sobota, 30 kwietnia 2011

NA SWIETO PRACY

Nie wiadomo jak i kiedy skończył się kwiecień... oficjalnie zaczął się sezon letni. Jakoś w tym roku dużo wcześniej, choć pogoda nam nie sprzyjała. Ostatnich kilka tygodni to taka... polska pogoda. Czasem słońce, czasem deszcz. I pierwsi turyści, trochę zbici z tropu. Pewnie nie tak to sobie wyobrażali.

Na szczęście (odpukać) od wczoraj panuje już prawdziwie alanijskie ciepełko, a ilość plażowiczów gwałtownie wzrosła. Oczywiście ja, jak to ja - nadal chodzę w długich spodniach a na plaży byłam tylko raz (w Wielkanocną Niedzielę). Mam nadzieję i ochotę to zmienić, choć wciąż pamiętam maksymę mojego pierwszego tureckiego szefa: "Dobry rezydent to blady rezydent". W obecnej sytuacji trzeba by "rezydenta" zamienić na "pracownika lokalnego biura podróży", ale sens pozostaje bez zmian. Mimo wszystko wypadałoby trochę podkręcić kolorki, co by nie być antyreklamą proponowanych atrakcji :)

Ostatnie dni to także bardzo dużo pracy: wciąż to załatwianie, jeżdżenie, rozmawianie i - jak to w Turcji - kombinowanie. Przy okazji tego ostatniego poznałam ciekawą instytucję którą dotychczas kojarzyłam tylko ze słyszenia. Chodzi o tak zwanego "takipçi". Dosłownie "takip etmek" znaczy śledzić. Mówiąc po polsku jest to po prostu osoba od "załatwiania". Pozornie wydaje się to całkowicie absurdalne, ale tutaj można zapłacić komuś, kto pomoże nam wypełnić papiery, formularze, i dzięki swoim znajomościom sfinalizuje sprawę, na której nam zależy.
Jako typowa Polka, a do tego jeszcze oszczędna Poznanianka, początkowo sprzeciwiałam się wydawaniu pieniędzy na tego typu pomoc. Okazało się jednak, że Pan Takipçi posiada coś, czego nie ma w stopniu wystarczajacym nawet najbardziej samodzielna i przedsiębiorcza osoba, a mianowicie WTYKI. I to WTYKI dobrze opłacone i regularnie podlewane jak nowalijki na wiosnę.
Instytucji tego typu pełno jest zazwyczaj w okolicach Wydziałów Policji, Urzędów Skarbowych i Oddziałów ds. Cudzoziemców. Działają w tematach wiz, pozwoleń na pracę, wypełniają niezrozumiałe formularze, i robią sto innych rzeczy, o których nie mam zielonego pojęcia. Mają liche obskurne biura, z koszmarnymi oprawionymi w ramkę podobiznami Ataturka i zaraz obok powieszonymi cytatami z Koranu. Panowie Takipçi to takie ważniaki z brzuchami, przy których nie ma co zgrywać ważniaka - w maleńkim obskurnym biurze zabraknie miejsca dla dwóch. Warto jednak pamiętać, że Panowie Takipçi dużo więcej sobie przypisują niż zazwyczaj robią - kiedy powierzy się im swoje sprawy warto mimo wszystko i tak poczytać przepisy, bo zdarza im się o paru drobiazgach zapomnieć, i potem trzeba znów jechać do domu przywieźć kolejny brakujący papier (przetestowałam).

Kiedy z Panem Takipçim wchodzi się na Policję (Oddział ds. Cudzoziemców) odczuwamy, że nagle zaczęto nas zauważać. Przez tyle lat mało istotna, niewidzialna, popychana w kolejce, kolejna "yabancı" (cudzoziemka) nagle stałam się widoczna! Wchodzę z Takipçim i policjanci z daleka nas pozdrawiają, rzucając jemu komplementy ("jaka ładna koszula"). Policjantki także i we mnie coś znalazły; pytają o wiek, o to, czy mam męża, komplementują znajomość języka i zachwycają się mianowicie moim zadartym nosem, pytając typowo po turecku, czy robiłam sobie operację plastyczną. Na marginesie to pytanie zadawano mi już wiele razy; w Turcji zadarty nos jest wielkim marzeniem Turczynek. Po jakimś czasie przestałam się dziwić i oburzać i przyzwyczaiłam się już traktować te słowa jako pochwałę kształtu mojego narządu węchu :)

Takipçi dopilnował wszystkiego, przynajmniej tak obiecuje; sprawy są pod kontrolą. Teraz pozostaje mu tylko zapłacić (ale po załatwieniu sprawy, takipçi jest honorowy i nie będzie kasował wcześniej). Pierwsza podana suma brzmi jak żart, ale okazuje się, że i tu można się targować... A wręcz trzeba. Król Pomarańczy posiadający nieuleczalne handlowe skrzywienie zbił cenę o 50%. Kiedy widzę tłumnie korzystających z usług takipçi innych cudzoziemców aż boję się zgadywać, ile oni płacą...


Na zakończenie notki coś dla rozrywki, żeby było nie tylko pożytecznie, ale i przyjemnie. Reklama. Pisałam kiedyś o śmiesznej i absurdalnej jak dla mnie serii reklam central informacji telefonicznej - w Turcji jest kilka biur numerów o różnych... numerach. Mamy więc na przykład 118 33, 118 80, 118 18, 118 10... wszystkie biura konkurują ze sobą (nie pytajcie dlaczego jest ich tyle, to jeden z absurdów Turcji których nie potrafię zrozumieć). Każde z nich reklamują się gdzie tylko się da, proponując inną melodię z łatwo "wpadającym w ucho" numerem.
Co jakiś czas któraś z reklam staje się moim faworytem, i oto aktualny numer jeden. Korzystny dla osób które uczą się tureckiego, gdyż można nauczyć się wymawiać (jak pokazano na reklamie) liczbę "33". Po turecku: otuz üç.


Yeni 118 33 Reklamı | video.mynet.com



No, to uwaga, wszyscy razem powtarzamy i trzęsiemy ramionkami: Yüz on sekiz otuz üç!
Miłego długiego weekendu!

sobota, 23 kwietnia 2011

DZIEŃ DZIECKA I JEGO KONSEKWENCJE

Dzisiaj po pierwsze się wypogodziło. Nie wiadomo na jak długo, ale zdecydowanie można było złapać kolorek. Ba, turyści zanurzyli się w basenach - to już niewątpliwa oznaka początku sezonu..!

Po drugie dzisiaj było święto. Ale nie - nie mówię tu o Paskalyi czyli tureckiej nazwie Wielkanocy, o której istnieniu niestety wielu Turków alanijskich w ogóle nie ma pojęcia. Mam na myśli tak zwany "23 Nisan" czyli 23 kwietnia, dzień mający na celu upamiętnić pierwsze Walne Zgromadzenie Narodowe Republiki Tureckiej w Ankarze. Twórca tego święta Ataturk sprytnie połączył je z rodzimą odmianą Dnia Dziecka. Dla wielu wyznawców kemalizmu to jedno z najważniejszych świąt w kalendarzu (zaraz po Dniu Zwycięstwa i Republiki).
Wyczytałam gdzieś że Turcja od lat stara się o przyznanie świętu 23 kwietnia rangi międzynarodowej, i że uznał je Unicef.

Tyle teorii. Pora na praktykę. Z racji że mieszkam aktualnie blisko stadionu, postanowiłam się wybrać (po raz pierwszy w mojej karierze) na obchody tureckiego Dnia Dziecka. Od tygodnia codziennie odbywały się tu próby przed dzisiejszymi występami stąd moja... ciekawość. Ścieżkę dźwiękową poznałam przez tych kilka dni na pamięć, z czego mój największy zachwyt wzbudziła pani nauczycielka (prawdopodobnie), która wciąż strofowała dzieci, a podczas obiadu w przerwie próby pouczała je następująco: "Pamiętajcie, dzieci, żeby nie zgubić talerzyków - kto zgubi talerzyk płaci 50 lira" :)

Niniejszym nastał słoneczny poranek 23 Nisan, załadowałam aparat i w podskokach pobiegłam na stadion. Kiedy już przepchałam się przez tłum matek z dziećmi i ojców z telefonami komórkowymi moim oczom ukazała się zieloniutka murawa wypełniona nieletnimi maszerującymi. Maszerującymi w idealnym szyku, w niebieskich mundurkach, z wysoko unoszonymi kolankami. W sercu poczułam jakiś ucisk, a w głowie słodkie wspomnienie pierwszomajowych pochodów... Podobieństwo nie było zaskakujące, w końcu obchody 23 Nisan to laurka wystawiana Wielkiej Republice, peany, wierszyki, potęga wojska, zwycięskie bitwy, szczypta ludowizny i tak dalej.
Przypomniało mi się to niesamowite uczucie uczestniczenia w pochodach, kolory, baloniki, muzyka, wata cukrowa, upalna pogoda (któregoś lata po powrocie do domu wskoczyliśmy z bratem do wanny z chłodną wodą; ależ musiało być gorąco). Dla małego dziecka to przeżycie z najwyższej półki.

Bawiłam się więc świetnie, oglądając pokazy taneczne dzieciaków tureckich, i pstrykałam zdjęcia korzystając z wdzięcznego tła w postaci zielonej jak trawka Zajączka Wielkanocnego. Tak jakby się czas zatrzymał :)

IMG_6731
Stadion pełen miników (minik - maluch)

IMG_6686
- Córeczko, widzisz nas? Tu jesteśmy!

IMG_6698
Defilada kolorów i wzorów.

IMG_6715
Oczekiwanie 1

IMG_6700
Oczekiwanie 2

IMG_6733
Zainteresowany obiektywem zamiast wystepami braciszka/siostrzyczki.

IMG_6669
Żaden Dzień Dziecka nie może się obyć bez orkiestry dętej :)

IMG_6743
Baletniczki dały czadu.

IMG_6750
Szczególnie tutaj.

IMG_6738
Występ indywidualny poza programem...

IMG_6771
Ludowizna.


PS. Wesołego Jajka!

sobota, 16 kwietnia 2011

A dzisiaj sobie trochę ponarzekam

Nasłuchałam się w przeciągu tych miesięcy i lat spędzonych w Turcji jaka to jestem szczęściara, jakie mam wspaniałe lekkie i przyjemne życie, że od jakiegoś czasu czuję się niemalże w obowiązku (moralnym!) trochę ten sielankowy obraz odczarowywać. To pewnie dlatego w wielu notkach przebija się moje narzekanie: na pogodę (za ciepło), na ludzi (tutaj cała lista cech), szczególnie mężczyzn (lista jeszcze dłuższa), na samą Alanyę i specyfikę pracy tutaj, i tak dalej.
W tym wszystkim kryje się trochę przesady, polskiego malkontenctwa i, nazwijmy to szumnie, "pisarskiej" fantazji. Z drugiej strony jest też sporo prawdy - w końcu jakość życia nie zależy od miejsca zamieszkania li tylko, ale i całego szeregu dodatkowych czynników: znajomych, współlokatorów, pracy, zarobków, stanu zdrowia i tak dalej. Przekonuję się o tym chociażby podczas ostatnich wypadów do Polski, które są ZAWSZE udane, choćby był mróz, błoto, padało i wiało, na koncie brakowało środków, a dodatkowo łapało mnie przeziębienie.

Dzisiaj też będzie narzekanie, bo nie oswoiłam się jeszcze z myślą, że znów jestem w Turcji, znów rozpoczyna się sezon, a z racji, że tym razem będę pracować w innym miejscu i charakterze, dochodzi jeszcze lekkie rozemocjonowanie i (nie bójmy się tego słowa) stres.

Próbując go rozładować wyżywam się więc na Bogu ducha winnych Turkach, albo na całym kraju ogólnie rzecz ujmując.

Malkontentom codzienne życie w Turcji nie bardzo by się podobało. A w Alanyi - to już w ogóle. Kto normalny zniósłby to koszmarne spóźnianie się, albo przedziwny sposób załatwiania interesów, niezdecydowanie, opóźnianie już nie mówiąc o niezniszczalnym, potężnym i wszechobecnym kumoterstwie. Zresztą jeśli w Turcji kumoterstwo pokonać zamierzamy, możemy to zrobić tylko tą samą bronią, czyli kumoterstwem do potęgi drugiej (lub trzeciej, albo ewentualnie kumoterstwem połączonym z dobrą łapówką).

Oto aktualna na 2011 rok, dobrze przemyślana lista rzeczy, które mnie w Turcji i Turkach denerwują (kolejność przypadkowa):

- brak umiejętności mówienia wprost "nie", czyli brak tak zwanej asertywności. Doprowadza do absurdalnych sytuacji unikania osób, którym musimy coś odmówić, jeśli nie daj boże wcześniej obiecaliśmy - nie odbieranie telefonów i tak dalej. Co mnie najbardziej w tej sytuacji śmieszy: Turcy nie odbierający telefonów strasznie się denerwują, kiedy ktoś inny z kolei ICH telefonu nie odbiera :)

- wyrzucanie papierków i odpadków przez okno - dotyczy szczególnie alanijskich kierowców choć niestety nie tylko. Kiedy my, jako pasażerowie, zachwycamy się widokami błękitnego nieba i lazurowego morza, nasz kierowca bez skrępowania wyrzuca za okno plastikową butelkę, papierek po batoniku, pudełko po papierosach i tak dalej. Kiedyś zwróciłam uwagę dwóm Turkom, którzy ze mną pracowali, w drodze na wycieczkę. Spowodowało to długą dyskusję o ekologii i przyszłości turystyki w kraju zasypanym śmieciami; mam nadzieję, że choć te dwie osoby nawróciłam na dobrą drogę choć na jakiś czas :)

- słowa: "jutro", "za chwilę", "za godzinę", "na pewno" - chyba nie trzeba tłumaczyć... za to mieszkając w Turcji trzeba się nauczyć je ignorować i zwracać uwagę po prostu na zupełnie inne rzeczy (np. własną intuicję).

- nietypowe rozumienie demokracji. Wielu Turków, kiedy ich zapytać, z zachwytem pieje peany o Ataturku i potędze tureckiego narodu. Zatrzymują się, kiedy nieśmiało pytamy jak to jest z tą przymusową służbą wojskową w kraju, albo dlaczego znów nie możemy korzystać z Google'a i Blogspota. A propos, dziś straciłam kilka godzin walcząc z opornym tureckim systemem w celu odblokowania powyższych serwisów. Powody może i sensowne (ktoś publikuje coś nielegalnie w sieci) ale wykonanie absurdalne i w całym absurdzie bardzo tureckie: blokujemy cały serwis zamiast konkretnego winowajcy. Niniejszym udało mi się przezwyciężyć oporną internetową materię i oto mogę już publikować na blogu z... amerykańskiego adresu IP. Szukając odpowiedniego programu natknęłam się na wiele mówiące porównania do Chin albo taki oto komentarz: "Jeśli interesuje Cię anonimowe przeglądanie internetu, wypróbuj ten program. Niektórzy używają go, by nie trafić do więzienia" :)
Wybierającym się do Turcji blogowiczom polecam przestudiować takie hasła, jak "bramka proxy" albo "maskowanie/zmiana adresu IP" :)
Podobnym absurdem tureckiej demokracji jest na przykład nielegalność politycznych partii z zapleczem religijnym, bo przecież godzą w laickość Państwa... Tutaj też można by dyskutować, ale szybko temat utnę, zanim mnie ktoś utnie głowę ;)

- wybiórcze podejście do prawdomówności i kłamstwa (inni nazywają to hipokryzją albo jeszcze gorzej). Jeśli ktoś nas w Turcji okłamuje, to zasługuje na karę największą. My sami zawsze przedstawiamy się jako osoby szczere i pragnące prawdy a przede wszystkim honorowe i przyzwoite (dwa słowa klucze: şeref i namus). Ale jednocześnie chronimy kłamców i oszustów, uważając, że to nie nasza sprawa. Pewnie dlatego w Turcji tylu mężczyzn bezkarnie zdradza żony, które o niczym nie wiedzą. Nie z powodu jakiejś niesłychanej rozwiązłości panów. Za to być może dlatego, że panuje niepisana społeczna umowa, żeby nie puszczać tak zwanej "pary z ust"... Niniejszym wszyscy stają się niejako "współuzależnionymi".

- na koniec (bo już sama zaczynam niekomfortowo się czuć z tym wszystkim, co tu tak kawa na ławę wyłożyłam) kwestie formalne. Coś, co idealnie pokazuje znów ten nasz ulubiony turecki absurd. Świeże dla mnie, bo borykałam się przecież z tematem zakładania firmy w Republice Turcji. Pierwsza informacja jest taka, że oczywiście w Turcji obcokrajowcy mogą zakładać działalność gospodarczą. Bez problemu, nawet jednoosobowo! Zajmuje to ledwo jeden dzień!
Rozradowany Europejczyk, z natury swojej nie chcący być z prawem na bakier, zaczyna drążyć wszystkie przepisy. Po kilku godzinach studiowania prawa w internecie i pisania drobiazgowych maili do rozmaitych instytucji w Polsce i w Turcji okazuje się, że owszem, jednoosobowa firma jak najbardziej, ale tylko wtedy, jeśli przebywamy w Turcji co najmniej 5 lat bez przerwy. Jeśli natomiast interesuje nas spółka z Turkiem, to proszę bardzo, bez tego warunku, ale za to nie będziemy w niej mogli legalnie pracować bez specjalnych pozwoleń. Chwileczkę... nie rozumie Europejczyk: we własnej firmie?
Okazuje się, co zrozumiałam dopiero na kilku przykładach, że "bycie właścicielem firmy" według tureckiego systemu nie jest pracą. To najwyraźniej taki przyjemny stan skupienia, kiedy nic nie robiąc zarabia się pieniądze (najlepiej siedząc rozpartym wygodnie przy biurku opatrzonym tabliczką z własnym nazwiskiem i surfując w Internecie). Do tego nie potrzeba pozwolenia na pracę...
Natomiast jeśli w tej samej firmie zajmować się chcemy na przykład obsługą klienta, potrzeba już jest bezwzględnie cała seria dokumentów tłumaczonych notarialnie (wraz z dyplomem studiów), aplikowanie do Ministerstwa Pracy, i oczekiwanie (nawet kilka miesięcy) na oficjalne pozwolenie, które potem możemy sobie powiesić z zadowoleniem na ścianie w pozłacanych ramkach :)

Na szczęście udało się mnie osobiście poradzić ze wszystkim inną (ale równie legalną) drogą. Co tylko potwierdza, że Turcja jest krajem, w którym wszystko jest możliwe. Można legalnie pracować, można korzystać z Blogspota nawet jeśli jest zablokowany, można trafić na Turków punktualnych i konkretnych, zawsze odbierających telefony, i tak dalej.
Ostateczni bilans przemawia więc jednak na korzyść Turcji - przynajmniej na tą chwilę sobotniego przyjemnego wieczoru spędzonego przed blogiem z polskim miodem pitnym w kieliszku, włoską potrawą na talerzu, w tureckim mieszkaniu angielskiego właściciela i z amerykańskim adresem IP w komputerze :)

sobota, 9 kwietnia 2011

NOTKA NIE DO KONCA ZORGANIZOWANA

Nie pisałam nic w zeszłym tygodniu, ale zniechęciła mnie do tego tzw. siła wyższa, która dość zdecydowanym ruchem przyszpiliła do łóżka, kocyka, i herbatek miętowych. Grypa żołądkowa - nikomu z Szanownych Czytelników nie polecam. Sprawiło to, że nie tylko nie potrafiłam się zabrać do pisania czegokolwiek, ale także do robienia czegokolwiek; tym sposobem cały tydzień czasu spędzanego w Polsce (którego przecież nie trafia mi się dużo) minął na tak zwanym chorowaniu (czyli niczym).
Po tych niezbyt przyjemnych przejściach doszłam do siebie parę dni temu, i nagle okazało się że pora wracać do Turcji! Mija prawie już miesiąc, a ja zupełnie nie wiem jak to się stało...

Na szczęście tym razem postąpiłam przezornie i już po przyjeździe do Polski zrobiłam niezbędne zakupy rzeczy, bez których nie jestem w stanie przeżyć w Turcji (np. kilka książek, parę ulubionych kosmetyków i przydatnych lekarstw). Kupiłam też to, bez czego trudno przeżyć także Królowi Pomarańczy (specjalna odmiana musztardy, czosnek egzotyczny, miód pitny - i absolutnie żadnych ptasich mleczek :)) Dzięki takiej zapobiegliwości pod koniec pobytu w Polsce mam czas na to, żeby po prostu pocieszyć się życiem, spotkać z bliskimi, a i pakowanie odbywa się spokojniej. Dotychczas ostatnie dni spędzone w Polsce mijały mi głównie na nerwowym przeczesywaniu miasta z listą zakupów w ręce i przeciążoną torbą na ramieniu. W takiej sytuacji trudno było uwolnić się od stresu, a tzw. reisefieber stawał się moim najbliższym towarzyszem.

Ciekawych jak potoczyły się moje losy jako świeżo upieczonemu przedsiębiorcy informuję, że jeszcze nie wiem :) Nie pierwszy raz przekonuję się, że nic nie jest tak proste, jak się wydaje. Takie pojęcia jak "rezydent podatkowy" oraz "nierezydent podatkowy" stały mi się bardzo bliskie. Podobnie jak "pozwolenie na pracę", "spółka polsko-turecka", a najbardziej jednak "turecka logika". W zaistniałej sytuacji muszę się bardzo zaprzyjaźnić ze słowami "cierpliwość" i "zimna krew", a mam nadzieję, że wszystko przekształci się w zadowalający koniec, który będzie obiecującym początkiem mojej świetlanej kariery :)
Za jakiś czas pewnie napiszę na ten temat jakąś ironiczną notkę, zostańcie przy odbiornikach...

A tymczasem odpowiadając na życzenia niektórych Czytelników wygrzebałam z przepastnych zbiorów zdjęć kilka dotychczas niepublikowanych, które zrobiłam w Alanyi i okolicach w ciągu minionej zimo-wiosny (bo inaczej tego nazwać się nie da). Uprzedzam, że jakieś szaleństwo to nie jest, musicie mi wybaczyć, już za kilka dni będę z powrotem w Turcji i pewnie wtedy ruszę z aparatem w tak zwane "miasto". Zdjęcia te umieszczam głównie po to, by dodać blogowi nieco koloru :)


IMG_5910

Nasz sąsiad.

IMG_6021

Palmy się w lustrze przeglądają.

IMG_6050

Deptak w porcie, od razu widać że zima - jakoś tak pusto, prawda?

IMG_6052

Wiosna? Figa z makiem!

IMG_6054

Tak zwane wyjście z portu, nie mylić z wyjściem z progu.

IMG_6058

Zachód słońca w wersji 04596689122/11

IMG_5749

Pielęgnacja polskiego romantyzmu w Turcji.

IMG_6069

Połowa marca, lecę do Polski. Takie widoki jak na poniższych zdjęciach możliwe tylko w zimie: niezwykle przejrzyste powietrze, śnieg na szczytach gór...

IMG_6083

IMG_6090

IMG_6096



Na zakończenie tym, którzy odczuwają niedosyt czytania, mam do przekazania dobre info. Coraz więcej ciekawych blogów o Turcji nam się pojawia w blogosferze. Jest co czytać, i oby tak było nadal :)
Poniżej kilka adresów, które sama z przyjemnością odwiedzam:

Na wstecznym - dla miłośników dwóch kółek w Turcji
Kulturalnie o Turcji
Tłumaczenia dobrych tureckich hitów
Życie pomiędzy dwiema kulturami
Fusion Passion - kulinarnie

no i już nie mówiąc oczywiście o blogu Mor Cadı

A tu tak na marginesie kilka innych, na które zaglądam, ale które nie związane są z Turcją ile z szeroko rozumianym Orientem...
Z Maroka
Marakesz po polsku
Jordania okiem Polki
Kroniki Egipskie
Życie blondynki w Dubaju

Miłego czytania, oglądania. Jeśli ktoś ma do "podrzucenia" inne ciekawe adresy aktywnych (wciąż pisanych) blogów związanych z Turcją i krajami dawnego Imperium Osmańskiego :) - zapraszam do zostawiania komentarzy.

Z czasem wszystkie linki umieszczę na jednej podstronie w menu bloga; zaraz obok podstron "O mnie", "O blogu", "Działalność pozablogowa" - które wciąż zmieniam i staram się ulepszać, podobnie jak i samą stronę.
Jak to wyjdzie - zobaczymy :) Sugestie mile widziane.