czwartek, 31 maja 2007

A ZATEM... SZANOWNI PAŃSTWO

wracam do opcji poprzedniej.

Czyli:

- na fotoblogu zdjęcia (strzeżcie się! są znakomite! - zawołała bez cienia skromności)

- na tur-tur blogu teksty (coraz dłuższe i coraz bardziej zaawansowane tematycznie - tylko dla prawdziwych zapaleńców ;)) - szczerze to wątpie kto to bedzie chcial czytac, ale dopoki mi sie chce pisac, to bede. Chyba ze ktos wpadnie na pomysl wydania mojej ksiazki ;)))

Za chwile zabieram sie do wrzucania pierwszej ekskluzywnej serii zdjec ze Stambulu na fotobloga.


ps. a u mnie wielka radosc bo po pokazowej nudzie zaczyna sie wreszcie cos dziac. Co prawda turystow nieduzo jeszcze, ale znajomi przyjezdzaja w znakomitych ilosciach. Hurra!

środa, 30 maja 2007

ŚRODA

Chcialam dzisiaj zamiescic zdjecia ze Stambulu, ale pod wplywem paru rozmow zastanawiam sie gdzie. Tu pytanie do czytelnikow, co wg Was jest wygodniejsze i lepsze:

1. Zarowno zdjecia, jak i moje opowiesci umieszczam na tym blogu, czyli tur-tur (jednym slowem wszystko znajduje sie w jednym miejscu)

2. Zdjecia wrzucam na fotobloga (mutlu) a tutaj zostaje czysty tekst - byc moze tak jest wygodniej.

Glosujcie :) Do wygrania nocleg na balkonie w Alanyi z widokiem na wzgorze Kale ;)))



ps. Idac dzis do biura przeszlam jak zwykle kolo wlasnie wykanczanego McDonaldsa (to bedzie drugi w Alanyi). Duzo jeszcze zostalo do zrobienia, ale dzisiaj rano przywiezli stoly i krzeselka. Turcy oczywiscie z calej tej zapakowanej sterty wyciagneli dwa stoliki i kilka krzesel, wystawili przed restauracje, usiedli, zapalili papieroski i wyciagneli komorki. Tak wlasnie wyglada praca w Turcji. Swojsko, no nie? ;)

wtorek, 29 maja 2007

DILEK ZNACZY MARZENIE

Spelnilo sie moje wielkie marzenie a kiedys idea-fixe niemalze, to dlatego nie odzywalam sie tych kilka dni. Bylam na wakacjach w Stambule ;)
Wreszcie. Po ilus tam podejsciach (ostatnie z nich, bardzo realne, w styczniu, nie doszlo do skutku, bo kilka dni przed planowanym wylotem trafilam do szpitala z naglym ostrym zapaleniem wyrostka i musialam byc operowana ;) - wreszcie mi sie udalo.Nie wierzylam do samego konca. Dopiero jak juz... ale moze po kolei ;)

Akurat w tym tygodniu nie mialam zadnych turystow - dla rezydenta wiec to po prostu wakacje - poprosilam szefostwo o zgode na wyjazd, oczywiscie uzyskalam ja bez problemu, jak i wyplate :) Dostalam tez mozliwosc przelotu samolotem do Stambulu (okolo dwa razy drozszy niz autokar, ktorym jedzie sie kilkanascie godzin - w koncu to 950 km - samolotem tylko 55 minut).

Wylecialam z Antalyi w srode wieczorem.
Mialam okazje zaobserwowac jak wygladaja lokalne loty w Turcji - filozofia "powoli, powoli" sprawdza sie tu w 100%. Samo kolowanie trwalo chyba z 30 minut - pasazerowie zaczeli sie smiac, ze chyba pojedziemy a nie polecimy do tego Stambulu ;) Podobnie bylo z ladowaniem na lotnisku Atatürka - trwalo to i trwalo.Na szczescie w jednym kawalku znalezlismy sie na miejscu - a mialam paranoicznego stracha, ze jest to tak niemozliwe, ze bede w Stambule, ze chyba sie rozbijemy - i przerazala mnie kazda malutka turbulencja ;)
Na lotnisku bez problemu (zaskakujaca organizacja mimo tego niesamowitego tlumu ludzi, halasu i chaosu) znalazlam autobus ktory dowiozl do centrum, w moim przypadku do Taksim, czyli podobno najbardziej ruchliwego placu w miescie. Tam czekala na mnie kolezanka po blogu, dzieki ktorej do dyspozycji mialam sympatyczny pokoik w lekko szemranej, ale za to klimatycznej ;) dzielnicy Beyoglu. Poznalam przy okazji smietanke studentow z roznych czesci Europy, ktorzy wynajmuja ten sam dom, ale to temat na osobna historie ;)

W czwartek postawilam na spotkania towarzyskie (poznalam przemile dziewczyny ze stambulskiej Polonii, z ktorymi spedzilysmy popoludnie), oprocz tego rozejrzalam sie po dzielnicy Kadiköy.

W piatek wraz z dwoma polskimi studentami ze spomnianego mieszkania ;) zwiedzilam dzielnice Sultanahmet. Obejrzelismy palac i harem Topkapi i meczet Aya Sofia, przeszlismy sie tez w okolicy Beyazit (niedaleko jest slynny Wielki Bazar), a zakonczylismy dzien kontemplujac i fotografujac nocny Bosfor na tysiac roznych sposobow.

W sobote pojechalam do Ortaköy, do przepieknego miejsca, gdzie i artystyczne bazarki, i klimat kawiarniany jak rodem z Paryza, i cudowny most Bosforski widac, a na jego tle przepiekny meczet, synagoga i kosciol ewangelicki - obok siebie. Po powrocie przespacerowalam sie Istiklal Caddesi - niesamowita ulica ktora plynelo takie mrowie ludzi, ze az nie do wytrzymania. Tego wieczora padlam niewiarygodnie zmeczona :)

W niedziele, czyli ostatni dzien pobytu, poplynelam promem do dzielnicy Eyup, ktora slynie szczegolnie z meczetu i cmentarza polozonego na wzgorzu - i kafejki Pierre Loti na szczycie. Wjezdza sie tam kolejka, i potem juz tylko zachwyt nad panorama Stambulu, wspanialymi widokami. Pod wieczor znow ostatnia rundka Taksim-Istiklal i juz - po walizke i do domu :)
Na sam koniec udalo mi sie zrobic sesje fotograficzna o jakze oryginalnym tytule: Stambul o zachodzie slonca ;) - a potem juz na Otogar (dworzec autobusowy), gdzie akurat obejrzalam pelny program wybrykow tureckich nastolatkow z okazji powrotu z wojska - wlacznie z rzucaniem chlopakiem o sufit (jakkolwiek okropnie to brzmi, wszyscy swietnie sie bawili, dla chetnych nagrania posiadam ;))

Ze Stambulu wyjechalam autobusem o 23.00, trasa przez Konye, w Alanyi wyladowalam kompletnie wyczerpana o godzinie 14.00 wczoraj ;)

Bylo cudownie. Co prawda mialam jeszcze ze Stambulu jechac do Ankary - bardzo zaluje, ale Stambul tak mnie zmeczyl i wciagnal, ze przelozylam na kolejna okazje - ktora mam nadzieje tego lata na pewno sie pojawi.
To tyle, jesli chodzi o plan wyprawy. Tak zwane suche fakty ;) A teraz zajme sie przegladaniem i selekcjonowaniem zdjec (zrobilam ponad osiemset). Jutro postaram sie napisac o wrazeniach...

wtorek, 22 maja 2007

ZDOBYWANIE TWIERDZY

Niedzielny dzień spędziłam bardzo pozytecznie: wspinajac sie na wzgorze Kale (zamkowe) czyli glowna atrakcje turystyczna Alanyi. Grzechem by bylo nie wejsc wreszcie, po ilus miesiacach spedzanych u jej stop :) Ciagle tylko autobusem z turystami, albo motorem, skuterem ze znajomymi, a nigdy piechota. Pogoda sprzyjala; niezbyt upalnie, wiec na wedrowke w sam raz.

Wzgorze jest niewysokie: 250 m n.p.m., ale droga prowadzaca na szczyt bardzo kreta, wiec w sumie przejscie tych paru kilometrow zajmuje troszke czasu. Po drodze mijalam leniwcow na czterech kolkach i Turkow, ktorzy zatrzymywali sie po to, zeby mnie zaczepic - strasznie ciezko byc samotna podrozniczka w tym miescie, uwierzcie (jak mniemam w mniej zepsutych turystami rejonach Turcji jest lepiej) :)

Cale wzgorze okala mur, z czasow seldzuckich (XIIIw.) natomiast twierdza na szczycie podobno zostala zbudowana przez piratow.

Legend dotyczacych tego miejsca sporo, wiec nie bede tu przytaczac, nadają one w kazdym razie klimatu... ktory wyjatkowy jest szczegolnie wieczorem. Mur jest wtedy podswietlony i wyglada niesamowicie.

Na samym szczycie placi sie bilecik (5 ytl) i przechodzi przez bramki, jak w metrze ;) (ach ci zapobiegliwi Turcy!) - a w srodku ruiny ruin, ale tak malownicze, i tak cudowne sie rozposcieraja panoramy! Po wejsciu na taras znajdujemy sie na szczycie cypla wbijajacego sie w morze, wiec po jednej stronie widac wschodnia, a po drugiej zachodnia czesc Alanyi - i jeszcze wprost przed nami na grzbiecie wzgorza mur, stary meczet, las... cos cudownego.

Wczesniej sadzilam, ze ta twierdza jest przereklamowana, jednak teraz kategorycznie zmieniam zdanie i staje sie jej gorliwa oredowniczka. Kiedy wychylilam sie przez mur, spojrzalam w dol na iles tam metrow stromego urwiska z wapiennych skal, a na dole zatoczka z lazurowa woda... az mi sie baterie w aparacie wyczerpaly z wrazenia, na szczescie zapobiegliwie wzielam dodatkowe ;)



Moje ulubione zdjęcie. Tytuł: "Gospodarskim okiem..." - z przesłaniem dla wtajemniczonych ;)



ps1. Dzis poniedzialek i mam zakwasy, bo nie tylko weszlam, ale i zeszlam piechota. Bardzo mi z tym dobrze :)

ps2. A juz niedlugo, za dni pare... ale nie uprzedzajmy faktow ;)

sobota, 19 maja 2007

ALANYA FOREVER

Niegdys "Cafe Opera", po remoncie "Paparazzi bar" - uroczyste otwarcie i gratulacyjne bukiety od innych przybytkow rozrywki. Ładny zwyczaj.

Jakos nigdy nie moge sie powstrzymac od robienia zdjec pustym lezakom.

Plaze i zabytki Alanyi to nic, przy Chlopcach z Dyskotek i Barow - cala damska Europa pielgrzymuje tu z tego powodu!

(Kliknij w zdjecie, a otworzy sie w powiekszeniu)

czwartek, 17 maja 2007

CZUJNE OKO ATATÜRKA

Na placu w Alanyi - pilnujacy ruchu drogowego.

Yurtta Sulh Cihanda Sulh - Pokoj w Ojczyznie, Pokoj na Swiecie (z przemowienia Ataturka)

Kolejna z bardziej udanych artystycznych wariacji na temat wygladu Ataturka :)

Widok z McDonalds'a na ulice Ataturka w Antalyi - nic tak nie poprawia nastroju jak rzadek flag.

Ataturk czuwa nad mlodzieza wchodzaca do parku Karaaioğlu w Antalyi.

środa, 16 maja 2007

NOTKA Z ANTALYI

Jestem w Antalyi. Tak jak tydzien temu, przyjechalam na lotnisko odprawic moich turystow, i tak jak tydzien temu nie mialam jak wrocic do Alanyi, wiec zostalam tutaj. Najpierw zjedlismy z kierowca obiad, oczywiscie na koszt firmy :) a nastepnie kierowca udal sie na w pelni zasluzony odpoczynek (kierowcy pracujacy tutaj na wybrzezu maja chyba najciezszy i najbardziej wyczerpujacy plan na caly sezon, ciagle tylko git-gel, git-gel, czyli mowiac po naszemu: w ta i z powrotem. Cos takiego jak 8 godzinny dzien pracy absolutnie nie ma w ich przypadku zastosowania, zreszta, w turystyce w ogole nie ma zastosowania... ale kierowcy maja chyba najgorzej).
Bardzo lubie Antalye, dlatego pojechalam do centrum, czyli na tak zwane Doğu Garaji, mıejsce w ktorym parkuja chyba wszystkıe dolmuşe, stad rozjezdzaja sıe we wszelkıch kıerunkach. Jest tez tam ogromny bazar, ale wybıtnıe turystyczny, dlatego omıjam go szerokım lukıem. W Antalyı jest co robıc, a przede wszystkım cudownıe sıe tu robı zakupy :) Jeslı mam cos kupowac, to tylko tutaj - jest to typowe tureckıe mıasto, w ktorym sklepy sa skupıone tematycznıe, co sprzyja tzw. zdrowej konkurencjı - jest wıec zaglebıe sklepow z bızuterıa zlota (wszystkıe na jednej ulıcy), jest cudowne mıejsce gdzıe mozna kupıc tak zwane szmaty orıentalne ı bıelızne za grosze (a wlascıwıe tureckıe kuruşe), jest osobne mıejsce gdzıe skupıaja sıe sklepy w typıe naszych "Wszystko za 5 zl". Oczywıscıe sa tez dzıelnıce na przyklad tylko ı wylacznıe ze sprzetem AGD albo tylko z samochodamı ı motocyklamı - ale nımı sıe pokı co nıe ınteresuje :)

Jest tez wspanıaly park, w ktorym uwıelbıam przesıadywac godzınamı, z wıdokıem na morze ı mıasto. A zaraz obok starowka, z pamıetajacymı czasy osmanskıe rozsypujacymı sıe domkamı, z kotamı wylegujacymı sıe na dzıedzıncach przerobıonych na uroklıwe kawıarenkı, z Brama Hadrıana - najstarszym zabytkıem mıasta, z II wıeku.
Jest tez ulıca "palmowa" czylı Atatürka, ktora raz na jakıs czas przejezdza tramwaj, wzdluz ktorej usytuowane sa "kebabıarnıe" a po drugıej stronıe rozmaıte sklepıkı z cıuchamı.
Troche dalej poza centrum, w kıerunku Kemer, jest pıekna plaza Konyaaltı, na ktorej mıeszkancy Antalyı spedzaja wolne dnı :)

Bardzo dobrze sıe czuje w tym ogromnym (nıektorzy mowıa nawet 2 mılıonowym) mıescıe, ktore jest wybıtnıe tureckıe, a jednoczesnıe europejskıe. Tutaj moglabym mıeszkac :)
I ludzıe sa ınnı, nız w Alanyı. Antalıjczycy sa "wıelkomıejscy" ı nowoczesnı - mozna sıedzıec w kawıarence ı obserwowac, jak bardzo sa zroznıcowanı - od kobıet w chust po nowoczesna, wyemancypowana mlodzıez ubrana tak modnıe ı orygınalnıe, ze dzıewczyny z Europy moglyby pozazdroscıc :) Tak samo spotyka sıe tu ı tureckıch "dzıadkow" w charakterystycznych szarawarach, jak ı pary obejmujace sıe ı trzymajace za rece bez skrepowanıa - jest wszystko. Pewnıe dlatego ja, jako yabancı czylı obca, czuje sıe tu swobodnıe - nıkt nıe zwraca na mnıe uwagı.
Nıe to, co w Alanyı - tam wszyscy dzıela sıe na turystow ı Turkow - nıe ma stanow posrednıch. Natomıast bardzo duzo Turkow pracujacych w Alanyı pochodzı z calej Turcjı ı przyjezdza tam tylko na sezon, sa wıec zarowno z mıast jak ı malych wıosek na wschodzıe, gdzıe panuja troche ınne obyczaje... panowıe nıe sa przyzwyczajenı do wıdoku kobıety w krotkıej spodnıczce, gapıa sıe wıec jak cıele w malowane wrota, ı nıe moga napatrzec...
Roznıce mıedzy Alanya a Antalya wıec wıdoczne sa jak na dlonı, szkoda ze turyscı odwıedzajacy wybrzeze tak rzadko wyjezdzaja do Antalyı, bo traca okazje zobaczenıa ınnych wıdokow, ınnych ludzı ı ınnych zachowan.

Pısze ı pısze, a tu czas lecı :) I bardzo dobrze. Przyszlam do kafejkı ınternetowej, dobrze wıedzac, ze nıc tak skutecznıe nıe zabıja czasu jak ınternet :) Jest prawıe 20.00, przyjechalam o 16.00, pochodzılam po centrum ale ıle mozna chodzıc w tak zwanych "eleganckıch butach"... bo nıestety nıe wıedzıalam, ze zostane :) Teraz pojade jeszcze do centrum handlowego nıedaleko lotnıska, troche pochodzıc ı poogladac - maja tam swıetne cıuchy z tzw. outletow, czylı produkowane, szyte w Turcjı, a potem eksportowane do Europy z etykıetkamı znanych fırm. A propos, tydzıen temu w Antalyı weszlam do sklepu, zaczelam przegladac koszulkı, ale wszystkıe mıaly przyczepıone metkı w polskım jezyku :) Stwıerdzılam ze to juz by byla przesada, ı jak najszybcıej wyszlam :)
Nıe bede nıc kupowac, bo na szczescıe nıe mam pıenıedzy... wypıje tylko kawe, a potem zadzwonıe po (mam nadzıeje juz wyspanego) kıerowce, z ktorym pojedzıemy na lotnısko ı okolo 24.00 odbıerzemy nowych turystow.

Mam mp3 ı paluszkı do chrupanıa - mam nadzıeje ze jakos zleca te godzıny :)
Oj to czekanıe - nıe cıerpıe tego, a jednoczesnıe tesknılabym, gdybym tego nıe mıala :)

wtorek, 15 maja 2007

CZEGO NIE LUBIĘ

W dzisiejszej notce (własciwie jest juz jutrzejsza, zalezy czy w czasie tureckim czy polskim) napiszę co mnie w Turkach denerwuje. Bo niestety denerwuje sporo, no ale na to nic sie poradzic nie da, nie ma idealow...

I nie bedzie o zadnych znajomych - tylko o osobach obcych.



- Zaczepianie - wiem, ze:
1) turystki to lubia, wiec Turcy stosuja, wiec jest tak bylo i bedzie dopoki obie strony beda z tego czerpac korzysci,
2) w Maroku bylo gorzej.

ale:
Ad1) ja nie jestem turystka, i tego nie lubie, a musze znosic zaczepki w stylu "Yes, please" (wymawiane jako Jes plizzz - to trzeba uslyszec na zywo), "What's your name" czy chocby "Hallo" - i nie tylko jezyk angielski wchodzi w rachube, dzis nawet sprobowano mnie zaczepic po turecku, a to niespodzianka. Naprawde chyle czola wobec tych dziewczyn, na ktore to dziala, mnie juz po prostu ogarnia pusty smiech.
Ad2) w Maroku bylo gorzej (podobno w innych krajach Afryki jeszcze bardziej), wiec tam niezadowolenie bylo w pelni zrozumiale, a tu? Przeciez wszyscy sa "tacy mili i otwarci", wiec kiedy ich ignoruje, czy zbywam jakims slowem, powoduje jedynie, ze gonia mnie niewybredne epitety - tacy to sa mili ci Turcy...



- Wscibskosc - kazdy Turek po dwoch minutach rozmowy o niczym, w sytuacjach typu: kelner krecacy sie przy stoliku czy kierowca, z ktorym jade na wycieczke, osoba, z ktora przez przypadek znalazlam sie w jednym pomieszczeniu, itp. od razu przystepuje do calej serii osobistych pytan. Co robisz w Turcji. Gdzie sie nauczylas tureckiego? Albo: Kto Cie uczyl (plus glupi usmieszek). Nastepnie - Czy masz meza. Czy narzeczonego. Czy chlopaka (zawsze odpowiadam tak na ktores pytanie, ale to nie rozwiazuje sprawy, bo nastepuje nastepna seria). Skad on jest? Czy mieszkacie razem? Gdzie pracuje? Gdzie ty pracowalas poprzednio? Kiedy sie zareczycie? - co powoduje, ze trzeba brnac w klamstwa, wiec ja na ogol w takich sytuacjach posilkuje sie przykladem mojego eks-chlopaka, zebym potrafila bez zastanowienia odpowiadac na te wszystkie pytania (i potem mi glupio, ze tak go wykorzystuje ;))

Nie cierpie tej wscibskosci i malostkowej ciekawosci, podszytej kompletnie niczym. W Polsce cos takiego by nie przeszlo - zimny kraj ma jednak troche zalet.



- Podobna cecha - otwarte komentowanie wszystkiego, ale glownie wygladu - wlasciwie wylacznie ze strony mezczyzn (kobiety sa bardziej opanowane, natomiast Turcy sa gadatliwymi plotkarzami bez krzty tak zwanego taktu). Jesli schudlam, przytylam, kazdy Turas zawsze to zauwazy i skomentuje we wlasciwy sobie sposob (dla niektorych fajniej bedzie, jesli przytyje, dla innych, jak schudne). Jesli wyskoczyl mi pryszcz na twarzy (co w moim przypadku zdarza sie czesto, wiec wiem co mowie), co drugi Turek podejdzie i absolutnie bez skrepowania zacznie, przy innych osobach, np. moich turystach, opowiadac jaka swietna zna masc, sprowadzana z Istanbulu, i ze naprawde dziala znakomicie, jesli chce, to zalatwi.



- Komentarze dotycza takze zachowania, a szczegolnie jedzenia - z tym spotkalam sie juz na samym poczatku mojej przygody z tym krajem - Turcy sa zwykle w duzym szoku, widzac kobiete ktora je z apetytem. Uwazaja to za wysoce niepokojace, i koniecznie musza zwrocic uwage: Dlaczego tyle jesz? Potem bedziesz gruba! - wypowiadane z troska, glosno, przy wspolnym stole. Biedacy widzac nas, Polki, ktore z rozkosza rzucaly sie na jedzenie po ciezkim dniu pracy, musieli sobie myslec, ze wszystkie skonczymy jako opasle grubasy. (Potem slyszy sie o tym, ze Turczynki masowo choruja na bulimie - przy takich facetach trudno sie dziwic).



- i - last but not least - Turcy, przy calej tej "otwartosci" i "bezposredniosci" panicznie boja sie przekazywac tzw. zle wiadomosci. Co prawda latwo to zrozumiec - nikt nie lubi komunikowac innej osobie, ze np. zwalnia ja z pracy albo na cos niestety sie nie zgadza. Natomiast o ile ludy europejskie jakos mimo wszystko sobie z tym radza, Turcy wola po prostu nie powiedziec nic. Wydaje sie to lekko absurdalne, bo przeciez i tak i tak sama sie domysle, jesli czegos dla mnie istotnego zalatwic sie nie udalo. Natomiast Turek unika tematu jak ognia, albo zbywa tekstem "Ok, no problem", byle tylko jak najszybciej przejsc na inne zagadnienie, tak jakbym - nie wiem - miala nie zauwazyc, zapomniec, dostac pomrocznosci jasnej. W niektorych przypadkach, jesli nadawca zlej wiadomosci jest ktos wysoko postawiony, wysyla on poslanca - biedaka, ktory komunikuje owego newsa. I wtedy wszyscy sa zadowoleni (oczywiscie z pozoru). Najprawdopodobniej Turek po prostu nie moze zniesc faktu, ze komus sprawil przykrosc (taki to cudowny i przyjazny narod), tak jak wiekszosc tureckich mezczyzn panicznie boi sie kobiecych lez - co na marginesie uwazam za niesamowicie urocza ceche, ktora manipulujac mozna wiele zdzialac ;)



No, to sie wyzylam. Juz mi lepiej :)

niedziela, 13 maja 2007

DYSKOTEKA


Wczorajszy wieczór spędziłam na dyskotece w Alanyi. Pierwszy raz w tym sezonie - sprawa więc jest na tyle istotna, że godna notki na tym blogu ;)
Spotkałam się z moim znajomym i jego kolegami i koleżankami z pracy - wszyscy są nauczycielami w szkole podstawowej, więc szacowne, pedagogiczne grono. Akurat właśnie wczoraj odbywał się finał konkursu Eurowizji - ot, kawał beznadziejnego kiczu, natomiast oglądanie go w dyskotece, podczas imprezy, w otoczeniu samych niemal Turków - to zupełnie inna jakość. Grupki tańczących skupiały się w okolicy telewizorów, obserwując w napięciu jak wysoko zajdzie przebój Kenana Dogulu - Shake it up sekerim (co oznacza: Potrząśnij tym, cukiereczku). Każdy punkt od jakiegoś kraju podarowany Turcji był witany gromkimi oklaskami. Mimo, że sama piosenka nie jest specjalnie dobra, ot, zwykły przebój do tańca, który niczym się nie różni od innych tureckich hitów pop, wszyscy Turcy kibicowali swojemu przedstawicielowi z całego serca. Tu widać, jak bardzo się różnimy - Polak w takiej sytuacji raczej wstydziłby się, jak beznadziejny utwór reprezentuje nasz kraj, mówiłby o tym ze skrępowaniem, o kibicowaniu i szaleńczym wyciu nie byłoby mowy. Pojawiłyby się też zapewne odwołania do przeszłości, refleksje, dlaczego polska piosenka jest tak denna, i dlaczego wybrano tego piosenkarza, a nie innego, i że najprawdopodobniej coś się za tym kryje. Czyli typowo polska martyrologia, rozdzieranie szat i marnowanie energii na rozprawianie o tak naprawdę nieistotnych rzeczach.

Wczoraj uwiodło mnie właśnie to, że liczył się sam fakt, że startuje Turcja - wręcz poczułam się Turczynką, będąc w tak entuzjastycznym, rozbawionym gronie (zresztą koledzy mojego znajomego także na początku wzięli mnie za Turczynkę, ale do tego już się przyzwyczaiłam).

Ostatecznie Turcja zajęła miejsce 4, zwyciężyła Serbia, a samo głosowanie niczym mnie nie zaskoczyło (jak co roku pewne kraje głosują na okreslone kraje, np. Norwegia na Szwecję czy Cypr na Grecję, a Polska na Ukrainę); Turcja dostała maksimum punktów od Niemiec (prawdopodobnie zmobilizowała się cała turecka emigracja w Niemczech).

W dyskotece James Dean w Alanyi na razie niezbyt tłoczno i dość przyjemnie. Turystów jeszcze mało, więc 90% tańczących to Turcy. Co śmieszniejsze, głównie faceci. Chodzenie w damskim gronie do dyskoteki to zły pomysł; nie można się odczepić od podrywaczy, nie tylko zagadują, ale po prostu się gapią - jakiś kolega w okolicy wysoce zalecany, inaczej człowiek nie ma po prostu spokoju (i nie ma tu znaczenia stopień atrakcyjności dziewczyny).

A dziś w Turcji dzień Matki. Najlepsze życzenia dla wszystkich Mam, szczegolnie mojej! :)



ps. a ponizej simit czyli posypany sezamem rogalik; sniadaniowy klasyk. Pycha.

piątek, 11 maja 2007

SPOKOJNIE...

... czyli Alanya przed sezonem - 3 banalne ujecia:

Lezaczki niecierpliwie czekaja na amatorow opalania w dzien i zakochanych w nocy.



Zatoka Alanyi czyli beznadziejnie oklepany widok.



Afrodyta 2007 na plazy Kleopatry.


czwartek, 10 maja 2007

FRYZJERZY

można nie ufać ludziom.
można nie ufać facetom.
a nawet trzeba.

ale zawsze, naprawdę zawsze, można ufać TURECKIM FRYZJEROM.


własnie bylam na strzyzeniu. nie dosc, ze zostalam perfekcyjnie obcieta, tak jak chcialam (a pewnie lepiej), to jeszcze wymasowano mi po myciu glowke bardzo dokladnie, tak, ze caly stres gitti (poszedl), a obciete juz wlosy wysuszono tak bezblednie, ze chodzilam po ulicy smiejac sie do siebie jak ta wariatka, bo wlosy mam teraz jak z reklamy szamponu ;)

czuje sie jak Miss Swiata, co moim zdaniem jest jedynym kryterium oceny fryzjera.
chodze do tureckich fryzjerow regularnie, od samego poczatku i pierwszego pobytu w Turcji, kiedy pracowalam z fryzjerem "przez sciane" i poddawana bylam jego eksperymentom, ze "strzyzeniem za pomoca ognia" na czele. nigdy, przenigdy, nie bylam rozczarowana.
czego nie mozna powiedziec, niestety, o polskich fryzjerkach. a tym bardziej marokanskich... (poszlam do marokanskiej fryzjerki sie ostrzyc, wydalam 10 euro, za kilka ruchow nozyczkami kompletnie nie umiejacej strzyc osoby - zamurowalo mnie).

polecam wszystkim przelamac leki i udac sie w Turcji do fryzjera.
zakladow fryzjerskich ci u nas, w Alanyi, dostatek.
wiekszosc mistrzow to mezczyzni, mlodzi, luzacko poubierani, ewidentnie lubiacy ta prace.
ruszaja nozyczkami jak szalency, robia glupie dowcipy, ale co do samej operacji poddawania wlosow zabiegom, sa niezrownani.

mowilam to juz wczesniej, ale teraz na forum publicznym niech stanie sie to moja zelazna zasada: jesli fryzjer, to tylko turecki :)

poniedziałek, 7 maja 2007

ŞEREFSIZ!

czyli: bez honoru.
dla Turka najwieksza obelga uslyszec, ze jest niehonorowy. Co nie przeszkadza im w nazywaniu tak siebie w zartach - bo to "cos innego". Slowko to czesto wystepuje na drogach. Kierowcy lubia nazywac innych "şerefsız", tych co krzywo skrecili, zajechali droge, albo weszli pod maske. Co nie znaczy, ze oni sami tak nie robia. Ruch na drogach tureckich jest tematem, doprawdy, na ksiazke, zreszta kiedys, gdzies, poswiecilam mu osobna notke.

Honor, rzecz swieta, a jak jeszcze Turek przypadkiem ma we krwi troche krwi kurdyjskiej (moze byc dziesiata woda po kisielu), to staje sie jeszcze wazniejszy.
Nie jestem specjalistka od historii, szczerze mowiac, to moja pieta achillesowa, zawsze natomiast interesuje sie obyczajowoscia, jezykiem, codziennymi zachowaniami. Na podstawie wlasnych przygod i obserwacji jestem w stanie wymienic co najmniej kilka modelowych cech honorowego Turka (uwaga, wychwycone zarowno u Kurdow jak i "czystej krwi" Turkow), a poniewaz jestem kobieta (dobrze ze to napisalam, bo pewnie nikt sie nie domyslal :)), sporo z nich dotyczy wlasnie kontaktow z kobietami.

- pieniadze - honorowy Turek nigdy sie nie przyzna, ze jest bez pieniedzy. Jak mu sie koncza, to po prostu nie je i nie pije, albo pozycza. Zamiast "konczy mi sie kasa", powie "Chodzmy na herbate" (tu herbata jest najtansza, kosztuje 0,50 kuruszy, czyli niewiele ponad zlotowke). Nie pojdzie z dziewczyna do restauracji, bo ta jest "kiepska" i w ogole "przeciez nie jestesmy glodni".

- przy okazji pieniedzy - honorowy Turek nie pozwoli nigdy kobiecie zaplacic w knajpie. Nawet jak nie ma pieniedzy, a kobieta pokornie proponuje: podzielmy sie rachunkiem. Nie. Bo nie. Co innego pozyczyc - ale tak, zeby nikt nie widzial :) Stawia to kobiety w dosc ciekawej sytuacji: nigdzie nie musza za siebie placic, ale w sytuacji krytycznej beda poproszone o pozyczenie pieniedzy, zeby z nich Turek mogl zaplacic na przyklad za ta herbate ;)

- przy okazji kobiet - honorowy Turek wszystkie decyzje podejmuje sam, niezawisle, i niezaleznie od wszystkiego. Absolutnie wykluczone jest zwracanie honorowemu Turkowi uwagi, poprawianie go, sugerowanie co powinien zrobic, nawet jesli zamierza zrobic kompletne glupoty. Od razu sie obrazi, a -

- a propos obrazania - honorowy Turek obrazac sie lubi i robi to efektownie. Milczy, jego twarz jak gradowa chmura jest, nabzdyczony az czuc, jak bardzo jest zly. Mowi: "nigdy wiecej..." (tu mozna sobie wpisac cos dowolnego). Wielu honorowych Turkow obraza sie definitywnie, ale znam rownie wielu, ktorzy po takim "nigdy wiecej", czekaja przepisowe 24 godziny i po tym terminie udaja, ze nic sie nie stalo :) W takiej sytuacji absolutnie nie mozna powiedziec: "A nie mowilam?" - ze zlosliwa satysfakcja, tylko przemilczec. Sam honorowy Turek wie, co zrobil, wiec nie potrzeba mu tego jeszcze uswiadamiac :)

- honorowy Turek ma specyficzne podejscie do kobiet - niewyobrazalne, zeby kobieta (ktora z natury rzeczy jest przeciez mniej inteligentna, bardziej gadatliwa, a co za tym idzie, nie ma co z nia wchodzic w rzeczowe dyskusje), wiedziala lepiej. Nawet jesli obie strony wiedza, ze kobieta wie lepiej, honorowy Turek udaje, ze nie. Potem czesto sie zdarza, ze robi tak, jak zasugerowala kobieta, albo kieruje sie jej zdaniem, ale caly splendor sukcesu oczywiscie spada na niego :)
Kobieta stoi z boku i krasnieje z dumy, bo przeciez liczy sie wspolne dobro, a nie to, kto dane rozwiazanie z sytuacji wymyslil.

- honorowy Turek uzywa slow "wiem", "jestem pewien", "zawsze", "nigdy" - co w wiekszosci przypadkow nie jest prawda. Czesto nie wie, nie jest pewien, a to co zawsze, i nigdy, zdarza sie czesto, albo rzadko. Kontaktujac sie i zalatwiajac sprawy z honorowym Turkiem nalezy o tym pamietac - uslyszawszy "nigdy" - po prostu sie nie przejmowac, i robic swoje :)

- honorowy Turek nie znosi, jak do niego mowic "bez honoru" (şerefsız) - nawet w zartach. A szczegolnie, jak takie zarty urzadza kobieta. W ogole z kobieta mozna zartowac, mozna sie swietnie bawic, i robic sobie glupie zarty, ale najlepiej nie w miejscach publicznych - bo wstyd :)


Mam nadzieje, ze po przeczytaniu tej notki, nie myslicie sobie, ze jestem biedna, sterroryzowana przez honorowego Turka kobieta. Moje obserwacje (przypomne) dotycza wielu znanych mi osob, zarowno blizszych (przyjaciol) jak i dalszych (obcy, albo zaslyszane historie). Wlasciwie jest to temat rzeka, nadajacy sie do spokojnej pogawedki na zywo :)
Poza tym trzeba pamietac, ze jest jeszcze wielu Turkow, dla ktorych honor wcale nie jest naj-naj-najwazniejszy na swiecie, i maja inne pasje (na przyklad dziewczyny, samochody albo gry komputerowe). Mimo to uwazam jednak, ze ta honorowosc nie jest wcale taka zla - przy umiejetnym postepowaniu majac wspolne sprawy z honorowym Turkiem czlowiek i tak robi co chce, a honorowy Turek jest dumny, ze jest honorowy. Byc moze dzieki temu w Turcji nadal jest duzo mezczyzn, w przeciwienstwie do Polski, w ktorej zauwazam zatrwazajaco zmniejszajaca sie ich liczbe.

/teraz spodziewam sie biczowania ze strony czytelnikow ;)/

piątek, 4 maja 2007

TAK?

miałam wypoczywac, tak? to co ja tu robie, o 12, w biurze, przed komputerem?
to, ze ta praca nie ma ustalonych godzin, a dni wolne wypadaja wtedy, kiedy po prostu nie ma nic do roboty (czyli rzadko), jest jednoczesnie wielka zaleta, jak i przeklenstwem.

zalozylam kostium kapielowy, zeby mi przypominal, ze mam w biurze byc chwilke, i zaraz isc odpoczywac. spalam od 22 do 9 rano. zawsze na poczatku sezonu w Turcji organizm musi sie przestawic na ten inny tryb pracy. w Maroku do lotniska mialam 20 km, tutaj 137. Lekka roznica... tutaj przyloty sa z kilku miast, kazdy o innej porze, wiec jeden dzien z zyciorysu jest wyciety zawsze od nocy do nocy: najpierw trzeba zawiezc i odprawic tych, do leca do Polski, a potem odebrac na nowych.

ok, ok, juz ide. ide. juz mnie nie ma.

czwartek, 3 maja 2007

DŁUGI WEEKEND

bardzo tloczno sie zrobilo, na wszystkich ulicach i w knajpach jezyk polski, bo dlugi weekend nastapil...

jestem zmeczona, wczoraj mialam pierwsze transfery, dzis pierwsze spotkania informacyjne, wiec padam, padam, i duzo nie napisze, niech bedzie tylko kilka uwag i refleksji z dni minionych ;)

1. mam wrazenie, ze niektorzy piloci i rezydenci po prostu NIENAWIDZA swoich turystow. albo w ogole ludzi? i drugie wrazenie: moze ja jestem jakas idealistka, ale jak dotad wiekszosc spraw problematycznych zalatwialam zawsze grzecznie, kulturalnie, uprzejmie, starajac sie byc zawsze pomocna - i sie udawalo - nawet jesli prywatnie o danym czlowieku nie myslalam najlepiej (bo sa tacy ludzie, ktorzy narzekaja, wybrzydzaja, maja gusta i sposob myslenia, ktory niekoniecznie rozumiem i ktory nie jest mi bliski). dochodze do wniosku, ze w glownej mierze "wymagania" ktore powinien spelniac rezydent to wlasnie te "ludzkie". informacji o danym kraju, czy o danym hotelu zawsze mozna sie nauczyc - mozna to miec zapisane na kartce i wkuc, mozna miec sciagawke - nikt sie nie obrazi, jesli umiemy z niej korzystac (a nie ja czytac). ale chyba nie da sie nauczyc i wykuc sympatii do ludzi i uprzejmosci... to taka delikatna refleksja kiedy obserwuje czasem innych pilotow, ktorzy mowia o turystach jak o zakale tego swiata, wrecz (niektorzy) dajac im to odczuc.
no ale mowie - moze jestem idealistka... kiedy zaczne myslec o turystach jak o zakale tego swiata, i kiedy bede znudzona kazda nowa przylatujaca grupa, pomysle o zmianie pracy ;)

2. nowa MODA w Alanyi w tym sezonie - cudownie jest to zaobserwowac, zaczelo sie od tego, ze zauwazylam TO u jednego Turka, w kawiarni, potem u nastepnego, w sklepie - pomyslalam: Czyzby nowa moda? - i potem juz poszlo: kolejni, kolejni, kolejni. Od najwiekszego "obdartusa", do najbardziej wyelegantowanego modnisia - wszyscy w tym sezonie w Alanyi nosza identyfikatory zawieszone na czerwonych smyczach. czy kelner, czy sprzedawca warzyw, czy fotograf - bez roznicy (choc w niektorych przypadkach identyfikator naprawde nie jest potrzebny... ale moze sie myle ;))
Zastanawiam sie czy potem, w ramach rozkwitu sezonu, pojawia sie tez inne kolory smyczy, czy wszystkie beda czerwone. Jest to dosyc ciekawy temat do rozmyslan ;)

3. Dlugim weekendem rozpoczelam sezon 2007 w Turcji. W maju bedzie spokojnie, ale w czerwcu juz tylko gorzej :) To znaczy "gorzej" - kwestia interpretacji.

A propos tematu do rozmyslan, to wybaczcie, ale niniejszym moja lista musi sie skonczyc. Padam na nos. Ide sie przebrac, zrelaksowac (caly wczorajszy dzien spedzilam albo na lotnisku albo jadac lub wracajac z niego, od 9 do 3 w nocy na nogach, dzis wstalam o 8), zjesc cos normalnego (rano przed infami zjadlam batonika, a teraz o 17 simita czyli obwarzanek - i to tyle na dzisiaj...), wieczorem jakis wypad towarzyski a jutro od rana odpoczywam. I nic mi nie przeszkodzi.


Howgh.