środa, 7 listopada 2012

Lagos - w Portugalii


Wybaczcie, ale do innej nazwy notki nie mam głowy. Jestem całkowicie wyczerpana, choć po kąpieli w wannie (wanna, wanna!), więc może dlatego jeszcze bardziej czuję zmęczenie. Po 11 dniach w podróży, ciągłego zmieniania miast, hoteli i przenoszenia bagażu jak ślimak czuję, że potrzebuję wakacji od wakacji :)
Jestem znów w Barcelonie - byłam tu cały dzień, zrobiła się więc taka pętelka, a jutro rano powrotny samolot do Poznania. Dzisiaj przyleciałam z Lizbony.
Czuję jednoczesnie przesycenie i niedosyt, zmęczenie i ochotę na więcej, ciężko coś bardziej konkretnego napisać. Wrażenia się mieszają, trzeba sobie wszystko poukładać na spokojnie, posegregować zdjęcia, zrobić porządki.

Ale notka miała być o Portugalii, a właściwie o miasteczku Lagos, w którym spędziłam aż (!) 3 dni, starając się trochę odpoczywać. Lagos w Portugalii, stąd tytuł, bo kiedy początkowo wbijałam jakieś zapytania w wyszukiwarkę (np. banalna pogoda) najpierw pojawiały się wyniki związane z Lagos w Nigerii :)
Lagos portugalskie to takie małe wdzięczne miasteczko nad Oceanem.
Starówka położona jest na wzgórzu - kameralna i klimatyczna z białymi domkami, kościołem. To co od razu się rzuca w oczy to ogromna ilość katolickich symboli. W formie kapliczek wbudowanych na przykład w mur otaczający hotel czy nową willę, ale także 'azulejos' czyli mozaik ceramicznych którymi zdobione są ściany domów i kościołów. Czasami są nimi otaczane tylko np. drzwi i okna, a czasami bogato powykładana jest cała kamieniczka - w rozmaite wzory, także z napisami, czymś w rodzaju błogosławieństwa.
Wygląda to bajecznie, biegałam więc z aparatem to tu i tam, mimo tego, że pogoda nie dopisywała (jak na złość; bo przecież miasto słynie z przepięknych szerokich plaż; nie było mi dane na nich posiedzieć). Skończyło się wszystko, kiedy zepsuł mi się mój "długi" obiektyw - nie dał się ruszyć, utknął w jednej pozycji. Niestety więc musiałam go zmienić na drugi, 50mm, który przy wielu swoich zaletach ma jedną wadę - nie da się nim zrobić wielu ujęć, co w podróży ma kolosalne znaczenie. Od czasu Lagos więc moje zdjęcia są bardziej ograniczone - laikom podpowiem, że nie mogłam ani przybliżać ani oddalać, chyba że fizycznie do czegoś/kogoś się zbliżyło. Po raz pierwszy też robiłam zdjecia "panoramiczne" komórką, i trzeba przyznać że dała radę.

Następnego dnia  powędrowałam - już przy dużo lepszej pogodzie - do Ponta de Piedade. Jest to plaża-nieplaża położona przy samym końcu Lagos. Spacerując wzdłuż drogi ciężko zauważyć to, co czeka za chwilę - przepiękny, wielometrowy klif i wyżłobione przez wodę skały. Nie mogłam się powtrzymać od okrzyków zachwytu, zresztą było w tym miejscu paru turystów i wszyscy spoglądaliśmy na siebie z rozdziawionymi ustami, pstrykając szaleńczo zdjęcia. Efekt potęgowała pogoda i niespokojne morze - fale uderzały o skały powodując głośny szum, którego "na górze" zupełnie nie słychać. Piszę "na górze", bo aby zobaczyć klify z bliska schodzi się kilkadziesiąt schodków w dół. Latem odbywają się tam rejsy łódkami i pewnie plażują w okolicach turyści, teraz woda spieniona, brunatna, robiła niesłychane wrażenie.

Muszę przyznać, że takiego spaceru mi brakowało. Po paru dobrych godzinach maszerowania tam i z powrotem zawędrowałam do knajpki na rybę, podano mi ją m.in. z batatami, czyli malutkimi słodkimi ziemniaczkami (w mundurkach), co dopełniło uroku całego dnia.

W poniedziałek rano zerwałam się z łóżka o 5 rano i ... pojechałam autobusem do Lizbony, ostatniego etapu mojej podróży.



Zaułki Lagos



Ponta de Piedade.

2 komentarze:

Justa pisze...

piekne widoki i opisy!! :)

dzoana pisze...

Interesujący blog, miło czyta sie takie relacje, niemalże na żywo ;)
Fotografie również są miłym dla oka dodatkiem!