poniedziałek, 26 marca 2007

I JUZ Z GORKI

kolejny tydzien rozpoczety, a tymczasem deszcz spadl w Maroku :) u nas w Agadirze bylo go bardzo malo, w nocy troszke popadalo, ale nie tyle, zeby cos to "pomoglo" na wielomiesieczna susze. generalnie teraz (od grudnia) jest taka pora zimowo-deszczowa, kiedy powinno padac. no ale nie pada. koryta rzek puste, sucho.
wczoraj wlasnie nagle zerwal sie wiatr, akurat wtedy, kiedy spacerowalam sobie wybrzezem - po przejsciu tego odcinka czlowiek byl po prostu w calosci oblepiony piaskiem, ktorego co prawda nie bylo "na sobie" widac, ale bylo czuc (np. w zebach, albo na okularach :))
podobno bardziej na polnoc kraju leje, wieje, jest zimno... uff, dobrze, ze nie u nas - za deszczem jakos specjalnie nie tesknie.

nie bedzie mnie teraz trzy dni - i juz bardzo na to sie ciesze: jutro jade na moja "firmowa" wycieczke jeepami, a w srode robie dwudniowa wycieczke do Marrakeszu - z noclegiem i przejazdem nastepnego dnia do Essaouiry - miasteczka o portugalskim charakterze, do ktorego chcialam nawet wybrac sie sama, ale tu prosze - nagle okazalo sie, ze moi turysci sa tak chetni i zdecydowani, ze postanowilam zrobic wszystko, zeby udalo sie to zorganizowac. pieknie :)

a po powrocie zrobi sie juz calkiem blisko do powrotu do Polski... bo przeciez co to jest - tydzien. za to bede miala raczej sporo czasu na to, zeby sobie pozwiedzac Agadir, co prawda tylko ta turystyczna dzielnice, ale i w niej co nieco ciekawego do obejrzenia jest.

pozdrawiam wszystkich - musze przyznac, ze troche za Wami tesknie, szczegolnie ze wieczorami nie mam za bardzo co robic, i po prostu wczesnie chodze spac, po tym jak obejrze jakis film w telewizji albo przejrze kolejny przewodnik czy ksiazke o Maroku. sami przyznajcie - dosc nudny, spokojny tryb zycia :)
juz sie nie moge doczekac wakacji w Polsce - no i wyjazdu do Turcji - tam moje zycie wieczorno-nocne wyglada o wiele lepiej... niedawno w sklepie zobaczylam importowane z Turcji ciasteczka firmy ulker - nie smiejcie sie, ale lzy rozczulenia w oczach pojawily sie natychmiast. az sama sie zastanawialam, dlaczego. tesknic, bo tesknic - to rozumiem, ale za... ciasteczkami? :)

czwartek, 22 marca 2007

NA POLMETKU

jestem juz na polmetku pobytu, niedlugo do domu, a tymczasem odkrywam, ze zaczynam sie przyzwyczajac. pewnie bedzie tak jak podejrzewalam, ze w ostatnim tygodniu bedzie mi sie pracowalo i zylo najlepiej, no i stan wiedzy sukcesywnie sie zwieksza - no ale na co mi ona bedzie jak wyjade do Polski :)

sprawdza sie tez moja wymyslona kiedys teoria, ze po dwoch tygodniach (prawie co do dnia ;) od przyjazdu, czlowiek przestawia sie na dany jezyk (o ile znal go wczesniej). podobnie mialam w Turcji - rozumialam co mowia, ale sama nie bylam w stanie nic wydukac, wszystko mi sie mylilo. tak samo bylo tutaj - na poczatku mylilam angielski z francuskim, ktorego nie uzywalam od paru lat, do tego jeszcze dokladal mi sie turecki - wychodzila mieszanka, ktora nie bylam sie w stanie plynnie z nikim porozumiec.
a teraz - mija pomalu trzeci tydzien pobytu, i WRESZCIE mowie po francusku (ta informacja na pewno ucieszy moja mame) :) - po prostu we wtorek na wycieczce jeepami "odblokowalam" sie i teraz z kazdym dniem przypominam sobie rozne slowa i zwroty, i juz mi sie nie myla z innymi jezykami.

przez to prawdopodobnie czuje sie tu swobodniej - wyjscie do banku czy do sklepu nie jest juz zrodlem bezsensownego stresu. poza tym moge "robic wrazenie" na turystach - potwierdza sie to, ze znajomosc "egzotycznych" jezykow dziala najlepiej. jesli zna sie kulture, zwyczaje - to jest to normalne, takie sa obowiazki pilota czy rezydenta. kiedy zna sie szczegolowo np. rosliny - jest to imponujace dla turystow, ale wielu z nich tez moze sie znac na tej samej dziedzinie. natomiast jezyk obcy to prawdziwy atut. turysci znaja angielski, niemiecki - i pilot poslugujacy sie tymi jezykami nie jest dla nich zadnym "znawca". za to uzywajacy tureckiego, czy francuskiego - uuu. szacuneczek :)

wczoraj bylam na wycieczce do Marrakeszu - mialam przeczucie, ze nie uda mi sie od tego wywinac i kiedys nadejdzie dzien, kiedy bede musiala stawic czola temu wyzwaniu :) udalo sie. bez zadnych, absolutnie zadnych problemow. mam w tym tygodniu cudownych turystow - sympatycznych, kulturalnych, niekonfliktowych - wiec tym bardziej prowadzilo sie ta wycieczke "jak po masle". mam nadzieje, ze im tez sie podobalo - zadne zastrzezenia moich uszu nie dotarly, wiec albo dobrze sie maskowali, albo byli zbyt kulturalni, albo faktycznie udalo mi sie stanac na wysokosci zadania i sprawiac wrazenie, ze to moja ktoras z kolei wycieczka :)

a sam Marrakesz... pojade tam jeszcze pare razy i chyba kompletnie sie zakocham w tym miescie! jest niesamowite... polecam wszystkim. najlepiej indywidualnie, z noclegiem - wiem ze robie antyreklame wlasnej branzy ale to miasto nadaje sie przede wszystkim do zwiedzania z plecakiem, kiedy ma sie sporo czasu.

zdjec z Marrakeszu celowo nie zamieszczam - zrobie to po powrocie, zeby trzymac "najlepsze" na koniec :)

no coz.
a dzis mam wolne.
hurra. bo przeciez bylam bardzo zmeczona, dwie wycieczki pod rzad, dyzury, infa, biura, papiery.
poszlam spac okolo 2 w nocy.
obudzilam sie o 8 - organizm sie przestawil, dluzej po prostu nie moglam juz spac :)
wiec przyszlam do biura.
a teraz juz uciekam na plaze.
pierwszy raz - po prostu na plaze, opalac sie.
kto jak kto, ale chyba rezydentka powinna byc ladnie opalona.
chociaz moj eks szef (Turek) zwykl mawiac: "Dobry rezydent to blady rezydent".

polemizowalabym :)

niedziela, 18 marca 2007

MAGICZNE MIASTO

na poczatek kilka uwag, zanim przejde do sedna, czyli do krotkiego (zawsze tak pisze a potem wychodzi dlugi) spisu wrazen z pierwszego pobytu w Marrakeszu.

- jestem w Maroku juz 2 tygodnie, minely bardzo szybko, niedlugo polowa - jest OK
- zostalam juz oficjalnie SAMA - the one and only; lekki stresik jest, ale staram sie nad tym panowac i kolejny raz dociera do mnie, ze naprawde lubie ta prace
- jest niedziela, w biurze tylko ja, przyszlam zmarnowac troche czasu na komputerze, do biura doszlam brzegiem oceanu - naprawde nie mam nic przeciwko biurowej pracy w takich okolicznosciach przyrody ;)

a teraz juz Marrakesz. miasto warte opisania z wiadomych wzgledow - jest naprawde niesamowite. pelno w nim zabytkow, z roznych okresow historii Maroka, zreszta miasto to gralo dosc znaczna role w dziejach kraju (bylo jednym z tak zwanych miast cesarskich, stolica). ale nie chce i nie bede pisac o historii i zabytkach - to mozna sobie przeczytac w kazdym przewodniku. i nawet nie w tym rzecz, i nie na tym polega magia Marrakeszu. tylko na nieprawdopodobnym klimacie.
pomyslalam sobie juz wyjezdzajac stamtad, ze mozna to miasto albo od poczatku pokochac, zafascynowac sie nim, albo wprost przeciwnie - miec bardzo negatywne wrazenia. na pewno trudno pozostac obojetnym, bo Marrakesz nas "dotyka", jest bardzo blisko. nie ma zupelnie porownania z takim Paryzem, Berlinem - pieknymi, imponujacymi metropoliami co prawda, ale takimi, w ktorym ciagle czujemy sie turystami, obcymi. W Marrakeszu wystarczy odlaczyc sie od grupy, zeby kompletnie zanurzyc sie w cale to zycie. zgielk, zamieszanie, tlum na placu Djemma el Fna (to chyba jeden z najslynniejszych placow na swiecie). co prawda nadal bedziemy turystami i obcymi, ale - jak to ujac - latwo o tym zapomniec. tutaj wszystko jest bardzo blisko nas, ulice sa waskie, ludzi jest mnostwo, ktos biega, podchodzi, zaczepia, potraca, zagaduje. nie sposob przed tym uciec.
w ogole musze sie podzielic jednym spostrzezeniem pseudo - socjologicznym. zauwazylam, ze sam fakt, ze jest to Afryka, powoduje, ze turysci i podroznicy ubieraja sie wedle wzoru, jaki maja w glowie, zatytulowany: "Podroze po Afryce". len, sprane kolory, bojowki, postawa typu "obiezyswiat", plecak niedbale przewieszony przez ramie.
to wlasnie ewidentnie uderzylo mnie w Marrakeszu. a wszystko to moim zdaniem zasluga tego mitu Maroka i Marrakeszu, tego mitu kompletnej egzotyki, pustynia, slonce, spalone nosy, i tak dalej.

... odbieglam troche od tematu ;)

na placu Djemma el Fna jest po prostu wszystko. niestety bylam tam krotko i pewnie nie dane mi bedzie podczas tego pobytu w Maroku spedzic tam wiecej czasu (np. pokrecic sie od rana do nocy), a szkoda, bo ten plac ma rozne "twarze" w zaleznosci od pory dnia. rano jest spokojnie, sprzedawcy warzyw, owocow, fantazyjnie porozkladanych, kawiarenki, a im blizej wieczora, tym robi sie gwarniej, tloczniej, slychac muzyke - muzycy gnawa (maja czapki z chwoscikiem na koncu :) - kreca tymi chwoscikami az wpadaja w trans), zaklinacze wezy, ktos gra na jakichs bebnach, percepcja biednego turysty jest mowiac krotko wystawiona na ciezka probe - nie wiadomo gdzie spojrzec. wieczorami sa tez polykacze ognia, opowiadacze jakichs legend i niestworzonych historii.
inna sprawa to handlarze rozmaitymi dobrami. przy nastepnej wizycie musze koniecznie zlokalizowac dentyste marakeskiego, czyli pana, ktory sprzedaje zeby - widzialam zdjecie w przewodniku i kompletnie mnie oczarowalo ;)
niedaleko placu jest suk - czyli marokanski bazar. suk, hamam i meczet - to trzy najbardziej charakterystyczne elementy typowego starego miasta, czyli mediny. tu w Agadirze tez mamy medine, ale jest ona paradoksalnie nowa (zrekonstruowana przez zapalonego Wlocha, ktory po tragicznym trzesieniu ziemi postanowil odbudowac wiernie stara czesc miasta). natomiast medina w Marrakeszu - to jest dopiero Maroko. no i wlasnie suk - ogromny, taki w ktorym mozna sie zgubic dokumentnie. sa tam wszelcy mozliwi handlarze i rzemieslnicy - mieso, ceramika, srebro, drewno, owoce (pomozcie bo konczy sie inwencja) - po prostu wszystko czego mozna zapragnac.
suk jest kryty dachem, chodzi sie waskimi uliczkami, wchlaniajac specyficzne zapachy, wpadajac co chwila na wyladowane pakunkami osly, motorynki, skutery, albo samochody. ja wlasnie wpadlam na osla ;)

a inna bajka to marokanskie domy, w tradycyjnym stylu, czyli tzw. riady - niestety nie bylam jeszcze w takim, insallah bedzie okazja, sa w kazdym razie czyms nieprawdopodobnym. idea architektoniczna jest dla mnie kuszaca, az sama bym sobie w takim riadzie zamieszkala: w centrum miasta, ale otoczone wysokim murem (muzulmanski rozdzial prywatne - publiczne - zreszta stad to przykrywanie sie chustami przez kobiety: chodzi o nie-epatowanie tym, co prywatne, przed calym swiatem - wg mnie to calkiem rozsadne). a wiec mury. niepozorne. w srodku piekny, zdobiony mozaikami dom. na srodku dziedziniec - ogrod, czesto z fontanna, drzewkami. ogrod latem chlodzi (mury + cien i roslinnosc) a zima czy chlodnymi nocami - trzyma cieplo (grube mury).

kiedys sobie wybuduje taki riad... w Turcji ;)

i to by bylo na tyle opowiastek o Marrakeszu. niewiele tu faktow, glownie wrazenia, bo nie jestem zadnym marokanskim przewodnikiem, tylko udaje, ze cos wiem ;) prawde mowiac mam lekkiego (lekkiego? dobre sobie) stracha przed wycieczka, ktora sama poprowadze. nie jest to lekka rzecz.
no, ale z drugiej strony - da sie zrobic. oby.

zdjecia z Marrakeszu mam, przy nastepnej okazji wkleje na fotobloga, a poki co kilka fotek "nic konkretnego nie przedstawiajacych", tu mozna kliknac i obejrzec: KLIKNIJ.

Pozdrawiam wszystkich!
I wracam do hotelu - znow brzegiem oceanu, a co mi tam (powiedziala ze zlosliwa satysfakcja, dotarly bowiem do niej informacje o pogodzie w Polsce)... ;)

środa, 14 marca 2007

NIE MA SLONCA

panika. nie ma slonca. od rana chmury! wieje wiatr!
poszlam na dyzury a turysci pol-zartem pol-serio (mam nadzieje ze bardziej to pierwsze niz to drugie) z pytaniami co maja robic jak nie ma slonca.

a mi sie podoba. co prawda planowalam dzisiaj isc na plaze, ale najwyrazniej byl to znak od Allaha, zebym nie szla ;) jest cieplo i przyjemnie, wiec przejde sie spacerkiem do mieszkania, zamiast brac taksowke, i posiedze w domu nic nie robiac - to tez bywa mile (raz na jakis czas).

a tymczasem w biurze znow czas zjesty. cicho. nie ma nikogo.
czasami zastanawiam sie co oni w ogole robia w tej pracy poza chodzeniem na sjeste.
chyba nic.

poludniowcy - nigdy nie przestanie mnie fascynowac ta powolnosc, swoista obojetnosc i absolutny brak stresowania sie. dzieki takiemu podejsciu zycie jest o wiele przyjemniejsze. juz wiem dlaczego tak dobrze pracuje mi sie w tych cieplych krajach. w Polsce nie moge wytrzymac a tu - prosze bardzo - tryskam energia i dobrym humorem :) cos w tym jest.

i nie myslcie ze chodzi mi o Marokanczykow - a tym bardziej o Turkow - w ogole o facetow. wszyscy oni sa tacy sami :) rozpieszczeni przez turystki mysla, ze sa osmymi cudami swiata. nie da sie spokojnie przejsc ulica, zeby jakis lokalny casanova nie rzucil chociaz jednego zapraszajacego zdania. i na pewno nie ma tu znaczenia, czy kobieta jest ladna, czy nie - wazne, zeby byla kobieta i nie byla Marokanka.
pisze o tym chyba juz kolejny raz, bo strasznie mnie to denerwuje. mam wrazenie, ze oni po prostu probuja zawsze - nawet jesli wiedza z gory, ze znajomosc nie ma najmniejszej szansy sie rozpoczac, wolaja to swoje "bonjour" albo "hello". zeby potem nie pluc sobie w brode, ze sie nie probowalo :)

podziwu godna wytrwalosc ;)

a tak poza tym to zaczynam sie przyzwyczajac. pierwszy tydzien byl fatalny, nie dosc ze zderzenie klimatyczne, to jeszcze kulturowe i wszelkie inne. no i dochodzil stres zwiazany z nowa firma, nowa praca i obowiazkami. a teraz juz "okrzeplam" i jestem spokojniejsza. poza tym pomaga mi swiadomosc, ze jestem tu do konkretnego, juz okreslonego dnia. postaram sie po prostu wykorzystac ten czas.
ba, wszem i wobec musze zakomunikowac, ze nawet zaczelam uzywac kilku francuskich zwrotow. jakby pomalu, pomalu, zaczynalo sie cos w glowie odswiezac ;)

no.
i to by bylo na tyle.
nudna ta notka, ale tak tu wlasnie jest - raczej nudnawo. to, ze to Maroko nie ma wiekszego znaczenia. nie spodziewajcie sie zadnych gwatlownych zwrotow akcji. ja zreszta tez nie chce sie ich spodziewac, bo to zwiastuje tylko klopoty ;)

zapraszam na fotobloga KLIKNIJ - sa 3 zdjecia z Maroka, a na jednym z nich ja. niespecjalnie emocjonujace, no ale jest :)

poniedziałek, 12 marca 2007

SJESTA

jest sjesta, godzina 14:05. zaczela sie punktualnie od 12.00
kiedy jest sjesta w biurze nie ma nikogo. poza Europejczykami (na to wychodzi, bo siedzi tylko Niemka i ja).

a ja jestem glodna.
wiec chyba jednak wyjde :)

siedze w biurze chociaz wlasciwie niewiele mam do roboty, ale wlasciwie to nie mam tez wiele do roboty poza biurem. dzisiaj mialam juz dyzury hotelowe, sprzedalam sporo wycieczek na ten tydzien, poszlo chyba dobrze. od soboty jestem juz oficjalnie w pracy, zrobilam transfery (nie moge sie pogodzic z tym, ze tu w Agadirze na lotnisko jedzie sie 30 minut. przyzwyczailam sie do tego, ze droga jest dluga - conajmniej godzine - i praktycznie nie bylam zmeczona, mimo ze byly to pozne godziny nocne).
nastepnego dnia byly spotkania informacyjne, mi (chyba) poszlo dobrze - to smieszne jak bardzo praca rezydenta jest podobna w roznych krajach. na infie mowi sie zawsze to samo :) i jest tak samo, rozni sie wszystko jedynie drobiazgami. urocza turystyka masowa. wciaz sama sie do siebie smieje (i chyba nigdy nie przestane, jak dlugo bede w tej branzy pracowac), jakim cudem robie to co robie, skoro generalnie sama nigdy nie wybralabym sie na wczasy z biurem i w ogole mam cala gore spostrzezen dotyczacych negatywnego wplywu turystyki masowej na swiat :)
takie "psucie" klimatu ktory jest w danym miejscu.
to wszystko ciag naczyn polaczonych. na przyklad: tubylcy (wszystko jedno, czy Turcja czy Maroko) uporczywie zaczepiaja kobiety, te bez towarzyszacych mezczyzn. nie jakos natarczywie, ale po prostu zaczepiaja: Czesc, piekna kobieto, jak sie masz. i tak dalej w tym rodzaju. patrza, przygladaja sie, taksuja. nie mozna na nikogo spojrzec, nawet omiesc obojetnym wzrokiem, bo od razu traktuje to jako "zaproszenie".
niedawno wybralam sie posiedziec chwile nad oceanem. przez te 40 minut zaczepilo mnie 4 obcych mezczyzn proponujac towarzystwo. nigdy nie zaczepiliby dziewczyny swojej narodowosci, a po mnie bylo widac, zem obca (mimo niezbyt rozneglizowanego stroju, to po prostu widac). ale obca - mozna. dlaczego? bo dziewczyny z Europy sa "lzejszych obyczajow" - przyjezdzaja, ubieraja sie odslaniajac te czesci ciala ktore powinny - wg tutejszej kultury - pozostac rzecza prywatna, zachowuja sie zupelnie inaczej, zaczepiaja mezczyzn, chodza samotnie po ulicach i dyskotekach. wobec tego stalo sie to naturalne, ze - mowiac wprost - Europejka zrobi wiecej niz Marokanka, i az sama do tego garnie ;)
dlatego najchetniej ja przykrylabym sie tutaj w calosci (wlosy tez). nie dlatego, ze mam jakies zapedy muzulmanskie. ale dlatego, ze chcialabym sie wtopic w tutejsza kulture i obyczajowosc, bo przeciez jestem gosciem. nie chce byc intruzem, ktory przyjezdza i przestawia wszystko do gory nogami. to nie dla mnie.

no. to sie rozpisalam. :) a to dopiero poczatek mojego ulubionego tematu pod tytulem: Turystyka a kraje w ktorych religia dominujaca jest islam ;) koniec, juz nie ma nudzenia.

wracam do konkretow, bo wiem, ze to zawsze najciekawsze. praktyka, praktyka.

jestem glodna. to niech bedzie o jedzeniu...

pelno pysznego francuskiego pieczywa (pyszne bagietki). jest tez marokanskie (okragly jakby placek, przypomina mi ramadanowy chleb turecki, ale mniejszy). slodyczy marokanskich jeszcze nie probowalam, za to z radoscia zanotowalam obecnosc w sklepach ciasteczek tureckiej firmy Ulker, ktore sa prawdziwym skarbem Turcji :)

oczywiscie moc owocow i warzyw. a na suku (targu) pilam wyciskany sok z mango, truskawek, pomaranczy i awokado - takich sokow i kompozycji jest sporo.

jesli chodzi o tradycyjna kuchnie marokanska (czy berberyjska), to jest zaskakujaco lekka. najslynniejsze dania to kuskus i tajin. kuskus - znana i u nas drobna kaszka z warzywami. tajin to kurczak z warzywami podawany w specjalnym stozkowanym naczyniu. smaczny, ale kto mnie zna, ten wie, ze raz mi wystarczy (jestem jaroszka).
bylam tez w porcie w Agadirze (najwiekszy na swiecie port sardynkowy) - na rybce. sola z grilla.
wszystko to jest bardzo dobre, ale jak mi brakuje tej ogromnej ilosci przystawek z warzyw, ktore podaje sie w Turcji.

jako desery po obiedzie - podaje sie owoce, a nie ciasta. pomarancze w plasterkach posypane cynamonem - wpadlibyscie na to? banalnie proste, a bardzo smaczne :) zaspokaja apetyt na slodkosci.

do picia - marokanskie wino z Meknes. albo po posilku: slynna herbata mietowa zwana marokanska whisky - podawana w malych szklaneczkach z grubego szkla, bardzo slodka, czasami z lisciem miety w srodku.
a kawa - mleko+kawa i na wierzchu smakowita pianka - tez bardzo smaczna.


uff.
to by bylo na tyle.
teraz juz musze zejsc na dol i cos kupic :)

czwartek, 8 marca 2007

I ZNOW JESTEM

niespodziewanie dla samej siebie wpadlam na internet, ale to dlatego, ze mam dzis wolne i nie za bardzo jest co robic. siedzenie w domu jest nudne, tym bardziej, ze na dworze jest duzo cieplej, przyjemniej - temperatura jaka obecnie panuje w ciagu dnia to moj ideal - ponad dwadziescia stopni i slonce - ani za goraco, ani za zimno.
za to w domu marzna stopy.

bylam z dziewczynami z biura na suku (nie mylic, jak niektorzy turyscy myla, z sukami; to nazwa bazaru z absolutnie wszystkim), chcac sobie kupic klapki bo nie mam w czym chodzic. niestety moj rozmiar nogi nie pasuje do afrykanskich realiow obuwnictwa damskiego, najwyrazniej zostaje mi poszukanie sensownych japonek-klapkow meskich :)
no i dlatego wlasnie poszlam na internet - skoro nie wydam pieniedzy na buty moge wydac pare groszy na konto mojego uzaleznienia od sieci ;)

aha. jak juz o zakupach mowa to kupilam sobie juz pierwsza marokanska bluzke - oczywiscie w tradycyjnym stylu, wyszywana, co mi przypomnialo jak bardzo sie powtarzam - moj pierwszy zakup w Turcji podczas pierwszego sezonu to tez byla wyszywana "lokalna" bluzka :)
w takich ciuchach jest tu lepiej niz w wydekoltowanych cudach - nie chce wygladac jak turystka, bo przeszkadza mi wzrok, jakim miejscowi je taksuja. zreszta w Turcji jest to samo ale w mniejszym stopniu.

oczywiscie bedac na suku i w ogole przechadzajac sie uliczkami ciagle napotyka sie nie tylko spojrzenia ale tez proby nawiazania kontaktu: Halo mademoiselle, Halo madame, where are you from - i tak dalej - oszalec mozna. kolejny raz nachodza mnie refleksje nad kiepskimi skutkami turystyki miedzynarodowej - glownie chodzi o ta w masowej skali...
(zatem zastanawiam sie co ja w ogole robie pracujac w tej masowej turystyce :))


a co u mnie tak poza tym:
- relacja z wycieczki do Marrakeszu przy nastepnej okazji (dzis trafilam na klawiature z ciezko wbijajacymi sie klawiszami, wiec nie chce mi sie juz pisac) - ale w skrocie: robi wrazenie i stanowi wielki kociol i balagan
- jeszcze nie pracuje, zaczynam w sobote, wiec o prace nie pytajcie - a poza tym mam wielkiego stracha (to dosyc odpowiedzialna i nowa dla mnie fucha) - uprasza sie o przesylanie pozytywnych mysli
- z jezykami obcymi nadal krucho - po angielsku trzeba tu mowic powoli i wyraznie, wiec glupio mi tak i ciezko sie kleci zdania, po francusku z kolei tez ciezko, ale to dlatego ze nadal niewiele mi sie przypomnialo, duzo rozumiem, ale sama nie potrafie niczego sensownego wyartykulowac. o arabskim to w ogole nie ma co wspominac

i na koniec kilka ciekawostek z tych paru dni:

- podczas jednej wycieczki i wizyty w fabryce srebra obsluga przebrala mnie za Berberyjke zeby zaprezentowac tradycyjna bizuterie - tu pojawia sie niemal automatycznie pytanie: czy we wszystkich poludniowych krajach tak mam i bede miec??? :) ile razy slyszalam ze wygladam jak Turczynka? teraz powiedziano mi, ze jestem Berberyjka z Polski... :
- wypstrykalam juz i wyfilmowalam pierwsza karte z aparatu (512 mb) - efekty insallah wkrotce, jak sie dorwe do normalnego, cywilizowanego kompa w biurze
- bylam na Malej Saharze - tak zwanej - czyli spelnilo sie moje odwieczne marzenie - od kiedy tylko przeczytalam W pustyni i w puszczy chcialam dotknac piaskow pustyni... ;)


uff.
no to sie wypisalam i od razu mi lepiej ;)

pozdrawiam serdecznie wszystkich a szczegolnie Drogie Panie z okazji Dnia Kobiet (nie zauwazylam zeby w Maroku go obchodzono, ale to pewnie dlatego, ze nic nie rozumiem po marokanskiemu - kobiety sa tu calkiem niezle traktowane, niedawno krol wprowadzil sporo reform nadajacych im wiele przywilejow, tlumaczac zreszta, ze Koran wcale nie traktuje kobiety jako gorszej - tylko jego nieprawidlowe interpretacje dokonywane przez przemadrzalych facetow ;) - zreszta o islamie i kobietach moglabym napisac wiecej, ale nie bede sie rozgadywac, moze nastepnym razem?

- koncze. muezzin z meczetu (a propos, tu meczety maja kwadratowe, a nie okragle minarety jak w Turcji!) wlasnie zawolal na kolacje ;)) - ide. jakos mi sie nie podobaja tutejsze wezwania, sa duzo mniej melodyjne i krotsze niz te azany tureckie. ogolnie mowiac Turcja rzadzi ;)

wtorek, 6 marca 2007

DEPESZA Z AFRYKI

no to jestem w Afryce, witam wszystkich. ta notka bedzie bardzo krotka, bo:

- jestem w kafejce, pisze na arabsko-francuskiej klawiaturze ustawionej na angielska i to mnie doprowadza do szalu (na szczescie pisze bezwzrokowo wiec pamietam gdzie na angielskiej sa jakie litery bo inaczej nie napisalabym nic)

- jutro wstaje o 5 rano bo jade na calodniowa wycieczke do Marrakeszu

- dzisiaj bylam na calodniowej wycieczce jeepami i jestem brudna, lepiaca, glodna.

- obok mnie gadaja dwie Marokanki przez internet i sa strasznie glosne, strasznie. O wlasnie jedna smieje a druga sie poryczala. Wspaniale.

A ogolnie rzecz biorac, jesli ktos chcialby wiedziec jak jest, to powiem szczerze, ze do entuzjazmu mi daleko. Probuje sie jakas ogarnac, ale nie moge sie pozbyc dziwnego wrazenia, ze MAROKO TO NIE TURCJA :)
I wbrew pozorom, bardzo mi to przeszkadza :)


A teraz pare informacji praktycznych bo juz mi sie nie chce kombinowac, nie mam nastroju na wzniosle kulturoznawczo turystyczne dywagacje - nie dzis :)

1. od niedzieli zaczynam prace sensu stricto (na razie sie ucze) co oznacza ze bede sie pojawiac czesciej w internecie
2. lecialam samolotem 5 godzin - myslalam ze mi sie kiszki skreca. ale za to widoki byly piekne, jakby ogladac kawalek czarnego materialu z powyszywanymi zlota nicia i powplatanymi cekinami w rozmaite wzory (rozne wzory w zaleznosci od danego regionu i miasta) - tak wlasnie wygladalo poludnie Europy z samolotu...
3. tutaj jest godzina wczesniej niz w Polsce, w tej chwilio mamy 20:05
4. temperatury sa niezle. w ciagu dnia jest bardzo cieplo, a w sloncu to juz w ogole uroczo, natomiast rano i wieczorem dosyc gwaltownie spada i robi sie chlodno, wieje wiatr. utrudnia to kwestie ubierania sie - szczegolnie jak sie wychodzi na caly dzien. poki co mi jest ciagle zimno. nie poce sie, jak jest cieplo. po Turcji widze ze to chyba normalne, choc nie potrafie tego wytlumaczyc - zanim organizm przestawi sie na nowy klimat minie troche czasu.

Pisalabym tak sporo ale to nie ma sensu, bo tak na goraco wychodzi to niezbyt sensowne. Jak juz sie pozbieram w jeden kawalek, napisze cos bardziej do rzeczy.

A teraz juz zmykam.
Zyczcie mi wiecej optymizmu... ;)

piątek, 2 marca 2007

AU REVOIR!

(po francusku: Do zobaczenia). A propos, jakoś niespecjalnie sie przylozylam do wkuwania francuskiego, licze bardziej na moj wrodzony talent :) i na to, ze po prostu sobie przypomne, jak juz trafie do tego swiata, w ktorym wszystkie napisy sa po francusku...

Jade jutro.
Zyczliwi uprzejmie sa proszeni o trzymanie kciukow za pomyslna podroz.
Po godzinie 11 wyjezdzam do Warszawy, zamierzam zwiedzic Zlote Tarasy ;) wypic kawe i poplotkowac z Kolezanką, a wieczorem (21) wylatuje do Agadiru.

Jestem juz prawie spakowana (prawie, zwazywszy na to ze moja walizka nadal tkwi w naprawie, wiec bede ją napelniac w nocy, jak wroce z pubu). Bylo mi bardzo ciezko zdecydowac, co zabrac: rano w Agadirze jest bardzo zimno (10-12 stopni), w ciagu dnia skacze do 25, a wieczorem spada znow do kilkunastu.
Ciezko to sobie jakos przelozyc na proporcje ubran, ktore nalezy zabrac do kraju w ktorym sie bedzie pracowac, a nie wylegiwac :) - podejrzewam ze bedzie podobnie, jak z Turcją za pierwszym razem - polowy zawartosci walizki w ogole nie zalozylam ;)
Obym sie tylko zmiescila w limicie... hehe.

Zyczcie mi powodzenia!
Przyda sie.
Mam lekki reisefieber i pesymistycznie sie nastawiam. Ale z doswiadczenia wiem, ze tak lepiej - najwyzej milo sie rozczaruje.

Nastepna notka mam nadzieje bedzie juz z Afryki...