środa, 31 grudnia 2008

YAVAŞ, DAHA ZAMANINIZ VAR...

Powoli, mamy czas. Mamy, prawda? Gdzie się ludzie tak spieszycie? Usiądźcie, rozsiądźcie się wygodnie, napijcie jednej herbaty. No, może dwóch. Pogadajmy. Przecież mamy czas.

To chyba największa nauczka jaką wyciągnęłam z tegorocznego pobytu w Turcji, a że tak sentymentalnie się zrobiło, koniec roku i te sprawy, można tą notkę potraktować jako podsumowująco-sylwestrową.

Dopóki żyje się tylko w Polsce/Europie, nie dostrzegamy istoty problemu. Ciągle gdzieś się spieszymy, ciągle czymś się stresujemy i uważamy to za normalne. Szybka kawa, szybkie śniadanie, szybki papieros, szybka przekąska, szybki bieg przez miasto... i tak dalej. Narzekamy, i owszem "Człowiek ciągle taki zaganiany", ale przecież trzeba. Wszystko, wydaje się, ucieknie spod kontroli, jeśli nie zdążymy na czas, "nie wyrobimy się".

Też się ciągle nie wyrabiałam, ale wreszcie stwierdziłam że dość już tego. Był taki moment latem, kiedy w pracy waliło się i paliło, prawie wszystkie możliwe sytuacje kryzysowe jakie można sobie wyobrazić w pracy rezydenta, ogromny upał, wilgotność powietrza taka, że ledwo daje się oddychać, człowiek poci się 5 minut po wyjściu spod prysznica, telefon dzwoni bez przerwy, idę do biura, bo przecież trzeba ratować sytuację, a tu okazuje się, że mój komputer padł. No, tak po prostu. Nie ma nic poza niebieskim ekranem. Czyli: dokumenty, e-maile, informacje popłynęły w kosmos.
NIE MA.

W takiej sytuacji jest kilka rozwiązań:
1. Popłakać się
2. Walić głową ścianę.
3. Pokrzyczeć na współpracowników po czym schować się w toalecie.
4. Rzucić wszystko i wrócić do Polski.

Wypróbowałam wszystkie opcje 1-3 i zaczęłam poważnie myśleć o opcji 4.
A potem coś mnie tknęło. Przypomniała mi się dyskusja ze znajomymi o polskim i tureckim podejściu do takich problemów.
Stwierdziłam, że nic innego mi nie zostało, jak przyjąć turecką wersję.

1. Poszłam do łazienki ochlapać twarz lodowatą wodą.
2. Przyniosłam sobie herbaty z kuchni, rozsiadłam się wygodnie, i spokojnie ją wypiłam, wspomagając sobie powolnym paleniem papierosa.
3. Powtórzyłam czynność 2, dla wzmocnienia efektu zdejmując buty ze spuchniętych stóp.
4. Odnalazłam wolny komputer i wykonałam tylko-i-wyłącznie niezbędne do ratowania sytuacji czynności, plan niezbędne minimum.
5. I co? Świat nie stanął na głowie.

Po tym wydarzeniu przyjrzałam się dokładnie zachowaniom znajomych Turków i Turczynek w podobnych sytuacjach kryzysowych i stwierdziłam, że muszę przejąć ich styl, aby nie zwariować. Wszystko to sformułowałam w postać listy, którą powinni mieć w głowie ludzie zwykle narzekający na stresującą pracę, brak czasu i coraz gorszy stan psychiczny.

1. Podstawą jest rozdział spraw na naprawdę pilne i pozostałe.

Przykład:
Chłopak Skylar konsumuje ze Skylar śniadanie. Dostaje telefon z firmy, że produktu X zabrakło i musi natychmiast go dostarczyć, bo klienci pytają. Chłopak Skylar informuje Skylar, że będzie musiał po śniadaniu od razu jechać. Zjada POWOLI I SPOKOJNIE śniadanie, SPOKOJNIE pije herbatę, potem jeszcze jedną, wypala papierosa. A dopiero potem wstaje, żegna się i wychodzi. Bez ociągania się.

Wniosek 1: Chłopak Skylar nigdy nie będzie miał wrzodów żołądka, w przeciwieństwie do Skylar
Wniosek 2: Są sprawy ważne, i sprawy ważniejsze. Żadna praca nie jest ważniejsza od śniadania w dobrym towarzystwie :)

2. Jeśli coś masz zrobić od razu, zrób na ostatnią chwilę. A nuż się uda.

Przykład:
24 grudnia, Wigilia, o godzinie 16:30 dostaję maila od osób z Turcji, którym kiedyś, kiedyś wystawiałam bilety lotnicze. Dokładnie we wrześniu. "Kiedyś zgubiliśmy fakturę, czy mogłabyś nam ją podesłać jak najszybciej się da? Przy okazji - Wesołych Świąt!"

Wniosek: Warto próbować. Nawet po 3 miesiącach.

3. Elastyczność czasu.

Przykład:
Jesteśmy na imprezie. Kolega wychodzi na chwilę, informując że za 15 minut wraca, bo musi "coś załatwić". Wraca po dwóch godzinach. Wszyscy Turcy witają go spokojnie, "no, jak tam?", ja, jako jedyna Polka w ekipie czuję wyraźne różnice kulturowe.

Wniosek: No dobrze, przyszedł późno. A właściwie coś się stało? Nic? No właśnie.

4. Jeszcze jedna herbata.

Przykład:
Mamy plan. Pójdziemy w miejsce A, a potem B, bo trzeba coś załatwić. Ale najpierw skoczmy na jedną herbatkę do portu. OK, skaczemy. Spotykamy przyjaciela.
- Dosiądźcie się na jedną herbatkę.
Chłopcy zaczynają opowiadać co u nich. Herbatka kończy się po 5 minutach.
- To co, jeszcze po jednej?
Właściwie dlaczego nie. Przyjaciel wspomina czasy wojska. Opowiada barwnie i wciągająco.
- Teraz herbatka ode mnie - mówi zaprzyjaźniony kelner.
- Nie, ależ, ależ.
- Naprawdę, absolutnie!
- No dobrze.
Opowiadamy najbardziej fascynujących kradzieżach, jakie trafiły się nam lub znajomym.
Robi się ciemno.

Za późno na miejsce A lub B.

Wniosek: Pójdziemy jutro.

5. "Hallederız" contra "Rany nie dam rady" czyli pozytywne nastawienie wszystko odmieni.

Hasłem tego sezonu było niewątpliwie to jedno słowo odmieniane w różnych czasach i przypadkach, ale nigdy bez przeczenia. Halletmek, czyli poradzić sobie. Na początku nie wiedziałam co to znaczy, zrozumiałam z kontekstu. Coś za wiele razy powtarzało się w biurze. Spóźnienie? Problem? Usterka? Pomyłka?
- Sakın ol [uspokój się], hallederız.

Pewność pozytywnego rozwiązania była tak wielka, że aż obezwładniająca. Zbiórka na wyjazd na lotnisko o godzinie 22.30, ale o 22.20 jeszcze nie ma autobusu, a przecież trzeba dojechać do hotelu na drugim końcu miasta. No problem, poradzimy sobie. Autobus przyjechał o 22.30, kierowca idzie do toalety, a potem skrótami i na pełnym gazie nadrabia spóźnienie. Jesteśmy pod hotelem o godzinie 22.37 a nasz kolega z biura wzrusza ramionami: Przecież mówiłem, że zdążymy? On się nie stresował, bo z góry wiedział, że się uda, za to nam pot kapie spod pach.

6. A nad tym wszystkim unosi się zrelaksowany duch świętego spokoju. Jest przyjemnie. Sprawy mogą poczekać. Nic nie jest tak ważne, jak chwytanie drobnych, przyjemnych momentów życia, prawda?

No właśnie.
I takich momentów jak najwięcej życzę wszystkim Czytelnikom bloga w 2009 roku..!

niedziela, 28 grudnia 2008

SERDAR ORTAÇ SUPERSTAR

Gdyby się Szanowni Czytelnicy kiedykolwiek zagubili w czasoprzestrzeni i trafili w tak nieprzyjemnym stanie do Turcji, to aby zorientować się który mamy rok należałoby po pierwsze włączyć radio. Jest bowiem taka postać w tureckim show-businessie, która mogłaby nam w tym pomóc. Jego piosenki nie dość, że grane są w radiostacjach i telewizjach bez przerwy, to jeszcze praktycznie co rok wydaje nowe płyty, oznaczającej kolejne przeboje. Posłuchanie jednej piosenki Serdara Ortaça (czyli Serdara Imiesłowa) gwarantuje momentalne rozeznanie w sytuacji i kryzys czasoprzestrzenny od razu zostanie zażegnany.
Serdar jest prawdziwym fenomenem tureckiej muzyki pop. Dlatego też o nim piszę; dostrzegając pewną nutkę sympatii dla tego wykonawcy w komentarzach złamałam się i stwierdziłam "a co tam, muzyka niezupełnie moja (czy raczej zupełnie nie moja), ale jednak miliony słuchają".

Jak rozpoznać piosenkę Serdara w radiu?

Po pierwsze trzeba wychwycić przejmujący wibrujący alt. Głos niewątpliwie żeński. Wsłuchać się. Jeśli w tle przygrywa skoczna dyskotekowa, rytmiczna muzyka, prawdopodobnie jest to właśnie ON. Tak, nie pomyliłam się - ten 38 letni (!) mężczyzna jest właścicielem wyjątkowo wysokiego głosu.

Jak rozpoznać piosenkę Serdara w telewizji?

Zobaczymy ciemnowłosego mężczyznę o charakterystycznych lekko skośnych oczach, ubranego prawdopodobnie tak jak 99% alanijskich "przystojniaków", kiedy idą na podryw, a mianowicie: w białą rozchełstaną na owłosionej piersi koszulę, podarte (lub stylowo wybrudzone) dżinsy i pasek z absurdalnie wielką klamrą. Do tego buciki w czubeczek. W większości teledysków Serdara Imiesłowa pojawiają się (co skłania do refleksji) zagraniczne tancerki (często ciemnoskóre); nie ma też żadnej fabuły, pełno za to pląsania w amerykańskim stylu i potrząsania pupami.


Serdar w wersji de luxe.

Z piosenkami tego artysty miałam do czynienia już podczas moich pierwszych dni w Turcji (latem 2005). Usłyszałam wtedy m.in. jego ówczesny hit "Beni unut" (Zapomnij o mnie) i przez następny rok byłam święcie przekonana, że śpiewa to kobieta. Do dziś śmieję się, że tak dałam się nabrać, co teraz sobie odbijam puszczając piosenki Serdara znajomym lub rodzinie, i informując ku ich zaskoczeniu, że płeć wykonawcy jest niewątpliwie brzydka (chociaż on sam stara się chyba zatrzeć to wrażenie, fundując sobie operacje plastyczne; co zresztą jest dość powszechną praktyką w tureckim show businessie i pewnie nie tylko tureckim).



Podczas mojego kolejnego pobytu w Turcji na topie był już następny przebój Serdara "Gitme" (nie odchodź):



Z tej samej płyty laury zdobywała (oprócz wielu innych) także piosenka "Mesafe" (odległość), nieco spokojniejsza, i całkiem nawet przyjemna:



Kiedy przyjechałam w roku następnym, znów mogłam dostrzec upływ czasu, ponieważ wszystkie media katowały duet z piosenkarką Bengü "Korkma kalbim" (nie bój się mojego serca). Teledysk należy do smakowitych:



A słowa to jeszcze większa radość:

korkma kalbim geçer acisi
nie bój się mojego serca ból przeminie

ilk defami asik oldun sen aaaa
czyżbyś był zakochany pierwszy raz

varmi askin benle kavgasi
czy twoja miłość ze mną walczy

sanki ilk kez agliyorsun sen
jak gdybyś płakał pierwszy raz

Ten rok, jakże by inaczej, również należał do Serdara Ortaça. Ukazała się jego nowa płyta "Nefes" (oddech), z piosenką, którą torturowano nas wszędzie: od sklepu, przez bar, dyskotekę, plażę i dzwonki telefonów komórkowych.



Tak, ten utwór to prawdziwy "Szatan" (Şeytan). Nie dało się od niej odpocząć. Kilkakrotnie zdarzyło się, że przychodzili do mnie turyści z pytaniem:
- Mogłaby pani powiedzieć, kto wykonuje tą piosenkę? - i puszczali mi ją z telefonu
Po takim pytaniu zawsze następowały pierwsze rozdzierające słowa:
Hayaaaaaat beni neden yoruyosun [Życieeeee, dlaczego tak mnie męczysz].

Trzeba na pewno przyznać, że Serdar jest artystą przebojowym i rozwijającym się, zresztą należy do tych z najwyższej przebojowej tureckiej półki. Produkcja płyt idzie mu sprawnie, a piosenki faktycznie czy się chce, czy się nie chce, wpadają w ucho (gorzej, że potem nie chcą z niego za nic w świecie wyjść). Jest on też autorem przebojów innych artystów, np. Ebrü Gündeş, Sibel Can, Demet Akalin, ta ostatnia poniżej:



Ma ten Serdarowy sznyt, co nie?


ps. Dla niezniechęconych: http://www.serdarortac.net
ps2. A tak na serio i na dobranoc polecam do posłuchania naprawde ładną balladkę "Iki kalp" (dwa serca).

wtorek, 23 grudnia 2008

WYJĄTKOWO, BO POWAKACYJNIE, PRZEDŚWIĄTECZNIE I NIETURECKO



Dziś notka bardziej tur, niż Tur, czyli zapowiadana relacja z mojego wakacyjnego pobytu na pewnej kanaryjskiej wysepce czyli Teneryfie.
Nie będzie to relacja zbyt złożona (groch z kapustą czeka aż się za niego wezmę), ale myślę treściwa, bo obserwacji poczyniłam całe mnóstwo. Może przydadzą się tym, którzy czasami w zimie czy jesieni myślą o wygrzaniu sobie pleców i nosa w jakimś sympatycznym miejscu.
Bo - to pewne - Teneryfa miejscem takim jest na pewno, z czego korzystają tabuny osób w wieku okołoemerytalnym z całego wydawałoby się świata. Ale co ciekawe, jest dużo więcej do roboty niż tylko wygrzewanie się. Zresztą pogoda o tej porze roku (i podobno nie tylko) należy raczej do orzeźwiających niż gorących (stąd emeryci właśnie). Tak, jakby trwała wieczna wiosna: lekki chłodek nad Oceanem, rześkie powietrze, a bliskość gór powoduje, że nie da się przewidzieć czy danego dnia będzie po południu słońce, czy nie. Dla niektórych może być wręcz za zimno :) Ja oczywiście do osób wybrednych nie należę, moja ciepłolubność została zaspokojona tymi 22-24ma stopniami Celsjusza w ciągu dnia i kilkunastoma w nocy. A gdy pojawiło się słońce... byłam wniebowzięta.

Już dość o pogodzie, pora co nieco o wyspie.
Piszę te słowa z perspektywy osoby, która ostatnimi czasy w Europie bywa rzadko. Chyba że tak zwanym przejazdem (czy przelotem). Co powoduje, że nie mogłam się nadziwić. Tak, przez bite 6 dni urlopu po prostu nie mogłam się nadziwić... Czym Szanowni Państwo?
Już spieszę wyjaśniać.

1. Jedzenie
Jedzenie na Teneryfie, podobnie jak jedzenie na Riwierze Tureckiej i w wielu innych miejscach, gdzie jest ciepło i słonecznie, ma smak. Pomidory, ogórki, sałata, melon smakują tak, jak pomidory, ogórki, sałata i melon powinny smakować.
Trochę z innej beczki; spodobały mi się hiszpańskie wina, które są oczywiście w przewadze nad piwami. W każdym najprostszym markecie za rogiem można znaleźć znakomity wybór win wszelkiego rodzaju - najtańsze zaczynają się od półtora euro, a smak nieporównywalny z naszymi tanimi winami ;)

2. Kierowcy
Przyzwyczajona do tureckiego czy też - inaczej - wyraziście południowego stylu jazdy, przeżyłam szok, że wszyscy kierowcy zatrzymują się na przejściach, aby nas przepuścić. I to nie z wielką łaską, niemalże miażdżąc palce u nóg, o nie! Jak się okazuje, istnieje zapis wymuszający na kierowcach przepuszczanie wszystkich pieszych. Na Teneryfie doprowadzone jest do takiej skrajności, że jeszcze człowiek nawet do przejścia nie dojdzie, jeszcze nawet nie pomyśli (przynajmniej ja nie myślę) o przechodzeniu przez jezdnię, a już dzielnie stoi cała gromadka samochodów, których kierowcy grzecznie i z uśmiechami czekają, aż powoli sobie przemaszerujemy. Zgodnie ze swoimi brzydkimi po-tureckimi nawykami przebiegłam raz drogę w niedozwolonym miejscu i to po ukosie, aby zrobić zdjęcie po drugiej stronie... dzięki uprzejmości kierowcy, który (na rondzie!) zatrzymał się, bym sobie spokojnie przebiegła...
Do dzisiaj nie mogę się otrząsnąć :)

3. Śmietniki
W każdym miejscu znajdą Państwo na Teneryfie śmietnik. Niekiedy od razu do segregowania przystosowany. Czy to wioska, wioseczka, czy to punkt widokowy daleeeko i wysooooko w górach, czy to góra, na którą tylko kolejką można się dostać, jest śmietnik. W Turcji z kolei śmietników nie ma, gdyż:
- po pierwsze - śmietniki prowokują podkładanie bomb (zadziwiająca dalekowzroczność)
- po drugie - lepiej śmieć wyrzucić jakkolwiek i gdziekolwiek, na przykład przez okno w aucie (zadziwiający brak dalekowzroczności)

4. Atrakcje turystyczne
Wyspa mała, a atrakcji co nie miara. Tytułem wstępu; jechałam na wakacje z nastawieniem leniwca. Chciałam wobec tego nie czytać przewodników, nie zapamiętywać informacji, nie interesować się wyglądem i standardem hoteli, bo to robię wtedy, kiedy jadę gdzieś do pracy. Miałam nadzieję, że dam się zaskoczyć, a więc musiałam być trochę ignorantką. I udało się - wyspa okazała się na tyle zróżnicowana, że było co robić, i nie groziło mi zbijanie bąków na plaży (choć i to trzeba było w rozsądnej dawce zaliczyć, i ta rozsądna dawka okazała się przyjemna).
Największą przygodą był Park Narodowy Teide, z centrum ze szczytem - wulkanem El Teide (przy okazji najwyższej góry Hiszpanii - 3.718 m).
Kolejka dowiozła nas na wysokość 3.155 m, co i tak było dla mnie - dziewczyny z nizin - dużym szokiem. Rozrzedzone powietrze, różnica ciśnień powodowała ból głowy, bicie serca i mamroczące wypowiedzi, ale widoki były tego chwilowego otępienia warte. Wulkan wybucha średnio raz na 100 lat - i teraz przypada czas kolejnego wybuchu. Na szczęście nie byłam tego świadkiem :)
Udało mi się też zobaczyć okolice, czyli malownicze, zwietrzałe (trochę kojarzące się z Kapadocją) skałki Roques de Garcia.
No i reszta wyspy, objechana w jeden dzień samochodem - pełno atrakcji, począwszy od naturalnych (góry, urwiska, klify), poprzez romantyczne portowe miasteczka i wioski (zresztą bardzo zadbane), aż do miast.

5. Transport i organizacja
Kolejny raz - Europa. Wypożyczenie samochodu i benzyna - tanie. Jazda po krętych drogach - pełna emocji, ale bezpieczna (świetne trasy). Jeśli autobusem - też niedroga, na dworcach anglojęzyczna uśmiechnięta obsługa (też się wierzyć nie chciało). Czysto, schludnie i przyjemnie.

6. Ludzie
Pełno turystów, ale i dużo Hiszpanów. Jak pewnie w wielu turystycznych mekkach te same zwyczaje - nagabywanie doprowadzono do szczytu. Okulary (oczywiście gigantyczne Dolce&Gabbana i Gucci) można było dostać leżąc na plaży, wciskane do ręki razem z "bling-bling" czyli znanymi mi z Turcji magnesowymi koralikami. Plaża w ogóle roiła się od sprzedawców. Do wyboru do koloru: okulary, biżuteria, słodycze, napoje, obwarzanki, a nawet wykonywany "na miejscu" masaż pleców lub całego ciała. Czego dusza zapragnie... skądś to znamy? Jedyna różnica, że sprzedawcy o niebo lepiej posługują się angielskim.
Turyści z racji wieku i zimowego sezonu spokojni, kontemplujący otoczenie siedząc godzinami na ławeczkach i w kawiarniach popijając sangrię lub poruszający się na popularnych "active-car'ach" (napędzane prądem małe autka). Z młodszych wiekiem zwracają uwagę surferzy lub widoczni wieczorami wiecznie pijani Anglicy.

7. Zakupy!
Światowe sieci ubraniowe, oczywiście szyte w Turcji ewentualnie Bangladeszu: Zara, Benetton, Mango - modne ciuchy za grosze w sklepach znanych jako outlety. Prawdziwy raj :)
Nie mówiąc już o tym, że Kanary znajdują się na obszarze wolnocłowym, a więc z dużo niższymi (pozbawionymi podatków) cenami... szczególnie jeśli chodzi o elektronikę i kosmetyki, perfumy. Faktycznie fani powyższych mogą na Teneryfie dość efektownie poszaleć; centra handlowe są na prawie każdym rogu, co jedno, to bardziej eleganckie. Mistrzostwem w moich oczach było centrum połączone z hotelem, restauracjami i basenem - a wszystko rzut kamieniem od plaży.

8. Wymogi UE / Troska
Wybieramy się do Diabelskiego Wąwozu, na spacerek. Diabelski tylko z nazwy, wąwóz spokojny i malowniczy. Ale. Przed wejściem budka z zaangażowanym panem, który egzaminował turystów i dopuszczał (lub nie) do przejścia. Buty nie obejmujące kostki? Nie radziłbym wchodzić. Brak kapelusza lub czapki? Nie radziłbym wchodzić. Czy jest w plecaku minimum litr wody na osobę? Jeśli nie to nie radziłbym wchodzić. Prawdziwy szok dla nas, osób, które przyzwyczaiły się, że zarówno w Polsce, jak i w Maroku czy Turcji nikt nie przejmuje się takimi drobiazgami i idzie na własne ryzyko. Wedle takich zasad raftingi w Turcji nie powinny być w ogóle dopuszczalne... nie mówiąc o innych atrakcjach.
Nie mogliśmy dojść do siebie do końca dnia (dlaczego? Dlatego że nasze buty też nie nadawały się do Wąwozu...).

Tydzień minął szybko (zdecydowanie za szybko), z kolei lot do Polski dłużył się niemiłosiernie (lecieć 6 godzin to stanowczo za długo :))
I już po wakacjach, pora wrócić do przerwanych obowiązków... i świątecznych przygotowań. A co najważniejsze, wyjazd do Turcji zbliża się nieubłaganie, o czym powiadomię w odpowiednim czasie :)

Czytelniczkom i Czytelnikom życzę spokojnych i rodzinnych Świąt
i radości w delektowaniu się tą wyjątkową atmosferą.

Po cichu dodaję: oby było jak najzimniej... i para z ust leciała :)


Park Narodowy Teide


Wyglasły wulkan El Teide


Roques de Garcia


Adeje, okolice tzw. Diabelskiego Wąwozu


Gitarzysta flamenco. Typowo południowy typ.


Faro de Teno


Publiczny basen nad Oceanem, Garachico


Powulkaniczne pozostałości


Miasteczko Garachico


Kościółek w Garachico


Symbol Kanarów


Tzw. Smocze drzewo (ogromne i stare, w parku botanicznym w Icod)


Los Gigantes, słynne klify


Kręte drogi w wąwozie Masca


Romantyzm wieczorny


Centrum handlowe San Eugenio


Shopping center z hotelem i basenem - 3 w 1


Teneryfijczyk na zakupach u Dolce i Gabbany


Playa de las Americas


Codzienne sprzątanie chodników...


Beach seller sprzedaje okulary, Pani w Kapeluszu sprzedaje masaże, pani bez pleców próbuje im odmówić


Emerytura najlepsza na Teneryfie


Zziębnięta Skylar po zdobyciu za pomocą kolejki najwyższego szczytu Hiszpanii marząca by już zejść na niziny życzy Wam Wesołych Świąt!

piątek, 19 grudnia 2008

NOTKA NA PRZECZEKANIE

Wróciłam już z wakacji*. Ponieważ jednak zasypana jestem mnóstwem spraw (zaległe wizyty lekarskie, porządki, kurs na prawo jazdy i, last but not least, świąteczne zamieszanie) umieszczam taką właśnie króciutką noteczkę na przeczekanie.
Żeby było milej, polecam do wysłuchania i obejrzenia bardzo zgrabną piosenkę a do niej równie zgrabny teledysk:

Artun Erturk, Diplomatik Rock Opera feat. Pamela - Cinsellik Acik bir Kapi (co znaczy mniej więcej "Seksualność otworzyła drzwi")



Stambulski klimat, lekka nostalgia, miło się słucha?
To do następnej notki :)

*Opowieść z wakacyjnego kraju już niebawem.

niedziela, 7 grudnia 2008

RUCH ZIMOWY

Jakie są oznaki zimy dla kogoś, kto do tureckich kurortów jeździ tudzież Turcją się interesuje?
Zimno? Mróz? Szron? Para z ust na przystanku autobusowym? Siąkanie nosem? Dekoracje świąteczne? Jingle bells w marketach?

Nie.
Podstawowym objawem zimy jest, Proszę Państwa, wzmożony ruch internetowy. Jak to pięknie ujęła moja koleżanka (mam nadzieję, że mi wybaczysz cytat :)) "Widać, że sezon się skończył, bo nagle przypomnieli sobie o mnie moi dwaj starzy wielbiciele".

Święta prawda.

Każda niemalże osoba płci żeńskiej, która była kiedyś w kurorcie tureckim utrzymuje kontakt z tureckimi adoratorami z południa, nazywanymi dla niepoznaki "kolegami" lub "przyjaciółmi" (Turcy uważają, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń męsko-damska, i na podstawie własnych doświadczeń muszę się zgodzić, choć moje europejskie doświadczenia dowodziły czegoś zupełnie przeciwnego. Czytelniczkom pozostawiam do przemyśleń).

Głównymi kanałami kontaktu są komunikatory MSN i Skype. Turek turystyczny*, choćby był zupełnie zielony w kwestii obsługi komputera i ledwo znał angielski wie, że adres na hotmailu jest przepustką do innego, pięknego życia (tu uśmiechamy się ironicznie, he he). Już spieszę wyjaśniać: poznawszy niewiastę, a potem żegnając niewiastę (po 3 czy 6 dniach tzw. wyjątkowej znajomości), bohaterowie wymieniają się adresami e-mail, obiecując namiętną korespondencję aż po grób.

Faktycznie tak się dzieje; co mogą zaobserwować podróżujący po Turcji - w nawet maleńkich wioskach czy w szemranych dzielnicach znajdują się internetowe kafejki, dlatego większość pochodzących z tych wiosek/dzielnic amantów jest w stanie utrzymywać kontakt ze swoimi "dziewczynami". Do kafejki chodzi się codziennie (do jednej wybranej, zaprzyjaźnionej), siedzi, pali, pije, ściąga mp-trójki, i rozmawia z tą dziewczyną, która akurat jest online. A zapewne zawsze któraś jest.
Rozmawiając, używa się kamer i mikrofonów, co ma dodatkową wartość wzmacniającą przekaz. (Porada: Patrząc w kamerę starajmy się nie zauważać tych 15 innych mężczyzn klepiących w klawiatury).
Z tego, co autorka zaobserwowała i podsłyszała w ciągu swojej przedłużającej się kariery w Turcji, największe branie podczas rozmów online z niewiastami mają dramatyczne zachowania, takie jak płakanie z tęsknoty, nerwowe palenie papierosów, wzrok utkwiony w oko kamery - chwytające niewątpliwie za serce autentycznością.

Tajemnicą poliszynela jest, że wielu panów używa w połączeniu z komunikatorami internetowymi prostych słowników angielsko-tureckich, co kapitalnie przyspiesza tempo rozmowy i przydaje jej tajemniczego sznytu. Na przykład: "I, no, know, when, come, you" - przecinki pochodzą od automatycznego tłumacza, interpretację zostawiam czytelnikom, ale na pierwszy rzut oka widać, ile w tym romantyzmu.
Czasami w ramach tłumaczy występują siedzący obok koledzy, czasem kuzyni czy inni członkowie rodzin, który wraz z amantem śledzą jego życie uczuciowe i pomagają robić dobre wrażenie. Niekiedy, niby przypadkiem przed komputerem siądzie wspomniany kuzyn, lepiej radzący sobie z angielskim, by niby przypadkiem potwierdzić, że ten Mustafa, Mehmet czy Serkan naprawdę jest szaleńczo zakochany.
Wobec takiego świadka ciężko pozostać obojętną... (Porada: Zawsze wierzymy w każde słowo, które mówi nam przez internet nasz wielbiciel).

A co, gdy dany amant akurat nie zastał żadnej ze swoich ulubionych dziewczyn w sieci? Mamy tyle możliwości! Wiele portali społecznościowych typu Facebook czy Netlog jest pełnych Turków. (Porada: Nigdy nie patrz w kontakty swojego wybrańca, nie zwracaj uwagi na to, ile procent tych kontaktów to dziewczyny i skąd je zna). Amant szykuje sobie ładne zdjęcie (na tle basenu czy hotelu, albo na plaży), układa profil a potem rozpoczyna polowanie. Podstawowe kryterium to kraj i wiek (nie może być starsza, a przynajmniej nie powinna), to wystarczy, by wysłać zaproszenie do listy kontaktów albo zaczepić na MSN. Z tej całej masy zaproszonych któraś na pewno odpowie... (Porada: Jeśli pisze, że ma 29 lat, jest reżyserem i mieszka w Stambule, to zapewne oznacza, że ma 34 lata, pracuje w wypożyczalni dvd i mieszka w Diyarbakir. Taki kod, no co).

Wszystko po to, by latem znów było co robić. Znajomości rozpoczęte w zimie drogą internetową aż się prosi, by przedzieżgnąć w znajomości realne w wakacje. Za to znajomości wakacyjne pielęgnowane w zimie przeradzają się w coś w stylu stałego związku monogamicznego (w interpretacji pań) lub poligamicznego (w niczyjej interpretacji, żaden turystyczny Turek nawet pod groźbą śmierci się nie przyzna, że kręci jednocześnie z kilkoma dziewczynami). I życie toczy się dalej, w rytmie tygodniowych turnusów. Czasami nawet kończy się szczęśliwie (tak zwany mutlu son; zaręczyny, ślub, ciąża, wieczna miłość, i tak dalej - tym gorąco gratulujemy bycia wyjątkiem od reguły).
A częściej kończy się jak zwykle, czyli rozpadem związku (z powodów "różnic kulturowych", jest to argument nie do podważenia więc najłatwiej nim się wykręcić). Dziewczyny ocierają łzy i idą dalej w świat, mając w pamięci obraz romantycznego, noszącego na rękach i spełniającego każdą zachciankę przystojniaczka (od autorki: gdzie w kurortach są te przystojniaczki, gdzie?! Chciałabym to wiedzieć! :)) A chłopcy ocierają łzy wykapane dla lepszego efektu przed komputerem, zapalają papierosa i idą w miasto lub w otchłań internetu, zapytać innej "starej dobrej przyjaciółki", co u niej słychać. Tudzież dzwonią do swoich tureckich wieloletnich narzeczonych lub żon zameldować się, że wszystko jest OK, i że bardzo tęsknią oraz kochają. Całują też.

Całe to zjawisko ma na gruncie polskim jeden dobry skutek: Po każdym sezonie letnim wzrasta radykalnie liczba osób zainteresowanych Turcją. Niektóre z nich zainteresują się potem krajem na tyle poważnie, że będą odpierać bezsensowne stereotypy padające z ust ignorantów na temat kraju, ludzi i religii. Niektóre z nich zobaczą coś więcej, niż Alanya czy Pamukkale.
I to wszystko dzięki tym tysiącom przystojniaczków (powtarzam: gdzie są ci wszyscy przystojniacy?! Naprawdę nie wiem!), patrzących prosto na nas tymi pięknymi, szczerymi, dobrymi, pełnymi podziwu i miłości oczami. Wprost w monitor.



*Turek turystyczny - bliżej mu do Hiszpana turystycznego, Włocha turystycznego, Marokańczyka czy Egipcjanina turystycznego, ale na pewno nie do Turka. Tak samo należy odróżnić Alanyę, jako kurort (i tym podobne miejsca) od reszty kraju. Poznanie dogłębnie Alanyi nie daje praktycznie żadnej wartościowej wiedzy na temat Turcji, ale za to oczywiście wiedzę na temat kurortowego życia.


PS. Wsadziłam kij w mrowisko, teraz mnie pewnie będą linczować, ale co tam, już się uodporniłam :) Zresztą mi to nie przeszkadza, bo jadę. Na urlop. Tak, będzie tam ciepło. Nie, to nie będzie Turcja. Nie, nie będzie tam nawet obchodzone Kurban Bayrami ani żadne inne muzułmańskie święto. Tak, taka odmiana.

środa, 3 grudnia 2008

O TURECKIEJ REKLAMIE

Dzisiaj o reklamach. Przygotujcie się, Drodzy Czytelnicy, że do oglądania będzie dużo, a ja jeszcze więcej będę wyjaśniać, ale moim zdaniem warto. Turecka reklama - nawet gdy nie zna się biegle języka - potrafi zachwycić. Na świecie jest podobno ceniona, niektóre dziełka zdobywają laury na zagranicznych festiwalach. Abstrahując nawet od tego, co jest cenne dla znawców czy przedstawicieli branży, ja, ponieważ jestem zwykłym tylko kulturoznawcą :) zawsze znajduję wiele frajdy w oglądaniu reklam. Poza tym to też ciekawy sposób na to, żeby dowiedzieć się więcej o kraju i ludziach. Wiadomo, telewizja oknem na świat :)

Zacznę z wysokiego pułapu, od reklam, jak je nazywam, ideologicznych.





Dwie reklamy tureckiego banku Akbank, po pierwsze, bardzo patriotyczne (czerwień i biel), po drugie chwytające za serce podniosłymi hasłami (np. w pierwszej: "żeby być postępowym, żeby rosnąć, żeby wspierać, żeby iść do przodu, dla Turcji"). Wykonanie z muzyką włącznie też dobre, no i oryginalne, prawda?



Kolejna reklama, tym razem dziennika Zaman ("czas"). Całkiem nowa, przynajmniej ja zobaczyłam ją tv niedawno. Podobnie wzniosła, ale ciekawa: jak widać pokazywane są stereotypy, czy raczej hasła, którymi zwykliśmy oceniać ludzi i klasyfikować ich na pierwszy rzut oka. Mamy tu m.in.: faszystę, mafię, satanistę, degenerata, szaleńca, kłamcę, anarchistę, ignorantkę, jest fantatyk religijny (hasło przylepione na słupie), a w końcu hasło reklamowe "Nie szufladkuj". I oczywiście czytaj Zaman.
Zaman ma jeszcze wiele ciekawych reklam, ich wymowa jest podobna, jak na przykład tutaj:



Seria trzech duetów, których nie trzeba komentować :)

Gdybyśmy pozostali w kręgu reklam o treści społecznej, znalazłoby się pewnie sporo, ale ja przesunę się w trochę lżejsze klimaty, chociaż tematy podobne, bo o zmianach społecznych Turcji. Ale na wesoło :)



Oto znana para aktorska; nowoczesna kobieta, która chce zapłacić za siebie, a nawet za obojga, i pan, który się wyrywa, krzycząc "Lütfen!" (proszę!), bo przecież męska duma mu nie pozwala. Typowe w Turcji... W końcu z wielką ulgą płaci kartą Teb Bonus, i ustala z panią, że pierwszy miesiąc będzie płacił on, a później wszystko już ona - na co pani początkowo się zgadza, choć z trochę niewyraźną miną :)

Vodafone - Değişim başladı (Zaczęły się zmiany)
Jak już jesteśmy przy emancypacji kobiet, czyli zmianach :) idealna reklama która to obrazuje (kliknijcie w link powyżej). To pierwszy spot, który pojawił się po zakupie tureckiej sieci komórkowej Telsim przez Vodafone, faktycznie idealnie pokazuje, że niemalże świat stanął na głowie: panna młoda przenosi pana młodego przez próg, a kot goni psa... i tak dalej :)

Teraz dla odmiany trochę komedii, już bez żadnych dodatkowych sensów, czyli czysta rozrywka.



Znany komik Tolga Cevik, który w całej serii reklam karty (chyba kredytowej) robi z siebie, mówiąc krótko, idiotę. Tak jak w powyższej. Rozmowa z reżyserem:
- Jestem motylkiem
- Dlaczego jesteś motylkiem?
- Naprawdę nie wiem.
- (krzyk) Do reklamy Karty Maximum!
- Tak tak! Z powodu tej reklamy jestem motylem.
- Skąd się tego domyślamy?
- No przecież mówi to Pan od godziny!

To była próbka absurdalnego tureckiego dowcipu, a to jeszcze nie koniec :)



To kolejna komediowa sława, Şahan Gökbahar, znany z postaci typowego tureckiego wieśniaka (stąd wąsy i pocieszny akcent). Występuje on jak widać w wersji tureckiego "Idola" prezentując różnice w odbiorze obrazu normalnego telewizora i telewizora LCD firmy Next Star, a dokładniej oglądanego w nim meczu. Różnica jest zauważalna, szczególnie gol :) ale nie podoba się jury, toteż Şahan obiecuje, że przyjedzie na następne przesłuchanie, do Stambułu!

A propos piłki nożnej, Turcy jako prawdziwi fanatycy futbolu wyprodukowali nieskończoną ilość reklam. Tak jak u nas wciska się nie do końca ubrane panie w reklamy nawet zupełnie niezwiązanych produktów, tak w Turcji ma się to z piłką :)
W tym całym gąszczu jest kilka prawdziwych perełek:





Reklama Lig TV, kanału na platformie cyfrowej Digiturk. Dwie wersje, za każdym razem z udziałem znanych piłkarzy i fanów dwóch czołowych tureckich drużyn ligowych, które znane są z najostrzejszego współzawodnictwa (włącznie z burdami na stadionach od czasu do czasu). Mówimy oczywiście o Galatasaray i Fenerbahçe... Na początku reklama nawet wzrusza, ale potem wszystko się wyjaśnia :) Na pojednanie chyba za wcześnie ;)



A to już faktycznie wzruszające i porywające dla prawdziwych kibiców, w atmosferze przed Mistrzostwami Europy (wtedy oczywiście reklam w podobnym klimacie było bardzo dużo). 70 milionów kibiców (tym razem nie skłóconych) wspiera reprezentację, tak, że niemal "widać" ich na boisku jak pomagają swojej drużynie. A sieć telefonii Turkcell wspiera ich "aż do końca".



To już bardzo lubiana przeze mnie reklama z udziałem Mehmeta Aurelio, Brazylijskiego piłkarza który podobnie jak nasz Olisadebe trafił do reprezentacji. W tle oczywiście turecki narodowy hymn, którego uczy się piłkarz, nie mając świadomości, że wszyscy prawdziwi Obywatele Turcji od razu ustawiają się na baczność (zwróćcie uwagę na mijane po drodze auta).
Sama byłam świadkiem, więc wiem, że to nie żadna przesada :)

A teraz z kolei dość oryginalnie o sprawach damsko-męskich.



"Nie da się żyć bez miłości", czyli reklama portalu randkowego Siberalem. Pustynia, ten szukający swojej "Leyli" wycieńczony facet, to nawiązanie do starych tureckich filmów, skąd pochodzi też muzyka. No i ta miłość z nieba spadająca :) Jak dla mnie, fantastyczny pomysł!



A tu coś z zupełnie innej beczki... piosenka, ale jednocześnie reklama. Piosenka wiosną była grana w tureckich radiostacjach dość często, a w telewizji puszczano ten klip, dodając też skróconą reklamową wersję. Tak, chodzi o kondomy firmy Eros (słowia piosenki "Kondom, w kieszeni kondom" itp.). Przyznam, że na początku byłam zaskoczona. Można o Turkach mówić różnie, mam tu na myśli tą słynną hipokryzję, ale w tym przypadku ani śladu po nıej :) Uświadamianie młodzieży może wyglądać tak - bo dlaczego nie?

Podejrzewam, że trochę Kochanych Czytelników wymęczyłam, ale może i rozbawiłam. A jeśli jeszcze to się nie udało, to teraz na pewno. Deser, prawdziwe creme de la creme. Kilka reklam sieci Vodafone, które pojawiły się na wiosnę i sprawiały mi wiele uciechy. Lekkie, dowcipne.

Reklama z udziałem Nuri Alço - to taki turecki amant. Grał w starym filmie faceta, który usypiał niewinne dziewczę za pomocą tabletki wrzuconej do napoju. Mamy więc cytat z tamtego filmu, ale teraz Nuri jest tak zajęty pisaniem smsa, że butelki z piciem nie otworzył. I dobrze :)
Huśtawka Komentarz chyba zbędny :)
Parkowanie A tu odwołanie do bardzo często spotykanej sytuacji. Masz problem z parkowaniem, skręceniem, wyjechaniem? Zaraz znajdzie się jakiś człowiek "znikąd", który pomoże, wołając to słynne "gel, gel, abi" (tak jak my wołamy "dalej, dalej"). Tutaj się akurat nie udało...
Tu z kolei coś nowszej kampanii, przytaczam, bo pięknie obrazuje pewien element tureckiej mowy ciała... Czyli słynne cmokanie oznaczające "nie".
- Siostra jest w domu?
- [Cmok]
- A gdybym zostawił wiadomość, dostarczyłbyś jej?
- [Cmok]
- Dlaczego?
- Bo jest Pan z innego świata (czytaj: od innego operatora sieci)

Ja też jestem z innego świata, przyznam; żeby mnie nie podejrzewano, że promowanie Vodafone wiąże się u mnie z jakimiś osobistymi korzyściami :) Trzeba przyznać, że robią fantastyczne reklamy (więcej na ich stronie).

To już wszystko.
No, prawie.
W ramach pożegnania reklama "Mafya". Chodzi o taryfę z tanimi rozmowami w weekend.
Mafia: Ahmet Gunlü to ty?
Ahmet: To ja.
Mafia: Gunlü...
Ahmet: Słucham...
Mafia: Porozmawiamy w weekend!

No to do weekendu :)