wtorek, 31 maja 2011

JAK SIE PRACUJE PO DRUGIEJ STRONIE

Pisanie na blogu wymaga niebywałej samodyscypliny. Sama się zastanawiam, jak to się stało, że regularnie piszę tutaj od tylu już lat; w codziennym życiu mam z tym bowiem problem. Jestem trochę roztargniona, trochę nieobecna, często o czymś zapominam, mimo że wszystko notuję w kalendarzyku i na karteczkach. Ilekroć próbowałam przestrzegać jakiejś diety, nie udawało się - po prostu nie potrafię! Pracuję zrywami; czasami leniuchuję oddając się 'keyif' czyli przyjemności życia; a potem nagle ruszam do roboty, i wtedy nic ani nikt nie potrafi mnie zatrzymać.
W tym kontekście blog i cotygodniowe regularnie publikowane notki to jedyna stała rzecz w moim życiu :) Kiedy nie starcza czasu albo siły aby w tygodniu coś napisać, robię się nerwowa i niespokojna, no bo jak to - tydzień bez nowej notki to tydzień stracony - nie tylko dla wiernych Czytelników :)

Przyszła więc pora na nową notkę. Od czasu poprzedniej, jak zapowiadałam, nieco się "ogarnęłam". Formalności załatwione, w biurze posprzątane, w domu też, wszyscy turyści na wycieczkach oporządzeni i zadowoleni :)
Przydałoby się jeszcze iść na plażę nabrać trochę kolorku, bo tak jak i co roku stanowię antyreklamę proponowanych przeze mnie wycieczek. Ostatnio pewna przemiła gruzińska rodzina całkiem poważnie pytała mnie:
- Jak się pani udaje zachować taki piękny jasny kolor skóry tutaj mieszkając?
- Cóż - odpadłam - po prostu nie wychodzę z pracy przed 23.00.

Sprawdza się stare porzekadło, którym raczył nas pierwszy turecki szef: "Dobry rezydent do blady rezydent". Okazuje się że dotyczy nie tylko rezydentów, ale także tych, co pracują po drugiej stronie "barykady".
Spytacie, o co chodzi z tą barykadą... No cóż, odkąd rzuciłam rezydowanie żartuję, że przeszłam na alanijską "ciemną stronę mocy". Dla normalnego turysty czy podróżnika są to zagadnienia cokolwiek tajemnicze. Wydaje się, że robię wciąż to samo - nadal pracuję z turystami, nadal większość z nich jest z Polski, czasami tak jak i w poprzednich latach jeżdżę na wycieczki. Nie ma różnicy, wręcz wydaje się godne pochwały, że pracuję teraz na własny rachunek, i że mimo rozmaitych przeszkód chce się nam brnąć w turecką biurokrację, załatwiać pozwolenia i robić w Alanyi coś oryginalnego. Tym bardziej, że przecież praca rezydenta odbierana jest często negatywnie, jako "naciąganie" turystów na koszmarnie drogie wycieczki, czy jako "nieustanne wakacje" (o tym pisałam wiele razy, więc powtarzać się nie będę).


Natomiast dla osób zamieszanych w turystyczny światek wiadomość, że wraz z chłopakiem i jego młodszym bratem otworzyłam lokalne biuro podróży brzmi cokolwiek dziwnie. Dla tak zwanej "alanijskiej branży" znalazłam się poziom niżej. Biura lokalne nazywa się tutaj biurami "ulicznymi", co samo w sobie jest już określeniem pejoratywnym. Niniejszym "kradniemy" więc turystów zagranicznym (np. polskim) biurom podróży, oferujemy im wycieczki za połowę ceny, mamiąc i czarując. Przyjęło się bowiem myśleć (zresztą tak na ogół jest), że biura lokalne nie mają licencji, nie mówiąc już o ubezpieczeniu - o tym przecież trąbi każdy rezydent na spotkaniu informacyjnym.
Ba, skalę paranoi idealnie obrazuje fakt, że niektórzy starzy znajomi nie za bardzo mogą się teraz ze mną spotykać - niech ktoś zobaczyłby razem rezydentkę "przyzwoitego" biura wraz z przedstawicielką "ulicy". Skandal murowany, już nie mówiąc o naganie w miejscu pracy!
Podobnie w wielu hotelach patrzy się na nas podejrzliwie; ah, spróbowałabym tylko przekroczyć szklane drzwi hotelowej recepcji! W niektórych miejsach stałam się persona non grata.

Oczywiście nie można się temu absurdowi poddawać. W końcu pracujemy i to nie lekko, i cała reszta nie powinna nas obchodzić. A jednak... chcąc nie chcąc za każdym razem jest się tutaj albo po jednej, albo po drugiej stronie barykady.

A jak jest naprawdę? To znaczy - jaka jest faktyczna różnica pomiędzy tym, co oferuje rezydent a biuro tak zwane "uliczne"?
Dopóki pracowałam jako rezydentka byłam bardzo "cięta" na biura lokalne. Zresztą to nie dziwne. Każdy musi pracować i zarabiać pieniądze, a kiedy okazuje się, że konkurencja znów "podebrała" mi turystów tylko i wyłącznie z powodu niskiej ceny, trudno opanować rozżalenie. Turyści przychodzili na dyżury hotelowe i dowiadywali się ode mnie wszystkiego na temat wycieczek, chwaląc: "bo pani taka sympatyczna i zorientowana". A zakupy robili u konkurencji.
Nie chciałam zniżać się do poziomu niektórych pracowników biur podróży i wciskać swoim turystom tzw. bajerów, że biura lokalne nie są ubezpieczone, albo że na wycieczki jeżdżą autobusami typu "ogór" bez klimatyzacji. Ubezpieczenie turystyczne obowiązuje niezależnie od tego, gdzie i z kim się Turcję zwiedza, dlatego warto przeczytać jego warunki przed wyjazdem by spać spokojnie. Autobusy? Wielokrotnie przekonałam się, że autobus to loteria, albo że konkurencyjne biura korzystają z usług tej samej firmy przewozowej. Standard hoteli, restauracji na wycieczkach też na ogół okazywał się być zbliżony. Ilość chcianych lub niechcianych "postojów w sklepach" również często jest podobna.
Jedyne, co mnie samą nastawiało najbardziej negatywnie, to fatalne podejście do klienta w biurach lokalnych. Przykłady można było mnożyć; nieraz po nieudanych wycieczkach przychodzili do mnie turyści żaląc się na to, jak ich potraktowano. Zapomniano zabrać na wycieczkę, spóźniono się godzinę na zbiórkę, nie oddano pieniędzy, nie odebrano telefonu. Na wycieczce sprzedanej jako "wszystko w cenie" okazywało się, że w cenie jest tylko dojazd autobusem i lakonicznych kilka zdań po polsko-rosyjsku wypowiedzianych z trudem lecz niezachwianą pewnością siebie przez pseudo przewodnika (zapewne bez licencji). Na miejscu trzeba było dokupić bilet wstępu (w Turcji nie są to małe koszty), posiłki i napoje.
Kalkulując wszystkie wydatki turysta dochodził do wniosku, że cała zabawa wyszła go tak samo lub nawet drożej, niż wycieczka kupiona u rezydenta. A ile przy okazji nerwów: czy przyjedzie, jak to jest z tym ubezpieczeniem (może jednak to prawda?), a gdy się nie spodobało: do kogo właściwie składać reklamacje?
Niektóre tureckie biura pracują wedle modelu: bierz forsę i w nogi. Wykorzystują naiwność turystów, a po całym sezonie umywają ręce, zwijają interes i znikają z pola widzenia. Oby tylko zarobić.

Po przejściu na "ciemną stronę" przekonuję się, że nadal pozostałam w opozycji! Wycieczki z mojego biura, mimo że tańsze niż te u rezydenta, są nadal droższe niż w jakimś biurze "za rogiem". Tam sprzedaje się po to, żeby tylko "zgarnąć" od turysty pieniądze. Należności kontrahentom i czynsz zapłaci się w nieokreślonej przyszłości. Kiedy ja wymieniam szczegółowo turystom co jest wliczone w cenę, a co płatne dodatkowo, i na jakiś wycieczkach jest polski pilot, a na jakich "wielojęzyczna" obsługa, konkurencja "zza rogu" obiecuje, że każda wycieczka to all inclusive po polsku. Niestety - niektórzy dadzą się na to łapać...

Teraz jednak wiem już jak wygląda mechanizm. Główna różnica w cenie pomiędzy biurami lokalnymi a dużymi biurami podróży to, szanowni turyści, po prostu brak dodatkowych pośredników. To tak (w ogromnym uproszczeniu), jakby zamiast kupować w polskich sklepach ubrania zagranicznych marek, kupić podobne ubrania ale polskiej firmy. Przy czym z ubraniami sprawa jest o tyle prosta, że można zawczasu przymierzyć, obejrzeć, podejrzliwie wymacać materiał. Wycieczki to "usługi" - towar, którego nie można dotknąć. Sprzedajemy wrażenia, wspomnienia, przygody i szczyptę wiedzy. A tego nie da się zmierzyć, zważyć i porównać. Większość z Was pracowicie zbiera na upragniony urlop raz do roku, i nie chce wtedy ryzykować - lepiej dopłacić i spodziewać się "świętego spokoju". Inni, z ograniczonym budżetem lub większą skłonnością do ryzyka, wolą poszukać na własną rękę. Aby było taniej, aby dało się więcej zobaczyć i do większej ilości miejsc pojechać.

Nie warto całego wycieczkowego tematu rozpatrywać jako opozycji. Mamy wolny rynek. Każdy turysta ma swoje racje, a każde biuro podróży swoje. Nie uważam też, że oczernianie konkurencji i walka polegająca na podkopywaniu pozycji wroga ma na dłuższą metę sens. Jeśli pracownica lokalnego biura tureckiego nazywa rezydentów naciągaczami, którzy "kasują ogromną prowizję" za sprzedaż wycieczek turystom, to jest to nie w porządku (już nie mówiąc o słowie "ogromna" które nijak się ma do rzeczywistości). Jeśli z kolei rezydent nazywa biura lokalne niebezpiecznymi oszustami i złodziejami kradnącymi turystów, to także zachowuje się nie w porządku. Przy takiej wymianie poglądów trudno się dziwić, że turysta często staje bezradny nie wiedząc, gdzie leży prawda.

Moje, przyznam że nieco idealistyczne podejście, które pozwalam sobie prezentować na tym blogu, każe mi zajmować się po prostu swoją pracą. Wykonywać ją jak najlepiej potrafię i tak, by nikomu nie szkodzić. Czy jestem rezydentką, czy pilotką, czy pracowniczką "ulicznego" biura podróży - zakasuję rękawy i idę do pracy. I tyle.


Na koniec, żeby nie pozostawiać Was, kochani Czytelnicy, w stanie zawieszenia po mojej długiej mowie, podzielę się z Wami czymś jeszcze.
Pracując teraz na swoim, przeżywam ciągłe zachwyty turystami. Moje wypalenie zawodowe, które przeżywałam przez ostatnie dwa sezony, jakby się zatrzymało. Zahamowała je zmiana pozycji, zmiana otoczenia, inny charakter pracy. Co z tego, że siedzę w biurze nierzadko po kilkanaście godzin dziennie, kiedy mam do czynienia z tak sympatycznymi ludźmi!
Byłam kiedyś tzw. dobrą rezydentką (przynajmniej się starałam), ale wciąż moja funkcja wiązała się z nieprzyjemnymi obowiązkami. Zmiana rozkładu lotu, zmiana hotelu, pokój z brzydkim widokiem?
- Pani nic nie może zrobić? Jak to?!
W hotelu głośno grają po 22? Ubezpieczenie nie obejmuje chorób przewlekłych? Kelner jest niesympatyczny a jedzenie zimne?
- No niechże pani to załatwi!

W takiej sytuacji nie liczyło się, jaką wiedzę mam do przekazania, i to, że Turcja jest moją wielką pasją. Wciąż byłam tylko przedstawicielką polskiego biura, które "wycięło nam taki numer!"

Teraz jest zupełnie inaczej. Jestem "panią od wycieczek". Nie budzą mnie w nocy telefony, nie przyjmuję reklamacji na hotele, nie muszę się tłumaczyć za błędy pań w biurach podróży w Polsce, które trzygwiazdkowy hotel w centrum Alanyi sprzedały jako spokojny hotel idealny na ciche wakacje. Ba, nie muszę zmieniać pokoi turystom!
Od tej niewątpliwej przyjemności uwolniłam się raz na zawsze!
Zamiast tego z turystami rozmawiamy sobie o Turcji i o życiu w Alanyi. Żartujemy, pijemy herbatki, palimy fajkę wodną w naszym biurze. Owszem, zdarzają się problemy, ale wierzę, że wszystkie są "do naprawienia". Lubimy naszych turystów a turyści odwzajemniają to uczucie.

Pod tym względem ten sezon jest zdecydowanie jak nowy, głęboki oddech.

5 komentarzy:

fotoala pisze...

Skylar, trzymam kciuki za dalsze powodzenie! :) Czasami czlowiek jest wypalony praca, ma dosc i potrzebuje zmian. Moze wlasnie takich zmian bylo Ci trzeba! :)
Mnie czekaja wakacje, nie za dlugie, ale kilka dni spedze na Rhodos, a kilka w Marmaris. Wlasnie jestem po rozmowie telefonicznej z hotelem czterogwiadkowym na Rhodos. Jak i z hotelem pieciogwiazdkowym w Marmaris. Roznica jest taka, ze Turcy od razu rozpoczynaja dyskusje o pieniadzach, ile trzeba doplacic, aby dostac to o co sie prosi.
W hotelu na Rhodos pani powiedziala, ze zrobi wszystko co bedzie w jej mocy, aby spelnic moja prosbe. Bardzo europejskie podejscie do klienta.
Szkoda. Bo sie nieco zniechecilam do pobytu w Marmaris. Echh... kasa kasa... A prosba jest blacha... pokoj z widokiem na morze.
Niech to kosztuje, nie ma problemu, ale zeby zaraz o tym mowic na samym poczatku rozmowy!
Pozdrawiam! :)

Anonimowy pisze...

po 1. cieszył i uspokoił mnie fakt, że ewentualny spadek formy nie zakłócał/zakłóca/zakłóci systematycznego pisania bloga.
po 2. 3mam kciuki za walkę z wiatrakami, którą Ty Sama ładnie nazwałaś "idealistycznym podejściem"... niech idea nie upada!:)
po 3. po 7 latach "robienia w tym samym" przechodzę chyba właśnie wypalenie zawodowe... mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła tak samo jak Ty powiedzieć: "praca znów daje mi satysfakcję".
podsumowując: 3mam kciuki za nas obie:) pozdr [enka]

Marlena pisze...

Końcówka tchnie optymizmem:))A TO DAJE SIŁĘ I TEGO CI ŻYCZĘ!
Ja już podsyłam moich znajomych do ciebie i serce się raduje że niewinna przygoda zamieniła się w drogę życia:))Z całego serca kibicuję NASZEJ na boisku Tureckim;)
pozdrowienia Marlena

magiana pisze...

super, że mimo przeciwności optymistycznie! powodzenia!

Anonimowy pisze...

A ja się cieszę, że po tej drugiej stronie barykady zmieniełaś zdanie na temat firm lokalnych. Oni naprawdę bardzo się starają i tak ciężko pracują, że nam w Polsce nie przyszłoby to do głowy. A niska cena tak naprawdę to skutek ogromnej konkurencji i pracy " po kosztach", no i działan tych faktycznych biur ulicznych z 1-2 samochodami,bez przewodników, którym się wydaje, że ich dobre chęci sprawią, że jakos to będzie i dla których turyści to łatwy zarobek. Profesjonalne biura lokalne utrzymujące sie na rynku przez wiele lat maja te koszty działalnosci potężne, ale też i dlatego się utrzymują.Pracując przez całe życie w biznesie i sprzedaży wiem, że kazdy ma swojego klienta, bo ludzie maja różne potrzeby, i czasem potrzeba bezpieczeństwa jest ważniejsza niż rozsadek finansowy. Ważne, aby swoją pracę wyonywać uczciwie i profesjonalnie, niezależnie od strony barykady:)bo zawsze wszystko, co powiemy może obrócić się przeciwko nam - i to już jest w sprzedazy zasada najważniejsza. Zyczę Ci powodzenia i zadowolonych Klientów. Z wyrazami sympatii.Riverina