środa, 29 lutego 2012

ZIMOWE PODRÓŻE

Wróciłam z zimowych wojaży. Wymęczona, przeziębiona, ale zadowolona, bo zamierzony cel wysiłków i pracy został zrealizowany ;)
Przez pięć dni przejechałam około 2 tysiące kilometrów. Najlepszym wyznacznikiem pokonywanej trasy była zmieniająca się pogoda. W Stambule wiosenno-jesiennie, w Bergamie i Efezie słonecznie (chyba ze 20 stopni, lazurowe niebo!), w Pamukkale już dużo zimniej (termalna woda malowniczo parowała nad trawertynami), w Antalyi nawet wieczorem trzeba było rozpinać kurtkę, w Kapadocji śnieżno-błotnie; przydał się gruby polski szal i rękawiczki. Na koniec wracając z Kayseri do Alanyi autobusem międzymiastowym wjechaliśmy w śnieżne zaspy. Trzeba było na opony zamocować łańcuchy... A po dojechaniu do Alanyi trafiłam akurat na gwałtowną burzę i ścianę deszczu.
Trudno się dziwić, że po tych wszystkich wrażeniach chwyciło mnie przeziębienie...

Nie zamierzam jednak poddawać się niemu bez walki. Herbatka ada cayi z cytryną i miodem w dłoni, lekarstwa zaaplikowane, owinięta w koc na kanapie nadrabiam zaległości ostatniego tygodnia. I oglądam zrobione przeze mnie zdjęcia.

czwartek, 23 lutego 2012

OOOPS! I DID IT AGAIN

Znów się zapuściłam z notkami, a co gorsza, zupełnie niechcący przeleciała nam koło nosa celebracja i wielka pompa związana z obchodami pięciolecia bloga Tur-Tur pod istniejącym adresem. Oto 20 lutego Roku Pańskiego 2007 będąc już po dwóch sezonach pisania bloga gdzie indziej i po dwóch sezonach pracy w Turcji 'gdzie indziej' zmieniłam zarówno pracę, jak i koncepcję na swoje tureckie pojmowanie świata, a także - a może przede wszystkim - bloga. Tur-tur stał się moją nazwą i moim mottem przy okazji, no i tak się to wszystko toczy. Oczywiście pisząc pierwszą notkę [kliknij aby przeczytać] nie przypuszczałam że zapuszczę w Turcji korzenie a raczej zupełnie przypadkiem "zasiedzę się" trochę za długo na jednym wypadzie na herbatkę. Jak pisałam wtedy, tak jest i dziś - nadal imają się mnie różne dziwne historie i przygody, ale teraz po czasie będąc już nie tylko anonimowym rezydentem biura iks tylko osobą z imieniem i nazwiskiem, nie zawsze sobie mogę pozwolić na opisywanie ich na blogu :)

Do czego zmierzam; świętowanie musimy przełożyć na później. Na, powiedzmy, za tydzień. W tej chwili bowiem mam tyle pracy, że po prostu nie mogę się skupić na niczym innym (o czym znakomicie świadczy ta notka, dodała przytomnie). Mimo, że sezon turystyczny jeszcze się nie zaczął, zaczęły się przygotowania do niego, a ja, jako może nie świeżo upieczony - ale jednak stosunkowo świeży - organizator usług turystycznych w Turcji - oswajam się z tym, że przed sezonem jest co robić.
I oświadczam to z ogromną przyjemnością.

Niniejszym jestem więc "w trasie" z przyszłymi klientami. Ze zmęczenia związanego z przygotowaniami a teraz podróżą podpieram się nosem, ale mam nadzieję, że warto.
Warto też poczekać na następną notkę. Będzie sowita porcja fajnych zdjęć z miejsc, w których wcześniej nie byłam (a także z tych, w których byłam), więc polecam się łaskawej pamięci Szanownych Czytelników.

Tymczasem pora na sen. Zmorzyło mnie bardzo z wielu przyczyn, ale jedna jest prozaiczna. Po raz pierwszy od bardzo dawna miałam możliwość delektować się krótką ale w pełni satysfakcjonującą kąpielą w WANNIE (w hotelu w którym teraz jestem). W mieszkaniach tureckich w których mieszkałam (a trochę ich było) ani razu nie miałam tego jakże dla nas banalnego urządzenia! Kabiny prysznicowe, kabiny prysznicowe, kabiny prysznicowe... Kawałek piany, ciepła woda, i człowiekowi niczego więcej nie brakuje do szczęścia!!!

Dobranoc :)

PS. Próbując zmienić wygląd bloga trochę namieszałam w ustawieniach i komentarzy nie mogli dodawać wszyscy - teraz już mogą! Przepraszam i zapraszam :)

środa, 15 lutego 2012

WALENTYNKOWO czyli Sevgililer Günü kutlu olsun

Skoro Walentynki obchodzi cały świat zeuropeizowany, czy w tym przypadku, zamerykanizowany, to znaczy że obchodzi również Turcja. Z tego co zaobserwowałam przez te cztery zimy, do Walentynek większość tureckich par naprawdę się przykłada. Pewnie w przypadku panów to kwestia honoru, a i dziewczyny nie wyprowadzają ich z błędu :) Turczynki układają od rana włosy u fryzjera, w jedynym alanijskim centrum handlowym zauważyłam duży ruch w sklepach z sukienkami wieczorowymi i rajstopami. Panowie tłumnie odwiedzali swoich ulubionych golibrodów. No i... kwiaty oraz prezenty. Media od paru dni trąbiły o wysokiej cenie kwiatów - z powodu pogody (nie tylko w Polsce śniegi i mrozy, fala ta objęła czule również Turcję). Za to sklepy jubilerskie oferowały specjalne zniżki na pierścionki (np. łańcuszek gratis!) i inne błyskotki. W wieczór walentynkowy w takiej niby to dużej Alanyi restauracje świeciły pustkami... poza tymi najmodniejszymi. Kontrast był oszałamiający. W jednych miejscach ani jednej osoby, w innych ścisk i brak wolnych stolików. Na szczęście udało się nam wkręcić bez rezerwacji :)

IMG_3618

Wystawa sklepowa u jubilera. Naczelne hasło "aşk" czyli miłość.

IMG_3616

Kolejny jubiler proponuje 50% zniżki.

IMG_3614

Próbując sfotografować pluszowe kajdanki na wystawie moją uwagę skupił napis "Selulit corabi geldi" czyli że do sklepu dotarły rajstopy antycelluitowe.

IMG_3615

A to wspomniane kajdanki w pełnej krasie i trochę ınnych akcesoriów...

IMG_3630

Kolejny pomysł walentynkowy. Talerzyki z poradami co należy podarować ukochanej osobie tego dnia. Tu akurat "Yemek yemek" czyli zjeść razem kolację, ale były też opcje takie jak "Romantyczny spacer w deszczu".


A teraz oczywiście pora na trochę muzyki. Nieco romantyzmu uważam tuta za niezbędne, więc będzie o miłości ale... w trochę innym wydaniu.


Zaczniemy od reklamy, co by było jak Skylar lubi najbardziej.



Świetna ruszająca za serce :) reklama sponsora tureckiej drużyny koszykówki Anadolu Efes. Oto gwiazda (ten przystojniak za mikrofonem) Kerem Tunçeri wraz z kolegami z drużyny wykonuje cover piosenki znanego rockowego zespołu Duman. Wydaje się że to tylko tyle ale... Kerem śpiewa samodzielnie (nie podkłada głosu żaden profesjonalista)! Lubimy takie zaskoczenia, tym bardziej że wychodzi mu to znakomicie, prawda? Oryginał Dumana dla porównania tutaj [kliknij].
Pieśń miłosna jest to zdecydowanie a więc poniżej tłumaczenie do śpiewania wraz z Keremem:

Kimseyi görmedim ben / Nikogo nie widziałem
Senden daha güzel / Piękniejszego od Ciebie
Kimseyi tanımadım ben / Nikogo nie poznałem
Senden daha özel / Bardziej wyjątkowego od Ciebie
Kimselere de bakmadım / Na nikogo też nie spojrzałem
Aklımdan geçer / Kto przeszedłby mi przez myśl
Kimseyi tanımadım ben / Nikogo nie poznałem
Senden daha güzel / Od Ciebie piękniejszego

Sana nerden rastladım / Tam gdzie się na Ciebie natknąłem
Oldum derbeder / stałem się włóczęgą
Kendimi sana sakladım / Schowałem siebie dla Ciebie
Senden daha güzel / Od ciebie nikt piękniejszy
Kimseleri de takmadım / Mnie nie obchodził
Ölsem değişmem / Choćbym miał umrzeć się nie zmienię
Kimseyi tanımadım ben / Nikogo nie poznałem
Senden daha güzel / Od Ciebie piękniejszego

Ależ zakochany chłopak :) Przy okazji warto zauważyć, że słowo 'güzel' odnosi się nie tylko do urody, ale także i innych przymiotów. Może nie tyle znaczy "piękny", co "cudowny"...

To nie koniec. Będzie jeszcze jedna piosenka, będąca moim walentynkowym tureckim odkryciem. Przypadkiem znaleźliśmy ją w jednych serwisów z wiadomościami tureckimi, opisaną jako utwór bijący rekordy popularności. Nie jest już taka nowa - ponoć zarówno piosenka jak i klip mają ponad rok. Wykonawcą jest zupełnie nieznany w Turcji artysta Hakan Vreskala, Izmirczyk mieszkający w Sztokholmie. Piękny bogaty muzycznie utwór - i tak wspaniale pozytywnie nakręcający do świata - jest dziełem dwóch gwiazd tureckich, choć każda budzi zupełnie inne skojarzenia. Turecko-kurdyjski tekst napisał Şivan Perwer, guru muzyki kurdyjskiej (mieszkający w Niemczech; swego czasu jego twórczość budziła duże kontrowersje, identyfikowano go z PKK, ale faktycznie jest piewcą kurdysko-tureckiego porozumienia). Natomiast muzykę stworzyła diva tureckiego popu Sezen Aksu - gwiazda wielkiego formatu w Turcji. Już sam ten fakt rzuca na piosenkę więcej światła, ale zachęcam najpierw do posłuchania i obejrzenia a potem postaram się przetłumaczyć choćby część tureckiej części tekstu :)



Türk, Kürt kardeş falan değil / Turcy i Kurdowie to nie bracia (w tureckim nie ma rozróżnienia płci w rzeczownikach, więc dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn)
Ayan beyan sevgilidir! / Ale właściwie kochankowie
Yaşasın halkların aşkı! / Niech żyje ludzka* miłość (*to takie koślawe tłumaczenie, halk to lud, społeczeństwo, chodzi raczej o miłość między prostymi ludźmi "takimi jak my")

Türk Kürt kardes falan değil / Turek i Kurd to nie bracia
Ayan beyan sevgilidir / Ale właściwie kochankowie
Ayıran kalleş değil ancak / Nie są odrębni ani zdradzieccy
Hayatın tam da kendisidir / A wręcz ich życie jest dokładnie takie same

Dinlemem kimseyi / Nikogo nie będę słuchał
Gönlümün eylemi / To akcja mojego serca
Bir temenni benimki / To moja własna nadzieja
Yaşasın halkların aşkı / Niech żyje ludzka miłość

Her öpüşmemiz daraltacak / Z każdym naszym pocałunkiem ciaśnieje
Irkçıya faşiste dünyayı / Rasistowski świat faszystów
Her sevişmemiz yol açacak / Kiedy się tylko kochamy otwiera się droga
Yeni bir kozmik ışımaya / nowego kosmicznego promieniowania

Sözleri Şivan Perwer yazdi / Słowa napisał Sivan Perwer
Sezen Aksu besteledi bu aşkı / A Sezen Aksu karmiła tę miłość

Ładnie, prawda? Z kurdyjskiego tekstu potrafię rozszyfrować jedynie wciąż powtarzany refren "Ez te hezdikim" czyli po prostu kocham Cię!

Kochajmy się więc, niezależnie od dzielących nas różnic - bo nie one są ważne, tylko prawdziwa miłość :) I tym idealistycznym optymistycznym międzykulturowym akcentem życzę wszystkim dużo prawdziwej miłości właśnie!

czwartek, 9 lutego 2012

ZIMOWA SKYLAR W KUCHNI

W niedzielę było tak pięknie, jakby się już zupełnie skończyła zima: +18 stopni, słońce, Alanya pełna zarówno miejscowych jak i turystów: spacerujących, ćwiczących na sprzętach sportowych (umieszczonych wzdłuż wybrzeża), bawiących się dzieci i plotkujących matek, ludzi grających w tenisa i koszykówkę przy plaży Kleopatry. A my spacerowaliśmy sobie pomiędzy nimi snując plany na resztę zimy i sezon letni, kierowaliśmy się wprost na niedzielną latte z pianką (ja) i czarne jak smoła espresso (K.P.)...

IMG_3583
Pierwsze w tym roku śniadanie na trawie... przepraszam, na balkonie. Ale trawa blisko - w końcu mieszkamy tuż przy stadionie piłkarskim. Było bosko.

IMG_3535
Remontowana ścieżka spacerowa w dzielnicy Oba, czyli niedaleko naszego obecnego mieszkania. Stan nawierzchni definitywnie zniechęcił do biegania (mówiąc krótko dałam się zniechęcić), ale za to latem będzie pięknie: szeroki deptak, palmy, fontanny - można będzie spacerować z przyjemnością do samej Alanyi! Hurra! Chyba kupię rower! :)

IMG_3518
Buty sportowe w trakcie prawdopodobnie suszenia się po intensywnym kopaniu piłki na wspomnianym boisku.

IMG_3588
Teeeee!!!! Leci!!!

IMG_3595
Wylądował cały i zdrowy. Tej niedzieli nad plażą Kleopatry krążyło sporo paralotni. Pogoda sprzyjała - wiał wiatr, a jednocześnie było słonecznie.

Jak wszystkie bajki i ta miała swój koniec. W poniedziałek obudziła mnie o 7 nad ranem wichura i ulewa - taka typowo alanijska. Włos mi się jeżył na głowie i na nodze, w oknach piszczało złowrogo, a klekotanie suszarki do prania na balkonie przypomniało mi że... coś na niej wisiało! Wyskoczyłam jak sprężyna z łóżka i pobiegłam łapać moje majtki.
... potem wróciłam w ciepłe pielesze i czując się w pełni rozgrzeszona pogodą spałam do jedenastej :)

* * *

Czytelnicy śledzący moje blogowe wpisy na facebooku spodziewają się pewnie, że w tym momencie opublikuję tutaj - jak zapowiadałam - przepis na mercimek köftesi, które udało mi się po raz pierwszy zrobić niedawno. Nie zamierzam ich zawieść, tym bardziej, że obiecywałam :) A propos zauważyłam, że im dłużej mieszkam w Turcji, tym więcej moich obietnic robi się typowo tureckich, a więc "bez pokrycia". Już nie mówiąc o tym, że stałam się o wiele bardziej spóźnialska niż kiedyś (zważywszy na to, że kiedyś nie spóźniałam się praktycznie wcale, zakrawa to na skandal).

Zanim o mercimek köftesi napiszę, tytułem wstępu słów parę. Będzie to przy okazji wstęp do całego działu kulinarnego w blogu i próba usprawiedliwienia się ;)
W pichcenie bawię się dopiero od jakichś 2-3 lat, wcześniej szczytem moich umiejętności było ugotowanie makaronu z sosem ze słoika i podgrzanie pizzy. Za to butelkę wina otwierałam na dziesięc sposobów (z tego 9 bez korkociągu). Decyzja o zamieszkaniu w Turcji zmieniła wszystko o 180 stopni: nauczyłam się trochę gotować (metodą prób i błędów), a bardziej piec - i z 10 sposobów otwierania wina skupiłam się na tym konwencjonalnym z korkociągiem.
Powiem więcej, stała obecność prawdziwego gurme (smakosza), którym jest Król Pomarańczy wpłynęłaby na każdego. Ten człowiek potrafi o jedzeniu rozmawiać godzinami i na szczęście także dobrze gotować.
Nie mówiąc już o dostępności owoców i warzyw i przypraw na każdym bazarku w ilości hurtowej i za grosze, co symbolizuje raj dla typowego jarosza, którym jestem od dziecka.

Zaczęłam więc bawić się w pichcenie. Kuchni tureckiej unikam zazwyczaj jak ognia - dania te wolę konsumować niż przygotowywać, nigdy przecież nie doścignę ideału jakim jest turecka mama lub ewentualnie bratowa. Tym bardziej, że lubię robić wszystko po swojemu - a więc zmieniać tureckie przepisy tak, by mi bardziej odpowiadały (i tym samym tworząc modną kuchnię 'fusion' - ha, ha). Czasami jednak na coś się zawezmę, i nie ma zmiłuj! Tak jak na tą typowo wegetariańską przystawkę - mercimek köftesi - wbrew pozorom bezmięsnych smakołyków w tureckiej kuchni jest całkiem sporo.

Zawsze marzyłam o zrobieniu tych "köfte" czyli pulpecików z soczewicy, po prostu je uwielbiam, ale nie wiem dlaczego wydawało mi się to trudne. Okazuje się, że to prościzna, wręcz całkiem przyjemna. Poza tym są idealną imprezową przekąską, którą owijamy w liść sałaty, skrapiamy cytryną i popijamy anyżóweczką czyli rakı... czego chcieć więcej?

Oto przepis:

2 szklanki wody
1 szklanka czerwonej soczewicy
1 szklanka drobnej kaszy bulgur (lub jeśli jesteście w Polsce kaszki kus kus, ale wtedy trzeba by dać jej więcej, czyli powiedzmy 1,5 szklanki, bo jest drobniejsza)
1 duża cebula
2-3 łyżki oleju lub oliwy
1 duża łyżka przecieru/koncentratu pomidorowego
1 pęczek pietruszki
1 łyżeczka czerwonej papryki
1 łyżeczka kuminu
2 małe ostre papryczki - ale możemy się obejść bez nich, jeśli wolimy nie-ostro
1 pęczek szczypiorku
sól

Zagotować w garnku wodę, wrzucić do niej wypłukaną soczewicę. Gotować na małym ogniu, dopóki nie wyparuje cała woda - wtedy zestawić z ognia. Dodać do soczewicy kaszkę bulgur lub kus kus, konkretnie zamieszać i zostawić na trochę (20 min.) pod przykryciem (aby kaszka napęczniała).
W tym czasie w rondelku rozgrzać tłuszcz wraz z pokrojoną cebulą. Kiedy się zeszkli dodać przecier pomidorowy i rozrobić, zestawić. Dodać przyprawy, papryczkę, pokrojoną drobno pietruszkę i szczypiorek i solidnie wymieszać.
Ostudzoną kaszkę z soczewicą posolić, wymieszać i połączyć z zawartością rondelka. Sprawdzić, czy smakuje i doprawić jeśli czegoś brakuje :) (niektórzy dodają pieprzu, mięty). Na koniec w nagrodę zabawa, czyli rękami lepimy pulpeciki kofte, nadając kształty i wielkość "na jeden chapsik", najlepiej z kształtem palców, takie są najsmaczniejsze :) Następnie wszystko układamy na zielonej sałacie i pałaszujemy popijając wiadomo czym :)

Tu jest przepis nieco inny i trochę pięknych zdjęć [kLIK] na jednym z ciekawszych tureckich anglojęzycznych blogów kulinarnych :)

IMG_3577

Smacznego... ciąg dalszy na pewno nastąpi!

niedziela, 5 lutego 2012

REFLEKSJE PO POPRZEDNIEJ NOTCE

Skylar się otworzyła i Czytelnicy się otworzyli. Każda strona zrzuciła to, co leżało jej na sercu, najwyraźniej. Ja pisząc tą notkę chciałam tylko przekazać, że moje podejście do Turcji się zmienia, że ja również zauważyłam spadek własnej formy - i stąd planuję zmiany na piąte urodziny bloga. A komentarzy się od razu posypało. Każdy notkę, co przecież normalne, odczytał po swojemu. Nagle się okazuje, że ten blog tak naprawdę zszedł już dawno na psy, nie ma czego czytać, jest nudno, Skylar zadziera zadarty nos, popełnia masę gramatycznych i nie tylko błędów, pisze niechlujnie i tak naprawdę najlepiej - dajecie mi wręcz oficjalne przyzwolenie - żebym faktycznie zmieniła formułę bloga a nawet udała się na tymczasowe (?) blogowe wakacje.

Dobrze, przynajmniej mamy jasność co jest grane, i wreszcie możemy odetchnąć pełną piersią, prawda?

a) Kto się na autorkę bloga wkurza, nie lubi jej za zarozumiałość i wrodzoną wredotę, uważa że nie pisze nic ciekawego, może z czystym sumieniem przestać go czytać. Jak mi statystyki spadną naprawdę się nie obrażę. Wszystko ma przecież swój koniec.

b) Kto przeciwnie, uważa że blog jest OK, tylko trochę spadł mu poziom, co jest naturalne po kilku latach pisania na wciąż jeden temat, a autorce życzy jak najlepiej, proszony jest o nie odchodzenie od odbiornika. A nuż się okaże, że wrócę do formy. Jeśli nie - z czystym sumieniem skreślicie mnie z ulubionych zakładek.

Wszystko to analizując i naprzemiennie: obgryzając ze stresu paznokcie oraz uśmiechając się z radości chciałam jeszcze napisać, co następuje:

- Nie udaję się na żadne blogowe wakacje, nie przestanę pisać, uparłam się jak stara grafomanka, nie wykurzycie mnie stąd :)

- Tak jak zapowiadałam w poprzedniej notce (co jest dowodem na to że posiadam zdolność do samokrytycyzmu, ha!) planuję zmiany na blogu, zarówno w formie jak i treści, zbieram pomysły, notuję, i mam nadzieję, że będzie dobrze.

- Sama usprawiedliwiam się przed sobą:
1. Nie jest łatwo pisać dla polskiego odbiorcy (zawsze znajdzie jakiś minus, zawsze znajdzie jakąś dziurę, błąd, problem i wadę).
2. Nie jest łatwo być blogowiczem, którego można bez problemu spotkać w określonym miejscu, którego imię i nazwisko się zna (a przecież to nie było w moich planach!) - bo jest się pod ostrzałem krytyki zarówno z powodu bloga, jak i książki, jak i swojej zawodowej działalności, a jeszcze nie daj Boże ktoś mnie spotka rozczochraną i nieumalowaną w kolejce do odprawy na lotnisku lub w tanim supermarkecie w Alanyi, i dopiero będzie..!
3. Nie jest łatwo być blogowiczem, który nadaje relacje z miejsca tak popularnego wśród Polaków i do tego tak skrajnie ocenianego. Od zachwytów, ochów i achów, po pełne sarkazmu komentarze.
4. Tym bardziej że samemu ma się stosunek do tego miejsca mieszany, raz się to miejsce kocha, innego dnia się je nienawidzi, a po sześciu latach przebywania szuka się tutaj swojego własnego kąta, zastanawia się, czy to aby na pewno jest to, czy tak miało być - a to czuć we wpisach, bo tym się człowiek martwi i gryzie, i nad tym czasem zapłakuje, jak ma gorszy dzień.

... ale przecież nie będę P.T. Czytelnikom w głowach mieszać. Tym bardziej że sama mam wrażenie że jestem w przełomowym momencie, i jakoś mi ten turecki 'spleen' mija, przechodzi, że szok kulturowy wskakuje na kolejny poziom, że wszystko odbieram w inny sposób niż wcześniej. Za każdym razem ten kolejny poziom to niespodzianka, inne uczucie, i obecnie - wielka frajda.

I właściwie mogłabym dzisiaj napisać niezwykle zabawną notkę o ostatnich moich tureckich odkryciach, bo było ich bardzo dużo, ale tak się przejęłam tymi komentarzami (tym bardziej że ich tak dużo! Maşallah!), że zmieniłam plany. Ale nie martwcie się, to już ostatni raz. Wracam na porzuconą wcześniej scieżkę, nabieram wiatru w żagle, wychodzę z depresji, nazwijcie to jak chcecie. Trudno zresztą, żeby nie było dobrze, jak w Alanyi od wczoraj piękna wiosna, słońce, zjedliśmy dziś pierwsze w tym roku śniadanie na balkonie, mam imieniny, a do tego dziś wieczorem Fenerbahçe dokopało Beşiktaşowi 2:0!