sobota, 24 września 2011

Sezon sie jeszcze nie skonczyl

W czwartek padało po raz pierwszy od maja. I to jak! Nad ranem w Alanyi rozpętała się niezwykle intensywna burza. Z racji bliskości gór dźwięki dochodziły do nas wzmocnione, mało kto nie dał się obudzić tym grzmotom i złowrogim pomrukom. A potem się rozpadało. Do tego wiatr... zaspana pobiegłam na balkon sprawdzić, czy aby na pewno krzesła, stoliki, a co najważniejsze - pranie - nadal się na nim znajdują. Na szczęscie balkon mamy akurat w spokojnym zaułku, nic nie odfrunęło.
Ponownie zapaść w sen było niezwykle trudno - ile razy już przeżywałam takie pogodowe wariacje w Alanyi, za każdym razem wydaje mi się, że to się już nigdy nie skończy :) Pojawiają się myśli katastroficzne i naprawdę włos jeży się na głowie. Szczególnie, kiedy widzi się potem ulice zamienione całkiwicie w rwące rzeki.

Ale... Alanijski klimat pełen jest po prostu skrajności. Pół godziny po strasznej ulewie, kiedy staliśmy po kostki w wodzie, jest już sucho, słonecznie i ciepło. Ot, taka specyfika regionu.
Dlatego jesienią i wiosną nigdy nie wiadomo jak się ubrać :) Kiedy jest zimno i pada, to jest naprawdę zimno i naprawdę pada. Ale zaraz potem wychodzi słońce - i można się praktycznie opalać.

Prawie cały czwartek padało. Niniejszym siedzieliśmy uwięzieni w biurze i serfowaliśmy po internecie. Hitem wycieczkowym tego dnia był oczywiście hamam, czyli turecka łaźnia. I słusznie. W piątek padało już tylko częściowo, a dziś powietrze jak brzytwa, widoczność taka, jakby się założyło nagle mocne i czyste okulary. Słońce znów świeci jak szalone, a cała turystyczna brać poleciała na plażę, jakby nie dowierzając, że słoneczna pogoda potrwa dłużej. A potrwa :)

Sezon się jeszcze nie skończył!

Przez deszczową pogodę i to, że trochę wymarzłam w biurze (wychodzi ten kompletny brak umiejętności ubrania się tutaj odpowiednio; powinnam inspirować się zachowaniami Turków, którzy przy każdym deszczu od razu ubierają długie spodnie, kryte buty, skarpetki i bluzy; ja nadal po Europejsku - co mnie tam deszcz, w końcu jestem na Riwierze - sandałki i krótkie spodnie!) - a więc przez to wymarznięcie w biurze trochę jestem zmęczona i niewyspana jakby. Cóż, zmiana klimatu. Co więcej najwyraźniej po trzydziestce nagle odzywają się w moim organizmie rozmaite schorzenia. Wiecie, jak to w "Rejsie" mówili:
- Ona ma jakąś ogólną tendencję: kolka, wątroba, śledziona, noga...

I teraz po tureckim deszczu nagle dostałam alergii na pyłki, choć nigdy w życiu nie byłam na nic uczulona! Nie do końca rozumiem tą logikę - dlaczego akurat po deszczu - ale naszprycowałam się calcium i jakoś udało mi się przetrwać te dwa dni. Powoli stan mój wraca do normy...


A teraz pora na kilka zdjęć. Ostatnio, kiedy miałam wolny dzień. byłam po raz kolejny w La Porta. Wierni czytelnicy pamiętają pewnie moje zachwyty w zeszłym roku, kiedy po raz pierwszy zawitałam do nowego portu w Alanyi. Zachwyt nadal się utrzymuje. La Porta zdecydowanie jest idealnym miejscem dla zmęczonych pracowników branży turystycznej, którzy tak około sierpnia-września mają serdecznie dość Turcji, Turków, tureckiego systemu pracy, a przede wszystkim - ALANYI.
Kiedy ląduje się jednak w La Porcie i spędza tam całe dni naprzemian wchodząc na leżak, do basenu, jedząc snobistyczny 'brunch' i pijąc przepyszną mrożoną kawę, a łagodna jazzowa czy latynoska muzyka pieści uszy zmęczone dyskotekowym łupaniem... i nic, kompletnie nic, nie przypomina tam Turcji (ba, nie mają tam nawet tureckiej herbaty!) - wtedy dopiero można odpocząć.
Nikt nas nie zaczepia, przy basenie wylegują się właściciele jachtów, którzy na nic i na nikogo nie zwracają uwagi. Co więcej, czytają książki! Nikt nas nie podrywa wołając "Hallo". Jesteśmy w jakimś osobnym światku, odciętym od alanijskiej rzeczywistości, zgadza się, że okropnie snobistycznym (za śniadanie, co prawda syte, ale trzeba zapłacić równowartość 50 zł, a za mrożoną kawę 20!).
Ale czasami naprawdę tego potrzeba.

Kiedy po południu opalona, rozleniwiona opuszczam La Portę, czuję że moje baterie zostały ponownie naładowane. Spokojnie mogę już kolejny tydzień stawiać czoła tureckiej rzeczywistości i wręcz mieć z tego frajdę :)

IMG_8659

IMG_8667

IMG_8663

IMG_8655

IMG_8653

2011-08

sobota, 17 września 2011

Dzisiaj juz jest notka

Tak, dzisiaj już nie będę się wykręcać. Jest notka. Po sezonowym spadku nastroju i dobrego samopoczucia wróciliśmy do formy. Ciekawe na jak długo ;)
Jest to już jednak - we wrześniu - taki specyficzny dobrze nam znany stan. Człowiek zmęczony po całym sezonie pracy nagle uświadamia sobie, że kilka miesięcy minęło jak parę tygodni. Że pracowało się ponad normę, że na plaży było się raptem raz (raz!) - ale bądźmy sprawiedliwi - plaża w sezonie jest dla mnie zbyt gorąca, zdecydowanie wolę chłód basenu. Że nie było się kiedy spotkać ze znajomymi, no, jedynie kilka razy. Że sprzątanie w domu odbywa się metodą skokową i spontaniczną - bo nie ma czasu na tak zwane regularne sobotnie porządki.
A paznokcie to pomalowałam po raz pierwszy w tym sezonie w środę! Hurra! I nie czekając na ich wyschnięcie poszłam spać... ;)

W odróżnieniu do zeszłych lat pracując w jednym miejscu (biurze) jest się bardziej uchwytnym. Jeśli więc komuś bardzo zależy na zobaczeniu się ze mną, wie gdzie mnie szukać. Kiedy przyjechała Gość Specjalna, też praktycznie wciąż przesiadywała u mnie w biurze; które to biuro zamieniło się przecież prawie w dom. W szufladce mam kosmetyki, pod biurkiem buty do przebrania, w kuchni ulubioną herbatę malinową wraz z ulubionym kubeczkiem. A pod ręką stos gazet i artykułów do przeczytania. Spędzam tu przecież zdecydowanie więcej czasu niż w domu!
W poprzednich sezonach jako rezydent byłam w ciągłym biegu. Ma to swoje zalety (lubię być w biegu), ale potem okazywało się, że ten bieg wiąże się tylko z pracą. W szafie wisiały prywatne ubrania wciąż nie noszone (bo zakładało się tak zwany uniform, którego po paru miesiącach szczerze się już nienawidziło). Torba - to wciąż torba firmowa wypchana dokumentami, segregatorami i folderami wycieczek. Dobrze, że w zeszłym roku nauczyłam się odpowiednio korzystać z wolnego dnia przysługującego rezydentowi - zobaczyłam wtedy i przeżyłam dużo więcej, niż przez poprzednich parę sezonów (niektóre biura podróży nie pozwalają pracownikom w dniu wolnym nigdzie się wybierać, wiążąc ich niewidzialną smyczą z widzimisię szefa/szefowej/managera).

Wracając do tematu, sezon się kończy, choć niby tego nie widać. Nie widać tego w pogodzie - regulator ciepła nadal rozkręcony maksymalnie, wilgotność wysoka, na plaży nadal gorąco. Jedynie wieczorami jest już około 25 stopni, więc niektórzy z nas marzną i zakładają dłuższy rękaw.
Nie widać też tego po turystach - wszędzie nadal tłumy, nad basenami, na plażach i w mieście. Na wycieczkach też gwarno.
Można by więc pomyśleć, że sezon trwa w najlepsze. Ale Turcy, jak to Turcy przesadzają. Alanijscy pomniejsi biznesmeni (pracownicy i właściciele restauracji, biur lokalnych czy, przepraszam, ulicznych, sprzedawcy kukurydzy) z niepokojem spoglądają na niebo - kiedy pojawi się na nim pierwsza jesienna chmurka? Nerwowo wypytują jeden drugiego:
- Jak tam obroty?
- Spadły, dramatycznie spadły, a u Ciebie?
- U mnie też...
- Ewidentnie sezon się kończy...

W powietrzu czuć taki posezonowy spleen czy po turecku hüzün. Wszyscy już odliczają dni do końca sezonu (zostało ledwo parę tygodni) i zapewne planują, co będą robić podczas długich wakacji. Wielu kolegów złożyło podania o paszporty i czeka na zaproszenia od swoich mniej lub bardziej poważnych "ukochanych" z europejskich krajów. W sklepach wyprzedaże.

A do mnie po półtoramiesięcznej tułaczce dotarła wielka paczka z zamówionymi od Wydawcy książkami (chodzi o Półprzewodnik przeznaczony do sprzedaży w Turcji). Od początku żartowaliśmy sobie, że coś wysłane priorytetem z Polski i przejęte w Turcji przez lokalną pocztę wygrać z czasem nie ma szans i dojdzie pod koniec sezonu. No i wykrakaliśmy. Gdyby nie interwencja na Wydziale Celnym w Antalyi pewnie paczka nadal by tam leżała.
Niniejszym w biurze leżą książki, ale większość pytających o nie w trakcie sezonu już wróciła do Polski. Ach, turecka ironia losu ;)

Dość tego gadania. Aby ubarwić trochę dzisiejszą notkę, kilka nostalgicznych zdjęć i parę jaskiniowych. Zrobione podczas wspaniałego popołudniowego samochodowego wypadu w góry z Gościem Specjalnym (której pobyt wciąż wspominam żywo).

Kiedy je oglądam, to marzę, żeby koniec sezonu trwał jak najdłużej i wyglądał właśnie tak:


IMG_8535

IMG_8540

IMG_8537

IMG_8546

IMG_8548
"Zaciągnąć hamulec ręczny"...

IMG_8551
Jaskinia Dim. Jedna z ciekawszych w regionie, odkryta dopiero w 1999 roku.

IMG_8554
Składa się z dwóch pomieszczeń: o długości 50 i 250 metrów.

IMG_8555
Do oglądania formacje jak z innego świata: stalaktyty, stalagmity...

IMG_8565
W jaskini panuje stała wilgotność ponad 90% i temperatura 20-22 stopnie.

IMG_8566
... Wyjątkowy klimat powodował, że ledwo wyszłam żywa na zewnątrz...

IMG_8586
By odrodzić się oddychając czystym górskim powietrzem...

DSC05747

sobota, 10 września 2011

przerwa

Przepraszam, w tym tygodniu nie będzie notki, bo jestem zmęczona. Fizycznie i psychicznie. I muszą odpocząć, choć jeszcze nie wiem za bardzo jak to zorganizować.

Póki co mój mózg nie pracuje na obrotach pozwalających na sklecenie czegokolwiek interesującego na bloga, w ogóle nie pracuje na obrotach pozwalających na cokolwiek.
Proszę o wybaczenie.

Pozdrawiam z nadal absurdalnie gorącej Alanyi.

piątek, 2 września 2011

DIMÇAY CZYLI RELAKS PO TURECKU

Witajcie po przerwie. Oj, to były intensywne dwa tygodnie. Czułam się momentami tak, jakbym znalazła czas na jakieś wakacje jednocześnie pracując. Bo naprawdę niekiedy miałam na to czas! W Alanyi zresztą o relaks nietrudno: wystarczy znaleźć dwie, trzy godziny - i mieć ze sobą skuter czy samochód, by przenieść się w zupełnie inny świat. Miasto jest na tyle małe, że można się niepotrzeżenie uwolnić od hałasu, smogu, dyskotek i dziwnych czasami ludzi... a jednocześnie na tyle duże, że jest się od czego uwalniać :) Na dodatek kończył się Ramazan. Kończył się, kończył, wreszcie ja sama tak jak poszczący odliczałam dni do uroczystych świąt Ramazan Bayrami. Z dnia na dzień wydawało się, że jest lżej, łatwiej, i przyjemniej, a potem wystarczała jedna iskierka by Ludzie Poszczący wybuchali jak dynamity. Tym samym cały poniedziałek przeżyliśmy już w euforii pod hasłem: Wreszcie koniec. Wieczorem ostatni iftar (kolacja), i.. radosny, podniosły nastrój. Oczywiście oficjalnie święto nie skończyło się ostatniego wieczora postu tylko rano, dnia następnego, od świątecznej modlitwy w meczecie. Uczestniczyli w niej ci, którzy nie zaspali wyczerpani po całym miesiącu zupełnie odwrotnego trybu życia (nie, nie pokazuję tutaj złośliwie palcami o kogo chodzi).

A potem już było: świętowanie, odwiedzanie się, telefony i smsy z życzeniami od bliższych, dalszych i zupełnie zapomnianych znajomych (tak jak u nas).

Z mojej perspektywy 'yabanci' (obcej) święta oznaczały nieczynną dosłownie dwa tygodnie pocztę (wciąż czekam na książki wysłane mi przez Wydawcę, które zostały nadane półtora miesiąca temu...). Jakie było bowiem moje zaskoczenie, kiedy w poniedziałek (święta oficjalnie zaczynały się we wtorek) pojechałam do miasta, a tu już... wszystko pozamykane! Banki, poczta, urzędy! Kiedy zadzwoniłam do K. P. z prośbą o wyjaśnienia, powiedział tylko:
- Dzień dobry! Pobudka! Przecież są [są?] święta!
A potem kolejne zdziwienie, że mimo, że święta trwają do czwartku włącznie, to wszystko zamknięte jest do następnego poniedziałku!

Chyba się zatrudnię w tureckim urzędzie...

Kolejnym objawem świątecznej gorączki stały się dzikie tłumy tureckich turystów, którzy tak jak Europejczycy każdy wolny dzień tzw. długiego weekendu przeznaczają na stanie w korkach w drodze do kurortów. Niniejszym Alanya podobnie jak w czasach seldżuckich stała się drugą zapasową stolicą dla mieszkańców miasta Konya... (duże tradycyjne i religijne miasto na północ od Alanyi, mają do nas najbliżej nad morze). Na plaży tłok, na ulicach ścisk, wszędzie obce rejestracje (najwięcej konijskich 42, ale także ankarskie 06 czy stambulskie 34).
A w morzu, kiedy z Gościem Specjalnym poszłyśmy się kąpać w jej ostatni dzień pobytu w Turcji, także brak spokoju.
- Hello.
Odpływamy od niechcianego amanta.
- Hello (myśli, że nie dosłyszałyśmy, podpływa, my znów odpływamy).
- Hello, how are you?
Odpływanie - przypływanie.
- Hello, what is your name?

W końcu stwierdził pewnie, że jesteśmy z jakiegoś egzotycznego kraju, którego obywatele nie znają angielskiego i podpłynął do innej cudzoziemki, która chętnie weszła w dialog, ale i tu się nie udało, gdyż nagle szybkim kraulem przypłynął chłopak cudzoziemki :)

I tak w miłej atmosferze płynął czas.

Ale chciałam wrócić do klimatu relaksu. Jeszcze zanim zaczął się Bayram (święto) uciekłyśmy z Gościem Specjalnym w las. A dokładniej: nad rzekę Dimcay. Pisałam pewnie już kiedyś o tym fenomenie. Rzeczka parę kilometrów za Alanyą, która funkcjonuje jako prężne centrum piknikowo chill-outowe. Czas tam się zatrzymuje, gdzieniegdzie telefony tracą zasięg, słychać tylko plusk wody w rzece (a może to pstrągi?), i szus zjeżdżających ze zjeżdżalni tureckich dzieciaków. Rodziny przyjeżdżają do knajpek na rzece Dimcay z wyposażeniem kuchni, termosami, wałówką, a na miejscu płacą tylko "za miejsce" na pływających platformach wyściełanych wygodnymi tureckimi poduchami. My przyjechałyśmy bez wałówki, ale jedzenie przygotowane w knajpkach także jest niezłe. A woda w rzece - barrrdzo zimna i barrrdzo czysta.

Nie ma co się rozgadywać - pora na obrazki. Nie ma się co rozgadywać, bo na samą myśl o relaksie na Dimcayu mam ochotę rozłożyć się na moim fotelu w biurze i słodko drzemać...

IMG_8463
'Domek na drzewie' - tutaj się śpi, je, poleguje i uprawia tak zwany 'keyif' (przyjemność życia)

IMG_8472
Miejsce na 'keyif'jak wyżej, ale już nie na drzewie tylko rzece.

IMG_8467
Niektóre knajpki wyposażone są w klasyczne baseny i zjeżdżalnie...

IMG_8489
... a w niektórych jest bardziej naturalnie.

IMG_8491

IMG_8492
Woda w rzece Dimcay pobudza krążenie krwi.

IMG_8477
Proszę zwrócić uwagę na hamaki.

IMG_8500
Menu obiadowe klasyczne - grillowany pstrąg z rzeki z dodatkami.

IMG_8511
[zieeew!]

IMG_8530
[chrap, chrap...]

IMG_8460
Na koniec najlepsza dimcayowa forma relaksu - toaleta a la turca - z telewizorkiem. Bo Turek potrafi!