czwartek, 29 maja 2008

TURCY W ŚWIECIE BIUROWYCH OBOWIĄZKÓW

Zapowiadałam jakiś czas temu, że napiszę o tureckich mediach, ale temat ten niezmiernie mnie fascynuje. Sama myśl o tym, że mam napisać o tureckich mediach, szczególnie reklamach, sprawia mi taką frajdę, że nie chcę tak szybko jej kończyć :) Wiadomo, oczekiwanie jest zawsze najprzyjemniejsze, dlatego dzisiaj będzie o czymś innym (co też, jak się okaże niżej, jest całkiem miłe).
Czyli o pracy w tureckim stylu.

Piszę o tym dlatego, że obecnie, jak wcześniej wspominałam, siedzę papierami zasypana w tureckim biurze, przygotowując sezon. Od rana, do popołudnia, nawet wieczora. Gdyby to było polskie biuro, byłabym załamana. Rezydenci i piloci (a więc ja, na 100%) należą do osób, których siedzenie w jednym miejscu codziennie określoną ilość godzin wykańcza psychicznie-i-fizycznie, a rutyna budzi myśli samobójcze. Jesteśmy jak przysłowiowe niebieskie ptaki, fruwające tu i tam, i znajdujące w tym fruwaniu prawdziwą przyjemność i pasję.

Tymczasem, rok temu, od kiedy moja praca zaczęła się wiązać nie tylko z pilotowaniem i rezydowaniem, ale także biurowymi obowiązkami, kompletnie zmieniłam zdanie. No, ale cóż - tutaj, w takich warunkach, naprawdę można to polubić.
A jakie to warunki? Już spieszę wyjaśniać...

1. Pogoda - to oczywiste. W ciepłym klimacie biurowy chłód jest zbawieniem, a nie męką.

2. Balkony, kanapy, przestrzeń ogólnodostępna - biuro musi posiadać miejsce, gdzie będą się spotykać wszyscy pracownicy w godzinach jak najbardziej różnych. Często jest to kuchnia (o tym w następnym punkcie), często balkon, gdzie można bezkarnie wypalić papierosa i pogadać. A jak wiadomo gadać Turcy i Turczynki wprost uwielbiają, więc rozmowy często ciągną się długo (jeden temat można omawiać na wiele sposobów i przy przyjściu każdej nowej osoby jest jej referowany). Jest to też miejsce nieszkodliwych flirtów i zaczepek, dzięki temu pracownicy biurowi integrują się ze sobą ;)

3. Kuchnia - jest sercem biura. Co ciekawe, tutaj nie robi się sobie samemu jedzenia na kuchennym sprzęcie, jak to w Polsce często bywa. Wspólne jedzenie jest w Turcji jednym z najukochańszych skarbów; ciężko spotkać kogoś z kanapkami zrobionymi w domu czy zupką z kubka. Obiad, zamawiany z zewnątrz, jest bardzo "turecki" (ryż/makaron, do tego kofte, czyli pulpeciki, fasola w sosie pomidorowym, jogurt, sałatka z ogórka i pomidora, i duża ilość chleba - to wszystko składniki, z których większość powtarza się codziennie).
W kuchni pracuje specjalna pani, która zajmuje się przygotowywaniem herbatek, kawek i soczków i roznoszeniem po pomieszczeniach biurowych na zamówienie.
Ponieważ w kuchni na ogół nie ma dużo miejsca, pracownicy zgadują się na wspólne 2-3 osobowe wyjścia na obiad, co ma też, oczywiście, aspekt towarzyski.

4. A propos zgadywania się - w Polsce pracownicy biurowi używają komunikatora gadu-gadu, chyba że jest zablokowany przez biurowego informatyka, wtedy pozostaje komunikacja poprzez firmowy e-mail. W Turcji nikt nie bawi się w blokowanie - przecież MSN (najpopularniejszy tu komunikator) moze pomóc w pracy, prawda? A, że przy okazji służy do nie-do-końca firmowych rozmów, to drobny szczegół...

5. Styl pracy jest prawdziwie południowy, czyli pełen luzu. Nie widziałam, żeby ktokolwiek poza recepcjonistami przychodził i wychodził punktualnie. Każdy ma swoje tempo i swój rozkład, który jest kompletnie nieprzewidywalny :)
Szukam księgowego. Gdzie księgowy? Wyszedł. Kiedy będzie? Za dwadzieścia minut. OK. Rozsądnie biorąc poprawkę na tureckie wyczucie czasu wracam do poszukiwań po godzinie. Gdzie księgowy? Nadal go nie ma. Ale pewnie zaraz przyjdzie. I tak kilka razy... Pod koniec dnia stwierdzam, że moja sprawa nie jest właściwie tak ważna - zrobię to jutro :) Nie ma przecież pośpiechu.
Bywa to oczywiście denerwujące, ponieważ jestem Polką i moi klienci (turyści) też są Polakami; nie mam więc zamiaru im tłumaczyć naszego kolejnego spóźnienia tym, że nie mogłam znaleźć firmowego kierowcy, bo palił papierosa i zagadał się w kuchni - obawiam się, że nie zrozumieliby :) Tak samo z brakującym tonerem do drukarki czy papierem, albo nie przybitą do ściany od 3 tygodni tablicą korkową. Kiedy to zrobicie? Zrobimy niedługo, dziś nie, bo jest dużo pracy. OK, to jutro? Tak, jutro. - i tak codziennie, do momentu, gdy potrzeba coś na "już" (nie według mnie, tylko kiedy oni uznają, że moja sprawa jest faktycznie nagląca). Wtedy wszystko załatwia się w 5 sekund.

6. Prawdziwą rozkoszą są w biurze rozmaite święta i okazje, na przykład urodziny. Dzieje się to spontanicznie, bez sztucznego (co znam z Polski) reżyserowania i "wygospodarowywania czasu" na poczęstunek z tortem. Tutaj po prostu ktoś leci do zaprzyjaźnionej patisserie, kupuje ciastka czy oblany słodkim i kalorycznym kremem tort, i zwołuje wszystkich na imprezkę. Od kierowcy, po najwyższego szefa, wszyscy na równi uczestniczą w celebrowaniu, rozsiadając się na kanapach i wypijając jeszcze więcej herbatek. Gdy pojawi się w pracy nowa dziewczyna, często aby "wkupić się w łaski" i "zintegrować" przynosi własnoręcznie zrobioną przez siebie pyszność, na przykład börek (podobne do francuskiego ciasto z np. słonym serem i szczypiorkiem albo mięsem w środku) Na marginesie, nie widziałam, aby ktoś kupował sobie cokolwiek do jedzenia w samotności. Turcy uwielbiają się dzielić jedzeniem, a spróbuj im odmówić! :)

Sześć powyższych punktów wyjaśnia chyba wszystko. To, że codziennie przychodzę do biura obojętnie o której godzinie (gdyby mieli coś pilnego to na pewno zadzwonią). To, że mimo całodziennej pracy, gros spraw nadal jest nie załatwione, i czeka na "ostatnią chwilę", bo wtedy zrobi się ekspresowo. To, że po przyjściu do biura najpierw spędzam jakieś pół godziny na pogaduchach "co tam słychać", piciu herbatki a dopiero potem przejściu do mojego biurka. To, że na moich kolanach codziennie siedzi taki oto ancymon,

bo wlazł był sobie przez okno i mu się spodobało.

Z prawdziwym niepokojem myślę o dniu, kiedy natężenie wycieczek, spotkań w hotelach i transferów na lotnisko będzie tak duże, że będę tu bywać jedynie okazjonalnie. A propos, przypomina mi się biuro w Maroku - było podobnie, tylko jeszcze dodajmy dwu-trzygodzinną sjestę, podczas której cała firma zamierała. Wszyscy Marokańczycy udawali się na obiad, do miasta, a "biedni" Europejczycy nie posiadający tego nawyku zostawali przy swoich biurkach klepiąc w komputery w ciszy...

Cóż, jeśli praca biurowa to tylko w krajach południowych :)

ps. jakby na potwierdzenie całej notki wczoraj wydarzyły się dwie rzeczy: siostra-kogoś-tam-z-firmy przyprowadziła na chwilę dziecko do popilnowania. Cała załoga oczywiście podzieliła opiekę między sobą; najpierw recepcjonista, tzw. dział operacji, a nawet sam szef. Bo w Turcji poza innymi świętościami, dzieci są świętością najwyższą i kompletnie rozsypują każdy "ustalony" porządek, wszyscy bowiem rzucają się aby je ucałować, wyściskać i z nimi pogadać. A potem Gulşen, czyli pani od kuchni, zapytała czy już skończyłam pracę w biurze na dziś, bo ona farbuje sobie włosy i chciałaby zaraz w mojej łazience spłukiwać farbę. SPŁUKIWAĆ FARBĘ. W pracy. Piękne.
Wszyscy czują się tu swobodnie, może na nasze normy zbyt swobodnie, ale trudno się dziwić, jeśli pracują w sezonie po 12-14 godzin. Integracja następuje samoczynnie, a nie na wyreżyserowanych wieczorko-wyjazdach zorganizowanych przez profesjonalne firmy zewnętrzne. A poza tym Turcy to ciepli ludzie. Zupełnie inna bajka.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

tylko kota pozazdrościć :)

Anonimowy pisze...

moze przy okazji wyleczy kolano? Pozdrawiam.ma.

なな pisze...

ech jestem w necie w mahmutlarskiej cafe, fajnie cieplo:) wlasnıe jutro jedzıemy do Pamukkale a w pıatek do Kapadocjı... cıesze sıe ze tutaj jestem mımo spalonych plecow :)

Anonimowy pisze...

No kurczę i aż żal serce ściska...Chce się wracać!