sobota, 31 stycznia 2009

BOSKI ISTANBUL

Nıe jest tak latwo z bezprzewodowym ınternetem w mıejscu w ktorym obecnıe przebywam, dlatego pıerwsza relacja z wyjazdu pojawıa sıe dopıero teraz. Jak wıdac po klawıaturze - korzystam z kafejkı ınternetowej w Alanyı, plecy w plecy z tureckım amantem, ktory lamanym angıelskım porozumıewa sıe ze swoja aşkım. Jakıes zdjecıa pojawıa sıe kıedy juz uda mı sıe namıerzyc jakas sıec w okolıcy mojego mıejsca zamıeszkanıa :) Prosze o cıerplıwosc.

A teraz juz do rzeczy, czylı krotkıego sprawozdanıa z poczatku zımowej tureckıej wyprawy.

Przemıerzenıe trasy pıerwszego odcınka Poznan - Londyn poszlo nam dosc gladko dzıekı uprzejmoscı tanıch lınıı lotnıczych. W Londynıe koczowalysmy kılka godzın czekajac na kolejny odcınek - do Stambulu. Wreszcıe znalazlysmy sıe na pokladzıe samolotu... nıestety po dosc dlugım czasıe oczekıwanıa wszyscy zostalı poınformowanı przez usmıechnıetych stewardow, ze nıe polecımy. A przynajmnıej nıe ta maszyna, gdyz zepsula sıe elektronıka. Na szczescıe udalo sıe lınıom znalezc zastepczy samolot z dzıalajacym sprzetem ı z prawıe 2 godzınnym opoznıenıem wzbılısmy sıe w powıetrze... ı na szczescıe wyladowalısmy w jednym kawalku w Stambule.

Po ponad dwumıesıecznym pobycıe w Polsce do Turcjı wraca sıe jak do domu. Wszystko jest jasne ı dobrze znane. Pan na lotnısku podczas kontrolı zafascynowany ıloscıa tureckıch pıeczatek ı wız w moım paszporcıe usmıecha sıe szeroko. İyi akşamlar, hoş geldınız - Wıtamy w Turcjı.

Stambul jak zwykle - fascynujacy ı nıeprawdopodobny. Dotarlysmy w porze wıeczornych korkow - ktora trwa chyba kılka godzın, zaraz po porze popoludnıowych ı porannych korkow. Inaczej - mıasto wydaje sıe byc po prostu permanentnıe zakorkowane. Na przystanku w Üsküdar ludzıe poustawıanı w kolejkach - czekaja na dolmuş, zapakuja sıe do nıego po koleı. Osobna kolejka - jak sıe dowıedzıalam - jest dla tych, ktorzy wola poczekac na nastepny autobus ı mıec w nım mıejsca sıedzace. Wszedzıe scısk. Nastepnego dnıa rano, wreszcıe sıe wyspawszy, ruszamy na mıasto. W dolmuşu panı proponuje zabrac moja torbe na kolana - ja stoje w tlumıe, ona sıedzı. Obca, mloda kobıeta. W kantorze pan obdarowuje nas kalendarzykıem na 2009 z podobızna Atatürka ı zyczy przyjemnego zwıedzanıa.

W Stambule mozna byc ı byc, nıekonıecznıe zwıedzac zabytkı, chocıaz one sa oczywıscıe ımponujace ı zachwycajace, a ıch lıczba wydaje sıe byc nıeskonczona. Najprzyjemnıej jest po prostu pedzıc tak zwany keyıf, 'bujajac sıe' to tu to tam, obserwujac ludzı, zatrzymujac sıe co jakıs czas na szklaneczke çayu z towarzyszenıem jakıegos kalorycznego przysmaku typu börek czy poğça.

W mıescıe jest wszystko. Kobıety w chustkach, kobıety z dekoltamı ı spodnıczkamı mını, kobıety calkowıcıe przykryte na czarno z odslonıetymı tylko oczamı. Mezczyznı w wıejskıch szarawarach, mezczyznı eleganccy, w garnıturach, mezczyznı w luzackıej modnej odzıezy.
Na szczescıe malo jest tam Turkow typu alanıjskıego - czylı wyzelowanych pıeknısıow po ktorych wıdac, ze przed lustrem spedzaja za wıele czasu - Stambul jest pelen kompletnıe ınnych ludzı. Porownanıe z Alanya pojawılo sıe tylko w jednym mıejscu - na Kapalı Çarşı, Krytym Bazarze, gdzıe Polacy wıele lat temu kupowalı skory ı futra na handel. Te wszystkıe Halo, lady nıe dawaly nam spokoju ı szybko sıe stamtad ewakuowalysmy.

Najcıekawıej bylo w Eyup, tradycyjnej dzıelnıcy. Prawdopodobnıe bylysmy tam akurat jedynymı turystkamı z zagranıcy. W kawıarence Pıerre Lotı, umıejscowıonej na szczycıe wzgorza (z ktorego wıdac caly Bosfor) wypılysmy po çayu, oczywıscıe. A potem zjechalysmy znow nowoczesna kolejka na dol, do meczetu, po drugıej stronıe ktorego ujrzalysmy gwarne ı uroklıwe centrum Eyup, gdzıe wıekszosc kobıet ma przykryte glowy.
Zaraz potem wsıadlysmy znow na prom ı poplynelysmy na druga strone mıasta, zrobıc spacer po Istıklal Caddesı, gdzıe panuje zupelnıe ınny klımat, nowoczesne sklepy, knajpy, rewıa mody na ulıcy, a w barach wszyscy znaja angıelskı.

Promy to jest osobna hıstorıa. Przy moım pıerwszym pobycıe w Stambule, kıedy zwıedzalam mıasto samotnıe, uzywalam ıch jako podstawowego srodka lokomocjı. I nıe mam na myslı tych turystycznych rejsow, tylko zwykle - dla ludu :) Tam dopıero mozna poznac obyczaje, poobserwowac, a przy okazjı podzıwıac wıdokı.
Zachwycajace jest to, ze nawet dla stambulczykow rejs promem jest cıagle zrodlem estetycznych przezyc - bez przerwy robıa sobıe zdjecıa telefonamı komorkowymı, jak turyscı. Po promıe kursuje pan sprzedajacy çay ı sahlep, orygınalnıe tureckı rozgrzewajacy napoj mleczny.
Kobıety sıadaja na ogol przy ınnych kobıetach, tak mozna czuc sıe pewnıej, nız sıadajac obok obcego mezczyzny. Wıeczorem ludzıe ucınaja sobıe drzemke mımochodem, zmeczenı po calym dnıu pracy. Wystarczy sobıe wyobrazıc ıle czasu zajmuje wıekszoscı z nıch dojazd do domu, jeslı nıe maja jakıegos wyjatkowego szczescıa ı fırmy po tej samej stronıe Bosforu.

O Stambule mozna by oczywıscıe pısac ı pısac. Nıekonczaca sıe opowıesc ı wıelka ınspıracja. Sama chyba nıe chcıalabym tam mıeszkac - za duzo ludzı, otaczaja wszedzıe - za to pobyc troche czasu z ogromna przyjemnoscıa.

Wyjechalysmy zmeczone, jako dodatkowe zadanıe do przejscıa wybralysmy autobus jako sposob dojazdu do Alanyı. Zajelo to nam 14 godzın (trasa ok. 900 km). Opuscılysmy boskı Stambul wıeczorem, o 23.30 rozlozylysmy sıe wygodnıe na fotelach (wtedy na poczatku podrozy byly jeszcze wygodne). Dotarlysmy o 14 dnıa nastepnego, kompletnıe wyczerpane ale zachwycone wıdokamı po drodze: okazaly sıe warte tego zmeczenıa,
W Stambule pogoda byla umıarkowana, zblızona do polskıej, sloneczna. Przejezdzajac przez Afyonkaraşehır nad ranem wszyscy podroznı w autobusıe nıe moglı sıe napatrzec na snıeg zalegajacy na dobre pol metra az po horyzont. Dopıero po przekroczenıu gor Taurus zrobılo sıe znow zıelono a nawet sucho, a ım blızej Alanyı tym temperatura na wyswıetlaczu autobusu rosla ı rosla. W Alanyı padal deszcz. Tak, zeby nıe bylo po drodze nudno, prawda?

W Alanyı spokoj ı cısza. Taka Alanya ma nıeodparty urok na ktory nıe moge sıe napatrzec. Klımat tez przyjemny, mozna powıedzıec emeryckı, gdyby sıe bylo zloslıwym :) Morze wzburzone po ostatnıch ulewach, ale dzıs na nıebıe bylo juz slonce. Alanıjczycy oczywıscıe chodza ubranı jak my w Polsce (chyba tylko rekawıczek ım brakuje) - w koncu trzeba kıedys nosıc te cıeple cıuchy, prawda? Za to te nıelıczne grupkı turystow uparcıe ubrane w krotkıe spodenkı ı t-shırty. Brrr!

Relacje pora konczyc - chyba juz przekroczylam godzıne.
Pozdrawıam wszystkıch - cıagı dalsze wkrotce.

sobota, 24 stycznia 2009

TURKEY WINTER EXPEDITION 2009 - wstęp

1. Dziękuję WSZYSTKIM głosującym, zarówno stałym czytelnikom, jak i tym, którzy na bloga trafili dzięki namowom innych tudzież przez różne formy reklamy :) Niestety, nie udało się Tur-tur Blogowi zakwalifikować do pierwszej dziesiątki. Konkurs zakończyłam na 13. miejscu, które mam nadzieję okaże się szczęśliwe w przyszłości :) Jak na 159 blogów zgłoszonych w tej kategorii to całkiem niezły wynik. Wiadomo, że takie konkursy nie mają na celu raczej wyłonienie tego, kto pisze najlepiej czy najciekawiej, tylko raczej sprawdzenie, który blog cieszy się największą popularnością. Poza tym u mnie na blogu tylko Turcja, uporczywie wciąż Turcja, czasami tylko z doskoku inne kraje, a konkurencja blogowa tymczasem buja się w podróżach dookoła świata...
Czytelnikom i wiernym fanom obiecuję, że Wasze głosy nie pójdą na marne - dzięki Waszemu poparciu i wyrazom sympatii zakiełkowały w głowie mojej pewne pomysły... :)

2. Pojutrze jadę już do Turcji. Plan pobytu ciężko mi w tej chwili przestawić, gdyż wraz z koleżanką i współpracowniczką (którą poznałam dzięki temu blogowi, jak wiele innych wspaniałych osób :)) liczymy na szczęśliwe zbiegi okoliczności, inspiracje i pomysły pojawiające się po drodze. Na pewno dużą część miesiąca spędzimy w Alanyi (która będzie naszą bazą wypadową), dlatego fani tego miejsca mogą się spodziewać oszałamiającej fotorelacji z bujnego życia nocnego, jakie toczy się tam poza sezonem :)
Tutaj mała podpowiedź dla innych "tureckich" podróżników: zamierzamy przetestować znane już niektórym połączenie Polska - Londyn - Stambuł, które wyróżnia się bardzo konkurencyjną ceną (wyszukiwanie tutaj). W Stambule spędzimy kilka dni goszcząc u pewnej poznanej także dzięki blogom koleżanki :) A potem... zobaczymy. Na pewno regularnie będę zdawać relacje z pobytu.

3. A na koniec gratka dla tych, którzy z niecierpliwością czekają na obiecaną i nadal niezrealizowaną sesję fotograficzną z udziałem tureckich przystojniaczków (i - tu już moja inicjatywa - pięknych kobiet). Na portalu Facebook wielką popularność zdobywa grupa pt. Konkurs Ładnych i Przystojnych w Alanyi.
Wystarczy być z Alanyi, mieć powyżej 18 lat i załadować na forum swoje zdjęcie. Wtedy - podobnie jak na niektórych polskich portalach - zbiera się punkty/oceny od oglądających. Wybierani są m.in. Przystojniacy/Piękności Tygodnia.
Niektóre panie być może zobaczą tu swoich adoratorów? :)
Cóż, wrażenia estetyczne są subiektywne, więc nie będę już więcej zagłębiać się w temat, życzę miłego oglądania tym, którzy uważają, że może być na co popatrzeć... :)
Oto link
Pytanie pomocnicze dla tych, co obejrzeli: naprawdę chcecie nadal tą sesję? :)

Cóż, przystępuję do przedwyjazdowych porządków.
Życzę wszystkim miłego weekendu,
i do następnej notki - już z terenu Tureckiej Republiki.

wtorek, 20 stycznia 2009

JĘZYK TURECKI DLA OPORNYCH - metodologia

[Newsy z blogowego konkursu: aby przejść do finału, potrzebuję się dostać do pierwszej 10-tki. Jestem aktualnie na 13., konkurs trwa do czwartku godz.12. Wszelkie głosy mile widziane :)))]

Przygotowując się do wyjazdu do Turcji odkurzam stare notatki i odwiedzam ulubione strony w internecie, żeby trochę rozwinąć mój turecki. Niestety w nauce tego języka osiągnęłam taki etap, że porozumiewanie się idzie mi całkiem nieźle - nawet jeśli z błędami - po prostu się dogaduję (na tematy zarówno ważne jak i całkiem błahe). "Niestety" - bo osłabia to moją motywację do dalszej nauki... do perfekcji opanowałam wszystkie przerywniki i najczęściej używane formy grzecznościowe, co pozwala mi czuć się dobrze, i tak sobie w tym "dobrze" tkwić. Robię wrażenie na polskich koleżankach, dogadując się ze sprzedawcami i współpracownikami (co tym samym generuje wielkie problemy; znajomość tureckiego = próby podrywu, ot, taki wabik). Robię wrażenie na znajomych, rozmawiając z moim chłopakiem tylko i wyłącznie po turecku... Dość tego! Dość pławienia się w samozachwycie. Mnóstwo mi jeszcze brakuje, a kiedy znajdę się w grupie tylko Turków i Turczynek od razu przestaję być wygadana, ba ciężko mi wydusić z siebie choćby zdanie :)

Aby zmobilizować siebie (i innych opornych) - niniejsza notka :)
(Tak, istnieją maniacy, który naprawdę lubią brzmienie tureckiego i uważają go za wspaniały, bogaty i pełen niespodzianek język, do których i ja się zaliczam).

Jak zacząć?

1. Największym problemem jest oczywiście angielski (tudzież inny język obcy). Im lepiej znamy angielski, tym mniejszą mamy motywację. Wiadomo - po angielsku powie się coś bez wysiłku, a po turecku dukamy, dukamy, dukamy, a odbiorca i tak nic nie zrozumie (tak, ten uśmiech i kręcenie głową oznacza brak zrozumienia, o co ci w ogóle człowieku chodzi). Warunkiem jest przezwyciężenie naturalnego lęku i rezygnacja z innych języków obcych. Nie jest to łatwe; w Turcji da się dogadać ZAWSZE I WSZĘDZIE, niezależnie czy jest to rosyjski, duński, francuski czy język ciała - Turcy jako południowcy są po prostu komunikatywni. Trzeba zaznaczyć, że wielu mieszkających w Turcji na stałe obcokrajowców nie zna tureckiego poza pojedynczymi słowami. Siła przyzwyczajenia, no i zrozumiała wygoda. Cóż, trudno, jeśli nam zależy, zignorujmy nasze dyplomy i certyfikaty i przestawmy się na turecki.
Ja sama miałam "szczęście", że przyjeżdżając do Turcji po raz pierwszy znałam angielski biernie, dość słabo. Po pierwszych oporach zanurzyłam się w lokalnej mowie i to było najlepszym początkiem.

2. Czytałam kiedyś mądrą uwagę, że do tureckiego potrzeba specjalnego podejścia, "ucha". Można opanować biegle słówka i gramatykę, ale trzeba się wczuć w jego melodię, specyfikę, żeby naprawdę dobrze nim mówić. Dlatego warto mieć radar nastawiony na wszystkie przerywniki, powtarzające się formułki grzecznościowe, tytuły, którymi Turcy szafują bez opamiętania. Dla przykładu przypominam starą (ale nadal aktualną) notkę "Podstawy tureckiego".
Słowniczek w niej zawarty sprawił się doskonale w przypadku moich znajomych, którzy odwiedzili Turcję. Dzięki umiejętnemu stosowaniu dosłownie kilkunastu słówek zyskali sobie miano "spoko gości" :)

3. Notowanie i pisanie jest ważne, jeśli nie chcemy aby nasze zaczątki znajomości języka uleciały w nieokreśloną przestrzeń. Przez pierwsze 2 sezony pracy w Turcji nie rozstawałam się ze specjalnym zeszycikiem, w którym notowałam kolejne nowe słówka, najpierw zapisywane fonetycznie, a potem już prawidłowo. Do dziś mam ten zeszycik, czasem z niego korzystam i dostaję napadu śmiechu, kiedy widzę kulawo pisane zdanka w rodzaju "Bu akşam ne yapıyorsun?" [Co robisz wieczorem] :)

4. Turcy są bardzo życzliwi w stosunku do osób, które usiłują mówić ich językiem. Co zresztą chyba naturalne dla wszystkich narodów świata :) Dlatego nie ma co się obawiać. Nawet jeśli rozmówca nas nie zrozumie, nie będzie to problemem; machnie ręką i wróci do swoich obowiązków. Żartuję; nie będzie tak źle. Gorzej, jeśli to my nie zrozumiemy tego, co powiedział rozmówca - większość komunikując się z obcokrajowcami używa zaawansowanych trybów, czasów i form; jest im ciężko przestawić się na styl: "Kali jeść" - ale próbujmy. Może w końcu się nauczą.

5. Oczywiście nie każdy ma możliwość przebywania wśród Turków więcej niż 2 tygodnie wakacji w roku; chociaż wiadomo, że to najlepsza metoda nauki języka. Nie szkodzi; w zastępstwie mamy dwie wydatne pomoce: muzykę i internet. Muzyka praktycznie w 99% jest wykonywana po turecku, w piosenkach pop występują wciąż te same treści (miłość, tęsknota, odrzucenie, smutek i łzy) - dlatego łatwo rozpracować chociaż pojedyncze słówka i zdanka samą tylko metodą powtórzeń.
W internecie jest pełno Turków, szczególnie w zimie, kiedy cała zgraja pracowników turystycznych ma wolne. Można używać komunikatorów, można czatów, forów - wszędzie jest okazja, by z nimi porozmawiać (a panie przekonają się o tym, że często to Turcy będą je zaczepiali w poszukiwaniu swojej Miłości). W rozmowie wydatnie przydaje się słowniczek on-line, działający bardzo sprawnie, dzięki czemu dyskusja nie straci swojej płynności...

No i są też serwisy do nauki (po angielsku):
Serwis Princeton
Wszystko o tureckich sufiksach
Practical turkish 1
Practical turkish 2
Zbiór linków na Facebooku
Turkish class
Cromwell
Podstawy gramatyki
Totally turkish

Strona z filmikami do nauki rozumienia ze słuchu

Przysłowia tureckie

Można też uczyć się przez Skype'a

A tu pomocne strony po polsku:
Informacje o tureckim
Blog turkolożki


6. Na zakończenie, aby troszkę ostudzić to turkologiczne szaleństwo mała anegdotka wybitnie pokazujące, że tureckiego czasem znać nie warto, szczególnie jeśli się jest niewiastą... Dlaczego?
Zostałam w ubiegłym roku zatrzymana wraz z chłopakiem (coś za często się tu pojawia, dajmy mu od teraz kryptonim Król Pomarańczy) przez policję. Ot, standardowa kontrola dokumentów, wiz i pozwoleń. Kiedy okazało się, że Skylar "świetnie po turecku mówi", panowie wzmogli czujność i jeszcze dokładniej zaczęli się przypatrywać stempelkom i wizom, a potem puścili obwieszczając, że odwiedzą szefa mojego tureckiego biura sprawdzić, czy aby na pewno tam pracuję. Jakie było moje zdziwienie, kiedy szef po ich wizycie poinformował mnie ze śmiechem, że zostałam wzięta za... tak, dokładnie - panią lekkich obyczajów. "Bo tak dobrze znałaś turecki, no i nie byłaś sama..." - tłumaczył szef. Kto mnie zna, wie, jak bardzo śmiesznie brzmi taki zarzut kierowany do mnie, cóż... prostytucja w wydaniu wschodnioeuropejskim jest w rejonach turystycznych (i nie tylko) dość dobrze znana.

Jak widać czasami warto mówić tylko po angielsku.

czwartek, 15 stycznia 2009

ZACHOWANIA OBSESYJNE I NAŁOGI

Konkurs konkursem, ale trzeba żyć i blogować dalej (przy okazji wspomnę, że głosowanie nadal trwa, aktualną sytuację w kategorii podróżniczej można śledzić na tej stronie; za wszystkie obecne i przyszłe głosy gorąco dziękuję).

Dzisiejsza notka, o nałogach, nie pojawiła się przypadkiem. Ostatnio w moim najbliższym otoczeniu kilka osób rzuciło palenie. Zarówno Turcy, jak i Polacy - ot, taki zbieg okoliczności... a może efekt postanowień noworocznych. Spowodowało to, że jako rasowy pasożyt blogowy postanowiłam wykorzystać zaistniałe okoliczności do napisania notki na temat tureckich nałogów i zachowań obsesyjnych. Dlaczego? Kiedy zaczęłam o tym rozmyślać odkryłam, że znacząco różnią się od naszych. Przynajmniej w niektórych aspektach...

PAPIEROSY /sigara/

Jeśli ktoś lubi palić papierosy, powinien przyjechać do Turcji. Znajdzie się wśród swoich braci i sióstr :) Według statystyk jedna trzecia Turków pali. Większość mężczyzn, ale kobiety też (jak wynika z moich obserwacji) nie pozostają w tyle. Co prawda w maju 2008 roku wprowadzono zakaz palenia tytoniu w miejscach publicznych, a jego złamanie grozi wysokimi grzywnami ale... jak dotąd nie widziałam wielu, którzy specjalnie by się nim przejęli. Turcy palą po prostu wszędzie. Kiedyś już pisałam o papierosach wspominając wydarzenie, którego byłam świadkiem: mężczyzna palący podczas tankowania benzyny na stacji... przez tych kilka lat widziałam to jeszcze kilkakrotnie; zresztą co ja mówię, nagminnie zdarza się, że jadąc gdziekolwiek robi się przystanek na stacji benzynowej i tam ćmi z przyjemnością stojąc metr od plam oleju.
Jeden z moich starych tureckich znajomych zwykł mawiać: Niczego nie potrzebuję do szczęścia, dajcie mi tylko karton papierosów. Prawdziwy filozof, czyż nie?
Pali się ilości hurtowe i to od najwcześniejszych lat życia (co szczególnie zauważyłam u chłopców). Efektem ubocznym są tłumy ludzi z żółtymi zębami i specyficznym kaszlem, ale mimo to zdanka "Sigara varmı?" (Czy są papierosy) tudzież "Ateşınız varmı?" (Czy ma Pan/i ogień) są moim zdaniem jednymi z najczęściej używanych, a niepalenie wzbudza ciekawość (coś w stylu atrakcji zoologicznej).

Na szczęście widać powolne zmiany; już jest zakaz (na razie martwy, ale z czasem pewnie ożyje), a i pojawiły się osoby, które palenie rzucają. Trzymamy kciuki - i przechodzimy do drugiego nałogu, który występuje jako uzupełnienie lub zastępstwo papierosów. A mianowicie:

PRZYGRYZAJKI /kuruyemiş/

Tłumaczenie polskie jest mojego autorstwa; chodzi mianowicie o wszelkiego rodzaju orzeszki i nasiona, w produkcji których (jak i papierosów) Turcja jest światowym potentatem. Począwszy od pestek dyni, słonecznika, poprzez ciecierzycę, orzeszki ziemne, nerkowce, pistacje i inne smakowitości, w porządnym tureckim barze dostaniemy coś takiego do zamówionych napoi (gratis). Można je nabyć w każdym sklepie spożywczym i na bazarach, na wagę - niedrogo. Turcy uwielbiają je przygryzać pasjami - i trzeba przyznać, że jest to bardzo zdrowe (na pewno zdrowsze niż nasze chipsy i paluszki, które występują na każdej niemal polskiej imprezie).
Źródłem mojego niegasnącego podziwu i chęci naśladowania jest sposób (i tempo!) jedzenia pestek słonecznika. Turek zrelaksowany zębami rozgryza skorupkę i wyłuskuje ziarenko w przeciągu 1 sekundy, Turek zestresowany robi to dwa razy szybciej; ja męczę się z jedną łupinką dwie minuty i w końcu rezygnuję. To dlatego pestki słonecznika sprzedawane są w takich wielkich paczkach; wystarczy posadzić dwóch Turków w parku na ławeczce i po 15 minutach paczka jest pusta a pod ławką usypany kopiec z łupinek. Przy okazji wskazówka dla antropologów: w ten sposób można poznać gdzie w mieście czy jego okolicach są popularne miejsca spotkań tureckiej młodzieży.

Pora na coś, z czym przygryzajki i papierosy wystąpić mogą, ale nie muszą, bo TO nie wymaga dodatków:

ÇAY /herbata/

Turyści przyjeżdżający na wakacje do Turcji są zwykle bardzo zaskoczeni, kiedy dowiadują się, że to herbata jest napojem pitym przez tubylców najczęściej. Słynna kawa po turecku jest mocna i podawana w specjalnych okolicznościach, natomiast herbatę pije się zawsze, wszędzie i litrami. Mam na myśli herbatę czarną, parzoną w specjalnych czajniczkach. Rytuał parzenia nie jest trudny, ale wymaga odrobiny wyczucia. Czajniczki są różnej wielkości; w dolnym gotuje się woda, a w górnym, mniejszym, napar. W zależności od preferencji można pić herbatkę słabą, średnią albo mocną, dlatego podaje się ją w szklaneczkach, aby ocenić kolor. Cukier dodaje się obowiązkowo - goryczka jest specyficzna, w końcu to prawdziwa parzona herbata, a nie torebkowa, do której większość z nas jest przyzwyczajona.
Kiedy żyje się i mieszka z Turkami widać, że herbata jest nieodłacznym elementem każdego dnia. Tak jak ja nie wyobrażam sobie dnia bez wypicia kawy po śniadaniu, tak Turek nie wyobraża sobie dnia bez wypicia po śniadaniu przynajmniej dwóch szklaneczek çayu (oceniając mój zwyczaj picia kawy przed południem jako "amerykański" - phi!). Potem çay pojawia się jeszcze wielokrotnie do wieczora, jako idealne uzupełnienie rozmów i spotkań ze znajomymi czy prowadzenia interesów, dobijając do ilości kilkunastu wypitych szklaneczek dziennie.
Przy okazji: Turcy tak naprawdę piją bardzo mało tych "słynnych" owocowych herbatek (jabłkowych, z granatu i jeszcze w pięćdziesięciu innych smakach) - te są głównie dla turystów. Prawdziwy Turek czy Turczynka będą bardzo wymagający wobec smaku herbaty, musi być odpowiednio wyparzona, o idealnym aromacie - dlatego nie znam chyba osoby, która nie uległaby namowom na wypicie herbatki słysząc, że jest taze, czyli świeża. Na samą myśl mnie samej zaczyna cieknąć ślinka...

Jeśli już "siedzi się" na çayu i rozmawia o interesach, pojawia się często kolejna uwielbiana i nałogowa czynność:

SNUCIE PLANÓW / MARZENIE

Ile to już razy dałam się ponieść magii słowa belki (być może)! Turcy szafują nim bez opamiętania. Zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym, ciągle słychać tylko szalone plany okraszone tym małym słówkiem. Fantazjowanie to jakieś narodowe hobby: Może pojadę tam. Może pojadę tu. A może sprzedam samochód i kupię dom. A może się uda załatwić to i tamto. Może zmienię pracę? A może w przyszłym roku już tu nie zostanę!
Miło się słucha takich opowieści, z doświadczenia słuchacza wiem, że wtedy nie zauważa się tego "może", traktując wszystko za plan, który opowiadający zamierza zrealizować. Wcześniej czy później (raczej później), ale zamierza.
Jakie jest potem nasze zdziwienie, kiedy... no właśnie. Okazuje się, że to było tylko takie gadanie. Przy herbatce.

Ale czasami gadanie przekształca się faktycznie w realny plan. A jak wiadomo w życiu na realizację planów potrzeba pieniędzy. Idziemy więc do banku i...

KREDI KARTI /karta kredytowa/

Gdyby być wścibskim i zaglądać wszystkim znajomym Turkom do portfeli, można by było zobaczyć w nich mało pieniędzy (jakieś drobne çay parası) - ale dużo kart kredytowych. Zawsze robiło to na mnie wielkie wrażenie (tak, zaglądałam niektórym Turkom do portfeli, z przyczyn naukowych), gdyż ja na kredyt nie mam najmniejszych szans ze względu na brak stałego zatrudnienia. W Turcji najwyraźniej uzyskanie karty (i to nie jednej) jest bardzo łatwe. Co śmieszne, większości na to nie stać. Kiedyś znajomy zdradził mi, że są tego świadomi, ale nie mogą się opanować... No ale jakoś sobie radzą. Wielokrotnie byłam świadkiem składki pieniędzy od znajomych po to, by opłacić ratę; a po kilku godzinach wyciągnąć pieniądze z bankomatu i oddać dług :)
Oczywiście w każdym prawie sklepie można kupić wszystko na raty, począwszy od drogich sprzętów (co zrozumiałe), skończywszy na sweterku czy dżinsach, co zawsze mnie bawiło.

Jednym z ciekawszych sprzętów, które ma praktycznie każdy jest:

CEP TELEFONU /telefon komórkowy/

... i nie rozstaje się z nim na krok. Ciągłe zmienianie aparatów (kupowanie i sprzedawanie) to normalka. Najlepiej mieć kilka (szczególnie widzę to w Alanyi), żeby chwalić się posiadaniem telefonu firmowego. Ale nawet prywatnie Turcy mają po kilka numerów: każdy na potrzeby innych sieci (albo innych osób; w to nie wnikajmy). Słowem-kluczem jest kontör, czyli impuls. Jeśli zabraknie konturów, przekłada się kartę z innym numerem i problem z głowy. Dlatego trzeba czasem odbierać telefony od nieznanych nam numerów :)
Turcy, szczególnie mężczyźni, mają prawdziwego fioła na punkcie telefonów. Najnowszy model, który kupił ktoś znajomy doprowadza niemal do zbiegowiska - każdy chce dotknąć - a pozycja właściciela telefonu rośnie i rośnie... Zresztą Turcy uwielbiają rozmawiać, dlatego nawet jadąc dolmusem mają komórki w dłoni - bo a nuż zadzwoni; w kieszeni nie byłoby słychać [co jest zastanawiające zważywszy na to, że często dzwonki to ustawione na maksymalną głośność tradycyjne melodie tureckie albo jakieś dzikie wrzaski].


Obsesji i nałogów można by wymieniać wiele, znalazłoby się pewnie jeszcze kilka takich, których dużo więcej zauważyłam u Turków niż u Polaków. Ale już nie będę takim złośliwcem... Przyznam, że piszę to wszystko z zazdrości, bo nie mam ani jednej karty kredytowej, tylko jeden telefon komórkowy, herbatę piję z torebki, bo tak łatwiej, a na dodatek nie potrafię rozgryźć łupinki słonecznika w przepisowym czasie.
I tu leży pies pogrzebany...

wtorek, 13 stycznia 2009

NOTKA AUTOTEMATYCZNA i AUTOPROMOCYJNA

Czytelniczkom i Czytelnikom który zaglądają na tego bloga z przyzwyczajenia spodziewając się powiewu ciepłego, południowego, orientalnego powietrza, niestety nie mogę napisać nic cieplejszego niż obietnice, że będzie sie tu działo sporo już wkrótce. Tak, za niecałe dwa tygodnie wybieram się znów do Turcji na miesiąc! Bilety zarezerwowane, plan trasy nakreślony, a ja w głowie już rozpoczynam proces pakowania i uczę się tureckiej gramatyki.
Tymczasem jeszcze jestem w Polsce, marzną mi dłonie, załatwiam szereg spraw najrozmaitszych z kursem prawa jazdy na czele (nie bójcie się, jeszcze nie zaczęłam jeździć :)) Jak widać z tur(ystyką) i Tur(cją) nie ma to za wiele wspólnego.

Dlatego dziś, w dniu rozpoczęcia głosowania SMS w konkursie na Blog Roku (informacje po lewej stronie ekranu), postanowiłam trochę się pośmiać i rozbawić przy okazji czytelników tur-tur bloga. Zagłębiłam się w ciemne i grząskie bagna statystyk aby dowiedzieć się za sprawą jakich to też haseł wpisywanych w internetowe wyszukiwarki można dotrzeć do mojej strony.
A oto najciekawsze słowa kluczowe (przy okazji postaram się odpowiedzieć na pytania w niektórych zawarte):

- tureckie gadanie (oczywiście, najważniejsze)
- fryzjerzy z Turcji (bardzo słusznie, zawsze powtarzam, że są najlepsi)
- skylar agnieszka
- ania tur blog (imiona błędne, ale blog i tak wyskoczył w wynikach :))
- seni seviyorum (czyli tureckie "kocham cię", bo wiadomo, że o tym ciągle piszę do znudzenia)
- hayaaat beni neden yoruyosun (czyli początek okropnej piosenki "Seytan" Serdara Ortaca, o której niedawno pisałam)
- chłopak Turek
- miłość do Turka
- mój facet jest Turkiem
- alanya boys
- czy warto się wiązać z Turkiem (Hm, chyba powinnam stworzyć osobnego bloga na porady sercowe, co o tym myślicie)?
- zimny nos (tylko w Polsce!)
- Alanya na co dzień
- blog o ciuchach (okay, będzie więcej o ciuchach :)))
- tureckie przekleństwa (są naprawdę brzydkie, nie polecam)
- ile idzie list do Turcji? (nie wiem, ja wysłałam raz i nigdy nie doszedł)
- jak traktować Turka (tak jak Polaka)
- seks z Turkiem blog (jak wyżej, ale żeby w blogu?! :))
- stereotyp Turka (pracujemy nad nimi w tym blogu, mam nadzieję, że z powodzeniem)
- jak Turek traktuje swoje żonY (genialne pytanie)
- turcja miłość (najwyraźniej jedno łączy się z drugim...)
- jakie dziewczyny mają powodzenie u Turków (na Riwierze - wszystkie)
- tęsknota tureckie noce (uhmmm)
- canim to po turecku (niewątpliwie)
- ciągle jestem zmęczony i wszędzie zasypiam (ja czasami też)
- co lubie a czego nie lubie (my też nie wiemy!)
- co mówią turki na temat polskich dziewczyn (wolicie nie wiedzieć)
- nie po turecku ('hayir')
- pary mieszane polsko-tureckie (są i mają się dobrze)
- polki zakochane w Turkach (całe tysiące...!)

Lista jest długa, czasami nudna, czasami mniej. Daje na pewno obraz tego, co o Turcji wiemy a czego chcielibyśmy się dowiedzieć. Było też dużo zapytań o to jak ubierają się i wyglądają Turczynki, Turcy, oraz jak się pracuje jako rezydent i ile za to dostaje. Odsyłam do poprzednich postów i obiecuję kolejne :)

A propos, napracowałam się dziś niesamowicie, a efektem jest uporządkowanie wszystkich postów według tematów. Wystarczy zerknąć na kolumnę po lewej stronie, aby zapoznać się z etykietkami tematów i przeszukiwać blog według nich - gdyby ktoś był czymś szczególnym zainteresowany.

Na koniec ostatnie już hasło z wyszukiwarek internetowych:
- coś o Turkach
...w największym i najlepszym skrócie oddaje istotę tego bloga, czyż nie? :)


Pozdrawiam wszystkich stałych i dorywczych Czytelników, chętnych zapraszam do głosowania i będę bardzo wdzięczna za wyrażenie w ten sposób swojej pozytywnej opinii na temat bloga. Głosowanie będzie trwało do 22 stycznia, godz.12.00. Koszt SMSa to jedyne 1.22 (mimo kryzysu cena nie wzrosła od zeszłego roku :) a pieniądze zostaną przekazane na cele charytatywne.
PS. Nie, nie zgłosiłam się do konkursu dlatego, że można wygrać wycieczkę do Turcji!!!! :)

środa, 7 stycznia 2009

KILKA NIEWYGODNYCH AKAPITÓW

1. Nie da się ukryć, że Turcję lubię. Wiele się wydarzyło od mojego pierwszego wyjazdu, kiedy to nie wiedziałam o tym kraju zupełnie nic, poza tym, że stolicą jest Stambuł (!! tak właśnie myślałam). I że kobiety z Europy uprowadza się do haremów, a mężczyźni są niscy i śniadzi. Od tego czasu poziom mojej wiedzy wzrósł, nauczyłam się języka na tyle, by się w nim porozumiewać bez stresu, znalazłam pracę, która okazała się być pasją, i znalazłam pasję, którą karmię tego bloga. Gdyby nie moja sympatia do tego kraju, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.

2. Przeszłam tej sympatii różne etapy. Początek był typowo "szaleńczy" i "turystyczny", czyli podobało mi się wszystko, w odróżnieniu do Polski, która wydawała się szara i nudna. Nieważne z jakimi kłopotami borykałam się w Turcji, ciągle była dla mnie "super". Nawet kiedy gorąco chciałam wyjechać, wiedziałam że wrócę... Teraz jest już spokojniej. Pierwsza fascynacja minęła, z oczu spadły klapki, wyłuskuję informacje nie tylko pozytywne, ale i te które dowodzą, że Turcja wcale nie jest krajem idealnym. Który zresztą pewnie nie istnieje. Teraz jest już raczej sympatia "mimo wszystko" - spraw, które mnie denerwują jest cała lista, ale cóż, pozostaje mi je tylko zaakceptować, albo po prostu przestać tam przyjeżdżać. Podobnie jak w przypadku Polski, której też się czasem nie znosi, ale z serca i głowy wyrzucić nie da, prawda? ;)

3. Jeśli mam mówić o tym, co mi się w Turcji nie podoba, to na ogół... o tym nie mówię. Nie jestem w końcu od tego. Ja pracuję w tej cudownej bajce zwanej turystyką, gdzie słońce świeci, morze jest błękitne tak bardzo, że aż by się chciało w nim utopić, wszyscy tubylcy "są tak mili i otwarci", zresztą co ja wiem, skoro jako rezydent tylko "leżę na plaży". Poza tym w polskim myśleniu o tym kraju i tak roi się od tak czasami absurdalnych stereotypów, że gdyby ktoś usłyszał, jak dorzucam swoje trzy grosze, pokiwałby tylko głową mówiąc "No tak właśnie myślałem/am".

[Wystarczy spojrzeć na poprzednią notkę: obróciłam w zaletę coś, co jest mi kompletnie obce. Warto oczywiście znaleźć złoty środek; trochę się wyluzować, mniej przejmować, ale na pewno nie w wersji typowo południowej, co jest przegięciem w drugą stronę, brakiem odpowiedzialności, lenistwem, niefrasobliwością]

4. Czasem jednak następuje taki moment, kiedy te własne trzy grosze dorzucić trzeba. Może właśnie dlatego, że jestem miłośniczką Turcji, a nie bezkrytycznie zakochaną wariatką.

Co z tymi trzema groszami? Proszę bardzo.

1 stycznia otworzono nowy kanał telewizji tureckiej, TRT-6. Po kurdyjsku. Gazety pieją, większość polityków (poza nacjonalistami) się cieszy, bo jest to niewątpliwie dobry krok do pokazania światu, że Kurdowie są w Turcji tolerowani a ich odrębność językowa i kulturowa wreszcie doceniona. Zgodnie z duchem europejskiej wspólnoty. Na uczelniach ma też być wykładany kurdyjski...
Nadaje się też od niedawna w telewizji w języku ormiańskim. Następni w kolejce zgłosili się już Czerkiesi, którzy też stanowią mniejszość narodową w Turcji.
Wszystko to piękne gesty, które wydają się przybliżać Turcję do członkowstwa w UE...
Jest za to problem, który istnieje bardzo mocno, ale między Turkami, z którymi się zetknęłam prawie się o nim nie mówi. Problem; bo godzi w Konwencję Praw Człowieka, którą Turcja podpisała i ma się za jej obrońcę... Brzmi absurdalnie? Tak to bywa w przypadku tego kraju :)
Mam na myśli obowiązek służby wojskowej. Prawdopodobnie każdy, kto ma jakiegoś znajomego Turka zetknął się z tym tematem, ciągle tylko słyszy się, że ktoś do wojska "poszedł", albo "wrócił", albo "właśnie jest". Obowiązek służby dotyczy WSZYSTKICH Turków płci męskiej w wieku od 18 do 40 lat, przy czym trwa ona 15 miesięcy; chyba, że ktoś skończył studia, wtedy tylko 5. Nie ma kategorii, tak jak u nas. Absolutnie każdy się nadaje - bo, jak wiadomo, Turcja armią stoi. Jest to jak dotąd najpilniej strzeżona podstawa tureckiej demokracji. I tu cały problem.
Odmawianie służby wojskowej możliwe jest w wielu krajach świata, które respektują prawa człowieka do innych przekonań. Jeśli ktoś żołnierzem zostać nie chce (w angielskim jest na to specjalny termin "objector"), musi zamiast tego "odrobić" cywilną służbę zastępczą.
W Turcji nie ma o tym mowy.

Po pierwsze, nie wypada wyjść ponad szereg. Wiele razy zaobserwowałam niestety konformizm znanych mi Turków i Turczynek. Wolą żyć wbrew sobie i własnym przekonaniom, niż zrobić coś narażając się na krytykę innych. Może ma to jakiś związek z myśleniem kolektywnym, właściwym wspólnotom, z których Turcy się wywodzą. Ale nie będę się tu oddawać kulturoznawczym dywagacjom :)
Znane nam poniekąd także z Polski powiedzenie "Co ludzie powiedzą" ma w Turcji wielką moc. Tak jak nie wypada krytykować własnego kraju, o czym wiedzą użytkownicy Youtube'a czy innych stron internetowych zamykanych nakazami sądu za niepokorne myślenie. Już nie mówiąc o Orhanie Pamuku, który pisze książki trudne; pewnie mało który Turek je czytał, ale niemal każdy jest święcie przekonany, że ten facet to wstyd a nie duma dla kraju.
Z punktu pierwszego wynika drugi. Ponieważ armia jest w Turcji świętością (tak, wiem że to paradoks), nie wypada być objectorem i unikać służby. Dla każdej rodziny to honor mieć żołnierza. Dyshonorem jest uciekać od wojska; prawo zresztą w tym nie pomaga. Bez odrobionego wojska ciężko znaleźć dobrą pracę, nie mówiąc o ożenku, a nawet już jak się cudem człowiek ożeni, to można go do wojska wezwać kiedy jest tzw. jedynym żywicielem rodziny, utrzymującym żonę i malutkie dziecko (jak mój kolega).

Pewnie dla wielu chłopaków wojsko to przygoda i coś wielkiego, nie przeczę. Natomiast istnieją tacy (w demokratycznym kraju mają prawo istnieć), którzy służby wykonywać nie chcą. Z jakichś tam - znanych im tylko - powodów. W Turcji jest takich objectorów podobno oficjalnie około setki; wielu z nich od razu postawiono w stan oskarżenia i wydano wyrok 3 lat więzienia. Nieoficjalnie - może być sto tysięcy.
W kilku sprawach toczą się postępowania w Trybunale Praw Człowieka, internet jest pełen informacji na ten temat, więc nie będę się wdawać w szczegóły.
Od armii ucieka sporo; niektórzy po prostu chcą odczekać na bardziej dogodny dla nich moment, inni sprawdzają, jak długo im się uda. Służby doskonale o tym wiedzą. Kiedyś jadąc autobusem z Adany do Alanyi, tuż za Mersin, w środku nocy byłam świadkiem kontroli wszystkich pasażerów... płci męskiej. Tak jest, od pań dokumentów nie zabrano. Po drobiazgowym sprawdzeniu z pojazdu wyprowadzono młodego chłopaka, siedzącego za mną. Niewątpliwie "uciekiniera". To właśnie dlatego fałszywe kimliki (dowody tożsamości) to w Turcji dobry biznes...

Co prawda są już jakieś pierwiosnki zmian; ale myślę, że bastion niezdobytej tureckiej armii padnie na samym końcu; jak już wszystkie inne warunki przyjęcia do Unii będą spełnione. Teraz można tylko śledzić te drobne kroczki, które brzmią czasem strasznie... Jak ten niedawno wprowadzony zapis, że bracia żołnierzy, którzy zginęli podczas walk z terrorystami będą zwolnieni ze służby.

Podsumowując ten długi wywód, nie mieści mi się w głowie, jak wiele z moich wyobrażeń o Turcji boleśnie mija się z prawdą.

Cóż, po tym tekście bezkrytyczni miłośnicy Turcji oraz Turcy mogą mi zarzucić, że stawiam kraj w negatywnym świetle. Nic na to nie poradzę; to tylko moje prywatne światło.