sobota, 28 lutego 2009

Z POLSKI

Niestety czas nie pozwala mi na regularne i bardziej obfite pisanie. Ledwo przyjechałam (co też nie było procesem łatwym i krótkim: 3 loty, 2 dni, 1 nocleg - relacja wkrótce w specjalnej tematycznej notce), a już trzeba było znów jechać - do Warszawy na egzamin z języka angielskiego dla pilotów wycieczek. Dzięki sprzyjającym okolicznościom i małym prezencie od losu udało mi się ten egzamin zdać :) Nie należał do trudnych, ale ja posługuję się od pewnego czasu dużo częściej kulawym tureckim niż kulawym angielskim... o wiele szybciej do głowy przychodziły słówka z tureckiego...
Na szczęście zdałam - kolejny krok do przodu ;)

Obecnie skupiam się nad pielęgnacją więzów rodzinnych i przyjacielskich. Sezon już niedługo, znów nie będzie mnie w Polsce, trzeba więc korzystać, nacieszyć się swojską atmosferą na zapas... żeby potem nie tęsknić aż tak bardzo.

Za ponad tydzień kolejny wyjazd, z którego będę zdawać pasjonujące relacje zarówno tekstowe jak i fotograficzne.
Pytanie: Gdzie Skylar może jechać w zimie do pracy, jeśli nie do Turcji?
Odpowiedź: Oczywiście do Maroka.

Tym razem mam wielką ochotę zobaczyć dużo więcej niż zwykle (nie jest to proste, rezydentem będąc na ogół siedzę w jednym mieście, z małymi wypadami na określone wycieczki, większości Maroka nie widziałam jeszcze). A żeby była do tego jeszcze większa motywacja, zamierzam uzbroić się na ten wyjazd w nowy aparat. Stary się zacina, no i mój apetyt fotograficzny robi się coraz większy...
Ale o tym w odpowiednim czasie.

Na razie - wracam do swoich zajęć "w realu", obiecując po weekendzie pozostałe fotki z Alanyi i okolic, a także poradnik podróżniczy dla turkomaniaków.

niedziela, 22 lutego 2009

GEZMEK, DOLAŞMAK

Termin końca ważności 30-dniowej wizy turystycznej pomalutku się zbliża... Już pojutrze o tej porze będziemy znów w Stambule przesiadać się na samolot do Londynu, a potem, następnego dnia, ruszam bezpośrednio do mojego rodzinnego Poznania. W Polsce czeka mnie masa pracy, nauki, poumawianych spotkań, kurs na prawo jazdy i inne wspaniałe atrakcje. Praktycznie nie będzie czasu na to, żeby tęsknić za Turcją - i dobrze. Jeśli wszystko będzie szło według planu w kwietniu znów wracam - i tym razem już na dużo dłużej niż miesiąc... a w międzyczasie może i jeszcze z innego kraju zdam kochanym Czytelnikom relację? Tak dla urozmaicenia ;)

A jak mijają dni w Alanyi i okolicach? Cóż, większość planów turystycznych została przełożona na sezon z powodu pogody. Jak mówią "starzy" Alanijczycy (czyli mądrale, które siedzą całymi dniami pod sklepami, piją cay i palą papierosy), tak chłodnej zimy nie było tu dawno. Odczuliśmy to na własnej skórze dość dotkliwie - w zajmowanym przez nas mieszkaniu woda jest ogrzewana przez promienie słoneczne, o czym zupełnie nie myśli się latem (od kwietnia praktycznie codziennie jest słońce = gwarancja gorącej wody pod prysznicem i nie tylko). Za to teraz ciepły prysznic stał się trudno osiągalnym dobrem... toteż zostałyśmy z koleżanką ADHD niejako zmuszone do wybrania się do hamamu, gdzie z kolei z nadmiaru gorąca niemal się podusiłyśmy.
Żartuję, nie było tak źle, nasze wyziębione cielska zostały wygrzane, solidnie wyszorowane i natarte pachnącymi olejkami, ale na przyszłość będę takie przyjemności dawkować sobie rozsądnie - o ile latem nie ma problemu, a hamam przynosi ulgę wciąż przepoconemu ciału; chodzę wtedy do niego regularnie, o tyle zimą różnica temperatur może być może nie zabójcza, ale na pewno szokująca.

Co zatem można robić w Alanyi przy kiepskiej zimowej, deszczowej, chłodnej pogodzie?

1. Wzbogacać własne kubki smakowe spacerując po rozmaitych knajpach, barach i kawiarniach, próbując nowych rzeczy i delektując się ulubionymi starymi przysmakami (co było widoczne w poprzednich notkach).

2. Eksperymentować we własnej kuchni i poddawać Króla Pomarańczy rozmaitym testom kulinarnym, które przegrał mając ewidentny egzystencjalny problem z nieufnością wobec polskiej kuchni. Król Pomarańczy uważa bowiem, że w każdym naszym daniu znajduje się dodatek świńskiego tłuszczu/mięsa, nawet w plackach ziemniaczanych... Tak, my też się śmialiśmy.
Na szczęście smakowały mu naleśniki. Maşallah!

3. Uczyć się tureckiego korzystając z zakupionego w tutejszej księgarni słownika polsko-tureckiego (którego obecność na półce była niezłym zaskoczeniem)

4. Spotykać się z alanijską Polonią... ;)

5. Prowadzić szereg obserwacji socjologicznych, najczęściej z aparatem fotograficznym przy oku, podczas realizowania punktu 6.

6. Gezmek & dolaşmak - zwiedzać, bujać się, kręcić po, spacerować, lansować - właściwie najprzyjemniejsze dni to te spędzane od rana do wieczora w mieście, porcie i okolicach, złożone z wielu mikro-spotkań z mniej lub bardziej zaprzyjaźnionymi znajomymi. Każdy, na którego się wpada, proponuje kawkę lub herbatkę, toteż człowiek krąży ruchem konika szachowego, ciągle zbaczając z wyznaczonej wcześniej trasy, zatrzymuje się na pogawędki.
Potem je się obiad w porcie, grzejąc twarz w słońcu (bo akurat dziś, wyjątkowo, wyszło zza chmur i praży radośnie, aż łzy w oczach stają), i znów wraca na drogę - to co, może teraz herbatka u naszego ulubionego sprzedawcy plastikowej biżuterii? Albo kawka u znajomych z biura? I tak dalej, dopóki nie zajdzie słońce i nie zrobi się zimno.

Przy okazji my, jako piloci i rezydenci, wypytywani jesteśmy o prognozy na sezon... Tu następuje debatowanie, po uprzednim przyjęciu ważnej miny, jak bardzo kryzys ekonomiczny (ekonomik krizi) wpłynie na zarobki w sektorze turystycznym miasta Alanya. Jedni uważają że będzie fantastycznie, bo Turcja jest tańsza od wielu innych krajów rejonu Morza Śródziemnego, i na kryzysie może tylko zyskać, inni uważają, że będzie fatalnie, bo nikt nie ma pieniędzy... Rozmowy takie można toczyć bez końca, dlatego dla urozmaicenia wprowadza się akcenty plotkarsie, wymieniając się rewelacjami na temat pracy i zycia osobistego znajomych i znajomych znajomych - kto, gdzie, kiedy, no i z kim (jak wiadomo praca i życie osobiste często tutaj mają ze sobą związek; wiele osób przyjeżdża do pracy wyłącznie ze względów osobistych).


Cóż, gezmek i dolaşmak dobiega końca, kolejny mój pobyt w Alanyi będzie znów kręcił się wokół pracy i sezonu lato 2009. Dobrze było zobaczyć życie tutaj w zimie; spokojniejsze, bardziej stabilne, które niby nudne, ma jednak swoje uroki... zresztą najprzyjemniejszą niespodzianką było odkrycie, że w sobotni wieczór jednak ISTNIEJĄ miejsca, w których ciężko znaleźć wolny stolik, i w których atmosfera rozgrzewa nawet najchłodniejszą pogodę :)


W następnych notkach - już z Polski - jeszcze trochę zdjęć, robionych podczas tych bardzo cennych i łapanych z wielką zachłannością słonecznych dni. A potem... jak to mówią hadi bakalım - zobaczymy jak będzie :)

piątek, 20 lutego 2009

YEMEKI

/spolszczone od słowa "yemekleri" - jedzenie, czyli yemeki/


Najpierw śniadanie. Można powiedzieć klasyczne. Wygląda na stole tak ładnie, bo podawały Europejki, więc chleb jest z góry pokrojony, a nie położony wprost na stole i oddzierany po kawałku. Istotna obecność zieleniny, którą wcina się tak bez krojenia. Na talerzach rozłożona jajecznica. Brakuje herbat - już w drodze...


A teraz słodko: profiterol, czyli coś w stylu budyniu/musu czekoladowego z zatopionym w środku rodzajem ciastka... Obłędnie słodkie, ma swoich fanów - mi wystarczą dwie łyżeczki.


Tarta jabłkowa, niby standard, a także szalenie słodka. Na "przepłukanie" zwykła kawa. W tureckich kawiarniach i domach podaje się przede wszystkim: turk kahvesı, czyli kawę po turecku (mała, mocna, słodka, do tego od razu szklanka wody mająca na celu postawić na nogi) oraz nescafe - czyli normalną kawę rozpuszczalną z mlekiem lub bez, przez wszystkich tak właśnie zwaną.


Lavaş, czyli to, co kochamy w tureckim serwisie. Do większości obiadowych dań dodaje się jakieś "pieczywo" - może być zwykły ekmek, może być pide, ale najlepszy jest lavaş. Podawany na ciepło na drewnianej desce przypomina balon, który po chwili opada i jest (oczywiście) rozdzierany rękami. Smakuje wybornie z meze (przystawkami), na przykład cacıkiem (jogurt z ogórkiem i miętą), ezme (ostrą mieszanką paprykową), albo czosnkowym masłem.


Kiremitt - specjalne naczynie w którym zapieczony został tavuk (kurczak) przykryty ciągnącym się serem. Dużo sosu, soczyste, smakowite.


A oto tavuk w naturze.


Iskender kebab - jeden z chyba kilkudziesięciu rodzajów podania mięsa/baraniny typu kebab: z jogurtem, z pomidorowym sosem, ułożone na pide.


Gözleme - wiejski cienki placuszek, naleśnik, z nadzieniem z serka białego lub puree ziemniaczanego. Tutaj oba dodatki występują razem. Polecamy spróbować z ayranem gdzieś na świeżym powietrzu lub w prostej tureckiej knajpie w górach, tak smakuje najlepiej :)


Po posiłku należy przemyć dłonie limon kolonyą, aby pozbyć się zapachu jedzenia. Na zdjęciu: limon. Afiyet olsun!


Oczywiście jadłam i piłam dużo więcej, popuszczając pasa... tylko nie zawsze, pochłonięta degustacją, pamiętałam o zrobieniu zdjęcia. Ba, piłam nawet - pierwszy raz w życiu - anyżówkę rakı (namawiana przez Króla Pomarańczy z okazji Walentynek) - i mi smakowała. O kulinariach będzie jeszcze przy innych okazjach, bo jak wiadomo temat jest niewyczepany... a ja dopiero odkrywam w sobie pasję do jego zgłębiania...

środa, 18 lutego 2009

POLSKIE AKCENTY

Turcja, mimo swojej odległości od Polski liczonej w setkach kilometrów, wcale nie jest tak daleko. Wiele nas z Turkami łączy; wystarczy wspomnieć historyczne powiązania, słowiańskie branki w haremach Imperium Osmańskiego, bitwę pod Wiedniem, położoną nieopodal Stambułu wieś Polonezköy (Adampol), w której osiedlili się uczestnicy powstania listopadowego, pod auspicjami rodu Czartoryskich... wpływy tureckie w czasach sarmatyzmu i tak dalej.
Dzisiaj - wiadomo. Turyści z Polski odwiedzają Turcję, potem po sezonie turyści z Turcji (głównie studenci Erasmusa i boyfriendzi zaproszeni przez swoje liczne panny) odwiedzają Polskę, co potem dokumentują obficie fotografie umieszczone na facebooku. Poza tym: Turcy mówią o Polakach, że są cana yakın, czyli bliscy sercu, podobnie romantyczni, gościnni i otwarci... Czy to prawda, czy tylko fantazyjne bajdurzenie, każdy oceni we własnym zakresie.

Tymczasem ja, zaopatrzona w ukochane przez Turków ptasie mleczka i delicje (ukochane mimo obiekcji niektórych, że niby zawierają wieprzowinę), pojawiam się w Turcji w zimie z misją odkrycia tego, co latem, zalane tłumami turystów, wołaniami "Hallo lady" i "Yes, please", jest niewidoczne.
Albo inaczej: latem z racji turystyki polskie akcenty w Alanyi są wszechobecne. Wiadomo, że co drugi sprzedawca, z racji coraz większych grup turystów przyjeżdzających na Riwierę, mówi kilka słów po polsku. Wiadomo, że co trzeci pracownik branży turystyczno-rozrywkowej w Alanyi i okolicach miał, ma, albo będzie miał dziewczynę Polkę (podobno po Rosjankach, potem Niemkach i Skandynawkach, przyszła moda na Polki). Wiadomo też, że Polacy mówią po rosyjsku, u siebie w kraju płacą euro, i całkiem niedawno był u nich komunizm.

Tym razem, zimą, chcę znaleźć coś jeszcze. Co? Jakieś akcenty innego rodzaju.


Akcent kulinarny 1: Szynka wygląda jak polska, firma też. Po bliższym oglądzie okazuje się, że ani jedno, ani drugie, polskie nie jest. Wieprzowiny też ani krztyny. (Gościnnie wystąpiła: Dłoń Koleżanki ADHD)


Akcent kulinarny 2: Tym razem odwrotnie. Polska sałatka ziemniaczana występuje w Turcji pod nazwą Amerykańskiej, w tłumaczeniu: Rosyjskiej.


Akcent magazynowy: Joanna Krupa z opisem "Za dużo słów zbędnych, wystarczy odwrócić się przodem" (w wolnym tłumaczeniu)


Akcent mieszkaniowy: Krążki zapachowe, do wyboru cytryna i wanilia - made in Poland.


Akcent morsko-romantyczny: Rusałka.


Akcent posezonowy: big sale, wielka wyprzedaż. Mówimy we wszystkich wymienionych językach. Manekin do złożenia we własnym zakresie.


Akcent ornitologiczno-romantyczny: Bociek! Widać że wiosna już niedługo. Póki co w Alanyi przenikliwe zimno, szkoda gadać. Wystarczy spojrzeć na termometr po lewej stronie.

Jak widać jak się człowiek dobrze zorganizuje, to nawet i tak bardzo tęskno za krajem nie będzie. Zresztą i przedstawicieli Polski tudzież Polonii w zimie też spotkać można - w Alanyi nawet całkiem sporo - i do tego bardzo fajnych :)

(a propos prosimy zorientowanych o pomoc: jakie polskie drużyny piłkarskie trenują w zimie w Alanyi? Wraz z Koleżanką ADHD widziałyśmy dwie.)

W następnym odcinku dużo zdjęć jedzenia - proszę się dobrze najeść przed wchodzeniem na Tur-Tur bloga, żeby potem nie płakać w komentarzach, że ślinka cieknie.

niedziela, 15 lutego 2009

POWALENTYNKOWO

z okazji Sevgililer Günü (Dnia Zakochanych) mały przegląd sklepowy związany z tematem:









Jak zauważyłam Walentynki kojarzą się tutaj głównie z czerwoną bielizną o bardzo wymyślnych wycięciach i wiązaniach. Tak ogólnie, nie tylko z okazji święta; wiele Europejek zbladłoby zobaczywczy w zwykłych marketach koszulki nocne dla tureckich dam! U nas takie rzeczy wiszą tylko w specjalistycznych sklepach :)

W Antalyi koncert dała we wczorajszą noc Sertab Erener. A w Alanyi było spokojnie, choć parę knajp i dyskotek (dosłownie da się je policzyć na palcach jednej ręki) pękało w szwach. Na ulicach dało się zauważyć pary zakochanych świętujących to urocze komercyjne święto (można było poznać po kwiatkach trzymanych w dłoniach oblubienic). Pogoda niestety nie sprzyjała romantycznym spacerom - na morzu sztorm, statki nie mogą wpłynąć do portu, raz słonecznie, po chwili gradobicie, a chwilę potem burza z piorunami i ulewnym deszczem. Jutro ma być podobno 11 stopni... Brrr. No ale nie poddajemy się, devam ediyoruz ('jedziemy dalej'), bo przynajmniej nadal jest cieplej niż w Polsce :)

Pozostając jeszcze w temacie zakochanych, polecam świetną reklamę dostawcy usług internetowych:



Hasło reklamowe na zakończenie: Za miesięczne opłaty jedyne 14.99 lira bądź kim chcesz. - jako memento dla tych, które flirtują z Turkami przez internet :)

czwartek, 12 lutego 2009

TURCY PRZY STOLE

Niektórzy Turcy uważają, że jedną z ważniejszych rzeczy, jakie odróżniają ich od Europejczyków na plus jest kuchnia. Dokładniej: kultura jedzenia. Faktycznie, turecke potrawy należą do jednych z najbardziej cenionych - i zdrowych - tuż obok na przykład chińskich czy greckich. Przynajmniej tak głoszą wszechwiedzące przewodniki po Turcji :) Fakt, że kuchnia ta jest na tyle różnorodna (przez wieki podlegała najróżniejszym wpływom), że każdy w niej znajdzie coś dla siebie. Widzę to na własnym przykładzie: nie jestem mięsożercą i nie lubię nadmiernie słodkich potraw, a jednak nadal wśród tureckiego menu mam wielki wybór.
A propos mięsa. Oczywiście pozostaje kwestią interpretacji co jest dla Turków mięsem. Słowem 'et' - mięso - określają bowiem głównie baraninę i jagnięcinę. Prosząc więc o pizzę 'etsiz' (bezmięsną) otrzymuję ją udekorowaną mortadelą czy parówką. Najlepiej w takiej sytuacji użyć więc słowa vejetaryan [czyt. weżetarjan], które miejmy nadzieję zostanie odpowiednio zrozumiane. No, ale gwarancji nie ma nigdy :)

Ale teraz już do rzeczy, czyli krótki przegląd obyczajów kulinarnych Turków (tak, obyczajów, o przepisach nie będę mówiła, bo z gotowaniem u mnie krucho; zdecydowanie wolę jeść i obserwować innych przy jedzeniu :))

1. Wspólnota i sofra (stół)

Do jedzenia trzeba się zebrać przy jednym stole. Nie do pomyślenia jest, aby, na europejską modłę, każdy jadł w domu gdzieś indziej - jeden przy komputerze, inny przy telewizorze. Rzadko też spotyka się jedzących przechodniów po ulicy - ja osobiście widzę w tej kwestii ogromne dysproporcje pomiędzy turystami i tubylcami w Alanyi. Dla nas to normalne; dla nich raczej bez sensu. Jedzenie to proces, któremu trzeba poświęcić chwilę specjalnego czasu.
Jako sofra, czyli miejsce do jedzenia, może służyć wszystko - jeśli nie ma stołu kombinuje się inaczej. W miejscu pracy robi się na jakimś biurku przestrzeń, rozkłada gazety, i już mamy sofrę. Widać to na przykład w czasie Ramazanu, kiedy przed sklepami sprzedawcy i ich znajomi skupiają się wokół maleńkiego stoliczka czy krzesełka wyściełanego gazetami.
W związku z tymi zwyczajami mamy:

2. Gościnność i wspólny gar

Kto ma, ten dzieli się z innymi. Widoczne od pierwszego dnia mojego pobytu w Turcji: Śniadanie w hotelu, wśród pracowników zakładu fryzjerskiego i łaźni tureckiej. Przyjeżdża sprzątaczka z mopem. Za nią druga. Wszyscy zapraszają je na śniadanie, choć mają je naprawdę skromne. To normalne; choćby się miało niewiele, zawsze zaproponuje się innemu kawałek.
Spędziłam wiele czasu w pracując w różnych tureckich biurach, w żadnym nie widziałam nigdy pracownika z kanapką z domu :) Gdy nadchodzi pora śniadania, po prostu ktoś wyskakuje po bułeczki czy chleb, ktoś inny robi herbatę, każdy daje coś od siebie, a potem siada się razem w jakiejś kanciapce - o ile weselej i ciekawiej niż samotna kanapka konsumowana przed komputerem...
Wspólny gar jest prawdopodobnie przyzwyczajeniem pozostałym po czasach koczowniczych - nikt wtedy nie myślał o talerzyku na swoją porcję. Turkom zostało to do dzisiaj - najchętniej jedliby wprost na stole bez żadnego podziału na moje-twoje, tylko wybierając z danej potrawy to, na co mają ochotę. O ile smakowiciej wygląda jajecznica czy menemen (pomidory, cebula, papryka podsmażane z jajkami; klasyczna potrawa studencka) podawana wprost z patelni!

3. Ekmek

Skojarzenie chleba - ekmeku pojawia się natychmiast z wyobrażeniem patelni pełnej jajecznicy. Dlaczego? Ano ta słynna pszenna buła, do dostania za grosze w każdym sklepie, służy przy tej potrawie (i wielu innych) jako widelec. Przy pomocy chleba, rozdzieranego brutalnie na nieregularne kawałki (każdy oddziera z niego swój fragment), nabieramy jajecznicy w ilości jednego kęsa.
Chleb jest na tyle miękki i delikatny w smaku, że służy bardziej jako dodatek niż baza dla kanapki. Mimo najszczerszych chęci (próbowałam wielokrotnie, w końcu zrezygnowałam), nie da się pokroić go tak, aby po posmarowaniu masłem wszystko na nim się trzymało. To bardziej wspomniana wyżej namiastka łyżki i widelca w jednym, także ściereczki do wycierania sosu. No i uniwersalny dodatek do wszystkiego: przystawek (meze), zup, a nawet makaronów i kasz. Tak... nie żartuję - chleba nigdy za wiele.

4. Warzywa

Coś, za to kochamy ten kraj. Tu nigdy nie zabraknie warzyw. Choćby nie wiadomo jak tłusto i niezdrowo się jadło, zawsze będzie to przyozdobione solidną porcją warzyw, polanych sokiem z limonki i oliwą z oliwek. Najczęściej pomidorów, ogórków, papryki, cebuli - to składniki najpopularniejszej sałatki "wiejskiej". Krojone w wielkie kawały pobudzają układ trawienny do pracy.
Serce rośnie, kiedy widać na ulicach wracających z bazaru ludzi - ich siaty wypełnione są po brzegi warzywami i zieleniną. Co prawda młode pokolenie idzie już w kierunku europejskiego fast odżywiania (zaobserwować to można w każdym burger kingu czy mcdonaldsie położonym niedaleko tureckiej szkoły), ale nadal jedzą i tak o wiele więcej warzyw niż my. I za to im chwała.

5. Sól

To teraz, dla przeciwwagi. Nigdy nie widziałam tak wielkiej ilości soli dodawanej do potraw, jak w Turcji. Często się przy tym pogrążam, bo nie mogę się powstrzymać od pełnego przerażenia komentarza tudzież jakiegoś okrzyku rozpaczy widząc znaną mi dobrze osobę (takiego na przykład Króla Pomarańczy), sypiącą sobie pół zawartości solniczki na talerz. Turcy tłumaczą, że bez soli potrawy nie mają smaku. Próbując uzasadnić ten okropny zwyczaj pomyślałam o tym, że przecież sól zatrzymuje wodę w organizmie, bo podczas upałów ma wielkie znaczenie - ale w zimie przecież upałów nie ma. A nadal sypią. Niestety, jest to coś, co chyba zmienią dopiero następne pokolenia; póki co Król Pomarańczy przyznaje, że faktycznie sól nie jest zdrowa i opowiada "dowcip":
- Jak sprawić, żeby dana potrawa smakowała jak typowa potrawa turecka?
- Wystarczy ją posypać obficie solą.
[Gromki śmiech widowni].


Przedstawione powyżej punkty to tylko sygnały i najczęściej popularne słowa-klucze, na które warto zwrócić uwagę podczas pobytu w Turcji. Oczywiście pełno tu wysublimowanych i eleganckich zwyczajów, dużo bardziej wyszukanych niż darcie chleba na kawałki czy brudzenie całego stołu jedzeniem.
Cała kuchnia, przystawki, zupy, dania główne, jedzenie i napitki - to temat-rzeka, którego poznać chyba w całości nie sposób (kraj ogromny, jedzenie zmienia się w zależności od tradycji regionalnych i klimatu). Pozostaje tylko mieć oczy szeroko otwarte, próbować wszystkiego, czym częstują.... i nie odmawiać. O tym, jak wielkim nietaktem jest odmawianie przekonałam się sama, podczas mojego pierwszego pobytu w Turcji, kiedy zostałam przez współpracownika zaproszona - w imieniu jego żony - na domową kolację. Nie mając pojęcia o lokalnych obyczajach rozsiadłam się wraz z pozostałymi Turkami na balkonie (na specjalnie przygotowanym dywanie ustawiono potrawy). Z przerażeniem zauważyłam w większości mięsne potrawy, których wiedziałam, że na pewno nie tknę. Z grzeczności skubałam kilka z nich, próbując tłumaczyć, że nie lubię mięsa. Gospodyni do końca kolacji mroziła mnie lodowatym spojrzeniem, a ja dopiero po czasie zorientowałam się, jak wielką gafę popełniłam. Na pociechę dodam, że czasami odmowy można używać w celach taktycznych. Jeśli ktoś, za kim nie przepadamy, zaproponuje nam na przykład herbatę (zaproponować wypada), a my mamy ewidentnie możliwość (czas, okoliczności) aby ją wypić - odmową damy to wyraźnie do zrozumienia (popełnimy celowy nietakt).

Na koniec, gwoli podsumowania, garść porad dla podróżników:

- Korzystaj - smakuj, próbuj, eksperymentuj - ale dopiero po kilku dniach od przyjazdu, jak już żołądek przestawi się na inną kuchnię
- Fast foody wszędzie smakują tak samo, polecamy więc wersje tureckie (im mniej w nich turystów, a więcej Turków, tym lepiej)
- Fast food turecki to m.in. kebab döner (zawijany w cienki placek, do tego mięso, sałata i sos - bez takich wydziwiań jak te nasze "kebaby"), lahmacuny i pide (drożdżowe ciasta z mięsem lub serem), kumpir (pieczony ziemniak z warzywami i rozpuszczonym serem). Do popijania polecamy ayran lub sok z pomarańczy. Niby też fast food a ile się dzieje!
- W tureckich restauracjach generalnie woda do posiłku jest wliczona w cenę, jak i "serwis" czyli warzywa i chleb (pide, lavas lub ekmek). Jeśli obsługa proponuje na zakończenie posiłku herbatę - to też jest często w cenie.
- Jeżeli sprzedawca w sklepie proponuje herbatę - to nie jest wyraz jakichś jego specjalnych względów kierowanych do Ciebie, nie świadczy też o Twojej nadzwyczajnej wyjątkowości - jest to po pierwsze tradycja, której doświadczają także inni Turcy, a po drugie taktyka (poczujesz się wdzięczny i zobowiązany, by coś kupić).
- Afiyet olsun - to coś w rodzaju naszego "Smacznego" w wersji "Na zdrowie". Mówi się je raczej po, niż przed.
- Jeśli obcujesz z Turkami, dziel się. A przynajmniej zaproponuj. Niech nie nazywają nas egoistami z Europy*... :)

*Tak, jestem już po drugiej stronie jeśli chodzi o turecką kulturę jedzenia. Tureckie śniadanie uważam za bliskie ideałowi: Biały chleb, czarne oliwki niemal pływające wraz z pietruszką i roką w oliwie , sery, pomidor, papryka, ogórek, jajko i dużo, dużo szklaneczek çayu. No, niech będzie jeszcze sok z pomarańczy.

(Ostatnie dni spędzam na intensywnym zbieraniu dokumentacji fotograficznej kulinarnych specjałów. Muszę się trochę powstrzymywać, bo jeszcze przytyję - ale za jakiś czas na pewno specjały pojawią się na blogu. Tak w ramach rekomensaty za brak tych wszystkich przystojniaczków, które moje oko nadal wypatrzeć na ulicach nie może... :-P)

A już wkrótce - notka Walentynkowa... :)

poniedziałek, 9 lutego 2009

ZIMOWĄ PORĄ W ALANYI


Pawie puszczone na terenie alanijskiego muzeum - pod czujnym okiem Ataturka.


Bazarowe smakołyki - przebieraj, duś, ugniataj, próbuj, smakuj, a potem ewentualnie kup jeszcze się targując od niechcenia.


Mój ulubiony sprzedawca pomarańczy.


Zimowe rozmyślania nad istotą Bytu.


Alanya na każdym kroku ukazuje swoje wiejskie sielankowe oblicze (tu: ocalały Kurban).


Wiadomo, że niezależnie od pory roku zdjęcie zachodu słońca zrobić trzeba.


Alanya Girls obijają się w przerwie międzysemestralnej.


Mandarynka - niby niewinny owoc, w rękach alanijskiego dziecka zamienia się w groźną broń.


Tradycyjne cotygodniowe zadymy. Inaczej wykurzanie wszelakiego robactwa.


Kierowca dolmusza startujący w ogłoszonym przez Urząd Miasta Alanya konkursie na najpiękniej przyozdobioną przednią szybę.


Piramida zwierząt.


Znów zachód słońca, bo romantyzmu nigdy za wiele. Szczególnie przed Dniem Zakochanych.


Chcieliście przejście dla pieszych? No to je macie!


Na pociechę dla tych, co myślą że tu tylko plażowy lans, babki w bikini i błękitne niebo.



W następnym odcinku: Wszystko co chcielibyście wiedzieć o nawykach jedzeniowych Turków, ale boicie się zapytać.

sobota, 7 lutego 2009

ALANYA NEWS (edycja zimowa)

Oto i jest, oczekiwana przez tłumy żądnych wieści Czytelników (ma się tą fantazję, prawda? :)) - notka z Alanyi i o Alanyi.

Drodzy Czytelnicy, w Alanyi, jak to było do przewidzenia, nie dzieje się NIC.
Być może niektórzy wyobrażają sobie, że imprezowe w sezonie miasto również kipi życiem w zimie. Wieczorami kluby pękają w szwach, i tak dalej...

Niestety muszę Was zmartwić - a może raczej pocieszyć. Nie ma czego żałować, nie ma co tęsknić, ani płakać nad rozlanym mlekiem. Alanya w zimie jest jak Kołobrzeg po sezonie. Miło, sympatycznie, puste plaże - może i romantycznie, ale żałośnie pusto.
Sklepy - oczywiście te nieliczne, które są czynne - zamyka się tak jak w normalnych miastach/krajach, o 18.00. Oczywiście nie jest to jakiś oficjalny zimowy rozkład jazdy, na drzwiach wejściowych do sklepów nigdy nie ma żadnych godzin otwarcia, ale wiadomo, że jak się robi ciemno to już większość zamknięta na głucho.
Na ulicach pusto. Turyści są, i owszem, zwłaszcza szczególna kategoria pod tytułem "Dziewczyny Turków odwiedzają zimą swoich chłopców" (do której i ja się, przyznajmy, zaliczam). Okres okołowalentynkowy zbiera najwyraźniej swoje żniwo.
Pozostali turyści uparcie chodzą bez skarpetek i w krótkich spodniach, bo przecież są na wakacjach, na wakacjach chodzi się tak właśnie ubranym, prawda? Według mnie i innych zasiedziałych tu osób bardziej odpowiednim strojem jest płaszcz i kryte buty, a po zapadnięciu zmroku nawet szalik, no ale turyści wiedzą lepiej (ja po prostu staram się nie patrzeć na tą gęsią skórkę na ich łydkach).
W ciągu dnia jest całkiem ciepło, kilkanaście stopni, deszcz, jeśli już pada, to wieczorem lub w nocy, co jest doprawdy rozwiązaniem idealnym.

Życie nocne w zimowej Alanyi właściwie nie zasługuje na jakikolwiek szerszy komentarz ale jestem to winna Czytelnikom :)
Aby mieć solidną podstawę do wydawania opinii udaliśmy się wczoraj na rozeznanie. Piątek, godzina 22.00 - ulice w porcie puste. Ani żywego ducha.
Dwie godziny później było już nieco lepiej, na ulicy Iskele przy której mieszczą się knajpy grające muzykę turecką na żywo zrobił się wręcz niewielki korek. Zachęceni takim widokiem przeszliśmy nad samą przystań, znaną jako dyskotekowe zagłębie. Większość klubów jest zamknięta/remontowana, ale trzy były czynne. Stanęliśmy na chwilę przed wejściem do jednego z nich, i po paru sekundach zostaliśmy oczywiście wciągnięci do środka przez kelnera-naganiacza. Ekipa 4 osób stanowiła dla nich jak się po chwili przekonaliśmy smakowity kąsek - wewnątrz świeciło pustkami. Wśród tych ledwo kilkunastu gości większość stanowili panowie, kobiety to jedynie: a) turystki, b) prostytutki.
Szybko się stamtąd ewakuowaliśmy z powrotem do tureckich knajp z muzyką "canlı". Nie było tam co prawda dzikiego tłumu, ale różnica z dyskotekami była znaczna. Resztę wieczoru spędziliśmy w klubie Cello, zwanym klubem miłośników komunizmu, piliśmy piwo strzelając palcami i potrząsając ramionami. Było bardzo sympatycznie. Wniosek: miłośnicy klubowych szaleństw niech nie płaczą, nic nie tracicie.
(Zapomniałam dodać, że wyraźnie daje się odczuć brak towarzystwa: większość znajomych jest tu tylko w sezonie, w pracy, a potem wraca do swoich wiosek i wioseczek rozsianych po całej Turcji albo na studia. Ci, którzy tu na stałe mieszkają albo są wyraźnie rozleniwieni, albo nie mają pieniędzy - bo nie pracują. Wolą więc siedzieć w domach, oglądać telewizję albo lansować się na portalach typu facebook - taki lans nic nie kosztuje a może się opłacić w sezonie).

Można by się pokusić o stwierdzenie, że w związku z tym wszystkim w Alanyi jest nudno.
Ba, niektórzy są pewnie o tym przekonani.

Hm, być może macie rację.
W następnych notkach jednak przedstawię dowody (poparte zdjęciami) na to, że taki klimat i spokój ma swoje zalety. Można wreszcie sobie normalnie pożyć. No dobra, może troszkę po emerycku, ale za to jak przyjemnie.
Kto nie chce być katowany rajskimi i znów apetycznymi* widokami niech lepiej nie zagląda na bloga przez jakiś czas :)


*apetyczne dotyczą RACZEJ jedzenia. Chłopców się nie spodziewajcie. Nie ma czego oglądać - brak turystek, więc się nie stroją i nie żelują, a w uszy nie wkłuwają tych wszystkich kolczyków. Snują się po ulicach ze zbolałymi minami która to zbolałość na chwilę zamieniają się w żywe zainteresowanie, kiedy zobaczą jakieś młode ewidentnie yabancı (obce) kobiety...

środa, 4 lutego 2009

STAMBUŁ W MIGAWCE 2

Ciąg dalszy zdjęć ze Stambułu - specjalnie dla Kochanych Czytelników - dość tłusty, pokaźny znaczy. Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia.


Znów na Beyoğlu, Istiklal Caddesı, zabytkowy tramwaj i dzikie tłumy o każdej porze dnia i nocy.


Życie kulturalne Stambułu w przekroju.


Światła miasta, te sprawy.


Oryginalna czekolada z Beyoğlu, dostępna na Beyoğlu.


Jedzenie tureckie w wersji klasycznej, czyli bakłażan, cebulka, papryka w oliwie duszone.


Niezbędne do skonsumowania czegokolwiek: sól i sok z limonki.


Eminonu wieczorem. Szkoda że zdjęcie nie potrafi oddać zapachu ryb.


Üsküdar wieczorem. Kolejki pasażerów i taksówki - kto się skusi?


Najlepsze kasztany tym razem nie na placu Pigalle.


Aya Sofya - spoglądając od podłóg marmurowych.


Aya Sofya - w odbiciu lustrzanym.


Aya Sofya - tym razem spoglądając w stronę światła (ale nie idąc, nie).


Lans na Sultanahmet.


Jeden z tysięcy stambulskich simitci - sprzedawców chrupiących obwarzanek z sezamem.


Człowiek z kotem na głowie. Jest z miasta, to widać, słychać i czuć.


Pamiątka ze Stambułu. Nie rzucać.


Tatlı birşeyler czyli małe co nieco.


Kryty Bazar - dział oświecony.


Wieczór w Stambule - zapach ryb robi się coraz bardziej intensywny.


Korek za korkiem, ale za to drogi jakie!


Most Galata, mekka rybaków samouków i sprzedawców nauszników za 1 TL.


A oto efekty.


Meczet Eyup - inny fascynujący świat oblepiony gołębiami.


Hurdacı - obwoźny sprzedawca złomu pozdrawia ze Stambułu.

My też pozdrawiamy.
Przenosimy się do Alanyi - następne notki i zdjęcia będą już o tym, jak się żyje w tureckim kurorcie zimą. Prawdopodobnie same nudy i zdjęcia niemieckich emerytów. A może nie...