czwartek, 26 sierpnia 2010

MERHABA YA ŞEHRI RAMAZAN!

My tak sobie radu gadu gadu, fotu fotu, a to przecież już drugi tydzień Ramazanu upływa, i nic! Żadnej notki na ten temat!
Tak, jakby go nie było...

No, ale... w tym roku święty muzułmański miesiąc postu wygląda rzeczywiście zupełnie inaczej. Gdyby nie wiedzieć, że jest, to faktycznie można by się nie zorientować. Przyczyna jest banalna - Ramazan, jak co roku, zaczął się 12 dni wcześniej. Wcześniej - co oznacza, że dni są dłuższe, a pogoda zdecydowanie niesprzyjająca.
Szczególnie tu, na południu, nad samym morzem, ostatnich kilka tygodni to niesamowicie wysoka wilgotność (nawet 80%), do tego wysoka temperatura (w ciągu dnia 37-40 stopni, w nocy niewiele poniżej 25). Bez wypijania codziennie hektolitrów wody mineralnej człowiek zaczyna majaczyć.
Jeśli więc do tego dołożymy także powstrzymywanie się od posiłków... to już naprawdę ciężka sprawa. Dlatego w tym roku mało kto przestrzega postu. Ba, niektórzy nie podjęli się nawet próby, z góry wiedząc, że trudno będzie przetrwać.

Oczywiście specyfika tego miesiąca nadal jest zauważalna. Kiedyś niefortunnie wybrałam się samochodem w miasto mniej więcej o 19:00, czyli kilkadziesiąt minut przed zakończeniem postu. Pokonując obwodnicę Alanyi, zazwyczaj przecież pełną szalonych kierowców, tym razem miałam poczucie wyjątkowego absurdu i zagubienia. Gdzie ja jestem? - pytałam sama siebie, próbując przetrwać pomiędzy ścigającymi się samochodami, autobusami i skuterami - a wszystkie z nich pełne głodnych, śpieszących się na uroczysty iftar ludzi, obładowanych bochnami białego tureckiego chleba.
Za to godzinę później - w mieście panował już kojący spokój...

Piekarnia niedaleko mojego mieszkania również zdradza wyjątkowy okres. Godzinę-dwie przed iftarem stoją przed nią kolejki, które kojarzą się dziwnie znajomo. Do tego cała ulica zablokowana jest samochodami i skuterami. Wszyscy czekają na ciepły chleb lub pide, bez którego przecież turecki posiłek obejść się nie może (nawet jeśli składa się z ryżu, makaronu lub ziemniaków)!

Media jak zwykle pełne są ramazanowych reklam. Jak wiadomo na całym świecie każde święto jest dobre, by wziąć dodatkowy kredyt, kupić telewizor, zestaw mebli czy nowe auto. W sklepach z kolei przeceny i "ramazanowe pakiety" - zestawy ryżu, makaronu, cukru i innych podstawowych produktów, zapakowane w wielkie kartonowe pudło. Tak, jakby nie można było na co dzień kupić tego oddzielnie, według własnych preferencji. Zresztą tureckie gospodynie uwielbiają robić zakupy hurtem. W końcu każda prawdziwa pani domu gotuje zazwyczaj takie ilości jedzenia, którymi będą mogli się najeść nie tylko członkowie rodziny ale i wszelcy goście. Bywa ich zresztą sporo, a większość bez zapowiedzi...

A więc niby nie widać, a jednak da się zauważyć.

Tym bardziej, kiedy raz na jakiś czas, trafi się na poszczącego znajomego. Tak jak ja dziś natknęłam się na starą koleżankę, która z uśmiechem na ustach informuje, że tak - w tym roku też pości. I że owszem, jest trudno, ale sprawia jej to niebywałą przyjemność. Stan, którego nie sposób opisać.
Cóż, sama kiedyś robiłam na sobie eksperyment, próbując wytrzymać podczas Ramazanu. W czasach, kiedy szalenie jeszcze i bezkrytycznie fascynowałam się Turcją... po kilku dniach walk czułam się coraz gorzej i gorzej, a w końcu trafiłam na kozetkę do lekarza.
Lekarz przykazał uzupełnić płyny w odwodnionym organizmie.

To uświadomiło mi, że takie "eksperymenty" nie są dla każdego. Poza tym jest to jednak coś więcej, niż tylko "zrzucanie brzuszka" czy sprawdzanie siebie. Okazuje się, że silna religijna motywacja ma tutaj niesłychane znaczenie.

A więc teraz, w przerwach pomiędzy pracą i wytęsknionymi wypadami w dni wolne, czekamy na zakończenie postu. Na Ramazan Bayrami, "Święto Cukru", święto obdarowywania się i powszechnej życzliwości. Zdecydowanie podczas niego o wiele łatwiej i przyjemniej będzie przejąć panującą wokół atmosferę ;)

środa, 18 sierpnia 2010

I ZNÓW NA WSCHÓD

Nie będzie dziś o pracy ani o Alanyi. Przynajmniej takie mam założenie ;) I tak większość turystów a i pewnie sporo czytelników tego bloga myśli, że my tylko wciąż leniuchujemy. Standardowe słowa, kiedy wychodzimy z hotelu (po dyżurach) o np. 10.30:
- O, to pani już ma fajrant?
Na co ja odpowiadam:
- Nie, jeszcze wizytuję 3 hotele a potem jadę od razu na wycieczkę (nie dopowiadając, że przed wycieczką przebieram szybko w toalecie koszulkę przepoconą na czystą, chlusnę twarz wodą, i, jak się uda, coś zjem).

Często też spotykamy się tutaj z sytuacją, że turyści przychodząc na dyżur pytają o coś, a potem, wstając oznajmiają:
- No to my już nie będziemy pani dłużej przeszkadzać/zawracać głowy.
Tak jakby moja praca polegała na czymś innym! Przecież po to właśnie jest rezydent - aby zawracać mu głowę. Chyba ten zwrot jako jedyny w pełni oddaje istotę naszej pracy. A więc - bez obaw, Szanowni Turyści - zawracajcie ;) My po to jesteśmy :)

Z drugiej strony nasza praca, tak często dyskredytowana, nie doceniania, nie szanowana, należy do jednego z takich zajęć, które mało kto "normalny" chciałby wykonywać. Często słyszy się, że znajomi, kiedy dowiedzą się czegoś więcej o pracy rezydenta, przysięgają na wszystkie świętości, że nie wytrzymaliby na takim stanowisku więcej niż jednego dnia.
Zgadza się. Praca z ludźmi wymaga anielskiej wprost cierpliwości. Spokoju i opanowania. Niech się dzieje co chce, samoloty zawsze będą się spóźniać, autobusy psuć, pracownicy nawalać a jedzenie nie smakować. Do tego trzeba zapłacić za wizytę u lekarza.
Nic, tylko stoicki spokój może nas uratować...

No, ale nie o tym chciałam. Chciałam o tym, że wciąż ciągnie mnie na wschód od Alanyi. Wybywam tam skokami. Było najbliżej, do Sapadere, potem do Gazipaşy, zachciało się dalej, do Anamur. Tym bardziej, że w takim miejscu nie być nadal, w szóstym roku pobytu? Skandal.
Nastał więc wolny dzień, i pojechałyśmy. W polsko-słowackim, znakomitym, babskim towarzystwie.

IMG_0078
Droga do Anamuru jest bajkowa. I niezwykle wymagająca. Ciągłe zakręty, urwiska, i weseli kierowcy szalonych ciężarówek. Trudno się więc dziwić, że ja nie prowadziłam... ;)
IMG_0074
Po drodze robiłyśmy postoje na bujanie w chmurach.
IMG_0084
Z Alanyi mniej więcej 130 km, przejeżdża się w 2.5-3 godziny.
IMG_0089
Punkt widokowy na dachu domu, gdzie akurat suszono maleńkie papryczki (biber).
IMG_0093
Meczet na zboczu którego minaret wyrósł jak spod ziemi.
IMG_0139
Pierwszy punkt zwiedzania: Anamurium, czyli starożytne, fantastycznie zachowane miasto. Szczerze przyznam: żadne jak dotąd nie zrobiło na mnie większego wrażenia...
IMG_0146
Turecki romantyzm znalazł ujście tym razem na murze antycznego hamamu - "Seni seviyorum" (Kocham cię)
IMG_0153
Hit całego kompleksu: wspaniały, ogromny, zachowany w świetnym stanie hamam (łaźnia)
IMG_0181
Raj na ziemi.
IMG_0191
Owoce opuncji. Kusi oko, ale chwytać tylko w rękawiczkach (kłująca skórka). Smakuje nieco jak kiwi.
IMG_0195
Parking przy mieście ;)
IMG_0198
Jeśli trzy kobiety zamawiają sałatkę, to fantazja turecka kolejny raz znajdzie ujście.
IMG_0219
Kolejny punkt programu: Mamure Kalesi. Wspaniały zamek z fosą i pływającymi w niej żółwiami...
IMG_0257
Po wspięciu się na strome schodki jednej z baszt.
IMG_0275
Kolejny oprócz żółwi przedstawiciel stałych mieszkańców zamku. Wreszcie upolowany obiektywem.
IMG_0279
IMG_0293
Mury budowano wykorzystując otoczenie - nadmorskie skały.
IMG_0295
Anamur słynie z bananów ("muz").
IMG_0297
- Pani robi zdjęcie, a trzeba posmakować!
No to kupiłyśmy. I były pyszne!
IMG_0299
Przystanek autobusowy...
IMG_0310
Piraci z Karaibów vel Robinson Cruzoe czyli zabawy anamurskiej młodzieży.
IMG_0322
Suszenie snopków sezamu. To z niego robi się chałwę.
IMG_0373
Podsumowanie podróży: zepsuty sandał, białe od pyłu stopy, zadraśnięcia tu i tam, spalony od słońca nos. I akumulatory naładowane pozytywną energią na cały najbliższy tydzień. A może i dłużej.


Było wspaniale.

Kontynuacja wypraw na wschód po sezonie. Planuję (wreszcie, wreszcie!) PRAWDZIWY WSCHÓD Turcji i na deser Syrię. Decyzja podjęta, pora zwerbować towarzyszy podróży (ktoś chętny?). Samotne wyprawy są znakomite, ale nic nie smakuje tak, jak odkrywanie nowych lądów z "nadającymi na tych samych falach" ludźmi.

IMG_0288

środa, 4 sierpnia 2010

RAJSKA PLAŻA & fajni turyści

Czy Wam też się wydaje, że na blogu dodaję notki, które wyglądają, jakbym w ogóle nie pracowała? A to wieś, a to kanion, a to tureccy chłopcy... A dziś będzie o rajskiej plaży :)

Najwyraźniej blog stał się dla mnie (wreszcie) odskocznią i powodem do odstresowania. Ile można opowiadać o problemowych turystach, o absurdalnych zażaleniach i o innych wesołych sytuacjach. Ile można się żalić, że jest się zmęczonym?
Otóż uprzejmie informuję, że nie jestem już zmęczona. Chyba znalazłam złoty środek (po kilku latach, doprawdy, muszę sobie pogratulować!) - po pracy wracam do domu, i staram się prowadzić miłe, normalne, przyjemne życie. Oczywiście jeśli z tego miłego życia wyrwie mnie dzwonek telefonu - to trudno, trzeba reagować. Taka praca. Nawet jeśli jest o 4 rano. Da się przyzwyczaić.

Od paru tygodni też dzień wolny jest dla mnie naprawdę dniem wolnym (zwykle spędzałam go w biurze nerwowo nadrabiając zaległości). Śpię, leniuchuję, jeżdżę na wypady w okolicę, do miejsc, w których nigdy nie byłam mimo ciągłej tu obecności, pływam w basenie, piorę i przesiaduję na balkonie. Jest naprawdę miło.

Stąd dzisiejszy kolejny odcinek bloga pod hasłem rajskiej plaży....

GAZIPAŞA to nieduże miasto 40 km na wschód od Alanyi. Niektórym kojarzy się z wciąż nieczynnym lotniskiem. Pozostałym nie kojarzy się wcale. Postanowiłam to zmienić i wybrać się ze znajomymi w wolne popołudnie. Pretekstem miał być Festiwal Rockowy tam organizowany... ale plany, jak to plany, zmieniły się po ujrzeniu maluteńkiej sceny, skromnej widowni, a potem plaży...


IMG_9851
Droga do Gazipaşy - kręta acz malownicza. Znów wzbogaciłam moje skromne doświadczenia kierowcy...

IMG_9855-1
Na horyzoncie już widać miasto.

IMG_9866
Z cyklu: co lubią Turcy robić w sobotę. Piknik.

IMG_9870
Bukiety gratulacyjne przygotowane przed imprezą weselną.

IMG_9871
Plaża miejska. Bez rewelacji...

IMG_9874
Pozostałości obronnego zamku na wzgórzu. Kolejne do tureckiej kolekcji.

IMG_9875
Ahoj, przygodo! Jesteśmy na parkingu.

IMG_9877-1
Chętni na masaż?

IMG_9879-1
I oto jest. The Beach, plaża.

IMG_9898-1
Czysta chłodna woda, i po prostu wielki spokój.

IMG_9900-1
Jak okiem sięgnąć, żadnego plażowego podrywacza.

IMG_9912-1
Fale były imponujące i robiły dużo hałasu. Ale to jakoś dawało się znieść ;)



A wracając do kwestii pracy, to chciałabym uprzejmie i bardzo serdecznie pozdrowić WSZYSTKICH fajnych TURYSTÓW MOJEGO BIURA, KTÓRZY CZYTAJĄ tego BLOGA! A którzy się nie przyznali.
Jak się okazuje fajnych turystów jest sporo. Fajni turyści są zawsze uśmiechnięci, gdyż (a to ciekawe!) przyjechali tu na wakacje, a nie na front walki z biurem podróży. Mają w sobie święty spokój, i nawet jeśli coś nie zgadza się do końca z ich oczekiwaniami, to po prostu wzruszają ramionami, i odpoczywają dalej. Fajni turyści nigdy też nie porównują się do Niemców, czy innej nacji, i jakoś nigdy nie narzekają. Naprawdę nie wiem dlaczego. Miło się rozmawia z fajnymi turystami, bo podchodzą do rezydenta jak do normalnego człowieka, a nie jak do wielozadaniowej wrednej maszyny, która pragnie ich w każdej kwestii oszukać (a szczególnie jeśli chodzi o wycieczki fakultatywne, z których zapewne zgarniamy nieziemskie pieniądze). Podobnie jak w kwestii obsługi w hotelu i innych miejscach - fajni turyści nie wypowiadają się o Turkach z wyższością, jak o ludziach drugiej kategorii. Przeciwnie, doceniają ich ciężką pracę słowem lub drobnym napiwkiem, gdyż, najwyraźniej, mają oczy, rozum, i potrafią z nich korzystać.
Fajnych turystów żegna się z żalem, i nadzieją, że nie byli wyjątkiem. W każdą środę przywozi się z lotniska same znaki zapytania, które potem, być może, okażą się fajnymi turystami.
Jeśli tak jest, to praca i życie naprawdę robią się znośne.

(PS. Szczególnie pozdrawiam Państwa W. z hotelu G. :)