niedziela, 9 września 2012

DIŞARI CİKİYOZ czyli o życiu nocnym w Alanyi

Uświadomiłam sobie, że jeszcze chyba nigdy (lub prawie nigdy) nie było na blogu o dyskotekach, imprezowniach i ogólnie rzecz ujmując nocnym życiu Alanyi. A przecież Alanya z niego słynie! Tak jakby w moim życiu nie istniało nic poza pracą i pracą. I to prawda: nie istnieje (na pewno nie w sezonie), więc nigdy nie wpadłam na pomysł, aby coś o tym napisać.
Naprawiam więc to haniebne zaniedbanie, gdyż minionej wrześniowej nocy ubrałam się w moją piękną bluzkę z cekinami, i ruszyłam z koleżanką na miasto. Po dość długiej przerwie w tak zwanym wychodzeniu "out" na otaczający mnie świat patrzyłam świeżym, trzeźwym (!) okiem.

W ramach wstępu (bo notka pewnie rozwinie się w niezłe narzekanie i krytykę) na moją obronę mogę powiedzieć, że:
- bardzo lubię imprezy taneczne (kiedyś trenowałam nawet taniec)
- lubię się bawić do muzyki, śpiewać, szaleć
- lubię życie nocne, wychodzenie na miasto ze znajomymi - od czasu do czasu
- miałam taki etap w życiu w Alanyi, że chodziłam na dyskoteki niemal codziennie. Z koleżankami, albo w grupie mieszanej (w tym Król Pomarańczy) bawiliśmy się pysznie w ulubionych klubach niemal do rana, wygłupiając się i niekoniecznie konsumując dużo procentów (nie łączę jakoś jednego z drugim).
- jestem rockową duszą "od zawsze" - jednak bary z muzyką na żywo to moje najbardziej naturalne środowisko do nocnego życia
- jestem po trzydziestce (i pewnie to jeden z najważniejszych punktów).

Jak wygląda zatem nocna mapa imprezowni alanijskich okiem Skylar?

Wybierać możemy głównie pomiędzy: dyskotekami, czyli w języku polskim klubami nocnymi (bo tym są w istocie), oraz restauracjami z miejscem do tańczenia, gdzie w zależności od pory je się, potem pije się, a potem tańcuje na stole. Większość z tych miejsc jest ulokowana w alanijskim porcie, choć oczywiście można sporo barów zaobserwować w rozmaitych okolicznych dzielnicach. One jednak służą głównie jako starterki i szybko się wyludniają; o tym niżej.

Są też bary z muzyką na żywo, gdzie można zjeść całkiem przyzwoitą kolację a potem bawić się wraz z zespołem przygrywającym standardy popu i rocka zarówno tureckiego i polskiego. Jest ich dosłownie kilka w Alanyi, a te najlepsze - zawsze zapełnione.

Zazwyczaj zabawa w dyskotekach lub na tych parkietach do tańczenia rozpoczyna się po północy; wcześniej wesołe towarzystwo korzysta jeszcze z uroków systemu all inclusive, który większość hoteli ma do 23.00. Dyskoteki więc świecą pustkami. Inna opcja to po prostu tzw. starterek; ludzie udają się na kolację do jednej z restauracji, przygotowując żołądek do dalszej zabawy, albo posiadują sobie miło w dzielnicy nieopodal swojego hotelu. Dopiero w okolicach godziny wpół do pierwszej następuje decyzja: idziemy spać / idziemy na dyskotekę, i jeśli wybrano bramkę numer dwa, towarzystwo spokojnym delikatnie zataczającym się krokiem płynie w kierunku portu.

A im bliżej portu - tym większy ścisk. Schodząc uliczkami w dół widać nieustającą rzekę ludzi wystrojoną, opaloną i wypachnioną. Wiek - bez limitu, zarówno w dolnej jak i górnej granicy. Wszyscy chcą się bawić! I nie próbujcie im nawet tego wyperswadować.

Wstępy do większości klubów są bezpłatne (czasami kasuje się jedynie opłatę od... samotnych Turków płci męskiej, aby zmniejszych ich ilość w dyskotekach). Mamy do wyboru szereg miejsc o wakacyjnych-lansiarskich nazwach, jak Havana Club, Hollywood, Belmann, James Dean czy Robin Hood. Najlepsze jest Latino, w którym w ogóle nie ma nic latynoskiego (poza nazwą). Kluby są wystrojone podobnie: dużo taniego błysku, miękkie kanapy, barowe stoliki i rury oraz podesty - dużo rur oraz podestów, tak 'just in case'. Sztuczne palmy, sztuczne maszyny do robienia a) wiatru b) deszczu c) bałaganu (wyrzucanie jakichś papierowych drobinek). Zazwyczaj kilka pięter, pośrodku bar, gdzieś z boku zawsze zatłoczone toalety, gdzie w lustrach przeglądają się 18-letnie wyglądające na 30-letnie Skandynawki, Niemki, Rosjanki i Polki. Dużo frywolności, dużo jednoznaczności, zarówno w wystroju, zachowaniu personelu, jak i nazwach drinków.
No i na samej górze bardzo lubiany przez niektórych Vip Room, gdzie można się zapaść w jeszcze bardziej miękkich kanapach (obowiązkowo w kolorze białym), oraz zamówić sobie Jacka Danielsa w butelce z przekąskami gratis, całą Alanyę mając u stóp. A propos napojów: zazwyczaj typowy turysta zamawia na pierwszą wizytę w dyskotece drink zwany Long Island Ice Tea, bo jest w akceptowalnej cenie i największej szklanicy. Wygląda fajnie ze słomkami, a tak naprawdę to mieszanka coli i wszystkich możliwych alkoholi w barze - ból głowy i/lub żołądka gwarantowany.

Bawiąc się czynimy mimowolnie rozmaite obserwacje socjologiczne. Młode dziewczyny wskakują na bary, machają nóżkami i dają sobie robić zdjęcia z dołu. Inne dziewczyny wskakują na podest i zaczynają wyginać się prowokująco. Ba, minionej nocy widziałam, że chcąc zwrócić na siebie uwagę zrzucają z siebie rozmaite części garderoby (tak, właśnie, i nie pytajcie mnie więcej! Chcę o tym zapomnieć!). Prawdopodobnie niesamowicie się takim aktem wyzwalają, po całym roku pracowitego studiowania w Skandynawii wreszcie mogą zapomnieć o szarej codzienności w Europie i stracić nad sobą kontrolę... My wszyscy obserwujemy je speszeni (lub przykrywający speszenie śmiechem i kręceniem filmiku komórką).
W klubach nocnych panuje nieustanne rykowisko. Pary ledwo co poznane zachowują się, jakby spędziły ze sobą całe lata, grupki dziewcząt szybko mieszają się z grupkami chłopców, przychodzą też typowe zakochane pary wakacyjne, które - wydawałoby się - chcą się w dyskotece schronić przed całym światem, i robią sobie pamiątkowe zdjęcia komórką wciśnięci w jakieś 30 cm kwadratowych pomiędzy barierką a stolikiem. No i są też mężczyźni. Pojedynczy, podwójni, potrójni. Wszyscy nieustannie skanują otoczenie niby to pijąc drinka. Wyżelowani, wyszykowani, nie przypominają siebie, ale za to przypominają dziesiątki innych, tak samo wyżelowanych i wyszykowanych. Przechodzą koło dziewczyn niby to dotykając je przypadkiem, mamrocząc "Hello", i mając nadzieję, że będzie to początkiem gorącego romansu na publicznej plaży. W niektórych dyskotekach jest też coś, co nazywam şöför bölümü, czyli częścią dla kierowców. Panowie w koszulach, z brzuszkami i sygnetami siedzą, piją colę, i obserwują. Obserwują i obserwują, a wzrok ich aż kapie od żądzy. A potem wracają pewnie do swoich żon tureckich (które już mają dość tej nocnej pracy kierowcy).

Muzyka w większości klubów jest identyczna. Zazwyczaj to około 15-20 tanecznych piosenek które aktualnie grane są wszędzie: w hotelu przy basenie, w restauracji, na płycie DVD z raftingu, jeep safari i quadów. Dzięki temu wszyscy te utwory znają i kochają, i wieczorem nie mają nic przeciwko bawienia się przy nich kolejny raz. Przynajmniej utkwią nam w głowie jako wspomnienie wakacji, i będzie można je podłożyć pod pokaz zdjęć z urlopu.
Czasami w niektórych klubach puszczane są tzw. sety didżejskie, no i bywa wtedy ciekawiej, albo po prostu wiązanka hitów tureckich, co zawsze powoduje dziki entuzjazm (i słusznie). Z racji ścisku i braku miejsca i tak ciężko tańczyć inaczej niż poza podrygiwaniem, ale za to fajnie się człowiek czuje niż przy "łup, łup".

Jest jeden, jedyny klub, gdzie muzykę grają z innej beczki, a mianowicie rockowy "The Doors", choć przyznam szczerze, tam też się zepsuli i puszczają wciąż to samo.

Czego brakuje? Większej różnorodności. Muzyki oryginalnej, starszej, albo z innych krajów niż Norwegia i USA. W Alanyi wszystko się kopiuje - i niestety widać to także w temacie nocnej zabawy.
Takie rytmy łączące pokolenia i inne gusta zdarzają się w tych "starterkach", czyli w miejscach, gdzie nie ma typowej sceny do tańca, a są raczej stoliki, wokół których robi się wężyki - albo na które się wskakuje. Moim ulubionym klubem tego typu jest miejsce o nazwie Queen's Garden, gdzie zawsze jest tak samo - i to jest piękne. Na wielkim placu rozstawione stoliki, na fotelach bujające się 20-latki, 30-latki i 40-latki, a nawet i starsi! Wszyscy z niebiańskim zadowoleniem wymalowanym na twarzy, bo grają i Toma Jonesa, i Bon Joviego, i Britney, i jakieś skandynawskie hiciory, i Lambadę, i Tarkana. Nawet jeśli wyżelowani kelnerzy wskakują na bar i niczym Chippendales kręcą pupami, to jest to wszystko w takiej żartobliwej, lekkiej konwencji. Często też robią manewr z gaszeniem świateł - rozdając w międzyczasie wszystkim gościom zimne ognie. A potem cała sala śpiewa z nami machając tymi ogniami w dłoniach - i to jest piękne ;)

A kluby z muzyką turecką? I jeszcze więcej - na żywo? Ich jest niewiele, ledwo kilka, w takiej uliczce równolegle biegnącej nad portową promenadą. Pochowane i przygłuszone przez dyskoteki na dole, nie zawsze łatwe do odkrycia. Ale warto tam czasem wpaść i zobaczyć jak się bawią Turcy obu płci, a może i dołączyć do nich. Na pewno też będzie mniejszy tłok... choć nie zawsze - miejsce zwane "Cello" zawsze pełne.

Całonocne szaleństwa jak już się zaczęły o tej pierwszej w nocy, to po trzeciej wygasają. Ile w końcu można tańczyć na barze bez biustonosza? Ile można to oglądać? Pora wracać. Na spacerujące do hoteli dziewczyny czyhają Turcy z komentarzami po turecku (myśląc, że nic nie rozumieją i nie odpowiedzą) oraz taksówkarze. Wsiadamy i jedziemy - za pięć minut jesteśmy już we własnym łóżeczku, a w głowie wiruje od decybeli i obrazów.
Następnym razem wypiję zimne piwo we własnym domu.

A na koniec kilka porad:
- Dziewczyny, jeśli zakładacie bluzkę z cekinami to lepiej nie spacerujcie po mieście same, chyba że pragniecie zaczepek ;)
- Na dyskoteki lepiej wybierać się w dużej grupie, najlepiej mieszanej (dziewczyny + chłopacy).
- Dziewczyny w 2-3 osobowych grupach najlepiej niech nie zapoznają się z chłopcami na dyskotekach. Turecki dystans dla Waszego komfortu psychicznego wskazany. Po prostu traktujcie ich jak powietrze.

IMG_6604
Queen's Garden

IMG_6053

IMG_6052

IMG_5997

IMG_5992

IMG_5978

IMG_5950

IMG_6618
Havana

IMG_6660

IMG_6671
Hi baby!

IMG_6672

IMG_6680

IMG_6686
Powrót do domu. Alanya by night.

3 komentarze:

Blondpower w drodze pisze...

Oj prawda, prawda :) ale czego innego wymaga się od knajp na urlopie, kiedy człowiek chce sobie odbić cały rok, a czego innego w mieście, w którym mieszkamy i na każdym kroku spotykamy kogoś znajomego. Mnie 'alanyjska' gorączka sobotniej nocy urzekła, być może zupełnym kontrastem do Konyi, w której wtedy żyłam. Ale rzeczywiście, na stałe musi być to męczące.

Życie na rezydenturze pisze...

Pięknie napisane, przede wszystkim o tych dziewczynach tańczących na barze, proszę jeszcze zaznaczyć, żeby nie rozmawiać z barmanami, bo to oni robią te zdjęcia od dołu.

Fotograsia pisze...

Świetnie napisane.Szkoda, że nie wpadłam na Twojego bloga przed moją pierwszą wizytą w Turcji.