niedziela, 31 maja 2009

W ALANYI SIĘ DZIEJE

Rozpoczął się sezon. Nie, nie tylko dla mnie - także dla innych. Wreszcie "się ruszyło", na ulicach, w hotelach, zaczęło robić się tłoczniej, na co wszyscy pracownicy branży turystycznej odetchnęli z ulgą. Co prawda i tak sezon do dobrych należał nie będzie, kryzys jednak swoje zrobił (głównie całe to mówienie o kryzysie), ale przynajmniej nie jest już tak pusto. Będzie można mieć nadzieję, że uda się odłożyć pieniądze na życie w zimie (tak tu się przecież funkcjonuje: pracowite lato na pełnych obrotach, i leniwa zima, na którą w lecie się zarabia).

Alanya zrobiła się zatłoczona, kolorowa i radosna także z powodu Festiwalu Kultury i Turystyki, który odbywa się zawsze na przełomie maja i czerwca - w tym roku po raz 9.
Co roku rozmach w organizacji imprezy jest coraz większy i większy; aby to potwierdzić już wkrótce postaram się zamieścić fotorelację z tego, co dzieje się obecnie. Póki co korzystam z wolnego weekendu i chodzę na bezpłatne koncerty pod gołym niebem, jak i rok temu...

"Wolny weekend"? A tak, jeszcze mam luksus wolnych weekendów. Obawiam się, że to już wkrótce się skończy, i zostanie zastąpione codzienną harówką od rana do nocy, ale nie uprzedzajmy faktów - i cieszmy się tym, co mamy.
Zawsze na początku sezonu przeżywam pełno duchowych rozterek na temat branży, w której znalazłam się kiedyś kompletnym przypadkiem, i w której zasiedziałam się już tyle czasu. Turystyka wciąga człowieka kompletnie: nie daje za dużo miejsca na inne życie, na wyjazdy i wakacje - wszystko odkłada się na "po sezonie". Pracujemy bez przerwy, a uniformy czyli np. firmowe koszulki stają się najczęściej używaną odzieżą. Nikt tu nie liczy 8-godzinnego dnia pracy - tyle godzin to raczej luksus i odpoczynek. Dzwoniący nieustannie telefon staje się czymś normalnym; niezależnie od tego, czy dzwoni o czwartej rano czy w środku dnia. Przemęczenie i spuchnięte nogi to codzienność; odsypianie w wolny dzień wszystkich zarwanych nocek, nieregularne posiłki albo brak posiłków, usypana w pokoju góra ubrań, których nie ma kiedy wyprać. Nasi przyjaciele, znajomi, partnerzy - to osoby wykonujące podobną pracę. Mają podobny tryb życia i rozumieją, że czasem jedyna możliwość spotkania się to poniedziałek o 1 w nocy.

Ale mimo wszystko ma to w sobie coś przyciągającego; każdy, kto nigdy nie potrafił się dobrze poczuć w pracy za biurkiem, doskonale zrozumie o czym mówię. Praca w turystyce to coś, co przyciąga specyficzny typ ludzi; wielu z nich rezygnuje po pierwszym sezonie, ale wielu zostaje długo - nawet bardzo długo. Łatwo się uzależnić od takiego życia na pełnych obrotach. Rutyna oczywiście też nam grozi - ale lekarstwem na nią jest zmiana firmy albo rodzaju pracy - co przecież bardzo często się zdarza, i nie jest niczym negatywnym. Zresztą: choćby wycieczka, którą się prowadzi, była taka sama co tydzień, to przecież zmieniają się grupy - i za każdym razem jest inaczej. Jeśli lubi się ludzi (co nie jest łatwe przy ilości problemów, które sprawiają turyści :)) - to da się w tym odnaleźć prawdziwą frajdę.

No i jeszcze ten turystyczny światek - widać to jak na dłoni na przykładzie Alanyi, która tak naprawdę jest jedną wielką wioską. Wszyscy się znają; a jeśli nie, to zaraz się poznają. Ciągła zmiana firm powoduje nieustanne krążenie doświadczonych pracowników branży z biura do biura. Raz tu, raz tam, ale nadal w Alanyi i okolicach. Wystarczy pójść raz w tygodniu do jednego z najpopularniejszych klubów w porcie, by zobaczyć (jak ostatnio naśmiewaliśmy się ze znajomymi) całą "sosyete", całe lokalne towarzystwo: pracowników biur, rezydentów, właścicieli hoteli, sprzedawców skór i złota, kierowców na wycieczkach jeep safari, barmanów, recepcjonistów hotelowych, i tak dalej. Czasami mam wrażenie że główny cel pojawiania się na takich imprezach to pokazywanie się, ciągłe witanie, klepanie po plecach, pytanie co słychać i komentowanie strojów rosyjskich turystek.

Pustka? Oczywiście :)
Ale daje jakieś dziwne poczucie bycia u siebie. Wystarczy przejść przez główną ulicę, po ponownym przyjeździe do miasta; wpaść na kilku-kilkunastu znajomych (czego nigdy nie da się uniknąć, dlatego właśnie w Alanyi plotki rozchodzą się w tempie błyskawicy). Dać się zaprosić na rytualną herbatkę. Pogadać, wymienić informacje kto w tym roku gdzie i z kim pracuje, oraz gdzie mieszka (im bliżej centrum i w niezależnym mieszkaniu, tym więcej zarabiasz punktów w towarzyskim rankingu). No i jeszcze: z kim się spotyka, a może już zerwał?
Wystarczy tego wszystkiego doznać, by przełamać pojawiający się regularnie kulturowy szok. Znów jestem tutaj: w Alanyi, w sezonie, w pracy. Coś w rodzaju: moje miejsce na ziemi, wersja 2.0*

(*oczywiście po sezonie, wypluci, wymęczeni, wkurzeni, znudzeni, zblazowani - będziemy mówić i myśleć zupełnie inaczej).

piątek, 22 maja 2009

I ZNÓW STAMBUŁ

Znów odwiedziłam Stambuł. Lot z Antalyi to niecała godzina (oczywiście o ile nie ma problemu z "korkami" przed lądowaniem, a one zdarzają się często). Serwis z lotniska zawiózł mnie na sam plac Taksim, wysiadłam i znalazłam się kolejny raz w samym centrum nieprawdopodobnej i zawsze zachwycającej metropolii. W Stambule jest po prostu wszystko; do Alanyi nie ma co nawet porównywać. Stambuł jest osobną kategorią, państwem w państwie. Za każdym razem kiedy tam jestem mam ochotę zostać na kilka tygodni i po prostu zwiedzać, zwiedzać, zwiedzać. Zresztą jest co robić: poza ogromem zabytków (które, powiedzmy, z grubsza mam "odhaczone") w Stambule nieustannie coś się dzieje. A to imprezy sportowe (jak finałowy mecz UEFA), a to kulturalne (festiwale, przeglądy, koncerty), plus mnogość klubów, pubów, sklepów, muzeów i czego tylko dusza zapragnie, szczególnie w dzielnicy Beyoğlu ;)

Oczywiście wszyscy kochamy Stambuł, ale tylko dorywczo. Na co dzień nie wyobrażam sobie mieszkania w tym mieście. Bezustanne korki mogą każdego człowieka doprowadzić do szaleństwa. Jak sobie zaplanować dojazd do pracy czy szkoły, jeśli ciągle stoi się w korkach? Ścisk na ulicach powoduje ból głowy. Tłumy, setki, miliony ludzi idących w różnych kierunkach, potrącających, zaczepiających, przy okazji - wyglądających tak różnorodnie jak jest to tylko możliwe (wliczając w to obcokrajowców, których jest w Stambule bez liku).
Wróciłam do spokojnej, sennej Alanyi, gdzie są może 3 główne ulice. Gdzie można przejechać całe miasto bez stresu w pół godziny. Gdzie ludzie raczej się nie spieszą - wszyscy mają czas. Jest ciepło, pogoda na ogół się nie zmienia. Gdzie powietrze jest czystsze i pachnie morzem.
Niby tak. A jednak czytając książkę Orhana Pamuka "Stambuł" trafiłam na takie zdanie: "Życie nie może być aż tak straszne. W końcu zawsze można iść nad Bosfor". I kurczę, mówcie co chcecie - ale facet naprawdę trafił w sedno.


Plas Taksim. Dzikie tłumy 24 h na dobę, 365 dni w roku.


Zabytkowy tramwaj na Istiklal Caddesi z pasażerami na gapę - normalka.


Widok z Wieży Galata.


Widok z wieży jakąś godzinę poźniej. Po lewej przecudny meczet Suleymaniye.


Stambulskie mewy w rozmiarach średniego psa.


Kibice Werder Bremen przed Wielkim Finałem UEFA (który oczywiście spowodował wielkie korki).


Hotele na Taksimie oferują imponujący widok z okna. "Sea view" się nie umywa.


Taras widokowy w pałacu Topkapi (oblężonym przez kibiców piłkarskich i Japończyków w maskach chroniących przed świńską grypą)


Znów panorama, tym razem na most i wieżę Galata.

A teraz - co tu dużo gadać - do roboty. Pora rozpocząć sezon...

poniedziałek, 18 maja 2009

WZNAWIAMY NADAWANIE

Wiem, że nie piszę często, ale utrudnia mi to kilka okoliczności, m.in. brak czasu i niezwykle wolny internet w miejscu, w którym aktualnie mieszkam. Na szczęście już prawdopodobnie dziś przeprowadzam się do mieszkania pracowniczego, w którym spędzę cały sezon - i jeśli bogowie będą mi sprzyjać - tam internet będzie (a jeśli nie - no to w biurze).
A propos, co roku podczas pobytu w Turcji zmieniam miejsce zamieszkania zdecydowanie zbyt wiele razy. Zaczynam czuć się tym zmęczona - tym bardziej, że w Polsce też doświadczyłam sporo przeprowadzek. Dziś, pakując się kolejny raz, policzyłam sobie wszystkie po kolei sezony: w pierwszym roku mieszkałam w 5 miejscach, w drugim w 3, w trzecim w 4, a w czwartym aż w 6! Prognozy na ten rok są obiecujące: mam nadzieję, że skończy się tylko na dwóch mieszkaniach. Znając życie, boję się, że to byłoby zbyt piękne... Dlaczego tak jest? Cóż, rezydent z natury rzeczy osobą elastyczną i mobilną być musi. W większości biur rezydentem "rzuca się" w różne miejsca, gdzie akurat jest dogodnie - i taniej dla organizatora, czyli lokalnego kontrahenta biura podróży: a to w hotelu razem w turystami, a to w małym apart hoteliku gdzieś na obrzeżach miasta, a to w wielkim mieszkaniu, a to w pracowniczym internacie i tak dalej. Warunki bywają również skrajne. Oczywiście można by wynająć sobie własne, całkowicie niezależne i prywatne lokum, ale wiąże się to z dodatkowymi kosztami (podczas gdy mieszkania firmowe są bezpłatne).
Chyba pora na stabilizację, bo zdecydowanie odczuwam już brak własnego kąta, i chciałabym się wreszcie gdzieś zadomowić... Cóż, na to też potrzebne są pieniądze. Co prawda w Turcji mieszkania kosztują o wiele mniej niż w Polsce, a są większe i ładniejsze, ale... i tak za drogo :)

Przechodzimy do skrótu pozostałych wiadomości:

1. Pogoda w Alanyi jest już piękna i zachęcająca do wypoczynku. Nie za gorąco, nie za zimno - nawet wieczorem można już chodzić w krótkim rękawku. Wczoraj po raz pierwszy zanurzyłam się w morzu - pierwsze wrażenie było obezwładniające, ale potem zrobiło się przyjemnie. Zresztą nawet jeśli mi jest za zimno, to większości nie przeszkadza - na plażach zrobiło się naprawdę tłoczno.

2. Z wielką przyjemnością gościłam w ostatnich dniach zaprzyjaźnioną blogerkę ze Stambułu . Znudzona małomiasteczkowym klimatem Alanyi zawsze, gdy odwiedza mnie ktoś znajomy zaczynam na nowo odkrywać zalety tego miejsca. Faktycznie, Stambuł a Alanya to dwa kompletnie odmienne światy. Po rozmaitych rozmowach i dyskusjach dociera znów do mnie, że należy cieszyć się alanijskim błękitnym niebem, czystą wodą w kranie, spokojną atmosferą na ulicach, życzliwością ludzi, bezpieczeństwem wieczorem i w nocy. No i tym, że miasto można przejechać w godzinę; a wszędzie jest blisko. Nie - zdecydowanie nie jest źle ;)

3. Do Stambułu zresztą wybieram się jutro na krótki wypad - ale to już powody służbowe, a nie prywatno-wakacyjne (nadrobię mam nadzieję po sezonie).

4. Oglądaliście Eurowizję? Jak już tradycja każe, mimo braku uczestnictwa w finale polskich reprezentantów, jak zwykle zebraliśmy się w grono kilku osób i udaliśmy do miasta oglądać konkurs. Właściwie "oglądałyśmy", gdyż były wyłącznie panie. Stwierdzam wobec tego, że Eurowizja stanowi (przynajmniej tutaj) żeński odpowiednik meczy piłki nożnej. W centrum Alanyi (już zatłoczonej, hałaśliwej i międzynarodowej - niewątpliwie sezon się rozpoczął), w restauracjach i knajpach siedziały w skupieniu grupy kibiców. Występ tureckiej piosenkarki Hadise spowodował dziki wybuch entuzjazmu - wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że Turcja jak zwykle spisała się doskonale, realizując miły dla oka i ucha wyrazisty show. O innych wykonawcach nie piszę, gdyż rozpłynęli się i zniknęli po chwili od wysłuchania, ich piosenki ciężko było powtórzyć i zapamiętać. No, może poza Estonią i Norwegią. Zwycięstwo tych drugich było w pełni zasłużone - a "tatli cocuk" (słodki chłopak) ze skrzypcami ujął za serca większość kibiców (i siedzących przy moim stole kibicek).
Dziś rano w dolmuszu uaktywniły się już dzwonki w telefonach komórkowych z przebojem Hadise.

5. Pracy jeszcze nie mam za wiele, a w głowie kłębią się rozmaite (dzikie) pomysły. Mam nadzieję, że i Czytelnicy już wkrótce zostaną zarzuceni smakowitymi i zapierającymi dech w piersiach notkami i zdjęciami. Ale potrzeba mi na to jeszcze trochę skupienia i czasu.

Hadi optüm Size (całusy dla Was)

wtorek, 12 maja 2009

ALANYA NEWS kulinarnie

Myślę, że spokojnie tematem dzisiejszego dnia może być fakt, iż upiekłam wczoraj BÖREK ZE SZPINAKIEM.
Jest to typowo turecka potrawa, której podstawą są warstwy cieniutkiego ciasta yufka (do kupienia w tutejszych sklepach). Pomiędzy nie wkłada się farsz ze szpinaku czy słonego sera, i zapieka w piekarniku. Börek występuje także w innej postaci - np. sigara böreğı - który przypomina papierosa, stąd nazwa. Ciasto zwinięte w rulonik smaży się na patelni, a do środka wkłada ser, czy plasterki kiełbasy/wędliny.
Börek udany jest prawdziwym przysmakiem i doskonale komponuje się z turecką herbatką i pogadankami w lokalnym języku.

Wszystkich, którzy znają moją dotychczasową ignorancję w temacie kulinariów, muszą się poczuć wstrząśnięci - a to dopiero początek. Z zapałem typowym dla świeżo nawróconych przeczesuję internet w poszukiwaniu nowych, fascynujących przepisów kuchni tureckiej (i oczywiście nie tylko). Moja lodówka odnotowała niespotykane jak dotąd zapełnienie warzywami i owocami z pobliskiego bazaru.

A co do börka - cóż, uznaję go za zjadliwy, na co dowodem jest, że nadal piszę te słowa. Aby przełamać lęk przed krytyką ośmielam się opublikować zdjęcie napoczętego börka.


Napoczęty borek pozdrawia z Turcji.

Niniejszym uznaję sezon Polska Kura Domowa w Turcji - 2009 - za otwarty.

czwartek, 7 maja 2009

CO ZA 'WSPANIAŁA' DEMOKRACJA

Miałam dzisiaj napisać o czymś innym, miałam już temat, tylko zbierałam dodatkowe informacje ;) Tymczasem wybrałam się w ramach opisywanego przeze mnie wcześniej Festiwalu Filmów Dokumentalnych na arcyciekawy materiał pt. "Bu ne güzel demokrasi" [Co za wspaniała demokracja].

Tytułem wstępu: wszystkie filmy miały być nadawane z napisami angielskimi (tak to było objaśnione w programie) - ale okazało się to tylko teorią ;) Najwyraźniej pan obsługujący sprzęt stwierdził po zlustrowaniu sali, że 100% widowni to osoby znające turecki... Fakt, że najbardziej widoczne były grupy uczniów ze szkoły, które chyba musiały "zaliczyć" festiwal w ramach zajęć. Obcokrajowcy (czyli ja i para Niemców) idealnie wtopili się w otoczenie (chociaż ciężko mi sobie wyobrazić czym mielibyśmy się wyróżniać ;))
O ile pamiętam na zeszłorocznym festiwalu było tak samo... cóż, pozostało zmobilizować się intelektualnie i starać zrozumieć. Szkoda, bo na pewno wiele istotnych rzeczy mi umknęło. Trzeba się uczyć tureckiego - taki wniosek :)

Film przedstawia sylwetki kilku kobiet, które w wyborach w 2007 roku kandydowały do parlamentu tureckiego. Kamera śledzi, jak prowadzą wyborcze kampanie. Każda kobieta kompletnie inna, startująca z ramienia innej partii: jest reprezentantka kurdyjskiego ugrupowania DTP, która jeździ po wioskach na wschodzie Turcji, i nie zna kurdyjskiego. Jest młodziutka dziewczyna, świetnie wyedukowana, znająca biegle angielski i francuski, przedstawicielka CHP, reklamowana jako "najmłodsza kandydatka". Z ramienia (ostatecznie zwycięskiej) AKP trochę chłodna dama w typie businesswoman. Film jest bardzo ciekawy, bo pokazuje kulisy kampanii w Turcji od zupełnie innej strony - tej kobiecej. Pojawia się mnóstwo tematów (głównie związanych z prawami kobiet i ich statusu) poruszanych na spotkaniach wyborczych prowadzonych w domach, na uniwersytecie, na ulicach, w sklepikach - zarówno w centrum Stambułu, jak i w wioskach gdzieś daleko na wschodzie.
Są jeszcze dwie kandydatki, które od początku budzą największą sensację. Nie tylko w filmie - ja sama oglądając film z napięciem czekałam, kiedy znów pojawią się na ekranie. Pamiętałam reportaż Witolda Szabłowskiego w "Wysokich Obcasach", który opisywał właśnie historię tych dwóch pań. Jakich pań? Cóż, w Turcji nazywają się je hayat kadinlari, czyli przekładając trochę kulawo na nasze, "kobiety życiowe". Byłe prostytutki, zmuszone okolicznościami życiowymi do pracy w domach publicznych, postanowiły spróbować swoich sił w wyborach.
Film znakomicie pokazuje aferę, która się wokół nich rozpętała. Trzeba przyznać, że Ayşe i Saliha uderzyły mocno, używając bezpośrednich metod. Spacerowały po ulicach Stambułu z wielkimi afiszami, ubierały się w więzienne stroje i przewiązywały ręce łańcuchami. Jedna z nich - z dzieckiem-lalką na ręku (po kilku aborcjach nie może być matką), druga w muzułmańskiej chustce na głowe, obie z kolczykami w nosie. Wszystko to budziło oczywiście skrajne reakcje; mężczyźni stawali na ulicach z wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzach, wiele razy słychać było gdzieś w tle cmokanie (będące wyrazem dezaprobaty) i słowa: "Hayret birşey ya" [coś w stylu: "Nieprawdopodobne"].

Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnie interesującego, gdyby nie fakt, że owe panie dotknęły jednego z największych tabu w Turcji. Genel evleri, czyli domy publiczne, korzystanie z usług prostytutek to rzecz najzupełniej normalna dla wielu mężczyzn w tym kraju. Wszystko odbywa się legalnie, pracowniczki są zatrudnione na umowy o prace... Ba, ponoć ogromna większość chłopców (mają oni bowiem po 16-17 lat), przechodzi tam swoją inicjację seksualną... Oczywiście nikt nie mówi o tym otwarcie. Teraz powoli się to już zmienia - Turcja jak wszyscy wiemy europeizuje się i amerykanizuje, i zmienia się też podejście do "przedmałżeńskich kontaktów"... co może zepchnie domy publiczne na dalszy plan.
A może nie.

Fakt, że dzięki dwóm dość trzeba przyznać odważnym kobietom (świetnie sobie zresztą radzącym przed kamerami mediów), pewne dotąd ukrywane sprawy wyszły na światło dzienne. Co prawda do parlamentu nie zostały wybrane, ale udało się trochę "namieszać" i uświadomić, że nie każda hayat kadını sama ten "fach" wybrała. Ponoć byłe prostytutki prowadzą teraz schronisko dla osób o podobnie pogmatwanej przeszłości.


Po projekcji, kiedy wszyscy wychodzili z sali kinowej, było głośniej niż zwykle - taki gwarek, szmerek, kiedy wszyscy są poruszeni. Na schodać któraś z pań mówiła koleżance:
- Bardzo mi się podobało, znakomite. Musiałyśmy to obejrzeć.

Zgadzam się :)
Kolejny przykład na niesamowitą różnorodność ludzi mieszkających w Turcji.
A z drugiej strony warto pamiętać, że kolejny dowód, że to kraj jak każdy inny - ani lepszy... ani gorszy.


ps. Następnym razem, obiecuję, będzie już coś "lżejszego" ;)

poniedziałek, 4 maja 2009

ALANYA NEWS 2009

Przyjechałam, wyspałam się po 13-godzinnej podróży, pora coś napisać :)

W Alanyi już widać turystów i to, że sezon się niewątpliwie rozpoczął. Nie tak jak w zimie - teraz ulice są pełne ludzi, samochodów i motorów, sklepy, jak zwykle, "wyszły" na chodniki, a kelnerzy zaczepiają bogu ducha winnych przechodniów :)
Jak okiem sięgnąć nie widać kryzysu - o ile na pewno wszyscy go odczuwają w sposób mniejszy lub większy, o tyle Turcja na tle innych krajów wypada atrakcyjnie w tych "trudnych czasach" - jest tu po prostu taniej niż w Unii Europejskiej.
Widać też, że trochę się zmieniło - obskurne bazarowe sklepiki z kiczowatymi t-shirtami za 5 euro mieszczące się na głównej ulicy Ataturka coraz częściej zastępowane są elegantszymi butikami. Pewnie w środku nadal ten sam asortyment, ale dobrze, że przynajmniej lepiej wygląda. Przez zimę poczyniono też tu i ówdzie remonty, ulice bez chodników wreszcie się ich doczekały, w porcie też sporo się zmieniło.

Pogoda? Wszyscy "zazdraszczający" mi pobytu w Alanyi mogą odetchnąć z ulgą - temperatury na razie niewysokie (ledwo powyżej 20 stopni - skandal!), wieczorami jest wręcz zimno, padają deszcze. Mówiąc krótko proszę doceniać pogodę, która była w Polsce w kwietniu :) Oczywiście jeśli już świeci słońce, to na całego. Wystarczająco, żeby nagrzała się woda w baniakach na dachu domu. Wystarczająco, żeby czekając 30 minut na autobus opalić sobie nos (a raczej spalić na czerwonawo). Co prawda Turcy uważają, że jest zimno - Król Pomarańczy zdążył mi już ponarzekać, że ciągle jest za chłodno na krótki rękaw czy gołe stopy. Eh, ci gorący Południowcy...
Cóż, patrząc z polskiej perspektywy - na razie można się tylko cieszyć z takiej pogody - teraz już będzie coraz gorzej. Kto zachwyca się 40-stopniowym upałem i 98-procentową wilgotnością powietrza pewnie nigdy w takich warunkach nie pracował ;) Ale o tym w swoim czasie...

Jadąc dzisiaj przez miasto natknęłam się na plakaty dwóch ciekawych wydarzeń. Pierwszym jest Festiwal Filmów Dokumentalnych, organizowany już po raz ósmy w siedzibie Alanijskiej Izby Handlu i Przemysłu.



Filmy z całego świata (chociaż przewaga tureckich) można oglądać przez kilka dni z rzędu, niemal od rana do wieczora, a co najważniejsze - za darmo! Sprawa o tyle godna uwagi, że w Alanyi imprezy kulturalne odbywają się "rzutami" przy okazji festiwali, natomiast ciężko zorganizować sobie trochę kultury na co dzień, nad czym osobiście bardzo boleję. W 100-tysięcznym mieście jest tylko jedno kino (w centrum handlowym), a i to dopiero od paru lat. Wyświetlane są tam głównie tureckie filmy, z dobrymi zagranicznymi bez dubbingu jest naprawdę kłopot. Ba, a propos kinematografii, jest tutaj duży kłopot z kupieniem zagranicznego filmu dvd BEZ tureckiego dubbingu (zwanego dublaj), a jeszcze większy, aby znaleźć turecki film z angielskimi napisami. Chyba że źle szukam ;)
Jutro zamierzam wybrać się na projekcję kilku filmów festiwalowych. Jeśli coś szczególnie mnie poruszy, pospieszę z opisem.

Drugim wydarzeniem, o którym wcześniej nie słyszałam, jest - uwaga! - konkurs na Najpiękniejszy Balkon i Najpiękniejszy Ogród, który organizuje Urząd Miasta Alanya.
Gdybym miała swój balkon, na pewno wzięłabym udział ;)



A teraz przepraszam wszystkich Czytelników, muszę się pilnie zająć truskawkami truskawkami z bazaru.

sobota, 2 maja 2009

WYJAZD

Walizki spakowane, przyjaciele i rodzina pożegnani, pora lecieć do Turcji. Jak zwykle - na 6 miesięcy. Długo, owszem, ale do rekordzistek wśród rezydentów dużo mi brakuje - niektórzy z polskiej ekipy są w Turcji od kwietnia czy nawet marca...
Ponieważ jak zwykle podróż mam długą (tym razem - przez Berlin), i może przydałoby się jeszcze zdrzemnąć, w tym miejscu zakończę już moją notkę :)

Do przeczytania po tureckiej stronie..!