poniedziałek, 12 marca 2007

SJESTA

jest sjesta, godzina 14:05. zaczela sie punktualnie od 12.00
kiedy jest sjesta w biurze nie ma nikogo. poza Europejczykami (na to wychodzi, bo siedzi tylko Niemka i ja).

a ja jestem glodna.
wiec chyba jednak wyjde :)

siedze w biurze chociaz wlasciwie niewiele mam do roboty, ale wlasciwie to nie mam tez wiele do roboty poza biurem. dzisiaj mialam juz dyzury hotelowe, sprzedalam sporo wycieczek na ten tydzien, poszlo chyba dobrze. od soboty jestem juz oficjalnie w pracy, zrobilam transfery (nie moge sie pogodzic z tym, ze tu w Agadirze na lotnisko jedzie sie 30 minut. przyzwyczailam sie do tego, ze droga jest dluga - conajmniej godzine - i praktycznie nie bylam zmeczona, mimo ze byly to pozne godziny nocne).
nastepnego dnia byly spotkania informacyjne, mi (chyba) poszlo dobrze - to smieszne jak bardzo praca rezydenta jest podobna w roznych krajach. na infie mowi sie zawsze to samo :) i jest tak samo, rozni sie wszystko jedynie drobiazgami. urocza turystyka masowa. wciaz sama sie do siebie smieje (i chyba nigdy nie przestane, jak dlugo bede w tej branzy pracowac), jakim cudem robie to co robie, skoro generalnie sama nigdy nie wybralabym sie na wczasy z biurem i w ogole mam cala gore spostrzezen dotyczacych negatywnego wplywu turystyki masowej na swiat :)
takie "psucie" klimatu ktory jest w danym miejscu.
to wszystko ciag naczyn polaczonych. na przyklad: tubylcy (wszystko jedno, czy Turcja czy Maroko) uporczywie zaczepiaja kobiety, te bez towarzyszacych mezczyzn. nie jakos natarczywie, ale po prostu zaczepiaja: Czesc, piekna kobieto, jak sie masz. i tak dalej w tym rodzaju. patrza, przygladaja sie, taksuja. nie mozna na nikogo spojrzec, nawet omiesc obojetnym wzrokiem, bo od razu traktuje to jako "zaproszenie".
niedawno wybralam sie posiedziec chwile nad oceanem. przez te 40 minut zaczepilo mnie 4 obcych mezczyzn proponujac towarzystwo. nigdy nie zaczepiliby dziewczyny swojej narodowosci, a po mnie bylo widac, zem obca (mimo niezbyt rozneglizowanego stroju, to po prostu widac). ale obca - mozna. dlaczego? bo dziewczyny z Europy sa "lzejszych obyczajow" - przyjezdzaja, ubieraja sie odslaniajac te czesci ciala ktore powinny - wg tutejszej kultury - pozostac rzecza prywatna, zachowuja sie zupelnie inaczej, zaczepiaja mezczyzn, chodza samotnie po ulicach i dyskotekach. wobec tego stalo sie to naturalne, ze - mowiac wprost - Europejka zrobi wiecej niz Marokanka, i az sama do tego garnie ;)
dlatego najchetniej ja przykrylabym sie tutaj w calosci (wlosy tez). nie dlatego, ze mam jakies zapedy muzulmanskie. ale dlatego, ze chcialabym sie wtopic w tutejsza kulture i obyczajowosc, bo przeciez jestem gosciem. nie chce byc intruzem, ktory przyjezdza i przestawia wszystko do gory nogami. to nie dla mnie.

no. to sie rozpisalam. :) a to dopiero poczatek mojego ulubionego tematu pod tytulem: Turystyka a kraje w ktorych religia dominujaca jest islam ;) koniec, juz nie ma nudzenia.

wracam do konkretow, bo wiem, ze to zawsze najciekawsze. praktyka, praktyka.

jestem glodna. to niech bedzie o jedzeniu...

pelno pysznego francuskiego pieczywa (pyszne bagietki). jest tez marokanskie (okragly jakby placek, przypomina mi ramadanowy chleb turecki, ale mniejszy). slodyczy marokanskich jeszcze nie probowalam, za to z radoscia zanotowalam obecnosc w sklepach ciasteczek tureckiej firmy Ulker, ktore sa prawdziwym skarbem Turcji :)

oczywiscie moc owocow i warzyw. a na suku (targu) pilam wyciskany sok z mango, truskawek, pomaranczy i awokado - takich sokow i kompozycji jest sporo.

jesli chodzi o tradycyjna kuchnie marokanska (czy berberyjska), to jest zaskakujaco lekka. najslynniejsze dania to kuskus i tajin. kuskus - znana i u nas drobna kaszka z warzywami. tajin to kurczak z warzywami podawany w specjalnym stozkowanym naczyniu. smaczny, ale kto mnie zna, ten wie, ze raz mi wystarczy (jestem jaroszka).
bylam tez w porcie w Agadirze (najwiekszy na swiecie port sardynkowy) - na rybce. sola z grilla.
wszystko to jest bardzo dobre, ale jak mi brakuje tej ogromnej ilosci przystawek z warzyw, ktore podaje sie w Turcji.

jako desery po obiedzie - podaje sie owoce, a nie ciasta. pomarancze w plasterkach posypane cynamonem - wpadlibyscie na to? banalnie proste, a bardzo smaczne :) zaspokaja apetyt na slodkosci.

do picia - marokanskie wino z Meknes. albo po posilku: slynna herbata mietowa zwana marokanska whisky - podawana w malych szklaneczkach z grubego szkla, bardzo slodka, czasami z lisciem miety w srodku.
a kawa - mleko+kawa i na wierzchu smakowita pianka - tez bardzo smaczna.


uff.
to by bylo na tyle.
teraz juz musze zejsc na dol i cos kupic :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

mmm, te wszystkie smakołyki brzmią tak zachęcająco, aż żal, że nie można spróbować :)
no, może na te pomarańcze z cynamonem się kiedyś skuszę ;)

Anonimowy pisze...

witam,ja rowniez jestem zafascynowa Turcją i w tym roku planuje wypad na własną rekę jeśli, byłabym bardzo wdzięczna za udzielenie mi blizsych informacji,
mój email: iwwonka1@hotmail.com,
pozdrawiam