na poczatek kilka uwag, zanim przejde do sedna, czyli do krotkiego (zawsze tak pisze a potem wychodzi dlugi) spisu wrazen z pierwszego pobytu w Marrakeszu.
- jestem w Maroku juz 2 tygodnie, minely bardzo szybko, niedlugo polowa - jest OK
- zostalam juz oficjalnie SAMA - the one and only; lekki stresik jest, ale staram sie nad tym panowac i kolejny raz dociera do mnie, ze naprawde lubie ta prace
- jest niedziela, w biurze tylko ja, przyszlam zmarnowac troche czasu na komputerze, do biura doszlam brzegiem oceanu - naprawde nie mam nic przeciwko biurowej pracy w takich okolicznosciach przyrody ;)
a teraz juz Marrakesz. miasto warte opisania z wiadomych wzgledow - jest naprawde niesamowite. pelno w nim zabytkow, z roznych okresow historii Maroka, zreszta miasto to gralo dosc znaczna role w dziejach kraju (bylo jednym z tak zwanych miast cesarskich, stolica). ale nie chce i nie bede pisac o historii i zabytkach - to mozna sobie przeczytac w kazdym przewodniku. i nawet nie w tym rzecz, i nie na tym polega magia Marrakeszu. tylko na nieprawdopodobnym klimacie.
pomyslalam sobie juz wyjezdzajac stamtad, ze mozna to miasto albo od poczatku pokochac, zafascynowac sie nim, albo wprost przeciwnie - miec bardzo negatywne wrazenia. na pewno trudno pozostac obojetnym, bo Marrakesz nas "dotyka", jest bardzo blisko. nie ma zupelnie porownania z takim Paryzem, Berlinem - pieknymi, imponujacymi metropoliami co prawda, ale takimi, w ktorym ciagle czujemy sie turystami, obcymi. W Marrakeszu wystarczy odlaczyc sie od grupy, zeby kompletnie zanurzyc sie w cale to zycie. zgielk, zamieszanie, tlum na placu Djemma el Fna (to chyba jeden z najslynniejszych placow na swiecie). co prawda nadal bedziemy turystami i obcymi, ale - jak to ujac - latwo o tym zapomniec. tutaj wszystko jest bardzo blisko nas, ulice sa waskie, ludzi jest mnostwo, ktos biega, podchodzi, zaczepia, potraca, zagaduje. nie sposob przed tym uciec.
w ogole musze sie podzielic jednym spostrzezeniem pseudo - socjologicznym. zauwazylam, ze sam fakt, ze jest to Afryka, powoduje, ze turysci i podroznicy ubieraja sie wedle wzoru, jaki maja w glowie, zatytulowany: "Podroze po Afryce". len, sprane kolory, bojowki, postawa typu "obiezyswiat", plecak niedbale przewieszony przez ramie.
to wlasnie ewidentnie uderzylo mnie w Marrakeszu. a wszystko to moim zdaniem zasluga tego mitu Maroka i Marrakeszu, tego mitu kompletnej egzotyki, pustynia, slonce, spalone nosy, i tak dalej.
... odbieglam troche od tematu ;)
na placu Djemma el Fna jest po prostu wszystko. niestety bylam tam krotko i pewnie nie dane mi bedzie podczas tego pobytu w Maroku spedzic tam wiecej czasu (np. pokrecic sie od rana do nocy), a szkoda, bo ten plac ma rozne "twarze" w zaleznosci od pory dnia. rano jest spokojnie, sprzedawcy warzyw, owocow, fantazyjnie porozkladanych, kawiarenki, a im blizej wieczora, tym robi sie gwarniej, tloczniej, slychac muzyke - muzycy gnawa (maja czapki z chwoscikiem na koncu :) - kreca tymi chwoscikami az wpadaja w trans), zaklinacze wezy, ktos gra na jakichs bebnach, percepcja biednego turysty jest mowiac krotko wystawiona na ciezka probe - nie wiadomo gdzie spojrzec. wieczorami sa tez polykacze ognia, opowiadacze jakichs legend i niestworzonych historii.
inna sprawa to handlarze rozmaitymi dobrami. przy nastepnej wizycie musze koniecznie zlokalizowac dentyste marakeskiego, czyli pana, ktory sprzedaje zeby - widzialam zdjecie w przewodniku i kompletnie mnie oczarowalo ;)
niedaleko placu jest suk - czyli marokanski bazar. suk, hamam i meczet - to trzy najbardziej charakterystyczne elementy typowego starego miasta, czyli mediny. tu w Agadirze tez mamy medine, ale jest ona paradoksalnie nowa (zrekonstruowana przez zapalonego Wlocha, ktory po tragicznym trzesieniu ziemi postanowil odbudowac wiernie stara czesc miasta). natomiast medina w Marrakeszu - to jest dopiero Maroko. no i wlasnie suk - ogromny, taki w ktorym mozna sie zgubic dokumentnie. sa tam wszelcy mozliwi handlarze i rzemieslnicy - mieso, ceramika, srebro, drewno, owoce (pomozcie bo konczy sie inwencja) - po prostu wszystko czego mozna zapragnac.
suk jest kryty dachem, chodzi sie waskimi uliczkami, wchlaniajac specyficzne zapachy, wpadajac co chwila na wyladowane pakunkami osly, motorynki, skutery, albo samochody. ja wlasnie wpadlam na osla ;)
a inna bajka to marokanskie domy, w tradycyjnym stylu, czyli tzw. riady - niestety nie bylam jeszcze w takim, insallah bedzie okazja, sa w kazdym razie czyms nieprawdopodobnym. idea architektoniczna jest dla mnie kuszaca, az sama bym sobie w takim riadzie zamieszkala: w centrum miasta, ale otoczone wysokim murem (muzulmanski rozdzial prywatne - publiczne - zreszta stad to przykrywanie sie chustami przez kobiety: chodzi o nie-epatowanie tym, co prywatne, przed calym swiatem - wg mnie to calkiem rozsadne). a wiec mury. niepozorne. w srodku piekny, zdobiony mozaikami dom. na srodku dziedziniec - ogrod, czesto z fontanna, drzewkami. ogrod latem chlodzi (mury + cien i roslinnosc) a zima czy chlodnymi nocami - trzyma cieplo (grube mury).
kiedys sobie wybuduje taki riad... w Turcji ;)
i to by bylo na tyle opowiastek o Marrakeszu. niewiele tu faktow, glownie wrazenia, bo nie jestem zadnym marokanskim przewodnikiem, tylko udaje, ze cos wiem ;) prawde mowiac mam lekkiego (lekkiego? dobre sobie) stracha przed wycieczka, ktora sama poprowadze. nie jest to lekka rzecz.
no, ale z drugiej strony - da sie zrobic. oby.
zdjecia z Marrakeszu mam, przy nastepnej okazji wkleje na fotobloga, a poki co kilka fotek "nic konkretnego nie przedstawiajacych", tu mozna kliknac i obejrzec: KLIKNIJ.
Pozdrawiam wszystkich!
I wracam do hotelu - znow brzegiem oceanu, a co mi tam (powiedziala ze zlosliwa satysfakcja, dotarly bowiem do niej informacje o pogodzie w Polsce)... ;)
1 komentarz:
tego Marakeszu to Ci zazdroszczę... i brzeu oceanu... i pracy z dala od komputera... i odświeżania języka... i w sumie to się zdołowłam ;-) trzymaj się ciepło!
Prześlij komentarz