niedziela, 30 stycznia 2011

EFEKT DOMINA

... Powoli nadchodził weekend, a Skylar wciąż nie wiedziała o czym napisać kolejną notkę na bloga. Ile można wychwalać alanijską zimową nudę albo wrzucać wciąż te same ujęcia plaży, morza, albo wzgórza Kale? Wbrew obiegowym opiniom prowadzę naprawdę spokojne życie. Trochę pisania, trochę czytania, turecka telewizja nieustannie dostarczająca powodów do śmiechu lub przeciwnie - gorzkiej zadumy. No i kulinaria - przecież nie będę na blogu opisywała moich kuchennych fascynacji, tym bardziej, że w dużej mierze wcale nie dotyczą kuchni tureckiej! A propos, jak sobie uświadomiłam wczoraj, tureckie przysmaki owszem, uwielbiam, ale najchętniej przyrządzane w wersji, jak to ująć... "zdekonstruowanej". Trochę mniej soli, trochę mniej ostrych przypraw, zdecydowanie mniej chleba, nie mówiąc już o salçy (pomidorowym przecierze), bez której czasami mam wrażenie nie może się obejść większość domowych potraw. Za to więcej zieleniny (np. uwielbianej przeze mnie rukoli i pietruszki, mogę je chrupać jak królik), ziół, i warzyw w sosie własnym, nie mówiąc już o... cieście. Jak widzicie robi się tego kuchnia włoska, kompletnie nie na miejscu na tym blogu... :)

Z tej niemocy twórczej prawdopodobnie jakoś bym wybrnęła - w mniej lub bardziej sprytny sposób - na szczęście w samą porę dostałam maila od pewnych starych dobrych Czytelników (osobiście mi zresztą znanych, co przyznaję z dumą ;)). List nawiązywał do obecnych wydarzeń w Tunezji i Egipcie... no i trochę - oczywiście - do Turcji. Po pierwsze: Jak dalej sytuacja może się rozwijać? Co z prężną tam turystyką? Po drugie: Jak się to ma do Turcji?

Przyznam szczerze, że tematykę polityczną omijam z daleka. Mam tak od urodzenia :) Czasami się nie da - wiadomo. Ale staram się niczego nie komentować na forum i przebywać w bezpiecznym dystansie. Szczególnie na tym blogu... Jak pisałam w notce noworocznej mieszkając w obcym kraju nietrudno wpaść w stereotyp, szczególnie kiedy jest się otoczonym (a zawsze się przecież jest) osobami o konkretnych poglądach, które w danym kraju przecież wyrosły. Ryzyko znalezienia się pod pod ich ogromnym wpływem jest bardzo duże, a wzrasta, kiedy nie znamy języka. Latwo wtedy popaść w stronniczość. Mimo jako takiej znajomości tureckiego wciąż mam poczucie, że wiem za mało, żeby na jakikolwiek poważniejszy temat się wypowiadać. Kraj to ponad 70 milionów ludzi, co ja mogę wiedzieć? :)

W temacie Egiptu i Tunezji - dokładniej, sytuacji jakie tam mają miejsce, całego tego rewolucyjnego sypiącego się "domina" - jestem tak samo "zielona" jak osoby przebywające w Polsce. Tu też docierają do mnie jedynie określone sygnały nadawane przez lokalne media, więc i dla mnie obraz jest "zatarty". Nie mam pojęcia, co będzie ze świetnie tam przecież działającą turystyką - zamieszki co prawda dotykają głównie stolic, ale atmosfera może "odstraszyć" (i pewnie już odstraszyła) spore ilości europejskich turystów.
Sama tak prywatnie uważam, że dzieje się coś bardzo dobrego... społeczności arabskie wreszcie "ruszyły" przeciwko reżimom, pod rządami których siedziały latami. Może bardziej zbliżą się do prawdziwej demokracji... a może nie. Wszystko dopiero się okaże. Pewne jest jedno - rewolucja technologiczna na pewno znacząco przyczyniła do tych wydarzeń. Cały ten internet, telewizja, serwisy społecznościowe (nie wiem jak w Polsce, ale w Turcji bardzo eksponuje się rolę Facebooka czy Twittera w zwoływaniu się ludzi na demonstracje).
Jak ma się do tego Turcja? Z krajami takimi jak Egipt czy Tunezja Turcję łączy jedynie wspólna religia i dziedzictwo Imperium Osmańskiego. Cóż, w Turcji JUŻ JEST demokracja. Można by na nią oczywiście ponarzekać, bo nie jest to wersja bez wad. Raczej taka młoda, dopiero raczkująca. Wiele osób tu żyjących nadal nie może się nadziwić, że ktoś może mieć inne zdanie, że istnieją w Turcji jakiekolwiek mniejszości, które (co gorsza!) domagają się swoich praw. Wielu obecnych dorosłych wciąż wychowywało się w modelu nacjonalistycznym, gdzie jest tylko jeden tryb myślenia i nie ma od niego odstępstw. Skąd my to znamy, prawda? :)
A jednak można głosować, można kandydować. 10% próg wyborczy czy sposób wyboru prezydenta, albo zmiana konstytucji to kwestie, które można dyskutować, ale najważniejsze, że MOŻNA to dyskutować. Startują i wygrywają rozmaite partie, i już nie obala się rządów tych "ryzykownych" za pomocą wojska, jak to całkiem niedawno bywało. Można obecnie rządzącego ugrupowania nie lubić, ale nikt nas raczej nie ukarze za przeciwne poglądy. Nawet youtube'a odblokowano :)
Nie ma więc powodu by wnioskować, że Turcja jest w jakikolwiek sposób narażona na sytuacje, które doprowadziły do przewrotów w krajach arabskich. Mam nadzieję, że tak jest. Ale w temat głębiej wchodzić nie będę, bo - jak pisałam - to tylko moje prywatne przemyślenia, resztę pozostawiam politologom. Jakby to ująć: Miłość, Pokój, Muzyka ;)

[dopisane 2 godziny później: ciekawy tekst tutaj]

A propos tych trzech ostatnich wartości, właśnie turecka państwowa telewizja TRT nadaje powtórkę z otwarcia Uniwersjady w Erzurum. Ceremonię uświetnił oszałamiający występ znanego może Czytelnikom zespołu Anadolu Ateşi (Fire of Anatolia), który występuje co roku latem w Arenie nieopodal Aspendos. Przed igrzyskami wreszcie spadł śnieg - jak co roku - chociaż trochę się spóźnił, o co partia opozycyjna obwiniła partię rządzącą (brzmi absurdalnie? Skąd my to znamy...)
Tak - Turcja, która nie należy do mistrzów sportów zimowych zorganizowała zimowe igrzyska na wschodzie kraju. W reportażu z Erzurum większość uczestników w całego świata chwaliło najbardziej... gościnność mieszkańców i turecką kuchnię, w tamtych rejonach szczególnie smaczną. A więc... wracamy do początku :)

sobota, 22 stycznia 2011

ALANYA NEWS - odcinek styczniowy

Dzisiejsza notka krótka będzie i na dodatek reklamowa. Wbrew pozorom podczas zimowych miesięcy czas leci jakoś bardzo szybko, i okazuje się że wciąż jest coś do roboty. Na przykład trzeba przygotować kolejną lekcję polskiego dla mojego ucznia - tak, nie zdradzałam jeszcze, ale zaczęłam "bawić się" w nauczycielkę naszego ojczystego języka. Z kilku potencjalnych uczniów został mi jeden (na dodatek niejako z "rodziny"; krewny Króla Pomarańczy) - co dość dobitnie pozwoliło mi poznać typowy turecki słomiany zapał. Do nauki chętni są zazwyczaj wszyscy (kreśląc bajeczne wizje swojego życia po osiągnięciu zaawansowanego poziomu), gorzej z systematycznością, nie mówiąc już o stronie finansowej...
Oczywiście jeden uczeń to i tak sporo, szczególnie dla takiej nowicjuszki w nauczaniu jak ja. Co więcej, uczę po turecku, to dla mnie samej jest bardzo zabawne (do czego doszło!). Piękny nasz język pełen jest takich zawiłości, że nierzadko mój uczeń po prostu rozrzuca bezradnie ręce, prosząc mnie, żebym zarzuciła zasady i pouczyła go wszystkiego według wzoru "Kali jeść" - ja tymczasem uparcie odmawiam :) Na szczęście odnosimy oboje pojedyncze drobne sukcesy - mam nadzieję że do sezonu kolega będzie już mógł po polsku porozmawiać.

Oprócz wtajemniczania Bogu ducha winnego Turka w zawiłości polskiego języka zajmuję się rozmaitymi projektami i rzeczami, z których kilka wkrótce będę mogła mam nadzieję z dumą wyjawić :)
Poza tym wszystkim pozostaje jeszcze bardzo istotne w zimowym "rozkładzie" pichcenie i konsumowanie rozmaitych smakowitych tureckich lub polskich potraw oraz... oglądanie ulubionych programów w telewizji, szczególnie kilku seriali. Niestety ciężko się jakimś prawdziwie zainteresować: wydarzenia w nich przedstawiane są bowiem tak absurdalnie nieprawdopodobne, że to już nawet nie bawi :) Na szczęście są jeszcze komedie!

Oglądając nieskończenie długie przerwy reklamowe natknęłam się na dwie reklamy, które od razu postanowiłam umieścić w blogu. Wiecie dobrze, jak lubię oglądać i analizować reklamy. Niech będą więc dobrym uzupełnieniem niniejszej notki:


Zanim jednak obejrzycie najnowszą reklamę tureckich ciasteczek Biscolata niezbędny jest wstęp w postaci poprzedniej, wcześniejszej reklamy tej samej firmy. Teraz dopiero widzę, że pomiędzy obydwa spotami istnieje pewien związek...




Dziewczęta pytająją: "Czego chcemy?" - i mamy zdecydowaną odpowiedź. To reklama która we mnie osobiście wzbudza ukrywany dotychczas strach przed Turczynkami :) Pewnie dlatego na tym blogu tak rzadko o nich piszę :)

A poniżej nowa reklama, która doprowadziła mnie do histerycznego śmiechu:



Te wszystkie puszczane oczka, uśmiechy, prężenie muskułów! Zamiast kręcić reklamę w jakiejś dżungli ekipa filmowa mogła przyjechać w sezonie letnim do Alanyi! Jak w domu (tylko panowie w reklamie bardziej reprezentacyjni). Na marginesie w internecie natknęłam się na dość dużo komentarzy na temat tego spotu w stylu: "Spadłam z krzesła", "Czy to reklama, czy mi się śniło". Wzbudziła najwyraźniej duże poruszenie...

A jako druga czy właściwie trzecia reklama z innej beczki. Oto THY czyli Tureckie Linie Lotnicze uczyniły twarzą swojej nowej kampanii dla klasy biznes... POLKĘ! Znakomitą tenisistkę Karolinę Woźniacką. W reklamie proszę zwrócić uwagę na wszystkie wersje wymawiania jej nazwiska ;)




Notka miała być krótka a wyszło jak zwykle :) Pewnie dlatego, że uczeń jeszcze nie przyszedł (nigdy nie wiem o której przyjdzie). Wykorzystam więc pozostały moment, by zjeść jeszcze ze 2 sztuki çiğ etsiz köfte i przygotować ciasteczka cynamonowe do wina na sobotni wieczór przed telewizorem. Tak jest, drodzy Czytelnicy. Alanijska zima!

poniedziałek, 17 stycznia 2011

TURCJA NA WŁASNĄ RĘKĘ czyli w drogę!

Po trzech upojnych świąteczno-noworocznych tygodniach w Polsce jestem z powrotem w Turcji. Znów w ciągu kilku godzin przeskoczyłam w kompletnie odmienną rzeczywistość. Z rozświetlonego, zatłoczonego, pełnego szarych chałd śniegu i fajnie ubranych dziewczyn Poznania wpadłam w równie dobrze znany spokojny, niemalże emerycki, łagodnie ciepły klimat zimowej Alanyi. Formą pośrednią, taką poczekalnią jest lotnisko w Berlinie, gdzie mieszają się Turcy i Polacy, gadający głośno i do woli w swoim języku, a gdzie jak zwykle mam problem z zauważeniem Niemców :)
Zawsze przeżywam to samo zaskoczenie, że muszę na raz-dwa przestawić się z jednego języka na drugi, że nagle zamiast polskiego razowego chleba i wielkiego kubasa herbaty z torebki z cytryną mam chrupiący turecki ekmek i maleńką szklaneczkę cayu. Tak samo pyszne, ale każde w inny sposób. To taki dziwny symbol przejścia z domu A do domu B.

Robiąc ostatnio (wreszcie!) noworoczne porządki w komputerze czytałam jeszcze raz maile, które piszą do mnie czytelnicy tego bloga - za wszystkie dziękuję. Jeśli nie odpowiedziałam w sezonie letnim, możliwe, że przeoczyłam i za to przepraszam. Wierzcie mi, że przynajmniej się staram :)
W każdym razie zauważyłam, że stosunkowo dużo pytań dotyczy podróżowania do Turcji, połączeń lotniczych, noclegów, komunikacji. Często nawet w rozmowach "na żywo" spotykam się z opinią: "Och, ale masz fajnie, móc tak po Turcji jeździć".
Po pierwsze: nie jeżdżę wcale aż tak dużo (ale planuję to zmienić :))
Po drugie: Turcja krajem do podróżowania wdzięcznym jest i zamierzam to udowodnić niniejszą notką.
Po trzecie: wcale do tego nie potrzeba być bogaczem
Po czwarte: ani też biegle znać język


1. Jak dolecieć

Wbrew pozorom lot do Turcji może zamknąć się w niedużej kwocie. Najtańsze loty mają w ofercie przewoźnicy tureccy lub niemiecko-tureccy, np. Condor, Sun Express, Sky Airlines czy Pegasus. Nierzadko pojedyncze miejsca w dobrych cenach sprzedaje TUIfly czy Oger (niemieckie biura podróży). Ceny oscylują w granicach 70-80 euro, czasem nawet poniżej 50 euro. Warto więc śledzić ich strony internetowe, lub korzystać w wyszukiwarek, np. świetnej . Do Niemiec z kolei można dolecieć tanimi liniami z Polski.
Alternatywą, którą kiedyś z powodzeniem wypróbowałam, było połączenie przez Wielką Brytanię, także korzystając z tanich linii lotniczych. Z lotnisk londyńskich (i nie tylko) lata do Turcji nierzadko w szokująco niskich cenach Easy Jet czy Fly Thomas Cook.
Ostatnią lubianą przeze mnie opcją - ale w tym celu trzeba naprawdę kochać grzebać w wyszukiwarkach połączeń - jest wybranie oryginalnego miejsca przesiadkowego. Czasami do Turcji z Polski najłatwiej i najtaniej dolecieć przez... Rzym, Barcelonę czy Oslo, przy okazji fundując sobie dzień zwiedzania :)
Aha: warto zaznaczyć, że gros lotów do Antalyi z Niemiec czy Anglii to loty czarterowe. W związku z tym odpada nam problem z dodatkową opłatą za bagaż, jak ma to miejsce w przypadku zwykłych tanich linii. Co więcej, jeśli to linie tureckie, na pewno dostaniemy jakiś posiłek na pokładzie!

W sezonie letnim sprawa wygląda inaczej, ale też trzeba mieć pewną czasową elastyczność lub/i po prostu... szczęście. Można dostać się bezpośrednio do Antalyi z wielu polskich miast samolotami czarterowymi, kupując bilet czasami bardzo tanio (300-400 zł w dwie strony). Warto regularnie sprawdzać strony polskich biur podróży, które wyprzedają ostatnie wolne miejsca, by móc szybko dokonać rezerwacji (także od razu, przed internet).


2. Jak się poruszać po Turcji

Na tym blogu wielokrotnie robiłam reklamę tureckim firmom przewozowym. Autobusy to najlepszy środek lokomocji w całym kraju. Czysto, wygodnie, bezpiecznie i niedrogo. Rezerwację można założyć i opłacić przez internet. Z wielu dużych miast można się dostać do odległej o 600 km kolejnej metropolii niemalże co godzinę, także w nocy (co stanowi doskonały sposób zaoszczędzenia na noclegu :)) Na postojach czy dworcach można sobie zafundować posiłek i prysznic w dobrych warunkach.
Oczywiście alternatywą jest autostop, którego oficjalnie Turcy nie popierają i uważają za niebezpieczny. W praktyce wielu z nich zatrzyma się i zabierze podróżnych, a potem wręcz ugości u siebie w domu, nie żądając za to nic w zamian...


3. Bezpieczeństwo

Nie bójcie się podróżować po Turcji, nie warto. Zarówno ja, jak i wielu moich bardziej zaawansowanych podróżniczo znajomych wychwalało pod niebiosa gościnność i serdeczność mieszkańców. Trzeba, co oczywiste, zachowywać pewne zasady (jak wszędzie na świecie): odpowiedni skromny strój kiedy zwiedzamy wieś czy boczne uliczki jakiegoś dużego miasta, nie epatować sprzętem foto czy innymi "bajerami", doszkolić się przed wyjazdem z obyczajów i tureckiej specyfiki. Idealnie by było nauczyć się paru tureckich podstawowych słów, aby zaskarbić sobie sympatię Turków. Dziewczyny podróżujące bez towarzystwa chłopaków powinny być dość wstrzemięźliwe w kontaktach z tubylcami... czasem naturalne dla nas zachowania mogą być przez nich inaczej zrozumiane. Pytając o drogę lepiej niekiedy zapytać kobietę niż mężczyznę.


4. Noclegi

Hotele, pansiyony, aparty - to jedno. Trzeba się targować, bo często pierwsza propozycja ceny to takie próbowanie zagranicznego przeciwnika: czy się złapie :) Warto też oglądać pokoje przed wynajęciem. Nierzadko możemy wynająć pokój ze śniadaniem w cenie.
Jeśli chcemy mieć gwarancję dobrych warunków, warto w każdym mieście uderzać od razu do Ogretmen Evi, czyli swojskiego Domu Nauczyciela. Lista domów nauczyciela jest dostępna w internecie. Ceny są bardzo różne, ale poziomem nigdy nie będziemy zawiedzeni. Warto jednak pamiętać, że pary mieszane niemałżeńskie mogą mieć problem z otrzymaniem tam pokoju :)
Jest jeszcze inna, alternatywna opcja noclegu, czyli tak zwani Dobrzy Ludzie. Z tego miejsca chciałabym podziękować wszystkim osobom, u których nocowałam, oraz wszystkim tym, którzy mi nocleg proponowali, a mnie nie dane było skorzystać :) To genialne rozwiązanie nazywam nieoficjalnym Hospitality Clubem (polecam sprawdzić: portal dla podróżników i gospodarzy w jednym). Nierzadko nocowałam u kogoś całkowicie mi nieznanego, ale tylko poleconego przez wspólnych znajomych. Są to niekoniecznie Turcy, ale też Polacy, których jest w Turcji na rozmaitego rodzaju projektach, stażach i wymianach coraz więcej. Nie mówiąc już o mieszkającej tu Polonii, która także chętnie gości :) Warto zatem przed wyjazdem nawiązać kontakty czy popytać znajomych z internetu - paradoksalnie "w ciemno" zorganizowany nocleg może się okazać początkiem wieloletniej przyjaźni czy choćby pozytywnym wspomnieniem.


5. Pieniądze

Podróżując po Turcji praktycznie nie mamy szans nie natknąć się na dziesiątki bankomatów. Nawet w małych miejscowościach. Dlatego nie trzeba zabierać ze sobą dużej gotówki, a tylko kartę. Kartami zresztą można też płacić w sklepach (nie pobierają prowizji).


6. Telefony

Jeśli jesteśmy w Turcji na krótko, nie ma moim zdaniem sensu kupować karty SIM do telefonu. Z kolei pisanie sms a szczególnie dzwonienie z polskiej karty na tureckie numery jest dość drogie. Dlatego warto kupić sobie kartę telefoniczną i dzwonić z budek. Niesłychanie korzystną opcją jest również dzwonienie bezpośrednio z poczt - na polskie numery stacjonarne dzwoni się bardzo tanio (sprawdziłam sama), już nie mówiąc o tureckich.
Jeśli planujemy podróżować dłużej, warto zaopatrzyć się jednak w turecką kartę SIM. Zanim zainstalujemy ją w naszym telefonie trzeba go zarejestrować - najlepiej więc całą zabawę przeprowadzić u operatora którejś sieci komórkowej, a nie w jakiejś ulicznej budce. Wtedy telefon będzie nam sprawnie działał, i nie zostanie zablokowany :)


7. Jedzenie

Moje własne bolesne doświadczenia z podróży po Wschodzie Turcji dowodzą, że wbrew pozorom łatwiej się zatruć w pieknej restauracji niż byle barze na ulicy. Jeśli nie chcemy ryzykować uważajmy z mięsem, a jeśli już musimy, wybierzmy kurczaka. Warto jeść tam, gdzie widać duży ruch - stara prawda, i zawsze się sprawdza - w takich miejscach żywność będzie świeża. Poza tym polecam pić dużo ayranu i jeść pyszny turecki jogurt - zabezpieczy florę żołądka przed sensacjami.


8. Wnioski

Warto się przełamać i nawet będąc na wakacjach w Antalyi "wyskoczyć" poza kurort na własną rękę. Oczywiście jeśli tylko nas ciągnie, jeśli mamy w sobie podróżniczą żyłkę. Trochę wysiłku trzeba w tą całą zabawę włożyć, ale uwierzcie - wrażenia będą niezapomniane. Zobaczymy też zupełnie inną Turcję i sami skonfrontujemy swoje wyobrażenia ze stereotypami, czy obrazami jakie serwują nam media i rozmaici "wszystkowiedzący".
Ja sama już przebieram nóżkami marząc o kolejnych wypadach w roku kalendarzowym 2011. Chciałabym wrócić na południowy-wschód, ale także pojechać nad Morze Czarne (Trabzon i nie tylko) czy na wschód (np. Van).

A zatem... pomyślnych wiatrów, tanich połączeń i gościnnych ludzi na naszych drogach wszystkim i sobie życzę! :)

sobota, 8 stycznia 2011

DWA TYSIĄCE KILOMETRÓW WSPOMNIEŃ

Dziś będzie multimedialnie, co by odpocząć po poprzedniej "przegadanej" notce :)

Przedstawiam ostatni album z wyprawy na południowy wschód Turcji. Równo 221 zdjęć, także zalecane tym cierpliwszym czytelnikom. Poniżej wklejam też mapę naszej podróży, która (podróż, nie mapa) mimo ograniczonego czasu i nieplanowanych zmian była naprawdę niesamowita. Zdecydowanie było to jedno z najważniejszych dla mnie wydarzeń minionego roku.





Wyświetl większą mapę

(Niestety Mapy Google nie pokazują trasy do Syrii, dlatego nie zawiera jej powyższa mapka)


Mam nadzieję że rok 2011 również będzie obfitował w ciekawe wypady i wyprawy... a więc znów życzymy sobie (i innym uzależnionym od podróży) - pozwalających na to finansów! Resztę się załatwi... :)


A z okazji świeżo rozpoczętego karnawału coś jeszcze. Niesłychanie popularna wśród Turków scena z nowego filmu "Av Mevsimi". W roli głównej gra Cem Yilmaz, znany aktor komediowy, choć film ponoć komedii wcale nie przypomina (jeszcze go nie widziałam). Za to scena to... esencja tureckości. Instruktaż, jak się rozkręca imprezy w Turcji... Spontaniczne śpiewanie i granie starej piosenki z rodzaju "turku" wykonywanej przez kultowego nieżyjącego już (zmarł w 2005 r.) muzyka Kazima Koyuncu.



No to co? Tańczmy, hayde! :)

niedziela, 2 stycznia 2011

TURCJA CZY POLSKA, CZYLI NOWOROCZNYCH REFLEKSJI GARŚĆ

Z okazji świeżo rozpoczętego Nowego Roku będzie dzisiaj nieco refleksyjnie. Uspokoiłam się już i wyspałam po szaleństwach sylwestrowych (na marginesie, jak uszczęśliwić mogą całkiem pokaźną grupę ludzi szlacheckie kontusze, długie sukienki, sarmackie wąsy i dworskie maniery nie mówiąc już o tańcu!). Robiąc rachunki, rozliczenia i listy rzeczy do załatwienia w roku 2011 nie sposób nie zastanowić się trochę, tradycyjnie zresztą, nad swoją specyficzną sytuacją.

Ostatnio znów pytano mnie "Polska czy Turcja"? Tak jakby odpowiedź dało się zawrzeć w jednym słowie czy zdaniu. Jak można się w jakikolwiek sposób zdeklarować, jeśli obecnie największym moim marzeniem jest bycie w dwóch miejscach naraz? A jeśli już nie, to chociaż utworzenie bezpośredniego i niedrogiego połączenia lotniczego na trasie Poznań-Antalya?

Turcja pojawiła się w moim życiu przypadkiem chociaż... przypadkom przecież trzeba pomagać. W jakiś sposób więc stworzyłam sama sobie warunki do tego, aby: 1. wyjechać, 2. zaadoptować się, 3. zamieszkać. Trafiło na Turcję, chociaż planowałam przecież zupełnie inne rejony. Podczas mojego pierwszego sezonu koleżanki widząc mój zachwyt odmienną kulturą żartowały bez przerwy, że "jeszcze ty tu kiedyś zamieszkasz na stałe"... - strasznie mnie to śmieszyło.

Jak to mogę skomentować po pięciu latach, z których ostatnie dwa to już oficjalne mieszkanie w Turcji? Hmm, mogę tylko powiedzieć z tajemniczym uśmiechem - życie robi niespodzianki.

Oczywiście życie na emigracji nie należy do łatwych. Nie wierzcie nigdy ludziom, którzy bezkrytycznie zachwycają się jakimś krajem a Polskę krytykują od A do Z. Najwyraźniej są jeszcze na tym histerycznym etapie, na którym i ja byłam jeszcze całkiem niedawno. Każdą kończynę miałam obwieszoną koralikami z okiem proroka, w głośnikach wciąż turecką muzykę, wszystko wydawało się takie doskonałe. Stan euforycznego poczucia, że znalazło się swoje miejsce na ziemi, takie zakochanie po prostu. Potem mija i przechodzi w kolejny etap: albo rzuca się swoją pasję (wraca do Polski, do "normalnego" życia), albo przeradza w stan dojrzalszy. Turcja, jak i każdy inny kraj na świecie, potrafi zarówno zachwycić jak i wkurzyć. Turystyka jest po to, żebyśmy się zachwycili, ale kiedy mówimy o życiu gdzieś, mieszkaniu, funkcjonowaniu - trzeba się liczyć z tym, że będziemy często walić głową w mur zastanawiając się "na co mi to wszystko było?".

Najprościej byłoby mieszkając w obcym kraju otoczyć się bezpiecznym kokonem, jak to robią w niektórych środowiskach. Turcy w Niemczech a Polacy w USA czy Anglii tworzą sobie narodowościowe enklawy a sami w domach oglądają polską telewizję, jedzą polskie potrawy, i żyją, jakby byli w Ojczyźnie.
Inni z kolei kompletnie asymilują się z nowym krajem i to tak, że po dwóch-trzech miesiącach za granicą mówią z obcym akcentem :)

Chciałoby się znaleźć złoty środek, ale nie jest prosto. Banał. Wiele kodów kulturowych, wzorów zachowań które mamy z Polski, w Turcji kompletnie się nie sprawdza. W Polsce codziennie funkcjonując nie trzeba się nad niczym zastanawiać - przez lata wpoiliśmy sobie system zachowań, wiemy co robią ludzie kulturalni a co chamy, wszystko jest zdefiniowane, jasne i oczywiste. Nawet jeśli następują zmiany - kulturowe rewolucje - możemy sami zdecydować, czy na przykład słowo "zajebisty" wejdzie do naszego codziennego słownika, czy nie.
Przyjeżdżając do Turcji wpadamy do zupełnie nowej przestrzeni, w której trzeba się próbować odnajdywać. Nawet znając turecki na komunikatywnym poziomie w pełnych sytuacjach stajemy się bezradni jak dzieci - trzeba pytać kogoś, żeby nam pomógł, wytłumaczył "co się robi" w takich okolicznościach - a i to nie wystarcza, bo dana osoba tłumaczy nam własną wersję "co się robi" - i nie wiemy, czy taki schemat obowiązuje w całej Turcji, czy nie. Nawet nasz turecki jest tylko jedną z lokalnych odmian, której nas nauczono, ale którą być może wcale nie chcemy mówić!
Jeśli chcemy sobie wyrobić zdanie na dany temat, znów zdajemy się na tłumaczenia innych Turków. Zebrawszy je w całość powinniśmy jeszcze raz przestudiować programy telewizyjne i przejrzeć gazety: i wtedy pomalutku stworzymy sobie coś w rodzaju własnego poglądu. Tylko kto ma tyle czasu i zapału, żeby tak robić w każdym wypadku?
To dlatego powtarzamy potem banały na temat Turcji przekazane nam przez znajomych i współpracowników, a najczęściej partnerów, a sami za dobrze nie wiemy, o czym właściwie mówimy. Wpadliśmy w kulturową pułapkę.

Oczywiście moglibyśmy się tym wszystkim nie przejmować i robić to, co nam się żywnie podoba. Ale - wierzcie mi - taka taktyka sprawdza się podczas pobytów krótkich, wakacyjnych, z określonym terminem ważności. Jeśli wybraliśmy Turcję dlatego, że ją lubimy, że fajnie się nam tu żyje - to wydaje się oczywiste, że staramy się lepiej ją poznać, a nie patrzeć na wszystko z perspektywy własnego widzimisię. Za to jeśli Turcji nie lubimy, a łączy ją z nami tylko nieplanowany element w postaci czarnookiego prawiącego komplementy "boyfrienda" i kilka romantycznych wizji czy zachwyt koleżanek waszymi zdjęciami na Facebooku - zaręczam, nie warto, bo i tak skończy się rozczarowaniem ;)


Jedynym sposobem, żeby z tej przedziwnej kulturowej schizofrenii wyjść zwycięsko jest... brnięcie w nią dalej. Przyznam się szczerze, że nie cierpię tego jeżdżenia wciąż do Polski i do Turcji - mimo, że samo podróżowanie (dokądkolwiek) uwielbiam, to napięcie przedwyjazdowe doprowadza mnie do szału. Kilka dni przed robię się nerwowa, urządzam awantury bliskim, w końcu mam ochotę nigdzie nie jechać. Klasyczny "reisefieber". A potem bierze się te wszystkie toboły, od targania których kiedyś będę miała albo dwumetrowe ramiona albo porządne muskuły, i rusza się w około 12-godzinną podróż (tyle mi to zwykle zajmuje). Na ogół zaraz po zajęciu miejsca w busie na lotnisko pojawia się uspokajająca myśl, że jednak WARTO.

Kiedy więc słyszę pytanie "Polska czy Turcja?" mam na nie ochotę odpowiedzieć takim mniej więcej wywodem. Jako podsumowanie rzuciłabym następującą myśl: z czasem, kiedy już minęła moja bezkrytyczna "faza na Turcję", jedno zaczęło wynikać z drugiego. Jeśli Polska, to Turcja. A jeśli Turcja, to Polska. Nauczyłam się cieszyć jednym, o ile jest to drugie. Jedno nie nudzi, bo jest drugie. Zawsze jest opcja B, w stosunku do opcji A, alternatywa, lusterko, na którego drugą stronę można się wybrać, żeby zobaczyć więcej, niż widzi się na co dzień. Polska jest dla mnie piękniejsza. Turcja również. Nie mówiąc już o ludziach.

Świat przez to robi się ciekawszy, bardziej złożony, pociągający. Oczywiście trudniejszy, bo wciąż gdzieś trzeba się adaptować, przyzwyczajać, przestawiać, tłumaczyć. Wciąż się tęskni, nieustannie. Ale ile się dzieje!

Dlatego wypowiem na głos moje noworoczne życzenie: Chciałabym już zawsze zostać na tej polsko-tureckiej granicy, siedzieć sobie na granicznym słupku i radośnie machać nogami. Z aparatem na szyi, notatnikiem w dłoni, obserwować z zachwytem ten świat widoczny z pogranicza. I nigdy nie przechodzić za bardzo ani na jedną, ani na drugą stronę. To chyba dobry sposób na to, żeby zapewnić sobie niewyczerpane źródło inspiracji. Bo bez inspiracji to przecież - wiadomo - po prostu się nie da! :)

A wszystkim Czytelnikom w Nowym Roku życzę również i przede wszystkim BOGATYCH I NIEWYCZERPANYCH ŹRÓDEŁ INSPIRACJI!