Ponownie zapaść w sen było niezwykle trudno - ile razy już przeżywałam takie pogodowe wariacje w Alanyi, za każdym razem wydaje mi się, że to się już nigdy nie skończy :) Pojawiają się myśli katastroficzne i naprawdę włos jeży się na głowie. Szczególnie, kiedy widzi się potem ulice zamienione całkiwicie w rwące rzeki.
Ale... Alanijski klimat pełen jest po prostu skrajności. Pół godziny po strasznej ulewie, kiedy staliśmy po kostki w wodzie, jest już sucho, słonecznie i ciepło. Ot, taka specyfika regionu.
Dlatego jesienią i wiosną nigdy nie wiadomo jak się ubrać :) Kiedy jest zimno i pada, to jest naprawdę zimno i naprawdę pada. Ale zaraz potem wychodzi słońce - i można się praktycznie opalać.
Prawie cały czwartek padało. Niniejszym siedzieliśmy uwięzieni w biurze i serfowaliśmy po internecie. Hitem wycieczkowym tego dnia był oczywiście hamam, czyli turecka łaźnia. I słusznie. W piątek padało już tylko częściowo, a dziś powietrze jak brzytwa, widoczność taka, jakby się założyło nagle mocne i czyste okulary. Słońce znów świeci jak szalone, a cała turystyczna brać poleciała na plażę, jakby nie dowierzając, że słoneczna pogoda potrwa dłużej. A potrwa :)
Sezon się jeszcze nie skończył!
Przez deszczową pogodę i to, że trochę wymarzłam w biurze (wychodzi ten kompletny brak umiejętności ubrania się tutaj odpowiednio; powinnam inspirować się zachowaniami Turków, którzy przy każdym deszczu od razu ubierają długie spodnie, kryte buty, skarpetki i bluzy; ja nadal po Europejsku - co mnie tam deszcz, w końcu jestem na Riwierze - sandałki i krótkie spodnie!) - a więc przez to wymarznięcie w biurze trochę jestem zmęczona i niewyspana jakby. Cóż, zmiana klimatu. Co więcej najwyraźniej po trzydziestce nagle odzywają się w moim organizmie rozmaite schorzenia. Wiecie, jak to w "Rejsie" mówili:
- Ona ma jakąś ogólną tendencję: kolka, wątroba, śledziona, noga...
I teraz po tureckim deszczu nagle dostałam alergii na pyłki, choć nigdy w życiu nie byłam na nic uczulona! Nie do końca rozumiem tą logikę - dlaczego akurat po deszczu - ale naszprycowałam się calcium i jakoś udało mi się przetrwać te dwa dni. Powoli stan mój wraca do normy...
A teraz pora na kilka zdjęć. Ostatnio, kiedy miałam wolny dzień. byłam po raz kolejny w La Porta. Wierni czytelnicy pamiętają pewnie moje zachwyty w zeszłym roku, kiedy po raz pierwszy zawitałam do nowego portu w Alanyi. Zachwyt nadal się utrzymuje. La Porta zdecydowanie jest idealnym miejscem dla zmęczonych pracowników branży turystycznej, którzy tak około sierpnia-września mają serdecznie dość Turcji, Turków, tureckiego systemu pracy, a przede wszystkim - ALANYI.
Kiedy ląduje się jednak w La Porcie i spędza tam całe dni naprzemian wchodząc na leżak, do basenu, jedząc snobistyczny 'brunch' i pijąc przepyszną mrożoną kawę, a łagodna jazzowa czy latynoska muzyka pieści uszy zmęczone dyskotekowym łupaniem... i nic, kompletnie nic, nie przypomina tam Turcji (ba, nie mają tam nawet tureckiej herbaty!) - wtedy dopiero można odpocząć.
Nikt nas nie zaczepia, przy basenie wylegują się właściciele jachtów, którzy na nic i na nikogo nie zwracają uwagi. Co więcej, czytają książki! Nikt nas nie podrywa wołając "Hallo". Jesteśmy w jakimś osobnym światku, odciętym od alanijskiej rzeczywistości, zgadza się, że okropnie snobistycznym (za śniadanie, co prawda syte, ale trzeba zapłacić równowartość 50 zł, a za mrożoną kawę 20!).
Ale czasami naprawdę tego potrzeba.
Kiedy po południu opalona, rozleniwiona opuszczam La Portę, czuję że moje baterie zostały ponownie naładowane. Spokojnie mogę już kolejny tydzień stawiać czoła tureckiej rzeczywistości i wręcz mieć z tego frajdę :)