niedziela, 27 maja 2012

HERBATA GOTOWA!

Policzyłam, że wypijam około dwudziestu szklaneczek herbaty dziennie. Co prawda piję ją "açik", czyli słabą, ale jednak co turecka herbatą, to turecka herbata. Osad odkłada mi się już na zębach, weszłam, trzeba to przyznać, w pewien rodzaj uzależnienia. Pracujący ze mną w biurze Turcy wciąż parzą herbatę, by była gotowa na przyjęcie ewentualnych gości (zarówno turystów, jak i kontrahentów oraz innych przybyszy), a więc i ja piję, bo nie mogę się oprzeć pytaniu:

- "Çay içermısın?"(Napijesz się herbaty)

Ależ oczywiście, że się napiję, i dla mnie poproszę od razu w dużej szklance, żeby było konkretnie. Do śniadania, po śniadaniu, potem mała przerwa na kawę z mleczkiem, po obiedzie znów, a potem popołudniowo, kilka sztuk. A jak jeszcze zjadło się kolację o przyzwoitej porze, to po niej znów, na dobre trawienie.

Chłopacy w biurze (do których zalicza się także Król P.) utrzymują, że woda na herbatę musi się dobrze zagotować. Nie, że zagotować, zabulgotać, osiągnąć 100 stopni. Ale zagotować DOBRZE. Cokolwiek to oznacza, trzeba tego przestrzegać, bo inaczej napar nie ma odpowiedniego smaku. Hołdują tej i innym dziwnym zasadom (zabobonom?) związanym z parzeniem, co powoduje, że przeciętna yabanci taka jak ja, woli się do parzenia nie mieszać. Co prawda sama uważam, że herbata turecka wychodzi mi dobra, ale tylko w proporcjach na 2 osoby (tak robiłam najwięcej razy). Kiedy tylko pojawia się zapotrzebowanie na większą ilość czerwonawego naparu, tracę rezon. Zostawiam więc parzenie specjalistom od "porządnego" gotowania wody.

Myśląc o ilości wypitych szklaneczek i szukając sposóbu na subtelną walkę z herbacianym osadem na zębach bez tracenia przyjemności delektowania się bursztynowym płynem przypomniał mi się pewien filmik, który kiedyś pokazała turecka telewizja a który potem oglądałam jeszcze wielokrotnie. Jest to wystapienie amerykańskiej pisarki i bibliotekarki Katharine Branning związane z promocją jej książki pod tytułem "Yes, I would like another glass of tea". Książka - jakże by inaczej - o Turcji. Nie miałam jej jeszcze w swoich rekach, ale wystąpienie dotyczące herbaty zapadło mi w pamięć. Mimo że wymowa jest bardzo amerykańska (nie potrafię tu użyć innego słowa!). Nie mogąc doszukać się nigdzie w internecie tłumaczenia na polski, popełniłam własne, autorskie i bardzo "wolne" tłumaczenie, którego nie umieszczę jednak tutaj, bo po polsku w ogóle nie brzmi to sensownie. Za to dla zainteresowanych oryginał z tureckimi napisami:

niedziela, 13 maja 2012

DZIEŃ MATKI

Dzisiaj turecki Dzień Matki... czy na pewno turecki? Mieszkając w Polsce nigdy nie interesowałam się tym jak obchodzi się to święto w innych krajach. Mówiąc krótko żyłam w błogiej niewiedzy (jak to się mówi po turecku byłam "cahil", nieświadoma) i patrzyłam na ten dzień z naszej polskiej perspektywy. Nagle okazało się, że Polska jest ze swoim 26 maja wyjątkowym krajem, a jednak większość państw (Dania, USA, Holandia, Słowacja itp.) ma to święto w drugą niedzielę maja. Wybór niedzieli wydaje się tu bardzo trafionym pomysłem. Święto jest ruchome; niedzielę dzieci mniejsze i te większe mogą spędzić ze swoimi Rodzicielkami i nie przekładać świętowania na najbliższy wolny od pracy dzień.

Od jakiegoś czasu już widziałam w telewizji coraz większą ilość reklam z okazji Dnia Matki, ale dzisiaj i tak dałam się zaskoczyć. Pojechałam rowerem do sklepu (ach, jaka to przyjemność, stałam się prawdziwą maniaczką dwóch kółek). Już po uregulowaniu rachunku Pan Kasjer wymamrotał bardzo uprzejme podziękowanie oraz życzenia miłego dnia, co wydało mi się podejrzane (znam go już nieco), a następnie sięgnął po leżący za nim stos czerwonych kwiatków i wręczył mi jednego:
- Proszę.
- (Skylar parska śmiechem) - Ale... dlaczego?
- Dzisiaj Dzień Matki.

Jak się okazuje, zostałam wzięta za matkę, choć w sumie nie ma się co dziwić, osiągnęłam wiek zdecydowanie poborowy. Inne wytłumaczenie jest takie, że nawet jeśli się matką nie jest, niektóre kobiety też mogą nimi być (jak to w filmie Miś było: "I nie mówcie mi, że nie macie dzieci, bo zawsze mieć możecie - sprawdzić czy nie ksiądz"). Być może tą myślą przewodnią kierowali się managerowie marketu, który należy do tych tak zwanych konserwatywnych (alkoholu się w nim nie znajdzie).

Życzę więc wszystkim matkom i córkom oraz paniom w wieku zdecydowanie poborowym wszystkiego najlepszego! 26 maja będzie drugie świętowanie (w końcu każda okazja jest dobra by przyjąć na klatę jakiegoś kwiatka lub prezencik; nawet jeśli niezasłużenie).

Z nowości warto wspomnieć, że wczoraj odbył się finał meczu o Puchar Turcji. Galatasaray grało z Fenerbahce i niestety mała przewaga punktowa w klasyfikacji spowodowała, że już sam remis dał Galata palmę zwycięzcy. Jako fanka tych drugich miałam więc niespecjalnie wesoły wieczór. Kibice drużyny zwycięskiej świętowali do rana (że też można się tak cieszyć z remisu! Phhh!), paląc race, majtając żółto-czerwonymi flagami, trąbiąc klaksonami aut, wrzeszcząc, demolując rozmaite tureckie miasta, robiąc sobie wzajemnie krzywdę i tak dalej. Pamiętając moją zeszłoroczną radość (wygrał wtedy Fener) byłam szczerze zmartwiona faktem, że nie mogę wsiąść do samochodu i zrobić pokazowego objazdu Alanyi wychylona w połowie przez okno z wielką flagą w ręce. Uczucie niesamowite. No cóż, na pewno za rok. Przecież i tak jesteśmy lepsi :)

środa, 9 maja 2012

LETNIE CIĘCIE

Poszłam obciąć włosy u tureckiego fryzjera i:

1. Zachwycałam się jak zwykle długością mycia włosów przez pomocnika i przyjemnością płynącą z masażu skóry głowy.
2. Zostałam przez pomocnika wzięta za Turczynkę, co mi się ostatnio często zdarza, zbyt często. Pomocnik spytał czy jestem z Alanyi. Dzień wcześniej na straganie pan sprzedający truskawki westchnął z ulgą "wreszcie Turczynka, od rana obsługuję samych cudzoziemców" (w sensie, że ciężko mu się z nimi dogadać).
3. Pan Mistrz fryzjer usłyszawszy, że chcę cięcie wygodne w pielęgnacji latem, obiecał, że faktycznie takie będzie. Obciął mnie krótko, bardzo krótko... - i przyznam, że jest wygodnie.
4. W międzyczasie, kiedy coś było mu potrzebne, wołał pomocników per "Panie Ibrahimie", "Panie Mehmecie", co zauważam w salonach fryzjerskich jest normą, i zawsze bardzo mnie intryguje, bo zarówno Pan Ibrahim jak i Pan Mehmet są kilkunastoletnimi pryszczatymi wyrostkami...
5. Może kiedyś jakiś poważny fotoreportaż z zakładu fryzjerskiego?
6. Pan Mistrz nieśmiało mrucząc podcinał i podcinał, następnie wysuszył mi głowę naturalnie by sprawdzić, jak się będą układały, a potem zawołał pomocnika i ułożył mi włosy na suszarkę i szczotkę (czyli tak jakby je katować prostownicą a nawet lepiej), nie używając ani grama jakiegokolwiek środka utrwalającego
7. Pan Mistrz już mnie zna, wie, że nie lubię spędzać czasu przed lustrem i potrzebuję fryzury dostosowanej do struktury włosów i spełnił w stu procentach moje wymagania.
8. Cała przyjemność kosztowała mnie jedyne 30 lir, czyli około 55 zł.
9. Minął cały dzień i dochodzę do wniosku, że o ile Polakom i Turkom z tak zwanego najbliższego grona fryzura się podoba, o tyle zmieniło to mój turecki image w Alanyi. Niniejszym wszyscy biorą mnie od razu za cudzoziemkę. I to mimo, że mówię po turecku - ba, odpowiadają mi wtedy po angielsku! O ile kiedyś mogłam dość udanie udawać, że jestem tutejsza, o tyle teraz obawiam się, że nie wrobię nikogo nawet na minutę!
10. Punkt 9 nie jest oczywiście bardzo ważny, raczej śmieszny, ale skłania do refleksji.

11. Więcej nic nie napiszę, bo jestem wciąż w trakcie leczenia kanałowego, i za bardzo się skupiam na moim zębie. Ale idzie ku dobremu, idzie.

PS. Piszę rzadko, bo pisanie bloga wymaga zaangażowania umysłowego, chwili skupienia, a w tej chwili z racji pracy o to trudno. Starzy czytelnicy wiedzą, bo to się powtarza co roku :) Postaram się oczywiście publikować coś minimum co tydzień, w okolicach środy, natomiast jeśli komuś brakuje newsów z Turcji, zaglądajcie na stronę facebookową - łatwiej czasem wrzucić jedno zdjęcie czy link, notkę, żarcik, niż napisać długi i sensowny tekst. Zapraszam :)

środa, 2 maja 2012

ŚWIĘTO PRACY I INNE OPOWIEŚCI

1. O Święcie Pracy, które obchodzone jest także w Turcji 1 maja, przypomniałam sobie kiedy trafiłam na trzy zamknięte apteki z rzędu. Najpierw pomyślałam że to najwidoczniej strajk aptekarzy, bo faktycznie tak to wyglądało: wszystkie inne punkty handlowe i sklepy w Alanyi były normalnie otwarte, na ulicach ruch i gwar. To nie tak jak w Polsce, gdzie miasto wymarłe i wszyscy na grillu (ech!)... W końcu trafiłam na aptekę dyżurną i przypomniało mi się, że jest święto. Następnie pokornie wróciłam do pracy - w turystyce dni wolne nie występują :)

2. O ile w zeszłym roku zmorą były wizyty na policji w celu wyrobienia wizy pracowniczej, o tyle w tym roku poszło jak po maśle, za to borykamy się z czym innym... mianowicie Turecką Telekomunikacją. Dzieją się rzeczy tak absurdalne, że aż wymagają uwiecznienia na blogu. Po pierwsze: zapisany na mnie numer telefonu biurowego został przepisany na firmę. W marcu. Kiedy wczoraj ktoś z Telekomunikacji zadzwonił, żeby sprzedać kolejną "nadzwyczajnie korzystną" ofertę internetową okazało się, że telefon zapisany jest ... tak tak, nadal na mnie. Mimo, że podpisana została nowa umowa, przybite pieczątki, i dopełnione wszystkie inne formalności, fakt zmiany właściciela nadal nie dotarł do centrali.
Ale to nie koniec. Po drugie: tego samego dnia, kiedy przepisywaliśmy telefon, zamówiliśmy odrębny numer faxu. I znów dopełniono całej biurokracji, wypełniono formularze, wybrano numer, złożono podpisy i przybito pieczątki. Przy okazji wypiliśmy z pracownikami Telekomunikacji kilka herbatek, porozmawialiśmy o tym i owym, niemalże zaprzyjaźniając się z całą obsługą, a ja wychodziłam z budynku oszołomiona tym, jak moje stare teorie o załatwianiu interesów w Turcji idealnie się sprawdzają. Teraz myślę sobie, że w załatwianiu spraw chodzi właśnie o to gadanie i herbatki, a sprawa jak leżała, tak leży. I oto po dwóch miesiącach okazało się, że nasz numer faxu został przydzielony komuś innemu! Po tym jak wydrukowaliśmy wizytówki, broszurki i zapragnęliśmy pracować jak cywilizowani ludzie. Teraz więc trwają negocjacje z używającą numeru panią (osobą prywatną), aby oddała nam należący do nas numer.

Czy nie brzmi to wszystko jakoś dziwnie znajomo? :)

3. Dla kontrastu byłam wczoraj u dentysty. Ząb zaczął dość dotkliwie przypominać o swojej obecności. Kilkoro znajomych poleciło mi klinikę, ponoć jedną z pierwszych prywatnych w Alanyi. Być może nie jestem na bieżąco ze stomatologią, ale poziom obsługi i sprzęt zrobiły na mnie niesłychane wrażenie. Kiedy zobaczyłam że pani doktor aby zobaczyć, co dzieje się w zębie, zanim rozwiercać starą plombę i przyglądać się, robi zdjęcie rentgenowskie... kiedy aparat do zdjęcia był wielkości dwóch centymetrów kwadratowych i przyłożono mi go do samego zęba... kiedy zdjęcie pokazało się na monitorze lcd przed moimi oczami po mniej więcej 5 sekundach... i na koniec kiedy pani doktor cierpliwie tłumaczyła mi (nie znającej kompletnie tureckiej terminologii medycznej) wszystko co planuje w zębie majstrować i pytała mnie o zgodę, oraz zapisała antybiotyk jako przygotowanie do leczenia kanałowego... - a cena wszystkich tych 'przyjemności' to ledwo 70zł!

4. Wszyscy wciąż do mnie piszą z dumą z Polski opowiadając, ile to u Was "w kraju" nie jest stopni. No wspaniale, proszę się Szanowni Państwo cieszyć bo pewnie długo to nie potrwa. Za to u nas na pewno chłodniej, ledwo 20-25 stopni, a dziś cały dzień zachmurzenie i przelotne deszcze. Przyznam szczerze, że uwielbiam taką pogodę. Jeszcze można się nacieszyć ciepłem-ale-nie-gorącem, poczuć powiew chłodnego wiaterku a nawet lekko zmarznąć. Od niedawna pomykam na rowerze, więc jest dodatkowa przyjemność.
W poniedziałek prowadziłam wycieczkę do Pamukkale - na tarasach spaliłam sobie nos na czerwono, a z racji że mam zadarty... to wyglądam jak wyglądam. Zresztą zapomniałam kapelusza w autobusie (Pani Pilot! Ale wstyd!) - i wraz z całą grupą wyglądaliśmy jak takie pomidorki. Tak więc ku przestrodze, do Pamukkale jedźcie (tarasy wyglądają super, jak się ze zbocza po nich schodzi, bajka), ale uważajcie na spiekotę, nie zapomnijcie kapeluszy w autokaru i lepiej nasmarujcie się grubo kremem :)

A poniżej kilka zdjęć obiecanych ze Stambułu jeszcze.


IMG_5532
Piątek 13-go na Istiklal, zamieszanie, samochody dostawcze, tramwaj i turyści. A wieczorem mniej samochodów i więcej ludzi, ale efekt ten sam. I tak uwielbiam.

IMG_5524
Najlepsze śniadanie w Stambule: simit jeszcze ciepły, i hajda na prom, tam do kompletu cay. I nic wiecej nie potrzeba.

IMG_5520
Oklepany stambulski klasyk, podobnie jak koty - te same widoki, wciąż nowe zdjęcia.

IMG_5519
Poranny widok z hotelu, w którym nocowałam z grupą w dzielnicy Beyoglu.

IMG_5432
Dzielnica turystyczna Sultanahmet.

IMG_5431
Tego dnia pełno się kręciło ekip jakichś zapewne programów podróżniczych.

IMG_5426
O, tu też.

IMG_5425
Relacja sprzed Hagii Sofii :)

Mam jeszcze zdjęcia nocne ze Stambułu, co prawda nie byłam wyposażona w odpowiedni obiektyw, ale coś tam widać. Żeby jednak się nie dublować podaję link do ich obejrzenia: Kliknij: Nocny rejs po Bosforze



I do następnego majowego razu, Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki!