poniedziałek, 30 listopada 2009

KOŃ ŁAPIĄCY STOPA

Wyprawa do Izmiru okazała się fantastycznym pomysłem na spędzenie świątecznego czasu. Udało się nam zobaczyć trochę miasta, byłyśmy także w Selçuk, skąd wpadłyśmy do starożytnego Efezu. Było warto. Inna sprawa, że wyjazd szalenie nas zmęczył, zaplanowałyśmy bowiem wariant tani - co oznaczało spędzenie dwóch pod rząd nocy w autokarach. Co prawda na cześć tureckich autobusów można pisać peany (kanapeczki, ciasteczka, napoje - wszystko za darmo, wygodne fotele, bezpłatne filmy dvd czy muzyka wyświetlane na małym ekraniku na oparciu foteli - ustawiane indywidualnie). Nie zmienia to faktu, że 10-godzinna podróż na siedząco a potem całodzienne zwiedzanie czegokolwiek kończy się kompletnym wyczerpaniem. Już nie mówiąc o drodze powrotnej do Alanyi...

Sam Izmir (dawniej Smyrna) okazał się przepięknym miastem, które mam jeszcze ochotę zbadać dokładniej. Poruszanie się po trzeciej największej tureckiej metropolii w pierwszy dzień święta okazało się być zupełnie bezproblemowe (a autobusy JEDNAK były płatne). Izmir jest bardzo europejski - co widać było nie tylko po niewielkiej ilości kobiet w chustkach czy bardzo swobodnym zachowaniu młodych ludzi, ale także po architekturze. Dzielnica Konak, gdzie znajduje się symbol miasta - Wieża Zegarowa (z czasów osmańskich jeszcze) - robi wrażenie. Szerokie deptaki, palmy, tłumy świątecznych spacerowiczów, drobni handlarze sprzedający gorącą herbatę i kawę z termosu albo kasztany. Przyjemnie, spokojnie, po prostu ładnie. No i ta bliskość wody...
Nad samą zatoką odkryłyśmy świetną aranżację dawnego dworca - przebudowano budynek na luksusowe centrum handlowe, w którym niestety nie można było robić zdjęć (a ochroniarz na naszych oczach wyrzucał małego złodziejaszka).

Podróż do Efezu z Izmiru to ponad godzina nudnej jazdy autostradą. Potem przesiadka w centrum miasteczka Selçuk w dolmusz, razem z kilkoma Turczynkami mówiącymi po angielsku i grupą Japonek mówiących po turecku. W samym Efezie tłumy turystów: to miejsce ewidentnie nie zna takiego pojęcia jak "po sezonie". Sam teren antycznego miasta jest ogromny i faktycznie robi wrażenie, szczególnie pięknie zachowana Biblioteka Celsusa i mozaiki na ulicach.
Wracałyśmy z miasteczka piechotą, podziwiając widok na twierdzę w Selcuk i pola bawełny. A także pasące się konie, z których jeden (wiem, że to brzmi absurdalnie, ale nie zmyślam...) - próbował nam pomóc w złapaniu stopa wychodząc na środek drogi. Kiedy zorientował się że wolimy iść pieszo, niezrażony i nadal dumny i dostojny wrócił na łąkę...

Poniżej garść zdjęć z tego zwariowanego dnia:
Izmir & Efes trip



Czytelnicy i Podróżnicy nie zdziwią się jeśli powiem, że dojście do siebie po tej podróży zajęło mi dwa dni. No, ale było warto. Tym bardziej, że ja osobiście nie zauważyłam po drodze ani jednego "ofiarowanego baranka".

Na koniec jeszcze uwaga odnośnie rzeczywistości a opisów w przewodnikach. Jeśli ktoś będzie się wybierał do Izmiru i zamierza trafić na otogar (dworzec), niech nie wierzy w to, co piszą, że jego architektura jest "przyjemna i nowoczesna". Nowoczesna była na pewno - ale jakieś 30 lat temu :)

czwartek, 26 listopada 2009

UCIECZKA Z KURBAN BAYRAMI

Obudził mnie dzisiaj pewien dźwięk beczenia, który ostatecznie już przygwoździł moją opinię o Alanyi jako wiosce. Tak, wiem, że to tymczasowe. A jednak barany, owce i kozy trzymane przy domach mieszkalnych w centrum miasta - wydały mi się bardzo na miejscu :)

Nadchodzi Kurban Bayramı, czyli Święto Ofiarowania. Po raz pierwszy od rozpoczęcia mojej przygody z Turcją będę tutaj podczas tych dni. Start jutro, w piątek, od samego rana. Muzułmanie udadzą się do meczetów dokonać namazu świątecznego (modlitwy) i zaraz potem rozpęta się zabijanie ofiarnych zwierząt... A potem ucztowanie w domach aż do poniedziałku włącznie. Święto upamiętnia wydarzenie, które znane jest chrześcijanom ze Starego Testamentu: ofiara złożona z syna Abrahama (w islamie Ibrahima; jeden z dowodów na to, że chrześcijanie i muzułmanie wierzą w jednego Boga - tylko inaczej).

Według sunny (przykazów postępowania w islamie) każda rodzina zabija jedno zwierzę, z którego 2/3 oddaje osobom, które na co dzień nie jedzą mięsa. Pozostałą 1/3 (tą najgorszą część!) przyrządza się i uroczyście zjada w domu. Oczywiście taki przykaz pochodzi z dawnych czasów, kiedy to na mięso stać było nielicznych. Muzułmanie zawsze byli, są i będą zobowiązani do pomagania biedniejszym należącym do społeczności ludziom.
Dzisiaj podczas Kurbanu niestety dużo mięsa się marnuje - wszyscy dokoła kupują, ofiarują (chciałam napisać "zabijają", ale dostałabym za to od muzułmanów po łapach), i zabierają do siebie. Stąd powstały miejsca (odpowiedni ludzie czy organizacje), gdzie można zakupione przez siebie mięso ofiarować faktycznie potrzebującym, biednym, skoro na co dzień z takimi się nie stykają.

Zawsze byłam przerażona samym faktem istnienia takiego święta i takiego "barbarzyńskiego" zwyczaju, jako osoba generalnie wrażliwa na tego typu widoki, i raczej ze średnim entuzjazmem podchodząca do mięsa (mogłoby dla mnie nie istnieć, uwielbiam roślinki). Słyszałam, że na ulicach nie wygląda to specjalnie zachęcająco.
Dopiero teraz będę miała okazję sprawdzić jak wygląda w praktyce. Trzeba też wziąść pod uwagę parę dodatkowych informacji: zwierzęta są zabijane w sposób muzułmański (halal), który podobno należy do najbardziej humanitarnych. Ponadto w miastach są wyznaczone określone miejsca, raczej oddalone od centrum czy reprezentacyjnych deptaków, gdzie takiego Ofiarowania dokonują wyspecjalizowane osoby, znające się na rzeczy. Oczywiście nie wszyscy tego przestrzegają; ale za to możemy już winić konkretne osoby.

W związku ze świętem już od tygodnia wielkie poruszenie. W telewizji, wśród znajomych, na ulicy.
Jak zwykle w takiej sytuacji (niezależnie od kraju), wszyscy ruszają na zakupy. Z okazji Bayramu kupuje się nowe ciuchy, wyposażenie AGD, prezenty dla odwiedzanej rodziny. Słodycze. W telewizji stosowne reklamy ("Weź kredyt na Bayram")i reportaże ("Czy sprzedawcy zanotowali większe zyski?").
Ponieważ wolne od pracy będą aż 4 dni, Turcy, jako naród wiecznie podróżujący, ruszył w drogę. Rodziny tureckie rozsypane są po całym kraju, co przy takiej powierzchni ma znaczenie. Mimo doskonałej sieci połączeń i ogromnej ilości firm przewozowych, oraz paru tanich linii lotniczych, już 2-3 tygodnie przed Bayramem ciężko było znaleźć miejsce na jakąś podróż.

Ale jednak się udało. Z racji, że z Ofiarowania jako yabancı jestem zwolniona, wybieram się niniejszym na wycieczkę, wraz z koleżanką Anią, też yabancı. Ona ze Stambułu, ja z Alanyi, spędzimy w autobusach całą noc a jutro rano, wraz z początkiem święta spotkamy się w podobno jednym z piękniejszych i bardziej europejskich miast Turcji - Izmirze.
Co prawda obawiamy się trochę świątecznych utrudnień (zamknięte obiekty, sklepy), ale wierzymy, że mimo wszystko będzie co oglądać :) Ba, w pierwszy dzień świąt zwykle lokalny transport jest za darmo (czy ktoś mógłby wpaść na ten cudowny pomysł w Polsce?)... Dlatego owszem, będzie tłoczno (tłumy odwiedzających się krewnych), ale miejmy nadzieję - ciekawie.

Stosowną relację oczywiście zamieszczę po powrocie.


PS. To jeszcze nie koniec zdjęć ze Stambułu - w kolejce czekają 2 niesamowite odcinki. Ale one mogą sobie poczekać. Chętnych do oglądania wszystkiego w jednym "picasowym" albumie informuję, że na to też potrzeba troszkę czasu. Ale zaprawdę powiadam Wam, Wasza cierpliwość zostanie wynagrodzona ;)

niedziela, 22 listopada 2009

A TU NAGLE, Z ZA ROGU, Z ZASKOCZENIA...

Część 1: Zwierzęta

Korzystając z wolnego wieczora Kaczka wybrała się na zakupy na Kadıköy.

kot5
Ciężkie jest życie stambulskiego kota gdy dochody ze sprzedaży karmy dla gołębi nie wystarczają na czynsz.

pies2
Psy stambulskie zupełnie bezpodstawnie uważają się za święte krowy.

img
Oświecone gołębie.

kot1
Pani wyszła na herbatę, ale koty chętnie doradzą przy zakupach.

kot2 (2)
Uwaga! Monitoring 24 h.

pies1
Relaks niedzielny pod Burger Kingiem.

kot3
Ten to zawsze znajdzie ciepłe miejsce.


Część 2: Formy promocji i reklamy


Straciłeś głowę? Znajdziesz ją na Egipskim Bazarze.


Mówcie sobie co chcecie, ja mam głupie skojarzenia.


O reklamie tureckiej można by napisać epopeję. Tu kolejna odsłona: KANAPA z wbudowanym telewizorem promowana niebanalnie.


Hit roku 2009: reklama ubezpieczalni Anadolu Sigorta. Włamywacz jak żywy.

rekl1
Przyjrzyjcie się dokładnie. To pranie JEST prawdziwe.

ciek3
Dwie, trzy flagi, i z każdego da się zrobić Turka.

rekl3
Kolorowy słoń reklamujący kolorowe farby na jednej z bardziej luksusowych alei - Bağdat Caddesı.

Część 3: Duety damskie

ciek9
Laski w paski.

ciek5
Laski zwane "ninja".

Część 4: Lans

ciek91
Sklep z ciuchami Vakko na ulicy lansu Bağdat Caddesı.

ciek7
Biały wóz w dzielnicy lansu Bebek (Europa).

ciek6
Żółty wóz w dzielnicy lansu Bostanci (Azja).

ciek8
A to już w ogóle pomińmy milczeniem.

czwartek, 19 listopada 2009

STAMBULSKIE PRZYSMAKI

Dzisiaj kulinarnie mnie naszło. A to dlatego, że [tutaj towarzystwo zachodzące na bloga oddycha z ulgą i rozlegają się krótkie acz gromkie oklaski] znalazłam mieszkanie. Po wielkich bólach i bezensownych targach z właścicielami, po zejściu całej Alanyi pełnej pustych pięknych mieszkań wzdłuż i wszerz, po przekonaniu się, że większość tutejszych woli, żeby ich mieszkanie stało puste, niż żeby taniej wynająć porządnym ludziom...
Najciemniej jest pod latarnią. Wróciłam do niezłego mieszkania, które zajmowałam "z urzędu" latem, pracując. Czuję się więc jak w domu.
Po dwóch dniach sprzątania, prania zasłonek, odkurzania - co by było już naprawdę jak własne (żeby przełamać kolejny stereotyp: Król Pomarańczy ochoczo dzielił się ze mną obowiązkami), pora na jedzenie, jak w domu. Zamierzam zrobić pierogi.

Ale najpierw rzut oka na... stambulskie uliczne (i nie tylko) przysmaki. Turcja jest krajem, gdzie w miastach na każdym niemal roku znajduje się pan/pani ze straganikiem na kołach pełnym rozmaitych drobiazgów do zjedzenia lub do wypicia. Począwszy od zwykłego simita (obwarzanka) rozkrajanego i smarowanego chętnym czekoladą lub topionym serkiem, poprzez köfte (mięsne pulpeciki), albo rybki w różnych postaciach. Jeśli już występują hamburgery, to też w tureckiej wersji: buła z mięsem zatopionym w sosie pomidorowym, co w Stambule nazywa się "mokrym hamburgerem" (ıslak hamburger)...


Zaczynamy klasycznie: turkish viarga czyli pod to hasło wkładamy wszystko, co zawiera orzechy i jest słodkie, i sprzedajemy. Tutaj na tzw. Egipskim Bazarze (Mısır Çarşışı) - orzech włoski w figach.


Turşu - czyli wszelkiego rodzaju "kwasizny". A to kwaszony ogórek, a to marchewka, a to papryczka. Najlepiej wszystko zalane şalgamem - czyli przeokrutnie kwaśnym napojem ze sfermentowanej rzepy (?). Ponoć jest idealny na "dzień po" hucznej imprezie. Mimo kilku prób w przeciągu paru lat nadal nie jestem w stanie wypić całej szklanki.

Powyższy napój sprzedaje się na przystani Eminönü, czyli w zagłębiu balık ekmek - jest to słynna stambulska zakąska, składająca się ze świeżo złowionej i usmażonej ryby, owiniętej w listek sałaty i wpakowanej w kawał białego tureckiego chleba. Sprzedaż następuje taśmowo i hurtowo z takiej oto łódeczki:
jem10.5



jem9
A tu Skylar zapychająca się balık ekmekiem. Wbrew minie, smakowało.

jem4
Klasyczny zestaw dla tureckiego smakosza to balık-roka-rakı, czyli ryba, rukola i anyżówka. Tutaj, podczas pobytu na Wielkiej Wyspie (jednej z 4 tzw. Wysp Książęcych) sentyment opowiedział sie za spolszczoną wersją: z piwem.


A tu rakı na t-shircie.


Niby zwykła kebabiarnia, ale wnętrze robi wrażenie. Bo to w końcu zaadaptowana jedna z kamienic na ulicy Istiklal, w dzielnicy kiedyś zamieszkiwanej przez Greckich handlarzy zwanej Perą.

jem8
Najlepsze kasztany są oczywiście nad Bosforem.

jem12
Owoce suszone i kandyzowane, orzechy, mnogość i szaleństwo. Oj Turcy znają się na temacie.

jem3
Typowy turecki warzywniak. Na pierwszym planie niby-pomidor, hurma - smaku nie da się opisać, należy spróbować.

jem1
Biedronki, odmiana stambulska czekoladowa.

jem3 (2)
Jedna z niezastąpionych przekąsek "na szybko". Lahmacun, w środku ze słonym serem i szczypiorkiem, gorący aż parzy w palce. Do tego zimny ayran. I jak jest? Jest bosko.



Dzięki za uwagę. A teraz zmykam, bo zgłodniałam.
Smacznego, cokolwiek dzisiaj zjecie :)

niedziela, 15 listopada 2009

ZA CO LUBIMY AZJĘ

O ile europejska część Stambułu jest fajna i interesująca, o tyle części azjatyckiej jestem prawdziwą fanką. Dlaczego? Głównie z powodu Kadiköy (to taka niesamowita dzielnica, zaraz przy brzegu Bosforu, pełna krętych uliczek, knajpek, galerii i sklepików). Nieopodal znajduje się Moda i Bostancı - nieco artystycznie "zwichrzone" okolice, gdzie naprawdę jest co robić i oglądać. Spacerując po tych zaułkach miałam momentami paradoksalnie (skoro to Azja) wrażenie, że jestem w jakimś starym środkowo-europejskim mieście. Z tą różnicą, że jest tu bardziej... kolorowo, troche mniej porządnie, tak z fantazją ;)


Słoneczna niedziela w Bostancı. To taka lansiarska dzielnica, w której chciałoby się mieszkać.


Kot sprzedaje karmę dla gołębi, a pan herbatkę: Pod Meczetem Eminonü i obok wejścia na Egipski Bazar (Mısır Çarşışı)


Eminonü - tu można zobaczyć całą różnorodność Stambułu.


Dzielnica Moda. Strzel w balonik, może do Ciebie uśmiechnie się szczęście, hę?


Kot galeryjny w Kadikoy.


IMG_4620
Żaglóweczki ćwiczą w Bostanci.

IMG_4590
Rybkę?

IMG_4563
Zawsze uwielbiam ten widok: sznur taksówek i widok na meczet nieopodal Iskele (przystani) w Üsküdar.

IMG_4532
Zachód słońca w Modzie.

IMG_4516
Modne koty też w Modzie.

IMG_4310
Na dole sklep skarpetkowy (Çorap). U góry bielizna. Żeby nie było: taką bieliznę można też znaleźć w konserwatywnym markecie!

IMG_4293
Mebelki z drugiej ręki. Zawsze się zastanawiam, kiedy widzę towary przed sklepem: że oni się boją, że nikt im nie ukradnie. Bo MY się boimy. I NAM kradną, prawda?

IMG_4304
Moje ulubione zakątki: bazarek warzywny...

IMG_4288
...i rybki!

IMG_4560
A tu gratka. "Testosteron" na afiszach! Uwielbiamy polskie akcenty w Turcji :)


[Czytelnicy Drodzy, ciąg dalszy zdjęć ze Stambułu wkrótce. Kiedy - nie wiem, bo internet na razie jest dla mnie dobrem reglamentowanym (aktualnie sponsoruje go McDonald's) A potem już regularna i aktualna relacja z Alanyi, w której od 3 dni już jestem. I bawie się póki co w grę pod tytułem: Jak znaleźć mieszkanie w Alanyi, którego wynajem nie doprowadzi Cię do:
a) zamarznięcia
b) bankructwa
c) obcowania z DZIWNYMI właścicielami]