sobota, 30 czerwca 2007

HADI GÜLE GÜLE GIT

No i co tu pisac. Zycie sie toczy pomalutku. A moze z szybkoscia swiatla, ciezko stwierdzic.

Przygotowywanie transferow, transfery, spotkania informacyjne, dyzury, wycieczki, dyzury, przygotowywanie transferow, transfery... i tak leci tydzien za tygodniem. Koleczko za koleczkiem. Milym relaksem sa wycieczki z fajnymi turystami, ciekawe rozmowy, w ogole ten tydzien jest takis wyjatkowy - nie dosc ze mam kompletnie bezproblemowy turnus (zadnych zastrzezen, wszystko sie wszystkim podoba), to jeszcze ludzie mili niespotykanie. Usmiechnieci, grzeczni, kulturalni - och, zeby tak bylo zawsze. I jeszcze wszyscy sie bardzo uparli jezdzic na wycieczki, wiec nie trzeba ich namawiac - po prostu sami za mna gonia zeby tylko kupic ktoras i gdzies pojechac. Dla mnie to wspaniale, bo wiadomo, rezydent zarabia na sprzedanych wycieczkach (procent jest naprawde malenki, dlatego nie naciskam ani nie zmuszam turystow do czegokolwiek, i zawsze opowiadam szczerze jak daleko jest np. do takiego Pamukkale, na ktore wszyscy sa zawsze napaleni). W tym tygodniu nie kombinujac, nie zmuszajac, nie prowadzac zadnych, absolutnie zadnych "technik sprzedazy" czy innego badziewia, czyli w swoim wlasnym niepowtarzalnym stylu (byc moze zlitowali sie nad moim zachrypionym glosem?) sprzedalam wprost niewyobrazalna ilosc wycieczek.

A tymczasem upalow juz nie ma takich jak w ubieglym tygodniu (jak napisze ze bylo ponad 50 stopni to pewnie nie mine sie z prawda), lepiej sie zyje, lepiej oddycha. Ostatnio temperatura skoczyla tak, ze po minucie od wyjscia z domu bylo sie juz mokrym od potu. Teraz juz wszystko wraca do normy - insallah.

Moje gardlo ma sie troche lepiej, ale ciagle nim "pracuje": gadam, gadam, gadam. Taki fach. Do lekarza nie pojde, bo wiem co mi powie: poloz sie w domu, nie gadaj, nie pracuj, odpocznij. A ja na to: Ha. Ha. Ha.
Niniejszym w poniedzialek jade na najbardziej bezsensowna wycieczke w Turcji, czyli Pamukkale jednodniowe. Wyjazd o 5 rano.
Mam mala grupke turystow, wiec mam nadzieje ze jakos mi pojdzie, ale i tak boje sie o swoj glos.

Koncze. Wrzuce jeszcze kilka zdjec z Kapadocji na fotobloga.
I zmykam.
Jestem po rejsie statkiem i troche jeszcze buja mi sie błędnik. Żeby go wyrownac, napije sie piwa.
A jutro wolne.
WOLNE.

Rany, co ja bede robic???

środa, 27 czerwca 2007

STRES i inne

Juz mi troche lepiej, chociaz czuje sie jak zdepnieta. Zaczelam odzyskiwac glos, ktory stracilam dwa dni temu po wycieczce do Kapadocji. Nie szalalam jakos zbytnio, po prostu mamy tu dosc konkretna fale upalow, ktore normalnie tak wysokie sa w sierpniu - a nie w drugiej polowie czerwca. Klimatyzacje rozkrecone na maksa, na dworze bucha goracem. Przez takie roznice temperatur latwo jest zachorowac, a tym bardziej, jak jest sie chronicznie zmeczonym fizycznie i psychicznie. Ja JESTEM chronicznie zmeczona fizycznie i psychicznie, poniewaz taka mam prace i takie stanowisko. Nie da sie na to nic poradzic, ale powiem szczerze, nie spodziewalam sie, ze az tak kiepsko to bedzie wygladalo.
Osobom niewtajemniczonym juz wyjasniam, ze nie wykonuje zwyklej pracy rezydenta ale tez i sporo innych rzeczy. Jestem jedyna przedstawicielka mojej firmy w Turcji, co wiaze sie z dodatkowymi sprawami na glowie: prowadzenie biura, sprawdzanie, i potwierdzanie rezerwacji hotelowych, rozwiazywanie miliona problemow gosci na minute (np. szpitale, wizyty lekarskie, zmiany hoteli, bo komus sie nie podoba, zmiana godzin wyjazdow na wycieczki, rozliczenia finansowe, przyjmowanie i rozwiazywanie reklamacji, i inne). Wszystko jest na mojej glowie, bo po prostu nie ma nikogo innego, kto moglby mnie zastapic.
Co prowadzi do sytuacji, ze moj telefon dzwoni o kazdej porze dnia i nocy, ze nigdy nie mozna uciec, zaszyc sie, po prostu go wylaczyc. Moment kiedy raz w tygodniu jestem z turystami na wycieczce w hamamie (lazni tureckiej) i biore masaz, a telefon lezy spokojnie w mojej szafce, jest chyba jedynym momentem kiedy jest ode mnie tak daleko. A i tak ciagle jestem niespokojna, czy akurat w tym momencie nie zadzwoni.
I teraz nie ma watpliwosci, czy to sprawy sluzbowe. Juz nie mam spraw prywatnych (tak to ujme) - wiec jak telefon dzwoni, oznacza to tylko problem. A jak dzwoni polski numer, oznacza to problem wiekszej rangi (polski numer = turysta).

I nie mam juz sily. A przeciez dopiero co zaczal sie sezon. Ilosc rzeczy, za ktore jestem odpowiedzialna moze naprawde przytloczyc kazdego. Co z tego, ze sama organizuje sobie plan spotkan informacyjnych z turystami, dyzurow, wycieczek, pracy w biurze, jesli w czasie wolnym nadal zalatwiam sprawy firmowe. Ostatnie 2 tygodnie to gonitwa od rana do wieczora, z ledwo wykrojonym czasem na posilki i sen. A propos snu, jak uczciwy czlowiek zasypiam sekunde po polozeniu glowy na poduszke. Moja wspollokatorka notuje coraz to ciekawsze przypadki mojego zasniecia, oto top lista: 1. zasypiam w ubraniu, w makijazu, w oczekiwaniu na zwolnienie lazienki (budze sie po 2 godzinach kompletnie oglupiona). 2. zasypiam w soczewkach kontaktowych, budze sie rano z cudownym uczuciem widzenia wszystkiego wyraznie ;) 3. zasypiam na nieposcielonym lozku, na segregatorach i teczkach, firmowych papierach, telefonach komorkowych - najwyrazniej do ksiezniczki na ziarnku grochu mi troche brakuje ;)

Wycieczka do Kapadocji byla naprawde cudownym relaksem, traktowalam to jako wakacje, chociaz byly to dwa pelne dni w wiekszosci w autokarze, ale za to zobaczylam wspaniale miejsca, zrobilam piekne zdjecia (juz wkrotce na fotoblogu ;)) i moglam po prostu pobyc turystka. Co prawda przeziebilam sie i zaprawilam sobie gardlo, ale nie mozna miec wszystkiego (przyzwyczailam sie juz do mojego specyficznego pecha) ;)

Wracajac do tematu pracy - jestem prawie pewna, ze w takim tempie dlugo nie ujade - za bardzo sie w to angazuje, za bardzo zalezy mi na zadowoleniu wszystkich, co w turystyce masowej jest nierealne. Operuje sie tutaj blokami (blok czarterow w samolocie, blok zarezerwowanych pokoi) i nikogo nie obchodzi jednostka, tylko ogolny income (przychod). Jestem zbyt idealistycznie nastawiona do tej pracy, co nie moze sie dobrze skonczyc ;) Mysle ze powinnam sie powoli przestawiac na pilotowanie (czyli tylko i wylacznie jezdzenie na wycieczki), co chyba bardziej mi odpowiada - pilot wycieczek jedzie na wycieczke a po powrocie po prostu ma wolne, i nic go nie obchodzi. Oczywiscie kazda praca ma minusy i plusy (minusy: godziny w autokarze, wczesne wstawanie, koniecznosc przyswojenia ogromnej wiedzy), ale chyba minusy pilotowania na ta chwile bardziej sa do zaakceptowania niz minusy rezydentury.

Z lezka w oku wspominam moje dwa pierwsze sezony, kiedy bylam malym pionkiem w wielkiej machinie i wykonywalam rozkazy, natomiast ode mnie nie zalezalo nic - ma to swoje uroki, chociaz juz teraz nie potrafilabym do tego wrocic. Za bardzo obroslam w piorka i nienawidze, kiedy kogos musze "sie sluchac".
No coz - chcialam wladzy, mam wladze... :) Oczywiscie pozorna, ale jest.

(byc moze wysokie zarobki zredukowalyby moje narzekania ;))

Dzisiaj poprosilam tureckiego kontrahenta zeby to oni zajeli sie transferami na lotnisko - z powodu choroby nie bylam w stanie ruszyc sie z domu. Co prawda i tak nie moglam spokojnie wypoczac, bo zalatwialam sprawy zwiazane z pobytem mojego turysty w szpitalu...

Jade dopiero teraz, na wieczor. Czuje sie juz troszke lepiej, najwazniejsze ze glos wrocil - jutro spotkania informacyjne w 5 hotelach... Trzymajcie kciuki, zebym nie padla gdzies po drodze ;)

A tak powaznie - nigdy bedac w Turcji nie odliczalam dni do konca sezonu. Teraz odliczam. Nie moge sie doczekac konca wrzesnia, kiedy bedzie juz duzo, duzo spokojniej.
... a potem pomyślimy co dalej ze soba robic...

wtorek, 26 czerwca 2007

SMS

zapracowana.
kompletnie stracilam glos.
jest potwornie goraco.
jakies 40 stopni.
a juz 20:05.
caly dzien nie mialam kiedy napisac notki.
teraz lece cos zjesc bo juz padam.
smierdze.
wszystko sie do mnie przykleja.
moja praca i moja branza bardzo mnie denerwuja.
jednak turystyka masowa to nie jest moja ukochana zyciowa sciezka.

napisze cos wiecej w czwartek wieczorem.

piątek, 15 czerwca 2007

Z BIEGU

Jestem zalatana, roboty mam huk, a przeciez wciaz to nie jest szczyt sezonu... az sie boje myslec co bedzie dalej ;) Razem z kolezanka, z ktora od niedawna mieszkam i pracuje, doszlysmy do wniosku, ze nie jestesmy normalne: pracujemy od rana do rana, w zwariowanych godzinach, i to za naprawde zalosne pieniadze. Ciezko nam uwierzyc, kiedy dowiadujemy sie, ze w innych firmach zarabia sie wiecej. Duzo wiecej.
Szkoda tylko, ze te "inne firmy" to w wielu przypadkach molochy, w ktorych pilot czy rezydent jest tylko kolejnym elementem wielkiego personelu - bardziej nazwiskiem i niz konkretną osobą. Jak wiadomo - wszystko ma swoje plusy i minusy... My tu przynajmniej mamy wiecej spokoju i luzu, nikt nam nie depcze po pietach. No i wiecej od nas zalezy (np. jakie wycieczki mamy w programie, kiedy, itp.)
A co jeszcze wazniejsze - mnie osobiscie aktualna praca daje bardzo duzo nowych doswiadczen. Jesli chodzi o branze turystyczna, o specjalistyczne pojecia, to kiedys bylam kompletnie zielona, a teraz wiele sie dowiedzialam i wciaz dowiaduje. I to z praktyki, a nie podrecznikow.

Dzisiaj piatek, dzien swiety, i dzien zakupow i bazaru ;)
Wlasnie wcinam czeresnie i zachwycam sie tym krajem, w ktorym owoce i warzywa mozna jesc, jesc, jesc, i nigdy sie nie znudza, bo przyrzadza sie je na tyle sposobow. Te wszystkie warzywa faszerowane warzywami... czyli np. dolma. Uwielbiam.

Wczoraj wieczorem bylysmy jako przedstawicielki biura na pokazie tanca wirujacych derwiszy tu w Alanyi. Niestety jestem troche rozczarowana poziomem przedstawienia. Za to scenografia znakomita - Czerwona Wieża, XIII-wieczne mury, my na jej ostatnim pietrze. Ten widok na cale miasto wieczornie rozswietlone... cudo. I to pod golym niebem.

Zmykam. Jade z turystami na hamam.
Jako eks-pracowniczka lazni tureckiej (od tego cala ta przygota sie zaczela 3 lata temu...) potrafie tak obrazowo mowic o zaletach hamamu, ze co tydzien nie narzekam na brak chetnych ;) A i przy okazji ja sama korzystam z masazy...

Lece.
Zapowiadana notka o krwiozerczym swiecie turystyki juz niebawem.

sobota, 9 czerwca 2007

CUDOWNI CHŁOPCY - PORADNIK DLA TURYSTEK - sezon 2007

Sezon sie zaczyna, pora na jakis maly instruktaz dla poczatkujacych turystek. Adresuje ta notke do kobiet; bo panowie przyjezdzaja tutaj glownie ze swoimi polowkami; stosunkowo wiecej kobiet jest samotnych na wakacjach w Turcji.

Na poczatek 3 uwagi:

1. Niniejsza notka NIE JEST moja wlasna historia rozczarowan zwiazanych z Turkami czy sposobem na wylanie zalu po utracie jakiegos - prosze potem mi nie sugerowac, ze ktos mi serce zlamal czy tym podobne bzdury i teraz sie wyzywam.

2. Zebralam tu natomiast obserwacje zarowno bliskich jak i dalszych znajomych - wiec sa to informacje z pierwszej reki. ALE oczywiscie nie mozna uogolniac i tego robic nie zamierzam.

3. Osoby o delikatnych nerwach (np. romantycznie dopiero-co-zakochane w przystojnym kelnerze i czekajace na smsa od niego) prosze najlepiej o nie czytanie tej notki, bo im sie nie spodoba ;)


Hoş geldınız Türkıye - witamy w Turcji. Juz na lotnisku Polki, znane na calym swiecie ze swej urody, czuja, ze trafily do raju. Cytat z wypowiedzi swiezo upieczonej zony, przybylej z mezem na miodowy miesiac: "O rety, alez oni przystojni!". A zatem - swoj trafia tutaj na swego.
Polki sa inne. Nie tak wystrojone, wymalowane, sztuczne i latwe jak Rosjanki, nie takie wielkie i chlopowate jak Niemki. Nie sa tez tak podobne do siebie i identycznie ubrane, jak Holenderki.
Polke mozna rozpoznac z daleka - kto tylko ma wprawne oko (ja juz mam, cwicze codziennie). Mlode nie sa tak chude jak Turczynki, nie tak grube jak Skandynawki, po prostu akuratne. Ladnie ubrane, ani wyzywajaco, ani konserwatywnie. Sympatyczne, mile, umieja mowic po angielsku, i przede wszystkim - skromne i przecudnie usmiechniete.

Trudno sie dziwic, ze w nieoficjalnych rankingach sytuuja sie tuz za Rosjankami, a co drugi z moich kolegow w swoim zyciorysie mial co najmniej jedna Polke i zna chociaz kilka polskich slow.

A Turcy? Ci, ktorzy nie sa nowicjuszami w turystyce, wiedza, jak o siebie zadbac. Nawet jesli pochodza z zabitej dechami wiochy na dalekim wschodzie, wygladaja jakby cale zycie mieszkali w wielkim nowoczesnym miescie. Czysci (to akurat nic nadzwyczajnego w tureckiej kulturze), w swiezych i wyprasowanych ubraniach (to juz bywa nadzwyczajne). Wlosy modnie przyciete, albo ugladzone, albo nastroszone, ale wiekszosc pokryta zelem, ktory panowie klada na glowy garsciami. Pachnacy. Mowiacy jezykami (lepiej lub gorzej, ale sa mistrzami w sprawianiu wrazenia, ze mowia kilkoma calkiem niezle).
Pracujacy i zarabiajacy - kazdy Turek-singiel jest bardzo zapracowany, nigdy nie ma na czasu na glupoty. Ale "dla Ciebie" znajdzie wolny wieczor, a nawet caly dzien. Bo przeciez "jestes tego warta".
Zarabiajacy - a jakze. Ale ile - tego nigdy sie nie dowiemy. Na pewno na tyle, zeby go bylo stac na postawienie Tobie romantycznej kolacji...

No, ale po kolei.

1. Rozpoczyna sie turnus. Panie przyjezdzaja w najlepszych ciuchach, kupowanych specjalnie na wakacje, wychudzone po dietach, specjalnie na wakacje. Niepewne, jak tu w ogole jest. Bo przeciez roznie o tej Turcji sie mowi. Po przyjezdzie oczom nie wierza: cudowne widoki, normalni ludzie, przepiekne hotele i blyszczace deptaki handlowe. A szarmancki kelner podsuwa krzeslo przy kolacji i pyta, co slychac. Zyc nie umierac!
2. W tym czasie druga strona goraczkowo przycina brodki u fryzjera i perfumuje klaty. Czesc z nich zmieni nawet koszule na swieza. Zaleznie od tego, czy to kelner, recepcjonista, sprzedawca, instruktor raftingu, nurkowania czy pilot wycieczek omiataja wyczulonym wzrokiem swoj teren, na ktorym pojawily sie nowe obiekty.
3. Dzyn! Dzyn! Jest fajna dziewczyna! Wyglada na to, ze sama. Albo z mama czy kolezanka. Szarmancki chlopiec podchodzi niesmialo i zaczyna "Cześć". Wiekszosc nowych w Turcji turystek odpowie na to powitanie: "Cześć" (czego nie zrobi np. Turczynka albo inna mieszkajaca tu kobieta). Turek widzi zainteresowanie swoja osoba i rozpoczyna standardowa gadke. W zaleznosci od sytuacji jest tu caly wachlarz schematycznych rozmow.
Chlopiec szybko orientuje sie z wymiany zdan, czy panna jest samotna, skad jest, i jak otwarta jest na nowe uczucie. Najlepiej wypadaja dziewczyny po rozstaniach albo zakompleksione inteligentki, ktore po dwoch dniach na plazy i lowieniu usmiechow obcych mezczyzn zaczely sie wreszcie czuc atrakcyjne.
4. Chlopiec sklada propozycje spotkania. Dziewczyna mysli sobie "cholera, wlasciwie dlaczego nie? Jestem w koncu na wakacjach a on wyglada na porzadnego faceta".

5. Spotykaja sie tak kilka razy, w restauracjach, dyskotekach i na spacerach po plazy, a po 2 tygodniach konczy sie turnus. Dziewczyna wpadla po uszy, chlopak bowiem okazal sie naprawde inteligentny, rozmawialo sie z nim wspaniale. Lubia podobna muzyke, dogaduja sie bez problemow, i caluje tak jak nikt nigdy przedtem jej nie calowal.
6. Co dalej? Co dalej? Chlopak odprowadza dziewczyne niemal do drzwi autobusu wiozacego na lotnisko. Daje jej jakis drobny (albo nie drobny) prezent. Wymieniaja sie e-mailami. Obiecuja, kombinuja, wymyslaja, jak tu sie znow spotkac. Dziewczyna odjezdza.
7. Chlopak przebiera koszule i idzie na miasto zlowic kolejny obiekt. Jesli ma troche skrupulow, lowi go dopiero po jakims czasie. Ze wszystkimi bylymi zdobyczami jest w kontakcie: im jest ich wiecej, tym wieksza szansa, ze bedzie mial bezplatny dostep do kobiecego ciala czesciej.

8. Dziewczyna w tym czasie czyta o Turcji, uczy sie podstawowych zwrotów w języku, czyta grupy dyskusyjne, jak to Turcy zmieniaja sie po slubie i bija kobiety, dostaje kolowrotu, ale wciaz odpisuje na jego smsy i wciaz mysli. Odlicza dni do kolejnego urlopu. I tak dalej, i tak dalej.


A teraz pare faktow (w tym momencie wiekszosci zakochanych w Turkach turystek wzrasta cisnienie, po czym uspokajaja sie, ze ich to nie dotyczy, bo przeciez ON jest inny, a ONI maja powazne plany).

- wiekszosc Turkow ktory podrywaja turystki zarabia duzo mniej niz one, dlatego wszystkie te kolacje przy swiecach i drogie prezenty sa po prostu inwestycja na przyszlosc a nie wyrazem milosci. Chlopcy maja po prostu nadzieje, ze kasa sie zwroci ;)

- zdobywanie doswiadczenia z panna z zagranicy jest przyjete w wielu kregach jako normalne. Z Turczynkami sypia sie dopiero po slubie. Sporo chlopcow ma stala dziewczyne Turczynke, z ktora uczy sie/pracuje w odleglym kilkaset km miescie, i ktora za pare lat bedzie jego zona, a oni jada pracowac. I zdobywac doswiadczenie.

- niektorzy panowie utrzymuja kontakty ze swoimi "dziewczynami" przez cala zime, a potem przezywaja najazd letni. Przyklad z zycia: Turka mowiacego po polsku (! - bardzo dobry wabik) odwiedzaja podczas jednego tygodnia 2 dziewczyny. Na szczescie udaje mu sie zachowac sekret i obie do dziś nie wiedza o tej drugiej...

- samochod, skuter, ktorymi wiozl Cie przez miasto, a Tobie rozwiewalo wlosy i bylas taka szczesliwa, nie naleza do niego. Wynajal albo pozyczyl od kolegi czy brata.

- klapki opadlyby wielu dziewczynom z oczu, gdyby rozumialy o czym i w jaki sposob mowia przez telefon, bo przeciez ciagle do nich dzwoni telefon...

- albo ze w tej uroczej knajpce w ktorej siedzieliscie trzymajac sie za rece obsluga zna go tak dobrze, bo co tydzien przychodzi z inna dziewczyna.

- to, ze jest bardzo zainteresowany przyjazdem do Polski nie oznacza, ze chce sie z Toba ozenic i miec dzieci, a potem zyc dlugo i szczesliwie, tylko chcialby sie dostac do Niemiec i znalezc tam prace.

- wiekszosc Turkow mowi dziewczynom, ze pracuja jako "managerowie" (recepcji, baru, dyskoteki itp.) - z tego wniosek, ze slowo manager ma jakas magie, ktora przyciaga kobiety jak swiezy kwiatek pszczoly. Faktycznie z obserwacji ktore poczynilam przez te 3 sezony w Turcji wynika, ze managerowie kosza najwieksze zniwa. Bo ich samochody, mieszkania i pieniadze w wypchanym portfelu sa naprawde ICH. Sa tez lepiej wyksztalceni, wiec wyraznie czuc roznice z chlopcami po podstawowkach.

- jesli bedziesz zgrywac niedostepna, nie "zrozumie jak bardzo mu na Tobie zalezy" (co dziala na Polakow), tylko poszuka innej. Albo: smiertelnie sie na ciebie obrazi, a Tobie zrobi sie jego zal, wiec zgodzisz sie na wszystko :)

- i tak dalej, i tak dalej.
Bardziej wyrobione i doswiadczone w bojach Europejki same pogrywaja sobie z Turkami. Wiaza sie z wlasnymi szefami, zeby dostac awans. Wiaza sie z milymi chlopakami, bo chcialyby miec dziecko. Wiaza sie z jednym, a przyjezdzaja do drugiego, bo ten pierwszy zalatwil jej bilet lotniczy.

To taki maly marginesik, zeby pokazac chociaz fragment tej drugiej strony. Temat bowiem jest zlozony i dlugi. Nie da sie go wyczerpac nawet przy 10 butelkach raki.
A i ludzie sa rozni. Jedni wlasnie tacy (i ich chyba najwiecej - tutaj i w tym regionie, w tej branzy, z ktorej zyje cale wybrzeze przez 8 miesiecy, by przez nastepne 4 spac i chodzic do internet cafe). Sama znam takich mnostwo, niektorzy sa moimi dobrymi kolegami, i choc kompletnie nie rozumiem dlaczego tak postepuja, a oni probuja mi to wytlumaczyc, caly czas sie kumplujemy. Bo nie zmienia to faktu, ze sa fajnymi ludzmi.

Duzo roznych kobiet wiedzac ze siedze w Turcji sporo czasu i zapewne wiem co nieco "od kuchni" pyta, czy taki a taki facet, jest godzien zaufania. Tak jakbym ja to miala wiedziec.
Powiem tylko jedno, co juz zapewne wszystkie madre dziewczyny wywnioskowaly z calej tej koszmarnie dlugiej notki: Uwazajcie. I tyle.
Aha: a jesli zwiazecie sie z Turkiem, dzielcie to co mowi, przez dwa. Albo i trzy. A najlepiej w ogole nie sluchac tego, co mowi, tylko patrzec na to, co robi. O co jest trudno, kiedy widuje sie kogos raz do roku na dwa tygodnie. Nawet miesiac.

Rzeklam.


Male postscriptum: znam bardzo duzo szczesliwych par polsko-tureckich. W tym pare takich, ktore poznaly sie na wakacjach. Wiec mozna. Trzeba tylko trafic. Jak wszedzie ;)

piątek, 8 czerwca 2007

CHWILOWO

Nic nie piszę bo jestem zabiegana, trochę zmęczona i na dodatek siąkam nosem (alergia na coś albo małe przeziębienie, trudno stwierdzić).
A w nowym miejscu, w którym mieszkam obecnie, nie ma bezprzewodowego internetu.

Jak już się trochę ze sobą poukładam, napiszę więcej. A wtedy nie będziecie się mogli oderwać ;)
Na pierwszy ogień pójdzie notka o wiele mówiącym tytule:
Jak mieszkać w Turcji i nie zwariować - poradnik pracownika branży turystycznej.

A następna notka, będzie o chlopakach. Jak słusznie zauwazyli niektorzy znajomi czytelnicy, nowy sezon sie zaczyna, trzeba zamiescic instruktaz dla turystek ;)

A u nas cieplo.
I duszno.
I chmurno.
Jedyne pocieszenie, ze o tej porze rok temu bylo duzo goręcej.

niedziela, 3 czerwca 2007

SAŁATKA ANADOLU

Dzisiaj leniwy dzien, plazowanie, konsumowanie salatki warzywnej, ktora zrobilam na sposob polski, wczesniej mordujac sie w supermarkecie podczas poszukiwan odpowiadajacych skladnikow.
Tutaj jedna uwaga: o ile wiekszosc produktow w Turcji w miare przypomina polskie, sa zreszta obecne te same koncerny zywnosciowe co u nas, tylko lekko zmodyfikowane na smak turecki (co normalne w naszym globalno-lokalnym swiecie), o tyle niektore rzeczy dostac jest bardzo ciezko.

Podobno Turcja jest jednym z najwiekszych producentow rodzynek. Gdzie sa te rodzynki, ja sie pytam? Wszystkie poszly na eksport?? Nie moglam sie doszukac.
Byly mi niezbedne do salatki, bardzo mnie to zezloscilo zatem :)

Natomiast turecki majonez to prawdziwy smutek i daleki cień polskiego majonezu delikatesowego marki Winiary. Salatka moja po dodaniu majonezu tureckiego zamiast zrobić się smakowitym, pysznym przysmakiem, stala sie cuchnaca zbieranina warzyw utopiona w czyms co przypomina majonez wymieszany z woda.

Nie ma co. Tesknie za Polska ;)

Zrobilam wiec cienka salatke, nieudana podrobke polskiej.
Na pocieche wlaczylam sobie jeden z najgenialniejszych utworow, jakie znam w muzyce tureckiej - mam na mysli ta tradycyjna.
Polecam sciagniecie tego utworu (link podaje ponizej), ktory specjalnie dla ukochanych czytelnikow umiescilam w internecie (mam nadzieje ze nikt mnie za to nie zamknie) :)

Po pierwszym przesluchaniu stwierdzilam, ze to tureckie Bohemian Rapsody. W tym utworze jest wszystko to, co najpiekniejsze w gitarowej muzyce tureckiej, i sluchac go mozna bez konca, tak fantastycznie jest skonstruowany. Wykonawca, Erdal Erzincan, facet ze wschodu, to genialny artysta na ktorego koncercie bylam rok temu, i od tego czasu kompletnie stracilam glowe ;)

Dodam, ze niewielu Turkow zna tego muzyka, kojarza go jedynie waskie kregi, jest tez popularny za granica.
Posluchajcie utworku "Anadolu" - ale tak uwaznie, z zamknietymi oczami :)
tutaj mozna sciagnac ten utwor

Miłego niedzielnego popoludnia. Ide na herbatke do portu (jak zwykle), delektujac sie ostatnimi dwoma tygodniami spokoju. Juz 20 czerwca zacznie sie szalenstwo w pracy, przyjedzie sporo turystow, a nad wszystkimi piecze sprawowac bede ja. I tak przez cały sezon. Oj, bedzie sie dzialo...

sobota, 2 czerwca 2007

ISTANBUL HATIRASI*

Nie wiem co pisać o Stambule, bo gdybym sie tak naprawde rozkrecila, moglabym nie skonczyc szybko a to nie byloby wcale dobre (niechybny znak ze jestem grafomanka) ;)
Jest taka piosenka Turnaua ze slowami Zablockiego o Nowym Jorku, przytaczam z pamięci:


Bylem w Nowym Jorku, tak, bylem w Nowym Jorku,
to naprawde wielkie przezycie
po prostu poleciec i byc w Nowym Jorku,
po prostu poleciec i byc

Wiec - bylem w Nowym Jorku, siedzialem w Nowym Jorku
taki jak jestem to bylem i siedzialem
a potem sie zmeczylem
i stalem w Nowym Jorku
stalem w Nowym Jorku i widzialem

Mowili mi pojedz pojedz i zobacz
musisz tam pojechac i zobaczyc (...)
to musi byc wspaniale - Nowy Jork

Wiec bylem - pojechalem. Wiec bylem i widzialem
Stalem i siedzialem w Nowym Jorku
I teraz mowie Wam - pojezdzie. Postojcie i posiedzcie
Bo nie warto nie byc w Nowym Jorku...


I tak wlasnie jest ze Stambulem :) To tez miasto - legenda, tyle sie o nim slyszalo, wiekszosc ludzi kojarzy najwazniejsze zabytki tego miasta, jakies obrazy, one sa wszedzie. Szczegolnie Blekitny Meczet, Aya Sofia, Meczet Fatih z mostem Bosforskim w tle - to sa niemal ikony ;)

Natomiast jak juz sie tam jest, to sie nie moze uwierzyc, ze sie jest ;) Teoretycznie miasto jak miasto. Tyle, ze ogromne i bardzo zroznicowane. Cala aglomeracja ma podobno 15 milionow ale trudno powiedziec jednoznacznie, ciagle sie rozrasta, przyjezdza tam mnostwo ludzi z calej Turcji (sporo ze wsi; to ci, ktory tkwia na Moscie Galata i zarabiaja pierwsze wielkomiejskie pieniadze lowiac ryby), no i oczywiscie z zagranicy.
O ile tu na poludniu duzo osob nabiera sie na to, ze jestem Turczynka (ciagle nabijam w butelke tych, ktorzy sie daja), o tyle w Stambule nikt nawet o tym nie pomysli. Tam przybyszy jest mnostwo, turysci, studenci (polecam Stambul na studia), czasowi osiedlency i tak dalej. Kompletny koktajl narodowosciowo-kulturowy. Na ulicy mozna spotkac wszelkie mozliwe odmiany mody, plus oczywiscie kobiety od stop do glow na czarno z odslonietymi tylko oczami, kobiety bardziej nowoczesne, w chustach, i kobiety poodslaniane jak Rosjanki ;) Oprocz tego mezczyzni tez - od tradycyjnych do europejsko luzackich, no i osobna kategoria: dziwacy. Transwestyci (Turcja w ogole ma slabosc do takich, w Stambule jest ich pewnie najwiecej), przebierancy, wariaci.
W pewnym sensie w Stambule czlowiek czuje sie jednoczesnie obco jak i swojsko, bo niby wszystko jest w jakis tam sposob znane, a jednak kompletnie inne. Ja mialam dodatkowy bonus polegajacy na tym, ze jako tako znam juz turecki no i Turcje (to znaczy: wydawalo mi sie ze znam Turcje). Niby nadal bylam w tym samym kraju, a jednak czulam sie jakbym przyjechala za granice z ta roznica, ze moge sie dogadac w sklepie i rozumiem napisy w miescie i pewne - kompletnie jak mysle dziwaczne dla turysty - zachowania i zwyczaje.

Dwie najwazniejsze cechy Stambulskiego pejzazu: woda i meczety.

Bosfor to dla mnie bajka - promy, ktorymi mozna sie dostac na "druga strone" (z Azji do Europy i z powrotem), i widoki, ktore chyba nawet samym stambulczykom ciagle, ciagle zapieraja dech w piersiach (tureckie nastolatki na promie wciaz robia zdjecia komorkami, inni wyciagaja aparaty - a przeciez pewnie plywaja tu bardzo czesto). Ja sama nie moglam sie nasycic - specjalnie wybieralam tak codzienna trase zwiedzania, zeby jak najwiecej plywac :)
Przy czym jest to dobrze zorganizowane i tanie - bilet kosztuje 1,30 ytl czyli tyle samo co autobus, dolmus, tramwaj, a kursuja co godzine lub nawet 20 minut.
Podczas podrozy po promie spaceruje oczywiscie sprzedawca herbaty i soku wyciskanego z pomaranczy; a i tak kazdy prom ma swoj bar.

Meczety widac z promu najpiekniej o wschodzie albo zachodzie slonca - bajecznie. Wtedy wlasnie nie chcialo mi sie wierzyc, ze tu jestem ;) Kazdy brzeg - gdziekolwiek sie nie spojrzy - usiany minaretami. Wiele z meczetow jest bardzo starych, maja po 4 minarety, co u mnie, na poludniu, nie jest tak czesto spotykane (tu meczety sa nowe, ilosc minaretow zalezy od zasobnosci gminy, ktora dany meczet buduje).

Najlepiej raz wybrac sie na jakis "punkt widokowy" zeby zobaczyc miasto z gory. Ja wybralam najtansza opcje (drozsze to np. wjazd na wieze Galata albo na jakis budynek z kawiarnia i tarasem widokowym) - czyli poplynelam promem do dzielnicy Eyup (1,30 ytl), wjechalam specjalna kolejka na wzgorze (1,30 ytl). To jedna z bardziej tradycyjnych dzielnic, najwiecej tu kobiet w chustach. Znajduje sie tu meczet, w ktorym podobno umieszczono przywiezione do Turcji pierwsze slowa Koranu; jest to miejsce pielgrzymek. A na zboczach wzgorza - cmentarz - praktyczni muzulmanie tak sobie sprytnie sytuuja cmentarze zeby byl z nich ladny widok - i do tego na wielu cmentarzach znajduja sie kawiarnie - mi sie to bardzo podoba ;) Tak jest wlasnie na Eyup - slynna kawiarnia Pierre Loti - z widokiem na Bosfor i caly Stambul.

Moglabym pisac i pisac: o starych zniszczonych kamienicach na Beyoglu, o zyciu ktore toczy sie tam na ulicy, o sprzedawcach poğcy (buleczek) ktorzy chodza pchajac wozek przez caly dzien i wydzierajac sie (zapisuje fonetycznie): "Poooodża poooodża".
Moglabym pisac o Istiklal Caddesi, ulicy niemilosiernie zatloczonej, co doprowadzilo mnie do ciezkiego bolu glowy ;) na ktorej mrowie ludzi wszelkiej niemal narodowosci, sklepy, bary, kawiarnie, i zabytkowy tramwaj, przed ktorym w ostatniej chwili uciekaja przechodnie ;) i o cudownych bazarach gdzie mozna kupic ciuchy znanych firm za 5 ytl (jakies 10-12 zl).
Moglabym pisac o wieczornym Stambule, o knajpach pod mostem Galata w ktorych pali sie fajke wodna bedac zatopionym w glebokim fotelu-poduszce, z widokiem na Bosfor, o meczetach, ktore - jak ma sie statyw (ja mialam!) mozna fotografowac bez konca, noca sa bowiem cudownie podswietlone.

Moglabym pisac o gwarze na placu Taksim, o artystycznym bazarze w Ortakoy, o gmatwaninie uliczek na Kadikoy (po azjatyckiej stronie), o turystycznej mekce czyli Sultanahmet,

i,
kiedy tak pisze uswiadamiam sobie, ze ja prawie nic w Stambule nie zobaczylam ;)
a zatem - postanowione - musze tam jeszcze wrocic ;)


* a Istanbul Hatirasi - to "Pamiątka ze Stambulu" - tytul piosenki Sezen Aksu - czolowej gwiazdy tureckiej muzyki popularnej, w urokliwej wersji wykonana w filmie "Crossing the Bridge - the sound of Istanbul" - zarowno sam film - dokument, jak i sciezke dzwiekowa z niego, polecam goraco - mala namiastka tego, czym jest Istanbul, jesli ma tak bogata muzyke... - ja ciagle mialam ja w sluchawkach (i do tego jeszcze muzyke z "Miedzy slowami" ;))