, uwag, komentarzy.

Książka autorstwa Niemki tureckiego pochodzenia, socjolożki, która urodzona w Turcji w dzieciństwie wraz z rodziną przeniosła się do Niemiec, nie jest łatwa do przełknięcia. Porusza wszystkie te tematy, którye omija się jadąc do Turcji na wakacje, o których po prostu stara się nie myśleć, żeby nie psuć sobie humoru. Motywem przewodnim jest podróż autorki wraz z życiowym partnerem (Niemcem) po Turcji, głównie po jej "ciemnych", mniej odwiedzanych rejonach. Pomiędzy reportażowe fragmenty wplata wspomnienia z dzieciństwa, opowieści o rodzinie i krewnych. Ktoś gdzieś w internecie zauważył, że jest to trochę "Pamukowe" pisanie - coś w tym jest. Jednocześnie próba obiektywnej analizy, spojrzenia na Turcję tu z perspektywy gościa "z zewnątrz" (w końcu do "niemieckich Turków" podchodzi się z rezerwą), jak i kogoś, kto więcej może zrozumieć będąc przecież jednocześnie i Turkiem, i Niemcem. Książka też stara się być przewodnikiem po tureckich tematach tabu, i próbą podsumowania ich w kontekście starań Turcji do wejścia do Unii Europejskiej.

Nie można odmówić pani Kelek dobrego pióra; książkę czyta się świetnie, niemalże ją "pożera", wciąż ciekawiąc, co może być na następnej stronie. Tematy nielekkie ale i niezwykle interesujące; o tym nie mówi się na codzień, lub tylko podsumowuje stereotypami: prawa kobiet, morderstwa honorowe, kwestie Ormian, Greków, Żydów - mniejszości wyznaniowe i etniczne. Polityka, wojsko, islam, Atatürk - znana nam wyliczanka, która w tej książce zostaje potraktowana brutalnie, szczerze, bez kolorowania i bez nadmiernego dramatyzowania. Kiedy tylko wydaje nam się, że Kelek uderza w nacjonalistów, za chwilę krytykuje także obecnie rządzących o religijnych zapędach. Kiedy z kolei wydaje nam się już, że tak zwani "islamiści" aż za bardzo dostali po nosie, przesiada się z powrotem na "kemalistów".

Zastanawiam się jak tą książkę odebrali Turcy, nie mam na myśli tych w Niemczech, ale w tak zwanej Anatolii - choć obawiam się, minie trochę czasu, zanim znajdę kogoś, kto ją przeczytał. Turcy przyjmują krytykę, ale głównie wtedy, kiedy sami są jej autorami, a nie ktoś "z zewnątrz", obcy.

W wielu sprawach Kelek ma rację, i to muszę przyznać na podstawie własnych obserwacji. Społeczeństwo tureckie które preferuje grupę niż jednostkę, nie dające się wybić indywidualnościom, wychowujące kolejne pokolenie osób niezdolnych do krytyki, eksperymentowania, już nie mówiąc o chodzeniu własnymi drogami. Ludzie, którzy albo są kemalistami, i wierzą we flagę, albo muzułmanami, i wierzą w Allaha; brak trzeciej drogi, innego wyścia, wręcz brak potrzeby trzeciej drogi.
Są to przyzwyczajenia wpajane przez wieki, i na pewno nie będzie łatwo Turcji się z nich wyzwolić (tym bardziej że indywidualizm zostaje tu często napiętnowany jako "europejskie zepsucie"). Rola kobiet na wschodzie i na wsiach - nie tyle religijnie, co tradycyjnie od wieków podrzędnych mężczyznom. Aranżowane małżeństwa, przemoc. Wiele by pisać a najlepiej tak naprawdę książkę przeczytać.

Nie mogę się jednak opędzić od wrażenia, że autorka podchodziła do pisania z góry założoną tezą. Mam wrażenie że soczewki, którymi ogląda turecką rzeczywistość, niektóre rzeczy wyolbrzymiają, a niektóre kompletnie pomijają. Że perspektywa Necli Kelek jest bardzo (i wyraźnie to się przewija w całej książce) anty-religijna. Nawet mnie, osobie, która podchodzi do jakiejkolwiek religii z dużym dystansem a jednocześnie szacunkiem, wydaje się to przesadzone. Obecność islamu w Turcji autorce wyraźnie przeszkadza. Patrzy na niego ze swojej niemieckiej perspektywy oceniając nawet tam, gdzie ta ocena jest kompletnie zbędna. Czuje się ona podczas podróży niekomfortowo będąc kobietą, i do tego obcą. Mam wrażenie że taka teza w niektórych przypadkach jest na siłę, aby bardziej "pasowała" do koncepcji. Czytając książkę najbardziej właśnie drażniły mnie te komentarze, które przecież niewiele musiały mieć wspólnego z prawdą, ale dość mocno wpływały na całość. Nie będę tu ich cytować, aby nie sugerować tym, których lektura jeszcze czeka.

Owszem, gdyby skupiać się na negatywach, problemach, które mają potem odbicie w tym jak Turcja jest oceniana na arenie międzynarodowej, szczególnie w świetle potencjalnej akcesji do UE, rozdziałów takiej "gorzkiej" książki mogłoby być dużo więcej. Jest to kraj o potężnej historii i zagmatwanej przeszłości, z którą jak słusznie zauważyła autorka musi się sam uporać, bez niczyjej pomocy (wtedy, kiedy będzie na to gotowy). W końcu od ledwo 90 lat Turcja jest republiką! Demokracja to młoda i też przecież "nieidealna", zmienić potrzeba sporo; prawo to jedno, ale ludzie i ich myślenie ewoluują dużo wolniej.

Na koniec bardziej "osobiście". Zanim jeszcze zdobyłam egzemplarz tej książki wielu znajomych pytało mnie o nią. "Czy to naprawdę tak jest", że będąc obcą, czy będąc kobietą, albo "niemuzułmanką", czuję się gorzej? Czy ktoś patrzy na mnie krzywo, czy faktycznie na ulicach namnożyło się kobiet w chustach, a normalne życie w stylu europejskim zrobiło się trudniejsze?

Odpowiedź będzie prosta, a jednocześnie trudna. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Potwierdzeniem jest zresztą ta książka. Widzimy to, co chcemy widzieć. Są takie dni, kiedy nawet w mojej "rozbuchanej wakacyjnym szaleństwem" Alanyi robi się dla mnie za ciasno, za turecko, za mało "europejsko". Są dni, że chciałabym być niewidoczna, albo że chciałabym być Turczynką, aby mieć po prostu święty spokój (jako 'yabanci', obca, tego spokoju jednak często nie mam, budząc niekiedy jakąś tam sensację). A najlepiej jechać do Polski, by być znów w świecie, gdzie wszystkie kody, znaki, języki, obrazy i dźwięki są dla mnie od razu jasne i proste do ogarnięcia. Nie trzeba się wysilać, by się do nich ustosunkować. Nie trzeba nic robić, nic próbować. Po prostu się jest, i jest się sobą. W Turcji (jak i każdym innym kraju, w każdym innym "obcym mieście") trzeba zająć jakąś pozycję, określić się, zadomowić. Obraz świata mimo że teoretycznie z zewnątrz, jest zawsze tylko wycinkiem obrazu, naszą perspektywą. Warto o tym pamiętać także czytając książkę Kelek - to jest jej - laickiej, walczącej o ideały demokracji, niemieckiej Turczynce albo tureckiej Niemce - obraz.

Równolegle czasami wydaje mi się, że "europejskie" rejony Turcji (jak zwariowany Stambuł i jego mieszkańcy) są już dla mnie kompletnie nie do przyjęcia. Albo ci "po europejsku" myślący Turcy, którzy lubią wielkie słowa, a potem czynami sami sobie zaprzeczają. Ci laiccy 'ataturkizujący' wykształceni ludzie, którzy nie potrafią się zdobyć ani krztę tolerancji czy życzliwości dla tych prostych, wierzących wieśniaków.
Nie, nie wydaje mi się, że w Turcji jest "gorzej" niż kiedyś. Ani też nie powiem, że jest "lepiej". Moja ocena tego kraju jest niejednorodna, i nie jest wymierna. Kiedyś nie rozumiałam ani słowa z gazet czy wypowiedzi innych, nie żyłam tu na co dzień. Przyjeżdżałam, pracowałam, i wyjeżdżałam. Teraz, po paru latach, próbuję zadomowić się tu - a zadomowienie skutkuje, jak to w życiu bywa, rozczarowaniem. A więc ten kraj nie jest rajem? No nie jest :)

Przez tych kilka lat tylko jeden raz ktoś dyskryminował mnie przez fakt, że jestem kobietą - i był to wyedukowany na stambulskim uniwersytecie biegle znający języki obce, bywalec Europy, profesjonalny przewodnik wycieczek. Będąc na wschodzie Turcji, wśród Kurdów albo mając do czynienia z niepotrafiącymi pisać wieśniakami nigdy nie miałam poczucia, że jestem obca. Wprost przeciwnie, ci ludzie podchodzą do przybyszy z ciekawością i życzliwością, nie oceniają ich, może dlatego, że widzą we mnie także dziecięcą ciekawość. I może dlatego, że nie zdążyli wyrobić w sobie szkodliwych stereotypów.

Przez tych kilka lat tylko jedna osoba sugerowała mi przejście na islam (pomijam żarty). Jest to (bo wciąż nie odpuszcza :)) pracownik muzułmańskiej organizacji charytatywnej, którą wspomagają moi tureccy bliscy. Przyznacie, że da się to zrozumieć :)

Przez tych kilka lat nikt nie komentował faktu, że nie wyszłam za mąż za mojego chłopaka, no chyba że robiły to zazdrosne koleżanki Turczynki, dla których jest to oczywisty dowód na to, że mnie nie kocha :) Koleżanki notabene niezwykle "europejskie" i bardzo "wyzwolone".

Jeśli ktoś patrzy na mnie krzywo, to są to także Turczynki, którym takie jak ja w pewnym sensie 'odbierają' chłopaków. Nie ma się co dziwić, ja na ich miejscu też byłabym wściekła, tym bardziej, jeśli byłabym samotna i tym bardziej, jeśli mieszkałabym w Alanyi, "siedlisku rozpusty" i łatwej miłości.


Rozpisałam się, tymczasem w dzielnicy Oba prąd po raz kolejny od paru dni, siadł. I po raz kolejny wrócił. Ponoć wszystkie okoliczne hotele korzystają z "nielegalnych" łączy, stąd te awarie. Inni mówią, że przy tych upałach po prostu sieci energetyczne nie wyrabiają. Teorii, jak w życiu, jest zawsze dużo. A prawda leży gdzieś po środku.

Jeśli pytalibyście czy przeczytać książkę warto, powiem: BEZWZGLĘDNIE TAK, i to szczególnie, że nie jesteście czytelnikami przypadkowymi, ale interesującymi się Turcją (a dowodem jest fakt iż przebrnęliście do końca tej notki). Natomiast jeśli ktos spyta, czy wierzyć we wszystko, co jest tam wypisane: ABSOLUTNIE NIE. Podchodzić do zapisków autorki należy z dystansem. Pamiętać, że jej punkt widzenia jest tylko i aż jej punktem widzenia, a nie dziełem naukowym i obiektywnym.

Cieszy, że pojawiają się takie książki, że tłumaczone są na polski, że można czytać, czytać, raz słodko i cukierkowo, innym razem gorzko i niewygodnie, i z tego wszystkiego, filtrując przez własne doświadczenia Turcji, budować sobie obraz tego niełatwego do zaszufladkowania kraju.

Rzekłam.