poniedziałek, 24 grudnia 2007

NOEL

Kochani Czytelnicy płci obojga!

Relacji z Egiptu nie będzie. Jestem w Polsce, kuruję się, dbam o zdrowie, wysypiam, robię porządki na półkach i spotykam z przyjaciółmi. Musiałam zostać ze względów zdrowotnych, ale myślę, że tylko na dobre mi to wyjdzie.

Mam nadzieję, że jak się już znacząco polepszy, znów ruszę w świat - po prostu nie wytrzymam :) Niejakie plany już nawet nakreśliłam...
Tyle tłumaczeń.

Częstotliwość pisania na pewno spadnie, bo to blog o podróżach, a nie o siedzeniu w domu. No, może czasami pojawią się jakieś tureckie bajdurzenia... Natomiast na pewno na fotoblogu (http://www.ahududuk.blox.pl/) będzie się działo dość regularnie. Nie wyłączajcie zatem odbiorników.

Wesołych Świąt życzę wszystkim obecnym i obecnym wirtualnie.

A w Nowym Roczku - fanom podróży, aby było tych podróży jak najwięcej, by były emocjonujące, niesamowite, niezapomniane - i dobre. Fanom Turcji, by do niej pojechali, i znów odkryli coś nowego. A branży turystycznej związanej z Turcją: by bardziej się nawzajem lubiła i żeby lubiła swoich turystów :)



Pozdrawiam serdecznie ze stolicy Wielkopolski...
Skylar / Ahududuk

sobota, 15 grudnia 2007

GORĄCA KOPENHAGA

Jestem już z powrotem po wyprawie do Kopenhagi. Jak łatwo się domyślić, miasto bardzo mi się spodobało i już spieszę aby Czytelnikom parę słów o wrażeniach napisać ;)

Sam wyjazd miał ewidentnie charakter przyjacielsko-prywatny: odwiedzaliśmy kolegę tam studiującego (ach, ten Erasmus - gdybym była młodsza... ;))
Z Poznania dostaliśmy się do Świnoujścia pociągiem, a stamtąd promem do Kopenhagi, czyli "Portu handlarzy". A że akurat szaleństwo przedświąteczne w rozkwicie... to było tłoczno, gwarno, turystycznie, i - mimo specyficznej "mżawkowej" pogody - bardzo ciepło ;) A i można nawet powiedzieć gorąco, szczególnie wieczorami (glogg czyli świąteczny grzaniec duński z dodatkiem rodzynek i migdałów zrobił swoje).

1. ROWERY
To najbardziej niesamowita dla nas, Polakow cecha tego miasta. Wszędzie rowery, i rowerzyści. Ale nie tak jak w Amsterdamie, gdzie rower wciska się między samochód a pieszego, po skosie, szybko, na zasadzie "kto pierwszy"... nie, w Danii jest zupełnie inaczej. Porządek, spokój, jasno określone zasady i... jakby to powiedzieć... kulturka. Praktycznie każda większa ulica ma osobny pas - dla rowerów. Rowerzyści są szanowani przez kierowców i pieszych, jak jest czerwone, to się stoi, a jak zielone, to jedzie ;) Niby normalka, ale nie dla nas... dlatego właśnie byłam zszokowana, że jeździ się rowerami tak bezstresowo - jeśli przestrzega się zasad to faktycznie ciężko wpaść z kimś w kolizję. Sprawdziłam :) Sam widok rowerów podnosi na duchu - są bardziej widoczne niż samochody, zorganizowano im bezpłatne miejsca parkingowe, ale pełno też stoi pod budynkami, z czego mało który jest przypięty - to też bardzo dziwi kogoś, kto wychował się w Polsce i ciężko uwierzyć, że jak się pójdzie na zakupy to rower nie zniknie... Oprócz zwykłych dwukołowców występują w Kopenhadze także specjalne wersje dla dzieci (z dużym "wózkiem" z przodu, przykrytym plandeką na wypadek deszczu), wersje bagażowe (uboga odmiana rikszy) i cała masa rowerów ze słomianymi koszykami. Co oryginalniejsze mają wpięte wstążeczki, kwiatki i sztuczne zielone listki...
Co jeszcze zastanawia? Pogoda! Jak tu jeździć na rowerze, kiedy bez przerwy pada i wieje? Nie mam pojęcia... podziwiałam Dunki w eleganckich płaszczykach i ułożonymi włosami wyprzedzające mnie bez wysiłku, podczas gdy ja pedałowałam dysząc, spocona i rozczochrana ;)

2. STROEGET
Centrum Kopenhagi stanowi gęsta sieć uliczek - deptaków, gdzie ruch samochodowy i rowerowy (!) jest zakazany. Tam właśnie przewalają się tabuny turystów i tubylców, od rana do wieczora. Niestety wszystko jak na naszą polską kieszeń jest potwornie drogie, pozostaje więc tylko oglądactwo. Kompensowałam sobie te braki wzorem Duńczyków kupując glogg, orzeszki w miodzie i hot dogi (tamtejsza wersja to długa parówka w maluteńkiej bułce posypana skwarkami) - idealne na grudniowy wieczór :) i robiąc zdjęcia ulicznym artystom. A tych sporo - na każdym rogu a to chór kolędujący, a to chór śpiewający przeróbki Beatlesów, a to Murzyn grający na pianinie, albo orkiestra dęta czy dzieciaki zagonione przez rodziców do skrzypeczek. Najlepszą atrakcją jednak był występ dwóch perkusistów grających na koszach na śmieci - pełna wirtuozeria!

3. NYHAVN
czyli Nowy Port - w samym sercu miasta malowniczy kanał, a po obu stronach kolorowe domeczki w starym stylu. Po prawej - parzyste numery domów - tam były (i nadal są) mieszkania. Po lewej - nieparzyste - ponoć siedlisko rozpusty i grzechu: knajpy, bary, domy uciechy... a dzisiaj puby, restauracje i stragany świąteczne z takimi kuriozami jak wzorzysty papier toaletowy za jedyne 30 DKK od rolki (mniej więcej 15 złotych).

4. TIVOLI
Byłam zachwycona tym parkiem rozrywki. Znajomi śmiali się oczywiście, że jak dziecko cieszę się z kazdych mrugających światełek, bo nie mogłam oderwać wzroku i obiektywu aparatu... :) Ale jak tu się nie zachwycać? Cały park urządzony jest w centrum miasta, w starym, nostalgicznym stylu. Mnóstwo alejek, w których można się zagubić, szczególnie wieczorem (a wieczorem przyjść do Tivoli jest najlepiej). Karuzele w stylu retro, ale i nowoczesne, cała masa fantazyjnych strzelnic, teatr, sklepiki, bary, restauracyjki, chińska dzielnica z imponującą pagodą, jeziorko po którym można pływać stylowymi łódkami... gwar, śmiech dzieci, piski tych co to akurat wiszą z nogami w górze... i tak dalej, i tak dalej ;) Polecam wszystkim, którzy czują się młodo ;)

5. KOKTAJL KULTUROWY
I na koniec to, co zachwyciło mnie równie bardzo jak pozostałe cztery punkty. Mieszanka narodowości i ras, mieszanka styli - a wszystko wyglądające na poukładane i normalne. Na jednej ulicy obok siebie knajpy i sklepy indyjskie, arabskie, tureckie, afrykanskie i europejskie. Najlepszym obrazem tego pokojowego współistnienia była dla mnie grupka pracowników kolei, których przyuważyłam w okolicach dworca (zresztą starego, pieknie zachowanego). Grupę mundurowych stanowili: Duńczyk, Dunka, Turek, Chinka, Murzynka - wszyscy szli spacerkiem wyglądając na zgraną i czymś wielce rozbawioną ekipę.

A propos Turka - ten akcent oczywiście musial się pojawić - zaczynam już wierzyć w znaki... Dokładnie naprzeciwko mieszkania, w którym gościliśmy znajdował się bar z kebabami o wdzięcznej nazwie... Alanya by Night. Prawie wryło mnie w ziemię, kiedy to zobaczyłam ;)


A w czwartek... wylatuję do Egiptu. Tym razem już do pracy. Życzcie mi szczęścia i czekajcie na relacje - pojawią się na pewno ;)

[Zdjęcia z Kopenhagi od jutra w odcinkach na www.ahududuk.blox.pl]


wtorek, 4 grudnia 2007

PRZ ERWA

Czytając niedawno jakiś artykuł o blogach natknęłam się na stwierdzenie, że nie ma nic gorszego niż ulubiony blog, w którym długo nie pojawia się nowa notka ;)
Przytaczam to zdanie z dwóch względów:
1) mam świadomość że ten blog jest dla niektórych ulubionym (he, he)
2) od pewnego czasu piszę w nim rzadko albo wcale.

A to wszystko, bo:
- jestem w Polsce, a nie w Turcji, więc chwilowo nie jestem yabanci, żyję na swoich smieciach, i jesli jest o czyms pisac, to nie ma to związku ani z Turcją ani z turystyką.
- moje plany na najbliższe miesiące zmieniają się jak w kalejdoskopie (chodzi o kierunki, w które się udam), więc pisanie o tym byłoby po prostu tak zwanym "zapeszaniem"
- a o samej Turcji pisać mi się teraz nie chce, bo wtedy bardziej chcę tam wracać.

Co jest pewne, to:

- za parę dni jadę/płynę na przedłużony weekend do Kopenhagi, więc może po powrocie rzucę garść wrażeń na tą stronkę i na fotobloga. Swoją drogą, z Danią, a raczej duńskimi turystami dotychczas miałam do czynienia w Turcji, z kolei jak wyczytałam, w Danii istnieje całkiem pokaźna jak na ten mały kraj mniejszość turecka.
- tematów więcej pojawi się w trakcie Świąt i po. będzie o czym pisać. ale o czym dokładnie - nie ma co na razie zdradzać.

zatem już oficjalnie udaję się na zasłużoną prz erwę.

wtorek, 27 listopada 2007

MANYAKI

Nastał sezon ogórkowy, nie ma co robic, spadł w Poznaniu śnieg, zdjęcia (ponad 6 gb z tego pol roku w Turcji) uporzadkowane, poukladane w folderach. Pora na sentymenty ;)

Pisze tego bloga juz pewien czas, i zauwazam ciekawa rzecz - czytaja go w glownej mierze tzw. manyaki tureckie. Moze nawet tego jeszcze nie wiedza, a zatem, uwaga: co to znaczy manyak turecki i jak sie nim stac?
Manyak to slowo niezbyt pozytywne ;) oznaczajace lekkiego wariata. Mi bardzo sie spodobalo i oswoilam je dla wlasnych potrzeb. Normalnie za "manyaka" Turek sie obrazi, ja sie nie obrazam i wyszkolilam znajomych - oni tez sie nie obrazaja, wrecz traktuja to jako komplement, swiadczacy o jakiejs tam oryginalnosci ;)

Kim jest manyak turecki?
W tym momencie siegamy do poczatkow wszystkiego. Czyli genezy. Fanem Turcji jak wiadomo mozna sie stac na wiele sposobow, ale najpowszechniejsze sa dwa:
a) dzieki wakacjom w Turcji
b) dzieki chlopakowi z Turcji

Jest to typowe wytlumaczenie. Jest jeszcze pare grup (studenci turkologii, pracujacy z Turkami itp), ale jedna wydaje sie calkowicie odrebna:

c) z przypadku

Do grupy c) naleze ja i paru (parunastu? parudziesieciu?) moich znajomych. Mam tu na mysli wszystkich wariatow podejmujacych prace w turystyce. U mnie bylo to calkowicie przypadkowe - skonczylam studia, szukalam zajecia, czegos, co pozwoli mi na zarobienie paru groszy. Przypadkiem trafilam do Turcji. Na tym etapie nie wiedzialam kompletnie nic o tym kraju - tylko tyle, ze jest on ojczyzna niskich, sniadych mezczyzn, ze je sie tam kebaby, ze jest tam takie miasto jak Stambul, i ze bedac kobieta trzeba uwazac. Dobry zestaw wiedzy jak na pierwsza samotna wizyte, prawda? :) Majac jednak od zawsze upodobania do podrozy ruszylam na podboj tegoz kraju :)

I tu otwiera sie proces stawania sie manyakiem. Manyaka spotkalo wszystko, co tylko mozliwe: Ja zaczynalam od pracy w hamamie - lazni tureckiej, a moim pierwszym zajeciem bylo zmywanie podlogi w owym hamamie. Nie pamietam juz ile lez wylalam nad warunkami, w jakich sie znalazlam. Bedac czysta naiwniaczka godzilam sie na prace na czarno, na zabranie paszportu, niby "w celach bezpieczenstwa", na ograniczanie mojej swobody, na prace po 12 godzin dziennie. Potem powoli, powoli zaczeli pojawiac sie nowi znajomi - z tej samej firmy, z tego samego hotelu - mielismy o czym pogadac, wspolnie "uciekalismy" w przerwie na male zakupy na bazarze, wspolnie podgryzalismy zabronione jedzenie hotelowe... wtedy jeszcze wszyscy nie mielismy zielonego pojecia o obyczajach tureckich, wszystko traktowalismy po europejsku, bylismy po prostu soba. Ten okres, mimo, ze najciezszy, najczarniejszy, byl jednoczesnie najlepszy.
Potem dopiero pojawily sie jakies glebsze refleksje, niektorzy z nas zaczeli chwytac tureckie slowka, dopytywac o obyczaje, ja, z racji mieszkania i pracowania poczatkowo tylko z Turkami, uczylam sie dosc szybko. Kiedy zostalam w ramach redukcji kosztow zwolniona z hamamu, i mialam wybor: wracac do Polski lub zostac jako rezydentka i pilotka (o ktorej to pracy nie mialam naprawde zadnego pojecia), wszystko wyszlo na jaw - jeszcze o tym nie wiedzac zostalam tureckim manyakiem ;) Wiedzialam ze MUSZE zostac w Turcji i koniec, chociaz nie wiedzialam dlaczego :) I tak sie wszystko zaczyna. Z pozycji malego robaczka widac, jak wszystko funkcjonuje - pamietam moje zaskoczenie obyczajami i kultura dla mnie kompletnie obca; szef, ktory odbiera mnie z dworca nie kwapi sie by mi pomoc z ciezka walizka, jego wyklad na temat zakazu spotykania sie z Turkami, polityka mojego hamamu pt. nagabywanie turystow i mnostwo innych rzeczy - rozumiem je dopiero teraz (wszystko da sie zrozumiec, albo chociaz troszke zalapac, jesli zapomni sie na chwile o naszej kulturze). Wtedy po prostu robilam, co mi kazano i obserwowalam, obserwowalam ;)

Manyak turecki pracuje w Turcji, ale tak naprawde chodzi mu o bycie w Turcji. Kiedy ktos pyta manyaka, co mu sie w Turcji najbardziej podoba, nie potrafi dac jednoznaczej odpowiedzi ;) Co innego, kiedy sie tam przyjezdza w innym, okreslonym celu - np. zarobienia pieniedzy - widac wszedzie mase przeszkod: z Turkami pracuje sie ciezko (przynajmniej na poczatku, kiedy czlowiek mysli takimi kategoriami jak w Polsce), spozniaja sie, obiecuja cos a potem o tym zapominaja, a ich najwieksze klamstwo, to "no problem". Podobnie, kiedy wybiera sie Turcje jako kraj na wakacje: ich handlowe zaczepki sa męczące, ceny w kurortach wysokie, drogami jezdza jak wariaci, a "ten pan" nawolujacy z meczetu o 5 rano wybudza ze snu.

Manyakom to nie przeszkadza - to znaczy na pewno nie jest to wszystko latwe, ale nie przejmuja sie tym bardzo, zyja mimo tego, najwazniejsza jest sama Turcja - w wymiarze pelnym, a nie jej poszczegolne elementy ;)
Manyaki przyciagaja inne manyaki - i przez te trzy sezony poznalam ich wielu. Manyak nie patrzy na kulture turecka z perspektywy kultury europejskiej, polskiej i nie zaklada z gory, ze jest ona wyzsza. Manyak pasjonuje sie drobiazgami, kolekcjonuje ciekawostki obyczajowe, smieszne dla Polaka wyrazy po turecku.
Potem okazuje sie, ze juz bez myslenia o Turcji nie sposob zyc... to zreszta banalne stwierdzenie, dotyczace nie tylko przeciez Turcji, ale i calej masy innych krajow, ze dzieki kontaktowi z pozornie obca dla nas kultura wzbogacamy siebie i nasze otoczenie. Wiec chce sie jeszcze, i jeszcze ;)
Jako manyak turecki nie jestem w stanie pojechac na tzw. zarobek do Anglii :) Wole zarabiac 10 x mniej, ale w Turcji :)
No coz - w tym momencie niektorzy czytelnicy popukaja sie w glowe - ale do pukania w glowe mojej obecnosci jako rasowy manyak turecki juz sie przyzwyczailam...

pozdrawiam wszystkich manyakow :)

środa, 21 listopada 2007

ZIMNY NOS

Naprawde to juz dwa tygodnie bez nowej notki? Alez ten czas leci... Ja tymczasem siedze w Polsce, raczej marzne, probujac jednoczesnie przeciwstawic sie jesiennej melancholii. Ustalam tez wytyczne dotyczace dalszych zajec, czyli co robic, jak robic, i jeszcze zarobic ;)
Nie sadze, zeby to co naszkicowalam w wielkim skrocie powyzej bylo szczegolnie interesujace dla czytelnikow tego bloga - wszak jest to blog o podrozach, a nie rozterkach zyciowych...

Napisze za to (nie moge sie powstrzymac) na temat szoku kulturowego po przyjezdzie - ale takiego szoku, jakie funduje nam wlasne otoczenie. Albo inaczej - posluze sie cytatem, ktory idealnie opisuje to, co przezywam ja i cale mnostwo pol-emigrantow takich jak ja:

"Powrot do domu wiaze sie z dokonaniem skomplikowanej transformacji kulturowej. Jako osoba odmieniona musisz odnalezc sie w starym srodowisku kulturowym (...) Powrot do domu - jest to proces najtrudniejszy. Jesli sie zastanowic, klopoty zwiazane z powrotem do domu sa oczywiste. Nagle zostaje sie odcietym od lokalnych wiadomosci i plotek. I nie ma znaczenia, ze w nowej rzeczywistosci przestana one byc dla ciebie az tak interesujace.
Twoi starzy znajomi nie widza zmiany, jaka w tobie zaszla. Spodziewaja sie spotkania z kims, kim byles poprzednio, kto wyznaje te same ojczyste wartosci i zwyczaje. Szybko znudza ich twoje opowiesci o zyciu za granica, mimo ze beda przejawiac nimi zainteresowanie. Ich zycie obraca sie wokol innych spraw (...).
Coraz mniej rzeczy robicie w podobny sposob. Gdy ty zaczynasz narzekac na trudnosci, z jakimi przyszlo ci zmagac sie za granica - nie traktuja tego powaznie.
Zycie na obczyznie odmienilo cie w sposob, z ktorego nawet nie zdajesz sobie sprawy. Moze to oniesmielic kazdego, nawet ciebie. (...) Musisz przejsc kolejna adaptacje kulturowa. Wymaga to od ciebie cierpliwosci i mnostwa wysilku, na ktory musisz sie swiadomie zdecydowac."

(cytat pochodzi z ksiazki "Spokojnie to tylko Francja" Sally A. Taylor, wyd. Newsweek 2007)

Mozna powiedziec, ze to wszystko dotyczy osob, ktore za granica przesiaduja dluzej, ale jednak ja uwazam, ze nie tylko. Pol roku TAM i pol roku TU - tez jest bardzo trudne, stawia delikwenta bowiem w pozycji rozkroku - jedna noga daleko, jedna w domu, i ciezko zrobic krok w ktorakolwiek strone, bo nie chce sie rezygnowac z tego podzialu. Jazn jest rozdwojona, tam jest prawie-dom, tu jest dom, tam znajomi, tu znajomi, tam ulubione zwyczaje i tu. Bedac w Turcji tesknie za Polska, i odwrotnie. Nie wiadomo co z tym robic i jak sobie poradzic. Kazdy przyjazd wymaga adaptacji i powolnego przyzwyczajenia sie. A jak sie juz przyzwyczaisz - to wyjezdzasz znowu...

Zeby bylo jasne - nie jestem z tych, ktorzy pragna uciec z Polski - wprost przeciwnie - moim idealem byloby mieszkanie na stale w Polsce i kursowanie (regularne) do Turcji i innych krajow.

Wracajac do tematu adaptacji w Polsce - trudno jest takze z ludzmi:
wielu z nich ma mnie za turecka maniaczke, wiec cokolwiek nie powiem, odczytuja jako wyraz tureckiej manii. Wlosy spinam po turecku, uroda mi sie zrobila turecka, a ta bluzka na pewno turecka (pewnie made in Turkey ale niestety kupiona w H&M :)) Denerwuje mnie to strasznie, bo nawet jesli jestem fascynatka tego kraju to jednak jestem Polka czuje sie Polka i wcale, ale to wcale nie zamierzam udawac, ze tak nie jest - wprost przeciwnie ;)
Natomiast mam wrazenie ze niektore osoby chca mi zrobic przyjemnosc rownajac mnie z Turczynka co powoduje jakies dziwne nieporozumienia.
Poza tym... wracam do Polski bo tego chce. Chce byc w Polsce, i wtedy nie mam ochoty byc kojarzona jako pseudo-Turczynka tylko jako stara dobra ja.
To wlasnie powoduje jakies dziwne odczucia, i tym trudniejsza adaptacje w Polsce...

Co innego, gdy ktos naprawde zainteresowany jest moimi opowiesciami i tym jak tam jest - wtedy sluze informacja i potrafie sie rozgadac :) Ale po 3 sezonach w Turcji potrafie juz ocenic, kto naprawde jest zainteresowany, a kto nie.
Natomiast wiekszosc osob mi bliskich (jak w cytacie z ksiazki) opowiesci o moich obawach, trudnosciach, itp podsumowuja tylko "Alez na pewno sobie poradzisz, kto jak nie ty" - co tylko doprowadza mnie do szewskiej pasji, bo co oni moga o tym wiedziec?!

No tak. I rozgadalam sie, chociaz nie mialam takiego zamiaru.

Co do planow, to zdradze tylko, ze MAM KOMPLETNY KOLOWROT I NIE WIEM JUZ CO MAM ROBIC. I to wszystko ;)

wtorek, 6 listopada 2007

PAZARLIK

Wróciłam do Polski, przezywam aktualnie szok kulturowo-temperaturowy. Prosto z plazy i sukienek w kwiatki przeskoczylam w kałuże i wysokie buty z futerkiem. Życie.
W naturalnym trybie oswajam sie na powrot z regionalnymi smakołykami (dzieki namietności do chleba orkiszowego z żółtym serem jestem już chyba znana; czy ja naprawde tak czesto o tym na blogu wspominalam? - teraz wszyscy mnie pytaja jak serek na chlebku smakowal...).
Witam sie z ludźmi, rzeczami, widokami, nie mówiąc już nawet o ukochanym kocie ;) Idzie to w miarę sprawnie, bo to już nie pierwszy raz, i wypadało by się przyzwyczaić. Z drugiej strony pierwszy raz byłam tak długo - bo 6 miesięcy - poza domem, wcześniej mając tylko 3 tygodnie odpoczynku po pobycie w Maroku (1,5 miesiąca). Po takim maratonie zupełnie inaczej, uwierzcie, patrzy się na pobyt w Polsce; nagle wszystkie billboardy i reklamy w telewizji są nowe. Nie znam twarzy aktualnych polityków, chociaż znam ich nazwiska (czytywałam gazety). Mimo, że znajomi starali się mnie (w jakimś tam stopniu) informować o ciekawych wydarzeniach, wiadomo, że mnóstwo informacji mnie ominęło, i teraz bez przerwy wszystko mnie zaskakuje. Przy okazji jaka to frajda dla otoczenia: stare "sensacje" i plotki mogą zreanimować i opowiadać dla mojej potrzeby :)

Wszystko to ma jakiś tam urok, chociaż nie należy do rzeczy łatwych (aż ciężko mi sobie wyobrazić jak bym się czuła po kilkuletniej nieobecności w kraju...)

Oczywiście, jak to bywa po takim pobycie w ciepłym kraju, trzeba zrobić niezbędne zakupy: ciepłe buty to priorytet najwyższy... przecież od marca paradowałam w japonkach i klapkach, a skarpetek moje nogi nie widziały od dawna. Wybrałam się więc do centrum handlowego. I tu... wracamy do tematu Turcji (kochani czytelnicy zastanawiali się pewnie do czego zmierza ten przydługi wstęp). Przeżyłam bowiem prawdziwy szok, przypominając sobie sklepy w Turcji i porównując z tym, co zobaczyłam tutaj.

Wiadome jest, że handlowanie w Polsce i Turcji to dwa odrębne światy choćby ze względu na kulturę i wielowiekową tradycję. Chociaż wydaje mi się, że targowanie się istniało w jakiejś tam formie wszędzie (specjalistow poproszę o komentarz). Wystarczy sobie przypomnieć rynki i bazary. Są i w Polsce i w Turcji.
W Polsce jak jest - wszyscy wiedzą. Niech więc będzie parę słów o tureckim handlowaniu... bo to coś, co wymaga szerszego opisu.

Historycznym tytułem wstępu: w tradycyjnej kulturze muzułmańskiej to panowie zajmowali się robieniem zakupów (jako że oni działali w sferze publicznej; kobieta rządziła domem). Wychodzili niejako na "polowanie" na najlepsze towary. Zastanawiające jest dzisiaj, dlaczego w kurortach tak dużo jest mężczyzn-sprzedawców. Nawet w sklepach z bielizną damską ;) O to często pytają turyści. Myślę (oczywiście mogę się mylić), że wynika to z faktu, że zapotrzebowanie na ręce do pracy jest duże, i do tych kurortów ściągają panowie z całej Turcji, uprzednio zostawiwszy matki, narzeczone i żony w domach :) Pewnie dlatego jest widocznie mniej kobiet; wystarczy bowiem pojechać do bardziej "normalnego" (mniej turystycznego, większego) miasta, by zobaczyć już wymieszanie płci w tej kwestii. Więc chyba jednak nie chodzi tu o kontynuowanie tradycji, tylko o zwykły ruch "za chlebem".

Idąc ulicą w miejscowości turystycznej typu Alanya człowiek staje się nie - "łowcą" jak to było na dawnych bazarach - ale "zwierzyną łowną". Temperament tureckich sprzedawców nie pozwala im po prostu siedzieć i czekać, jak u nas, aż ktoś łaskawie odwiedzi sklep. Nawoływania, zaczepianki, wszystkie te "hallo" i "cześć" na przemian z czeskim "ahoj" zna każdy, kto zawitał na Riwierze. Myslałam, że dotyczy to tylko sklepów, w których należy się targować - tam cena, jak wiadomo, jest elastyczna, więc sprzedawcom zależy na każdym kliencie, bo a nuż trafi na naiwniaka, któremu wciśnie mniej za więcej. Z ulgą wchodziłam do tak zwanych "butików" markowych firm, myśląc, że odpocznę. Gdzie tam! Po wejściu do sklepu automatycznie przyczepia się do ciebie sprzedawca (dlatego pewnie jest ich tak dużo), który rozpoczyna czarowanie. "Wiesz, mamy specjalną promocję. Skąd jesteś? Polska? Ko-cham-cie." - załóżmy, chcesz kupić koszulę. Podchodzisz do wieszaka z koszulami. Sprzedawca dwoi się i troi. Wyjmuje wszystkie koszule jakie ma na stanie, kompletnie nie zwracając uwagi na twoje słowa, że interesuje cię tylko zielony kolor. "Prawdziwa bawełna! Oryginalny adidas!", chociaż i on i ja wie, że nieoryginalny. Obskakuje. Nie przerywa rozmowy. Nie odsuwa się na krok. Nie masz okazji na to, by w spokoju pokontemplować zawartość sklepu. Wchodzisz do przymierzalni. Sprzedawca czyha za zasłonką "I jak? I jak? Cudownie!". I tak dalej. Kiedy już wie, że kupisz daną rzecz rozpływa sie jeszcze bardziej. Prowadzi cię do kasy. Komplementuje, a potem żegna w drzwiach prawie ze łzami w oczach.
Tak to wygląda w dużym skrócie. Do tego dochodzą jeszcze takie rytuały jak częstowanie herbatką, najczęściej jabłkową (stara zasada psychologiczna: dostając coś, chcesz się odwdzięczyć, i bardziej jesteś skłonny do zakupu). Rozsiadanie się na kanapach. Przy wyższej stawce pojawiają się papieroski i alkohole (zmiękczanie kupującego).

W samym procesie targowania najważniejsze są następujące sprawy:
  • gra na czas - chodzi o to, by nie targować się szybko, tylko aby celebrować ten proces i rozciągać go w czasie. Wynika to z faktu, że Południowcy nie lubią się spieszyć. Dążąc od razu do zakończenia transakcji robi się wrażenie niewychowanego, bezczelnego, a pewnie i także niezrozumiałego raptusa. Dlatego należy liczyć się z tym, że spędzi się sklepie od 15 minut do 3 godzin (byłam świadkiem). Oczywiście im towar cenniejszy, tym rozciągamy się na fotelach dłużej.
  • nawiązywanie przyjaźni polsko-tureckich - rozmawiamy ze sprzedawcą o tym skąd jesteśmy, czym się zajmujemy, i wypytujemy go o to samo: rodzina, dzieci, z jakiego miasta pochodzi. Krok po kroku zbliżamy się do siebie; im bliżej zaznajomieni jesteśmy, tym niższą cenę możemy uzyskać, wiadomo, przyjaciołom należą się specjalne prawa. Niekiedy po takich handlach zostają kupującym stosy wizytówek, a sprzedawca pamięta ich z imienia i wita nawet po roku.
  • uśmiech i otwarta mowa ciała - dowcipkujmy, żartujmy, machamy rękami, próbujemy mówić po turecku - czyli pokazujemy sprzedawcy, że świetni z nas ludzie. Turcy lubią turystów 'cana yakin' - czyli bliskich sercu. Ktoś spięty i nastawiony tylko na zrobienie dobrego biznesu, albo od progu wołający "za ile to, bo jak dla mnie warte jedno euro" - niewiele zyska.

Co innego w Polsce. Wchodząc do sklepu nawet nie mam komu powiedzieć "Dzień dobry" - sprzedawcy nie widać (pewnie robi sobie na zapleczu herbatę albo schyla się pod ladą). Nawet jeśli gdzieś tam go/ją widzę, moje wejście nie robi na nich wrażena. Ot, kolejna weszła. Spokojnie oglądam towar, bez słowa idę do przymierzalni, sama podejmuję decyzję czy biorę, czy nie. Podchodzę do kasy. Niekiedy sprzedający obdarzy mnie paroma frazesami typu "Życzymy miłego dnia" - mniej lub bardziej automatycznymi.

Oczywiście pewnie trochę uogólniam, i krzywdzę. Ale niestety takie były moje wrażenia po paru rejsach po polskich sklepach zaraz po powrocie. Oczywiście inaczej jest w małych sklepikach, gdzie zawsze można wymienić parę słów, pogadać o tym, czy owym, wybrać coś z pomocą zaangażowanego sprzedawcy. Ale inna sprawa, że w Turcji handlowanie i targowanie się to pasja. Wystarczy przejść się na bazar warzywno-owocowy (każde miasto i każda dzielnica mają swój cotygodniowy bazarek) - nawoływanie się, okrzyki "biiiiii miliyon biiii miliyon!!!" (rownowartosc jednej liry jeszcze przed denominacją); "chodźcie, tylko u mnie świeże czereśnie!!!", wymienianie komentarzy z innymi handlarzami, wszystkiego można dotknąć i spróbować. Południowa bliskość kupującego i sprzedającego. Na pewno trzeba to lubić, i trzeba się przyzwyczaić.
Ale, ale. Czym innym jest pasja do targowania - a czym innym męczenie, nagabywanie, wciskanie na siłę turystom czegokolwiek, byle sprzedać. To już niestety skrajność obecna w kurortach. Niestety nie ma co liczyć na to, że kampania reklamowa przeprowadzona w Alanyi, której celem było ograniczenie tych praktyk, coś zdziała. Turcy po prostu nie dają się przekonać, że turysta sam ma oczy, i jak chce, to zauważy, a jak zauważy, to sam potrafi wybrać - rozejrzeć się - kupić.

Mimo tych utrudnień, i mimo samego faktu, że jak widać po polskim handlowaniu, to jednak kompletnie inna bajka, przystająca do naszych pólnocnych temperamentów, warto kiedyś skusić się na taki "pazarlık". Ile to kosztuje potu, stresu, ile się człowiek nagłowi, do jakiej ceny można zejść, żeby nie wprawić sprzedawcy we wściekłość... a satysfakcja z upolowanej zdobyczy, i odkrycia w sobie talentów, których nigdy się nie podejrzewało - bezcenna :)

poniedziałek, 29 października 2007

NA WYLOCIE

Jestem już na wylocie. Mam wakacje! Sprawy polityki, szczególnie tej tureckiej (dzisiaj było święto narodowe, czyli 84. rocznica powstania Republiki Tureckiej, poza tym problemy z walka z terrorem kurdyjskich separatystow) - chociaz istotne, to mnie juz tak nie zajmuje. Nawet zmiana czasu na zimowy przemknela mi niezauwazenie i zorientowalam sie dopiero dzisiaj!

W tej chwili jestem na wakacjach.
Nie robie nic poza spacerowaniem, jedzeniem, robieniem zakupow (tureckie ciuchy rzadza) i - last but not least - nabywaniem opalenizny. Co prawda opalenizna nie bardzo ma sens, skoro zaraz po przybyciu do Polski zostanie przykryta bluzkami, spodniami, wysokimi butami i szalikiem, no ale... moze chociaz moj zarumieniony nos zostanie zanotowany w kronikach towarzyskich?

Jest mi juz smutno i nostalgicznie, bylam w koncu 6 dlugich miesiecy, a co gorsza, chce tu wracac. I jestem jeszcze bardziej pro-turecka niz wczesniej... i to wcale nie z powodu zalapania jakiegos tureckiego narzeczonego :) Jesli chodzi o to obawiam sie, ze fakt, ze mam tyle tureckich kolegow ktorzy niejednokrotnie zwierzali mi sie i chwalili swoimi podbojami, powoduje ze stracenie glowy dla Turka jest niemal niemozliwe... no coz. Za duzo o nich wiem.
Z drugiej strony - nigdy nic nie wiadomo - bez przerwy wszyscy powtarzaja mi ze powinnam w Turcji na stale zostac, wyjsc za maz... zycie pokaze.

Tyle spraw prywatnych :)

Jesli chodzi o sezon 2007 jest on juz nieuchronnie zakonczony. Zostaly niedobitki Niemcow, Skandynawow, i male grupki innych narodowosci. Pusto na plazy, pusto w porcie, pusto w hotelach, a wiekszosc z nich juz pozamykana.

Bylo nielekko - tloczno, gwarno i stresujaco, chociaz wedlug Turkow mniej turystow niz rok temu (ale oni zawsze tak mowia, a potem czytam, ze bylo odwrotnie). Bylo tez bardzo, bardzo goraco (upaly pod koniec czerwca i w lipcu-sierpniu - ponad 50 stopni).

Ale... byl Istanbul. Byla Kapadocja. Byl Kemer, ukochana Antalya i pare innych fajnych miejsc. No i Alanya - tak znajoma, ze juz prawie jak drugi dom. Mnostwo nowych znajomych i kilku dobrych - z zeszlych lat.
I oby tak dalej.
Wracam na pewno.

A na koniec maly wycinek tureckiej tradycji na otarcie łez:

- brat dla Turka to swietosc. Kiedy odwiedzil mnie moj brat, zaden z moich kolegow (w Turcji nie ma takiego czegos jak normalny kolega "od wypadow na piwo", przynajmniej nie wsrod tych bardziej tradycyjnych egzemplarzy) nie odwazyl sie do mnie zadzwonic. Dwa bite tygodnie telefon milczal - wszyscy podobno byli strasznie zapracowani, a przeciez mogli wyslac chociaz smsa. Niestety - brat (nawet mlodszy) jest dla nich kims w rodzaju bodyguarda. Bratu przedstawia sie chlopaka, i brat go akceptuje. W moim przypadku bylo to dziwne, bo dotyczylo przeciez zwyklych kolegow. Ale skoro ustalilismy juz, ze takich nie ma w Turcji... Wszystko jasne.
Zaraz po wyjezdzie brata z powrotem przypomnieli sobie o mnie wspomniani tureccy znajomi... Juz nie musieli sie niczego obawiac... Jaki to kontrast z Polska, gdzie koledzy siostry integruja sie z bracmi na przyklad w pubie albo przy wodce...

- rodzice to dla Turka takze swietosc (bo rodzina to swietosc i maja do niej ogromny szacunek). Po doswiadczeniach z bratem oczekiwalam, ze tak wstrzemiezliwi beda wobec mnie wszyscy koledzy takze w obecnosci mojej mamy, ktora mnie odwiedzila. I co? Wprost przeciwnie. Mama to kobieta. A kobiete to mozna bajerowac... Wszyscy znajomi (na przyklad znajoma obsluga hotelowa) nie ustaje w zaczepkach, flircikach. Nagle przypomnieli sobie slowka po polsku, nadskakuja, zarzucaja mnie platkami roz (doslownie!) a ja stalam sie niemal numerem jeden na liscie panien do wydania Alanya 2007 - moja mama powinna zalozyc katalog kandydatow.

Kolejne obserwacje do pracy pod tytulem "Zachowania Turkow w okresie godowym na podstawie pracownikow branzy turystycznej i gastronomii w miescie Alanya" - zebrane. Ten etap prac nalezy zakonczyc. Podsumowania, wnioski, skargi i zazalenia beda dostepne na tym blogu pozniej - juz z perspektywy polskiej.

A teraz jeszcze noc i dzien spokoju. Kompletnego relaksu, nie przerywanego dzwiekiem telefonu komorkowego i smsa (a propos, musialam teraz zmienic dzwonek, zeby przestac sie stresowac za kazdym razem gdy go slysze - przyzwyczajenie sezonu). Znow plaza, tradycyjna (niemal rytualna) herbatka w porcie, miedzy Turkami, nad brzegiem morza, z widokiem na wzgorze Kale... Potem pakowac wszystkie te rzeczy z tych ponad 6 miesięcy... a potem w droge.

Do zobaczenia juz zaraz w Polsce.
Albo za pol roku w Turcji.
Zalezy kto czyta ;)
Pozdrawiam wszystkich! Bardzo serdecznie. I dzieki ze tu jestescie.

poniedziałek, 22 października 2007

WIADOMOŚCI NIEDZIELI 21.10

Dzieje się, oj dzieje.

1. Pada deszcz. Bardzo. I będzie padać jutro i pojutrze. A potem to niewiadomo, no ale w końcu zaczyna się jesień. Alanya podczas deszczu ma niesamowity urok - o moknących w deszczu palmach mogę pisać godzinami, zresztą już pisałam ;) Turcy ubierają ciepłe kurtki, mimo że przecież nadal jest ponad 20 stopni. Wszystko pozamykane, ludzie siedzą w domach, bo przecież pada. Jak na zlość (w końcu jestem z Polski, przyzwyczaiłam się do kałuż, przez które trzeba przeskakiwać), wybieram sie na zakupy do jak najdalszego supermarketu - nie jestem przecież aż tak słodka, żeby się roztopić ;) A miasto opustoszałe.

2. Od pewnego czasu napięta sytuacja - pomiędzy Turcją a Irakiem i sprawa śmierci ok 20 tureckich żołnierzy stacjonujących na granicy (na obszarze zwanym Kurdystanemm, chodzi o zamieszki z terrorystami z kurdyjskiej PKK). Wszędzie wywieszone flagi, a parę godzin po Alanyi (jak i innych pewnie tureckich miastach) jeździły korowody samochodow obwieszonych tymi flagami i trąbiących bez przerwy jako wyraz jedności z rodzinami zamordowanych. W Turcji obowiazek sluzby wojskowej jest traktowany bardzo serio, i kazdy musi przez to przejsc. 18 miesięcy... Każdy wie, że to mógł być ktoś z jego otoczenia. Parę dni temu prezydent wydał podobno zgodę na wejście Turcji do Iraku. A więc wojna... i to jest zdecydowanie tematem ostatnich dni... Szczegolowych informacji udziela na pewno specjalisci natomiast ja posiadam zdecydowanie powierzchowna wiedze na ten temat (a szkoda - sprawy Turcji bardzo mnie obchodzą - natomiast nieznajomość języka przeszkadza, bo nic nie rozumiem z tych wywodów w prawie wszystkich dzisiejszych stacjach tv)

3. Oprocz tego wszystkiego bylo dzisiaj referendum. Dotyczylo ono poprawek do konstytucji, dokladnie tego, czy prezydent ma byc wybierany bezposrednio przez lud, czy przez parlament. Zmieniła się też długość kadencji - bliżej Turcji teraz do systemów znanych z innych krajów europejskich, co oczywiście przybliża ich do wejścia do Unii. Teoretycznie, bo praktycznie oczywiście masa innych zastrzeżen sprawia, że członkostwo w UE to jeszcze pieśń dalekiej przyszłości.

Po tych 3 punktach trudno się dziwic ze wybory parlamentarne w Polsce raczej NIE pojawiły się w nagłówkach tureckich gazet i dzienników tv. Za to na tak zwanej stronie napiszę tylko, że cieszę się, że moja obywatelska postawa przekonała niektórych :) i fajnie, że tyle ludzi głosowało i wszystko skończyło się tak, jak było do przewidzenia.

A jako ps napiszę tylko, że już za 10 dni będę w Polsce. Uwierzycie? Bo ja kompletnie nie.... ;)

czwartek, 18 października 2007

ZŁOTE ZASADY ANTYTURYSTY ZAGRANICZNEGO


Jeśli chcesz być anty turystą, powinieneś przestrzegać paru żelaznych zasad:

1. Wyjeżdżając za granicę NAWET NIE PRÓBUJ dowiedzieć się niczego o okolicy i kraju, w którym będziesz wypoczywał.

2. Wszędzie mów po polsku - a gdy tubylcy nie rozumieją, powtarzaj to samo, tylko wolniej.

3. Nie uśmiechaj się, nie żartuj, nie rozluźniaj się.

4. Pamiętaj, że rezydent/pilot (bez różnicy) jest jak niańka - zawsze do twoich usług - za rączkę przeprowadzi Cię przez twój urlop, tym bardziej, że to ON/ONA odpowiada za jego jakość. Dlatego masz pełne prawo:
a) dzwonić z każdą błahostką o każdej porze dnia i nocy,
b) przerywać przy jedzeniu, gdy widzisz go w restauracji w twoim hotelu
c) zbluzgać, gdy przyjdzie ci ochota się wyżyć

5. Zarówno biuro podróży, jak i linie lotnicze, obsługa hotelu, piloci i rezydenci, chcą ci przede wszystkim zrobić na złość, zepsuć wakacje, oszukać, oskubać z pieniędzy i zostawić - spodziewaj się najgorszego.

6. Najważniejsza zasada za granicą: NIKT NIE LUBI POLAKÓW, ALE WSZYSCY KOCHAJĄ NIEMCÓW.

7. Bierz to, co za darmo, do dna i garściami. Nie tykaj tego, co płatne.

8. Podburzaj innych turystów. Oświecaj ich - jeśli im się podoba i nie mają zastrzeżeń, to znaczy, że są ślepi.

9. Krzycz. Domagaj się.

A przede wszystkim:

10. Reklamuj.


Anty-Turystów przestrzegających złotych zasad nazywamy w branży STONKĄ.


Postscriptum:

Jeśli chcesz być idealnym turystą:

1. Przyjeżdżaj na wakacje po to, żeby odpocząć i poznać inny kraj.


poniedziałek, 15 października 2007

PROSZĘ PAŃSTWA

Uprzejmie informuję Państwa, że przebywanie za granicą na "saksach" bardzo dziwnie podziałało na stopień mojego patriotyzmu i troski o kraj, z którego pochodzę, a mianowicie Polski.

Totez, pod wplywem tej niezwyklej zmiany, postanowilam zaglosowac w wyborach parlamentarnych 21.10, co jest wydarzeniem w moim zyciorysie bez precedensu. Glosowanie odbedzie sie w odleglej o 8 godzin jazdy autobusem Ankarze, stolicy Turcji, jako ze tam znajduje sie Konsulat RP.

Przy okazji, bo wiadomo, obowiazek obywatelski tez jest jakąs okazją, zamierzam zwiedzic to piekne i wielkie miasto a potem opisac moja wyprawe w slowach i obrazach ku Waszej uciesze, drogie dziateczki.

A na zakonczenie tej krotkiej, nie bardzo zwiazanej z Turcja i turystyka notki, chcialam poruszyc, Szanowni Obywatele Polski, Wasze serca :) Zaglosujcie. Zakreslcie ktores pole. Jakiekolwiek, byle glos byl wazny. Ale nie poddawajcie sie i nie rezygnujcie, bo "jeden glos nie ma znaczenia". Każdy ma znaczenie, na tym polega demokracja. Tym bardziej, ze Wy macie duzo blizej do lokalu wyborczego niz ja ;)

Bo jakkolwiek dobrze by nam nie bylo za granica, gdzie, jak w Turcji, są 3 morza, a slonce 300 dni w roku, fura pysznego jedzenia, cudowna kultura i wspaniali ludzie, to jednak to tylko kraj. Ze swoimi problemami, jak kazdy inny. Jak nasz... wiec zamiast udawac, ze nas to nie obchodzi, zajmijmy sie tym swoim, bo stamtad pochodzimy, tam jest nasz dom, a jak dowodza badania naukowe ;) i praktyka, na starosc, chocby nie wiadomo jak bylo pieknie na swiecie, kazdy i tak chce wrocic do domu :)
I wtedy niemilo by bylo, gdybysmy zastali w tym domu pogorzelisko dokonane przez jakichs oszolomow ;)

sobota, 13 października 2007

WESOŁYCH ŚWIĄT

W piątek około 6 rano obudził mnie śpiew muezzina - pierwszy raz w życiu - musiał być naprawdę głosny i długi, bo az wyszlam na balkon. Do tego zsynchronizowany śpiew jakiegoś mężczyzny na ulicy, brzmialo niesamowicie. Walenia w bębny nie bylo - nie w turystycznej Alanyi, bo z tego co wiem juz w Antalyi przez caly ramadan wali sie w bebny na pobudke ;)

I tak zakonczyl sie ramadan.
Caly piatek na ulicach bylo gwarniej, a w kazdym miejscu (sklepy, hotele, autobusy miejskie, kantory itp) mozna bylo dostac cukierki - w koncu popularna nazwa tego swieta to "Seker Bayrami" czyli swieto cukru ;)

Wieczorem idac do domu mijalam te wszystkie balkony, zasloniete drzewami lub palmami, i slychac bylo tylko sztućce - jedzenie, jedzenie, jedzenie ;) Tureckie jedzenie z jednego talerza, i wszechobecny chleb do kazdego posilku. To jest to.

A teraz juz ide, wychodze z biura, bo jest goraco i duszno. I wcale nie szkodzi, ze rano byla burza i intensywnie padalo dobra godzine. Teraz jest nadal 30 stopni i slonce. Dlugo w tym roku jest sezon. Oj dlugo...

poniedziałek, 8 października 2007

KADIR GECESI roku 1428

Dzisiaj noc mocy. Czyli Kadir Gecesi. W islamie jes szczególna, bo tej własnie nocy tradycyjnie prorokowi Mahometowi została objawionych pięc pierwszych wersetów 97. sury Koranu - pt. Przeznaczenie. Oznacza to, że dzisiaj będzie w tureckich domach szczególnie spokojnie - rodzinnie i refleksyjnie. No i mamy już 27. dzień ramadanowego postu, a niebawem koniec! Dokładnie w piątek - 12 października - skończy się Ramadan (czy Ramazan) - i nastąpi Święto przerwania postu, popularnie nazywane Şeker Bayramı czyli Świętem Cukru/Słodyczy.
Na koniec ramadanu wszystkie rodziny się spotykają (bo to coś o randze naszych świąt Bożego Narodzenia), i wspólnie ucztują, a dzieciakom rozdaje się słodycze.

Tyle teorii a teraz parę słów praktyki.

Od paru dni regularnie śledzę programy w tureckiej tv - mam wrażenie że oprócz recytowania Koranu i grania religijnej muzyki puszcza się już tylko reklamy z Ramadanem w tle i opowiada się o ramadanowych promocjach w sklepach. Coś jak przed naszą Wigilią - wymalowane prezenterki tv przechadzają się między sklepowymi półkami zaczepiając i zagadując z wystudiowanym niedowierzaniem "Ile dał pan za te buty? 20 lira? Niesamowite". Kamera najeżdża na etykiety z promocjami - wszystko po 5,10,15 lira. "1 alana 1 bedava" (czyli kup jedno a drugie będzie gratis). I tak dalej...
Nie od dziś wiem, że Turcja to raj dla miłosników zakupów ale to już przechodzi moje pojęcie ;)

No i te promocje i reklamy: Ramadanowa reklama tureckiej coli, ramadanowy McDonald, ramadanowe serki, herbatki, jogurty. Doprawdy zastanawiające w tak świeckim kraju, jakim jest Turcja :) Ale to tylko taka moja złośliwość, jak wiadomo Turcja krajem kontrastów i wykluczających się pozornie spraw jest i nic tego nie zmieni.

Mamy już 17:55. Przez cały miesiąc wszelkie biura (także moje), sklepy, urzędy, pracowały tylko do pory iftaru, czyli ramadanowej kolacji. Ulice pustoszeją o tej godzinie, nic, kompletnie nic się nie dzieje, tylko w sklepach w centrum miasta sprzedawcy rozsiadają się na plastikowych krzesełkach wokół turystycznego stolika by konsumować.
A zatem nie będę już tu dłużej marudzić - idę, bo dziewczyny z biura już nerwowo poklepują się po brzuszkach. Zostało jeszcze około 45 minut.

Na koniec jeszcze wyjaśnienie tytułu notki: rok 1428 jest aktualnym rokiem kalendarza muzułmańskiego (kalendarz ten "chodzi" wg księżyca, więc o rok przesuwa się o 12 dni wcześniej). Miesiąc to oczywiście Ramadan. A dnia niestety nie pamiętam.

Uf, to tyle religijnych tematów.
Wychodzę z biura.
Idę do domu poczytać polskie gazety. A potem na kolację, kolację!!!

ps. Spragnionym obrazków z Turcji uroczyscie przypominam, że pojawiły się parę dni temu oraz dzisiaj nowe zdjęcia na www.ahududuk.blox.pl Patrzeć i podziwiać, prosz... ;)

czwartek, 4 października 2007

PS.

wczoraj bylo negatywnie; chcialam sie wyzalic, to sie wyzalilam ;) a potem pojechalam z turystami na lotnisko; na przedzie siedziala grupka tych, ktorym Turcja bardzo sie spodobala, cala droge rozmawialismy, i bylo tak bardzo, bardzo sympatycznie ;) i w takich momentach wiem, ze jestem na dobrym miejscu i we wlasciwym kraju - i uwielbiam rozmawiac z innymi pasjonatami... bardzo to przyjemne i potrafi naladowac pozytywna energia na dlugo...!

a dzisiaj, prosze Panstwa, DESZCZ! BURZA! PALMY MOKNĄ W DESZCZU! PIORUNY! PONIŻEJ 30 STOPNI! JEST CUDOWNIE! :)

(wszyscy Turcy pozakladali od razu kurtki i bluzy oraz dlugie spodnie. jak donosza prognozy pojutrze znow wroci slonce i dobrze, bo turysci sie niepokoja ;))

środa, 3 października 2007

KOCHANI TURYŚCI

Zaprawdę, powiadam Wam, nie naleze do osob upierdliwych, chociaz mam sklonnosc do czepiania sie. Ale co innego czepianie sie, a co innego upierdliwosc, przyznajcie sami.
Nie, zebym szukala sobie powodu do narzekania bo sezon sie konczy i nie ma o czym pisac. Ale... tej nocy turysci dopiekli mi tak, ze wracajac do lozka bylam niemal pewna, ze zamierzam rzucic ta prace po sezonie i juz nigdy do niej nie wracac.

Praca rezydenta to oczywiscie w 99% kontakty z ludzmi - ciagle tylko gadasz, gadasz, gadasz, usmiechasz sie, kiwasz glowa, przekonujesz, zgadzasz sie, przyznajesz racje, gadasz, gadasz, gadasz. Az zasycha ci w gardle. Przynajmniej ja tak do tego podchodze, bo zamierzam byc dobrym rezydentem, a nie takim, o ktorym sie potem pisze w internecie, na "Czarnej liscie rezydentow biura X". No i sie usmiecham. Jestem zyczliwa. A przynajmniej sie staram, bo wiadomo, niektore jednostki ciezko spacyfikowac. Ale dotychczasowe doswiadczenia przekonuja mnie, ze najlepszym lekarstwem na wiekszosc problemow jest USMIECH + KULTURA. Tylko tyle i az tyle. Sama sie dziwilam, dlaczego przez caly ten czas kiedy pracuje w turystyce praktycznie nikt na mnie nie nakrzyczal, nie obsypal obelgami, nie zrownal z blotem itp. Moze to faktycznie zasluga cierpliwosci i tego wlasnie zestawu obowiazkowego, czyli usmiechu + starania sie trzymania poziomu kultury osobistej jak dlugo sie da.

Ale wobec niektorych to nie skutkuje, i wtedy biedna rezydentka sie bardzo, ale to bardzo denerwuje.
Bo sa turysci, ktorzy:
- piją na umor od pierwszego do ostatniego dnia pobytu, w 10000% korzystajac z systemu all inclusive
- nie znaja zadnych jezykow obcych, a wakacje wykupili w ostatniej chwili, wiec maja stosunkowo mniej pieniedzy/kultury/obycia a stad wieksze kompleksy
- i w zwiazku z tym sklonnosc do awanturowania sie o najmniejszy drobiazg, z kazdym, kto sie da, i nie wazne, ze nie rozumieja po polsku
- rezydentka wobec tego musi przepraszac obsluge hotelowa za swoich gosci, co naprawde nie nalezy do milych zadan
- a uspokajanie takiego zadufanego w sobie i zakompleksionego Polaka-buraka tez nie nalezy do przyjemnych zadan, na dodatek jest kompletnie nieskuteczne
- tacy turysci wymagaja tez opieki rezydenta na kazdym kroku - przeciez "jak oni maja sie dogadac". Zatem rezydent powinien prowadzich ich za raczke i byc obok w kazdym momencie, bo przeciez oni mogliby sie zgubic, a wtedy "ja za to odpowiadam". Ciekawe, ze przy zamawianiu alkoholi jakos nie potrzebny jest im tlumacz (tak na marginesie, widzialam wiele razy to polskie zamawianie: "Piwo" - i butny wyraz twarzy, a biedny barman glowkuje sie, o co do cholery mu chodzi - z czasem wszyscy barmani ucza sie polskich slow, bo tak latwiej).

Czasem ci wszyscy tego-typu-turysci zapominaja po prostu, ze wyjechali za granice. I ze nawet, kiedy maja do pomocy rezydenta polskiego biura, czy polskiego pilota, to jest to nadal zagranica. Czyli miejsce, w ktorym panuja inne obyczaje, inna kultura, a co gorsze, inny jezyk. A rezydent jest czlowiekiem, zatrudnionym przez biuro, i czasami takze chcialby sie wyspac. Jak to czlowiek.

No.
To sie wygadalam.
Ale zeby nie bylo tak pesymistycznie, to troche weselszych newsow. Dzisiaj zamykaja apart-hotel, w ktorym dotychczas mieszkalam, i przenosze sie do normalnego hotelu. Obsluga i manager, z ktorymi jestem bardzo zaprzyjazniona, zadzwonili do mnie z samego rana, z pytaniem, jaki pokoj sobie zycze :) Na jakim pietrze? W jakim budynku?
- Niewazne - odpowiadam - wazne zeby byl widok na morze.
- A jacuzzi tez ma byc?
- OK. - zgadzam sie laskawie.

To mi sie podoba ;) Chociaz widoku na morze na pewno miec nie bede (bo ten hotel w ogole go nie posiada). Dzisiaj wywoze ostatnia duza grupe turystow, i teraz juz bedzie coraz blizej do wakacji, wiec bezstresowo mam nadzieje i w miare relaksowo.
Szkoda tylko, ze wiekszosc moich znajomych albo juz wyjechalo, albo wkrotce opuszcza Turcje, wiec tak troche smutno wieczorami. No ale coz - pierwsza zapalalam swiatlo, przyjezdzajac pod koniec kwietnia, i ostatnia bede je gasic, wyjezdzajac pod koniec pazdziernika.

Pogode juz mamy coraz przyjemniejsza, chociaz nadal jest bardzo cieplo (ponad 30-35), to uporczywa wilgoc juz nie doskwiera. A wieczorem nawet mozna lekko zmarznac ;) W koncu to tylko 20 stopni...

Pozdrawiam wszystkich
kochanych turystow
i cala reszte ;)

ps. a propos przeprowadzki zapomnialam dodać, że całą dzisiejszą noc (tzn te parę godzin, kiedy nie byłam w pracy) spędziłam na rozmyślaniu, jak ja wrócę do Polski z tą ilością bagażu po 6-miesięcznym pobycie. Szczególnie że muszę jakoś dostać się z Warszawy do Poznania. Oj, oj. Wspomnienie warszawskiego dworca PKP już powoduje zimny dreszcz na moich plecach... tym bardziej ze będzie NAPRAWDĘ zimno... ;)

czwartek, 27 września 2007

JESTEM, ŻYJĘ

Jest czwartek, godzina 17:43 czasu tureckiego, a ja od 43 minut jestem wolna i bycze sie beztrosko przy komputerze. Wydarzenie godne zaznaczenia na blogu. To sie wczesniej zdarzalo bardzo, bardzo rzadko, a od ostatnich paru dobrych tygodni wcale.

Tak, jestem! Żyję ;)

Ale po kolei.
Arkana pracy rezydenta, ciąg dalszy nieustającej sagi. Jak wiadomo, zycie rezydenta, kiedy nie ma zadnych problemow, jest naprawde fajne i dosc stabilne. Lotnisko, wylot, przylot, spotkania informacyjne dla nowych gosci, dyzury hotelowe, sprzedaz wycieczek fakultatywnych, a poza tym czas wolny na obijanie sie na plazy, przy basenie, obiadki w hotelach, i randki z przystojnymi tubylcami (he, he - akurat - jak jaka rezydentka siedzi w jednym kraju dluzej, raczej unika tej rozrywki, ale napisalam, zeby tak luksusowo i szpanersko brzmialo).
Mozna wrecz powiedziec - nuda, zgnusnienie i zadnych emocjonujacych rzeczy.

Za to czasami nastepuje zbieg okolicznosci, przykrych wydarzen, i wtedy... jesc nie ma kiedy, bo nie ma czasu, ani nawet z tego stresu nie da sie nic przelknac (mozna sobie zartowac, ze przestrzega sie ramadanowego postu). Na spanie nie ma czasu poza paroma godzinami, wiec czlowiek pada wyczerpany na lozko, najchetniej spalby w ubraniu, resztkami sily zmywa cien do powiek z oczu, ale na nalozenie kremu na twarz juz sil brak ;) (dlatego od jakiegos czasu pielegnacja mojej starzejacej sie skory zdecydowanie kuleje). Ale dosc juz tych kobiecych wtretow. Do rzeczy.
Sny ma sie po turecku.
Z czego na dodatek niewiele sie rozumie.
Sni sie takze o turystach, o ich problemach, w kolko je analizujac.
Od tych problemow boli glowa.
Stos kartek w notesie, segregatorze, z numerami pokojow i telefonow.
Karta w telefonie wyczerpuje sie ekspresowo.
W ogole wszystko sie wyczerpuje, zyciowe zapasy energii, zdrowie. Bo nie ma kiedy sie zregenerowac.

Co sie zdarzylo? Prosze bardzo. Przeglad ubieglego tygodnia (tak ogolnie):

- 3 wizyty na policji (2 zgloszenia kradziezy, jedno odwolanie zgloszenia kradziezy)
- szpital (turysta)
- jedno zgloszenie drobnej kradziezy (bez policji)
- zgloszenie pobicia
- odwolanie zgloszenia pobicia
- overbooking czyli hotel nie ma wolnego pokoju dla naszych gosci
- specjalna grupa turystow, ktora trzeba sie zajac i robic jednoczesnie reklame biura
- choroba rezydentki, czyli alergia + przeziebienie + zapalenie gardla + zatrucie pokarmowe
- rezydentka laduje w szpitalu pod kroplowka bo juz sie nie wyrabia

Kiedy to napisalam, wyszlo, ze to tak naprawde nic. Nie chcialabym jednak wchodzic w szczegoly, i zanudzac wszystkich moim szczegolowym planem dni w minionym tygodniu.
Powiem jedno: takiego tygodnia nie mialam od poczatku sezonu. I uwierzcie mi, bylo potwornie ciezko i z radoscia wywiozlam caly turnus na lotnisko ;)

A potem przywiozlam nowych. Jest juz mniejsza grupa, wiec troche spokojniej, a ja zamierzam, chocby nie wiem co, po prostu sie oszczedzac. Lykam witaminy, jem warzywka i owoce i uwazam z coca-cola i kawa (dwa podstawowe napoje stosowane w turystyce). I z radoscia licze dni do wakacji, ktore zaczynam za miesiac. Bedzie zwiedzanie, byczenie sie takie stuprocentowe i proba odzwyczajenia sie od telefonu komorkowego, ktory tak normalnie dzwoni bardzo czesto (nawet lezac pod kroplowka musialam zalatwiac milion spraw, zarzucona wiec bylam papierami, odbieralam telefon, pisalam wazne smsy i glowilam sie, jak tu ze szpitala wyslac niezwykle wazne faxy).

Ech, zycie.

Ale jest juz dobrze.

A teraz, wiedzac, ze Panstwo z bolem przeczytali wszystkie te moje narzekania, cos z innej beczki:

RAMADAN

- niesamowicie jest byc w Turcji w tym okresie (tak pisalam chyba takze rok temu). Nawet tak zeuropeizowane i pelne turystow miasto jak Alanya w porze wieczornej kolacji czyli iftaru po prostu zamiera. Na ulicach nie ma nikogo poza niedobitkami spieszacymi sie po ramadanowy chlebek (to taki specjalny okragly chleb, sprzedawany tylko w tym okresie). W sklepach przed godzina zero (mniej wiecej 18:50, 19:00) gwar i ruch. Szybkie zakupy. A gdyby ktos zablakal sie do miasta po 19... cicho i spokojnie. W sklepach, kantorach, knajpkach, na balkonach mieszkan te same widoki: jeden stolik i kilka osob skupionych wokol niego, jedzacych kolacje. Jedza wszyscy; nawet ci, ktorzy nie przestrzegaja postu. Nawet ja smieje sie z Turczynkami z biura, ze jem jak muzulmanie - w porze ramadanu biuro bezdyskusyjnie jest zamykane przed iftarem, wiec nie mam wyjscia, udaje sie do domu, i jem kolacje ;)

Mozna sobie wiele mowic o tym, czy Turcy przestrzegaja postu, czy sa religijni - tutaj na pewno jest ich coraz mniej, czesto podejmuja sie poszczenia a po paru dniach czy 2 tygodniach rezygnuja z blahego powodu (katar -> choroba -> zwolnienie z postu, itp.) Mozna sie zastanawiac nad tym, czy ramadanowe promocje w supermarketach, reklamy to nie przerost formy nad trescia. Mozna sie zastanawiac, czy to wszystko ma sens.

A moze nie ma po co; na pewno ramadan ma swoj szczegolny charakter, a to wspolne jedzenie jest dowodem na to, jak innymi ludzmi niz my są Turcy (czy generalnie ludzie z kręgu muzułmanskiego) - jak bardzo wspolnota jest dla nich wazna. Ramadanowe posilki to takie nasze wigilijne kolacje albo wielkanocne sniadania - ale bez alkoholu i codziennie przez miesiac.
Ma to urok.

...a w dyskotekach wszystko toczy sie normalnym trybem ;)

czwartek, 13 września 2007

PORA NA IFTAR

Długo nie piszę, a to dlatego, że (tu nastąpi niedługa notka szkicująca ogólną sytuację w kraju i na świecie):

1. Odwiedzili mnie brat w 3 osobach (kto zna, ten wie :), a zatem jestem niezwykle zajęta i pochłonięta. Brat-w-3-osobach zachwycają się Turcją, przywieźli kabanosy, sernik, placek i inne bardzo ważne i niezbędne do normalnego funkcjonowania rzeczy, jak na przykład krówki. Przywieźli także swojski klimat i taki rodzaj żartowania i rozmawiania, którego mi było bardzo brak.

2. Pracuję, pracuję, pracuję, co w sytuacji - patrz punkt 1 - nie ułatwia życia, bo chciałabym na ogół być jednocześnie w 2 miejscach. Odwiedziny spowodowały, że odkryłam jak fajnie może być na wakacjach w Turcji - to naprawde całkiem miłe miejsce, i jest co robić - jak się ma czas.

3. To, że bateria od laptopa mi nie działa, to jedno. Ale wczoraj padł zasilacz, kiedy właśnie miałam drukować informacje dla turystów. Rozpoczęła się akcja poszukiwania sklepu komputerowego, w którym ostatecznie nie kupiłam nowego, tylko wyremontowano mi stary zasilacz (jak na mój rozum: rozszczepiono na części i sklejono - grunt że już wszystko OK).

4. Zaczął się ramadan, wszyscy poszczą (niedlugo im się znudzi, jak wiem z doświadczenia zeszłego roku). Ja też poszczę, bo nie miałam kiedy jeść. Ale już idę na iftar z chłopakami. Iftar, czyli ramadanowa uroczysta kolacja.

5. Mam juz znów ten pęd do pracy. Kryzys sierpniowy, który przeżywali wszyscy dokoła, minął. Wiemy, że teraz już z tygodnia na tydzień będzie coraz lżej, mniej turystów, mniej problemów. I że czas nieuchronnie biegnie, aż do pory wylotu. Rozmawiamy o naszych powrotach, jakby to było zaraz (a to przecież co najmniej miesiąc). Kiedy w szczycie sezonu miałam ochotę wszystko rzucić i wracać, teraz chciałabym pracować jak najdłużej. Jest coraz przyjemniej. No i pogoda już wymarzona (choć dla mnie troszkę za zimno; w nocy śpię przy otwartym oknie, jest ok 20 stopni, przykrywam się po czubek głowy prześcieradłem; niesamowite jak temperatury się zmieniły przez dosłownie parę dni. W dzień można spacerować po mieście i nie zlewać się potem co parę kroków. Wieczorem nawet lekki chłodek ogarnia, bo to już poniżej 30 stopni.
Można żyć...

OK, 19.32, już mnie iftar goni. Głodnam jak muzułmanka.

Wkrótce mam nadzieję napiszę nieco więcej ;) i do rzeczy może nawet.

poniedziałek, 3 września 2007

PODSTAWY TURECKIEGO

Szanowni Czytelnicy,
ponieważ nie było dawno żadnej notki, muszę to karygodne zaniedbanie nadrobić. Niniejszym przedstawiam fascynujący-i-jedyny-w-swoim rodzaju zestaw rozmówek tureckich dla początkujących.
Turecki jest językiem bardzo żywym, bogatym. Do każdego słowa i zdania dodawane są ozdobniki, na przykład onomatopeje (wyrazy dźwiękonaśladowcze; przepraszam za trudne słowa ;)). Uczę się tureckiego już trzeci sezon i stwierdzam, że bardzo ważne w przełamaniu się są następujące rzeczy:

1. Słuchanie, słuchanie, słuchanie jak inni gadają
2. Pokonanie strachu przed mówieniem jak Turcy (a nie jak podręcznik i gramatyka).
3. Nie zastępowanie tureckiego angielskim

Od kiedy kompletnie odstawiłam angielski i używam go tylko w sytuacjach wyjątkowo skomplikowanych, turecki skoczył na wyższy poziom (za to angielski zrobił się kulawy, ale to inny temat). Mimo, że często popełniam błędy, mówię na pewno śmiesznie, dziwnie albo niekiedy niezrozumiale... ale mówię ;) A dzięki słuchaniu innych wiem jakie są najbardziej popularne i najczęściej używane słowa i zwróty potocznego języka, co pomaga robić wrażenie na Turkach - i kolekcjonować komplementy, jak to ja wspaniale mówię po turecku :)

A teraz będzie praktyka. Czyli krótkie rozmówki pod tytułem:

JAK SPRAWIĆ WRAŻENIE ŚWIETNEJ ZNAJOMOŚCI TURECKIEGO -
- czyli praktyczne zwroty dla początkujących.
Drogi czytelniku:
po opanowaniu niniejszych słówek porozumiesz się z Turkami w każdej niemal sprawie i co więcej, będziesz uznany za swojego ;)

Off ya - na każdą okazję (wzdychanie np. ze zmęczenia)
Alla alla [boże boże] - niedowierzanie w coś (na ogół negatywne)
Hadi be (albo) Yuh be - niedowierzanie (na ogół pozytywne)
Hadi ya - no dalej nooo (zniecierpliwienie)
Insallah - jak bóg da
Maşallah - ale bozia dała! (np. ilość dzieci albo pieniędzy jest porywająco duża)
Yok - nie ma/nie - uniwersalne na każdą sytuację
Oy oy - wzdychanie (znów ze zmęczenia; tak to jest jak się pracuje w turystyce, tu wszyscy są zmęczeni i robią oy oy)
Yalla - jedziemy (z Allahem)
Vay vay - no no! (z uznaniem)
Cmok-cmok-cmok (powoli i wyraźnie) - wyraz niezadowolenia
Yaaaa - dodawane do każdego zdania (wtedy jest młodzieżowo)
Sey - coś (jak brakuje słowa to się pokazuje palcem i mówi: "szei")
Birsey - "to coś"
Bu - to
Şu - tamto (szu)
Işte oyle - tak właśnie (jest)
Şoyle boyle - tak sobie


Żeby stworzyć zasłonę dymną rozmówcy (oczarować go tytułami jak to robią Turcy, przez co nie zwróci uwagi że nie znasz tureckiego):

Kardesim - bracie
Arkadasim - przyjacielu
Abi - bracie
Abla - siostro
Sekerim - cukiereczku/słodziasku
Canim - coś w stylu "mój drogi/moja droga"
Askim - kochanie
Kiz - dziewczyno (mówione w stylu zimnego drania)

Do telefonu: Efendim (słucham) albo Alyo (halo)

Przed rozpoczęciem każdej (!!!) rozmowy:
Nasilsin (jak się masz)
Iyim (dobrze)

W autobusie:
"Mi sait bir yerde durabilirmisiniz" (w tym miejscu proszę się zatrzymać)

... i po udanym wyartykułowaniu ostatniego zdanka można już uznać, że kurs podstawowy został zaliczony... ;)

A na każde pożegnanie zestaw:
Kolay gelsin (trzymaj się) + Kendine iyi bak (uważaj na siebie) + Gorusuruz (do zobaczenia) + Hadi bay bay (no to papa)!

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

JAK SIĘ ŻYJE W ALANYI


...czyli ciąg dalszy pseudo-poradnika tureckiego dla tych, co to pod koniec wakacji się nudzą.

Często przeze mnie zauważane pytania na rozmaitego rodzaju forach tureckich (jest pełno takich for, począwszy od tych dotyczących tureckich facetów, dyskotek i pogody po bardziej złożone grupy dyskutantów o kulturze, historii i języku), brzmia: "Jak wygląda życie w Turcji". Często też pytają mnie o to turyści. No i o to, czy chciałabym tu mieszkać...

Dzisiaj dojrzałam do tego, żeby opowiedzieć Wam, drodzy czytelnicy, jak to jest. Oczywiście będzie to tylko wycinek prawdy, bo Alanya, to nie Turcja.
Alanya to kurort.
Alanya to "słońce 300 dni w roku".
Alanya to dyskoteki, plaża Kleopatry.
Lejące się strumieniami drinki.
Kobiety które noszą chustki zakrywające włosy do spódnic odsłaniających nagie łydki.
Czyli wszystko co europejskie i tureckie wrzucone do jednego wora, ostro wstrząśnięte i wymieszane.

Jak się żyje w Alanyi w sezonie (mam tu na myśli własne doświadczenia, czyli okres od końca kwietnia do końca października)?

Na początek plusy, atuty i uroki:

- żyje się lżej i weselej, bo prawie wcale nie ma zachmurzeń :) Jest jasno od samego rana, słońce dodaje energii, i łatwiej wykurzyć smutki i depresje
- jest ciepło, więc człowiek wstaje rano, narzuca na siebie kawałek materiału i już jest ubrany. Przy okazji jest tu luz ubraniowy - cokolwiek założysz, będzie ok. W Polsce raczej ciężko byłoby przejechać autobusem w prześwitującej sukience narzuconej na bikini, jak te dziewczyny, które widziałam wczoraj. Albo z gołą klatą, i koszulką w ręce, jak wielu mężczyzn.
- jak masz fajrant, czyli day off, idziesz na plażę. Albo jedziesz nad rzeczkę Dimcay na piknik. Albo idziesz do portu do jakiejś knajpy. Widoki są cudne.
- jeśli dobrze trafisz do plaży masz kilka minut spacerkiem a z okna widać morze
- sprzątanie idzie łatwo: podłogę w łazience zalewa się wodą (zaraz wyschnie), lodówka rozmraża się bardzo szybko i przy okazji robi za dodatkową klimatyzację.
- na lokalnych bazarkach (każda dzielnica ma swój cotygodniowy) można dostać nieprzebrane ilości owoców i warzyw, więc zdrowe odżywianie się to nie jest jakiś kłopot. Tym bardziej że są świeżutkie i niepryskane (mam nadzieję).
- korzystasz z niesamowitej atmosfery, wynikającej z obecności turystów z różnych krajów świata, mówiących w najbardziej nieprawdopodobnych językach i o różnych kolorach skóry. Możesz więc poznać ciekawych ludzi i nawiązać niezapomniane przyjaźnie, bo ze względu na wakacyjny klimat wszyscy są bardziej otwarci niż zwykle.
- używasz conajmniej dwóch języków obcych (własnego i angielskiego lub tureckiego), co jest bardzo wygodne, kiedy np. musisz obgadać jakąś strategię czy po prostu obgadać ;)
- rozrywka to żaden problem: ciągle coś się dzieje. Albo dyskoteka, albo festiwal czy koncert.
- mieszkając na dłużej zaczynasz być rozpoznawalny w określonych miejscach (sklepy, bary), co prowadzi do nieuchronnych zniżek i promocji. Poza tym bardzo miło jest nie-być-turystą: codzienna pogawędka w sklepie spożywczym pozytywnie nastraja na dzień dobry. A przecież tu rozmawiać chcą wszyscy.
- domy są tu bardzo ładne, mieszkania również. Każde mieszkanie ma duży balkon a każdy nowy budynek basen. Cenowo wygląda to całkiem nieźle, w porownaniu z tym, co aktualnie dzieje się w Polsce... a metrów kwadratowych dużo więcej...


Dodatkowe plusy jak się pracuje w turystyce i jest się np. guidem:

- właściciel każdego punktu usługowego/handlowego/gastronomicznego obdarowuje wizytówkami i obiecuje różnego rodzaju zniżki dla gości których się przyciągnie, no i dla przyciągającego ;)
- je się w hotelach za darmo, więc nie trzeba umieć gotować, a mimo to odżywia się w sposób zdrowy i urozmaicony
- w mieszkaniu-apartamencie udostępnionym przez firmę są sprzątaczki (co prawda trzeba po nich poprawiać ale to już fanaberia), a pościele i ręczniki zmieniają się "same", zanim zdążymy je zabrudzić do granic.
- ubrania oddaje się do pralni (niekiedy darmowej, np. w hotelu ;))
- posiadacze prawa jazdy dostają firmowe auta lub skutery, więc zadaje się szyku i jest się mobilnym
- podróżuje się i zwiedza za darmo (chcąc np. odwiedzić Kapadocję, załapujemy się po prostu z wycieczką naszego biura)

A teraz minusy (bo za bardzo się zagalopowałam, i wychodzi, że to raj):

- w sezonie jest tłoczno, głośno, a pod twoimi oknami wali na całego muzyka z restauracji - przez pół roku ten sam zestaw piosenek
- ponieważ jesteś yabanci (z zagranicy), wszyscy biorą cię za turystę, i tym samym: wciskają kit, naciągają, oszukują, sprzedając np. bułki za irracjonalną cenę która dociera do ciebie dopiero w domu i - oczywiście - zaczepiają
- nikt ci nie wierzy, że mówisz po turecku, nawet jeśli powiesz bez zająknięcia i prawidłowym akcentem "Dzień dobry", "Dziękuję bardzo" - większość i tak odzywa się po angielsku
- obsługa w restauracjach traktuje cię nonszalancko i ignorancko, bo oczywiście jak wyżej, czyli nikt ci nie wierzy, że się znasz
- w szczycie sezonu jest gorąco i potwornie wilgotno, nie da się przejść paru kroków, żeby nie zlać się potem, a przecież trzeba normalnie funkcjonować
- ciągle następują przerwy w dostawie prądu, często wieczorem, albo nie ma wody, albo w ogóle coś nie działa
- wszyscy tu się znają, bo miasto mimo wszystko stosunkowo nieduże, a szczególnie ci "zagraniczni" - więc kontakty mają charakter taki jak w wiejskich społecznościach (obgadywanki, ploty, klepanie się po ramionach a jednocześnie podstawianie nogi)
- Turcy są mili, ale tylko przy tobie ;) Jak wyjdziesz zaraz obrabiają ci... wszystko (płeć nie gra roli).
- jedziesz gdziekolwiek - pełno turystów. Wszystko jest pod turystów. Nie da się od nich uciec.
- Turcy okropnie śmiecą. Wyrzucają śmieci dosłownie wszędzie, przez co piękne na przykład wzgórze Kale jest tak naprawdę jednym wielkim zbiorowiskiem papierów i plastikowych butelek oraz puszek. Normalką jest wyrzucanie papierków i petów przez okno w samochodzie (niezależnie od tego gdzie właśnie ten samochód się znajduje).
- Powtarzam: jest gorąco. Naprawdę gorąco.
- Bywa nudno. Dyskoteki są te same. Po iluś razach to po prostu przestaje bawić. Koncerty są raz na jakiś czas. Wszystko to samo. Wszystko już było. Nie ma co robić. Nie ma gdzie wyjść.
- Ludzie są płytcy i głupi. Oczywiście nie wszyscy, ale ciężko tu wyszukać wartościowego człowieka. Turcy i zagraniczni przyjeżdżają tu dla kasy i dla ehkm... znajomości, co widać na każdym kroku. Mam wrażenie że nikt lub prawie nikt nie czyta tu książek ;) Albo mocno się z tym kryją ;) Jak dotąd nie widziałam nikogo czytającego w autobusie, poza sobą samą ;)
- Nigdy nie byłam w Alanyi w zimie (zamierzam to nadrobić) ale z tego co donoszą poinformowane źródła jest tak, jak w Mielnie w październiku. Jednym słowem - jako tako, a co gorsza, nie ma co ze sobą zrobić...

...i tu koniec wyliczanki.
Skończyła mi się inwencja.
Pod koniec listy wad doszłam do wniosku że szukam czegoś na siłę ;)
Oczywiście największym argumentem przeciwko jest to, że to nie jest Ojczyzna. Nie ma tu przyjaciół, rodziny, jedynych w swoim rodzaju potraw i specyficznych łamanek języka polskiego. Nie ma tu tych kulturalnych atrakcji, które są w Polsce. Plus telewizja, czasopisma. Zwykłą ulotkę z tabletkami na gardło trzeba tłumaczyć. Wszystko jest inne. No i czasami brakuje tego chłodu, żeby można było zaszpanować zimowymi ciuchami ;)
Ale to już inna bajka.
Bo temat miał być: jak się żyje w Alanyi.

No i tak właśnie - żyje się całkiem nieźle ;)

Ilość mieszkańców: oficjalnie 60 tys.
Nieoficjalnie: kilkaset tys.
Największa mniejszość narodowa: Niemcy (ponad 4 tys.)
Polacy: 91 (ktoś policzył ;))
Oprócz tego: Rosjanie, Czesi, Węgrzy, Skandynawowie, Holendrzy, Anglicy i cała plejada innych.
Kilkadziesiąt km plaży.
Woda słona.
Góry bardzo blisko.
Ciepło od marca do października.
Mokro i chłodno od listopada do marca.
Waluta: lira turecka = 100 kuruszy

... no dobra reszta jest w przewodnikach ;)

piątek, 24 sierpnia 2007

DZIĘKUJEMY

Piątek. Jak zwykle udaję się do hotelu (opisywanego we wcześniejszej notce) po dyżurach, na lunch.
Podbiega kelner.
- Smacznego, abla*, co tam słychać? Wszystko dobrze? Jesteś już zdrowa?
- Jestem, jestem, dzięki - przytakuję pomiędzy jednym kęsem wybornej kwaśnej czerwonej kapusty a drugim.

Odbiega. Po paru minutach przybiega znowu:
- Czy ja już ci dziękowałem za poprzedni tydzień?
- Chyba nie - śmieję się nie do końca wiedząc o co chodzi.
- To dziękuję! Dziękujemy ci bardzo naprawdę, abla.

Dziękowanie dotyczyło polskich turystów ;)
Co prawda to nie ja sprzedaję Polakom wyjazdy do Turcji i do tego własnie hotelu ale słowa te trafiaja do mnie, jedynej przedstawicielki biura ;)
Miło wiedzieć, że nie w każdym miejscu na słowo "turysta z Polski" reaguje się krzywą miną, co znałam z poprzednich sezonów.
Miło wiedzieć, że słynny hotelowy kucharz mówi:
"Gdybym wiedział że Polki są takie fajne, nigdy nie żeniłbym się z Turczynką. I co ja mam teraz zrobić?".

No i co ma zrobić? Biedny chłopak, doprawdy ;)

Pozdrawiam wszystkich i ja też dziękuję - bo jak słyszę takie rzeczy to od razu mi się lżej robi i zapominam to, co złe - a wtedy bardziej lubię swoją pracę - a wtedy się relaksuję - a wtedy jestem szczęśliwa - a wtedy jak mi się chce to mam ochotę coś napisać na bloga ;)

*) abla - oznacza siostrę. Starszą. Tak niestety mówią do mnie Turcy ;) Powiedzmy że jest to wyraz szacunku. Do facetów mówi się abi - bracie.
Za to tytułowanie lubię ten język - te wszystkie "bracie", "siostro", "przyjacielu", "moja piękna", "cukiereczku", używane w stosunku do znajomych z pracy... :)

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

TURECKI SERWIS

Jest w Turcji taka potrawa. Çorba (czytaj: czorba). Mówiąc wprost: zupa. Je się ją o różnych porach dnia oraz - szczególnie w nocy w drodze powrotnej do domu.

Jest w Alanyi taka ulica, na której znajdują się restauracje specjalizujące się w çorbach. Podają tam zupy pomidorowe (domates corbasi), zupy z flaczkami (iskembe), zupy soczewicowe (mercimek - moja ulubiona), zupy z kurczaka (tavuk) i mnóstwo innych rodzajów, których nie pamiętam albo nie znam.

Raz na jakiś czas lubię sobie zjeść corbe - jest to lekki ale pozywny posilek, idealny na upalny wieczor, kiedy nie ma sie ochoty na nic "konkretnego".

Wczoraj wieczorem udalam sie z kolezanka, Polka - rowniez tutaj pracujaca tak dlugo jak ja (ten szczegol wart jest uwagi), na ulice corbowa w Alanyi. Do restauracji corbowej.
Spotkalo nas to, co z niesmakiem bede nazywac od dzis "tureckim serwisem" - czyli ignorancja, lekcewazenie nas tylko i wylacznie dlatego, ze mowimy w obcym jezyku. Dla nich to najwyrazniej bylo rownoznaczne z byciem turysta, ktorego mozna naciagnac, dac mu cokolwiek, bo i tak nie wyczuje roznicy, i na dodatek jeszcze skasowac podwojnie.

Podszedl do nas kelner, usmiechajac sie i wyginajac z unizeniem.
Kilka slow po turecku, kilka po angielsku, i pytanie, skąd jestesmy. To przekreslilo nasze szanse na normalna obsluge. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzialysmy.
Zrelaksowane i w dobrych humorach zamowilysmy corbe. Do corby poprosilysmy lavaş - czyli rodzaj ciasta pustego, jakby "nadmuchanego powietrzem" w srodku, posypywanego prazonym sezamem. Pan skwapliwie notowal, kiedy dodalysmy tez prosbe o salatke i ayran dla mnie - czyli ten slony turecki jogurt.

Na poczatek podano nam wode. We wszystkich tureckich restauracjach duza butelka wody dawana jest bezplatnie na kazdy stol. My dostalysmy po najmniejszej z mozliwych buteleczek - 0,3 l. Na wszystkich innych stolikach staly duze darmowe wody, co powinno juz nas zastanowic.
Przyniesiono tez pide - czyli turecki chleb. Prosilysmy o lavas. Nie dotarl.
Prosilysmy o ayran - nie dotarl.

Po chwili oczekiwania przyniesiono salatke z przeprosinami, ze tak dlugo.
Nie szkodzi.
Dotarly tez zupy.
Zjadlysmy zupy ze smakiem.
Zjadlysmy salatke.
Wypilysmy nasze malutenkie wody.
Przegryzlysmy pide.
Lavas i ayran ciagle wedrowaly do innych stolikow.
My juz pogodzilysmy sie ze ich nie dostaniemy.

Nieopodal usiadla mieszana rodzinka: Turek z Rosjanka i dzieckiem. Skakali przy nich kelnerzy donosząc coraz to nowe dania. Na nas nikt nawet nie spojrzal. Na nasze puste talerze po salatce i zupach, i puste szklanki po wodzie - tez nie.
Czekalysmy tak cierpliwie 20 minut, umilajac sobie czas rozmowa ;)

W koncu udalo nam sie zawolac jakiegos kelnera. Tamten dlugo rozgladal sie za kolega, ktory powinien obslugiwac nasz stolik. Wlasciwy kelner podszedl z kokieteryjnym usmieszkiem, a moze to byl usmieszek drwiacy, szczegolnie kiedy powiedzialam, ze czekamy 20 minut az ktokolwiek do nas podejdzie. Ani slowa przeprosin, zaproponowal za to darmowa herbate. Poprosilysmy herbate I WODE. Zebral naczynia i przepadl.

Siedzacy nieopodal Turek (ten od Rosjanki i dziecka) przesunal sobie krzeslo zeby lepiej nas widziec. Nasze zdenerwowanie stalo sie jasne. Kiedy po raz kolejny do jego stolika podszedl kelner, szepnal mu o nas.

Oczywiscie z poparciem innego goscia - Turka - od razu wszystko sie zmienilo.
Dostałysmy herbate. Ale wody juz nie.
Poprosilysmy o rachunek.
Na rachunku: mala woda - dwie sztuki (my WIEMY, ze tego sie nie wlicza), i ayran, ktory zamowilam. Cudownie. Kolezanka podeszla do kasy i po angielsku wytlumaczyla kasjerce, ze ma natychmiast zmienic rachunek, i ze zamowienie bylo zrealizowane fatalnie (wypunktowala wszystko!).
Rachunek szybciutko zmieniono.
Wyparowalysmy z knajpy nie zostawiajac ani grosza napiwku, a przy wyjsciu ten czarus-kelner rzucil do nas "Bye bye".

Jaki jest moral?
1. Najlepsze jedzenie jest w tureckich knajpach do ktorych chodza Turcy.
2. Ale najlepszy serwis jest w tych knajpach, do ktorych chodza turysci.
3. Jesli jestes kobieta z Europy, to znaczy, ze mozna wcisnac ci rozne cuda, bo przeciez i tak nie wyczujesz roznicy. I jeszcze zaplacisz za cos, czego nie zamawialas.

I wniosek:
Jesli chcesz posmakowac tureckiej kuchni, ktora jest naprawde wspaniala, i tureckiego stylu obslugi klienta w restauracjach, ktory jest naprawde znakomity, a masz tego pecha, ze urodzilas sie kobieta, a co gorsza, w Europie, NIGDY nie przychodz z inna kobieta o podobnym statusie.
Przyjdz z Turkami, najlepiej z mezczyznami.
Co prawda wtedy obsluga nawet na ciebie nie spojrzy, bo beda sluchac tylko faceta, a potrawy beda ci podawane w drugiej kolejnosci, ale za to cala reszta bedzie super. No i za nic nie zaplacisz.

Wniosek koncowy:
Od nastepnego razu nigdy nie bedziemy sie z kolezanka ruszaly z domu bez legitymacji pilota. Bedziemy je wyjmowac niedbale podczas wizyty w restauracji.
Serwis bedzie super.
Ceny spadna.
I jeszcze wlasciciel knajpy podejdzie, by nas obdarowac wizytowkami, zebysmy my z kolei zrobily reklame turystom.

No chyba że któraś z nas wybierze sie z tureckim mezczyzna.
Ale to juz calkiem inna bajka.

czwartek, 16 sierpnia 2007

NADAL ŻYJĘ!

Muszę się wygadać..., komuś opowiedzieć mój rozkład ostatnich dni :)

Wtorek
W nocy wysyłam gości na lotnisko. Wieczorem mam migrenę ale znika po przespaniu paru godzin. Budzę się o 3 i idę na miejsce zbiórki z autobusem. Autobusu nie ma. I nie ma. Spóźnił się w sumie 40 minut, co przy wyjeździe na lotnisko ma JAKIEŚ znaczenie. Ok 5 idę spać.

Środa
O 9 wyjeżdżam na lotnisko (130 km), specjalnie jadę wcześniej żeby pochodzić po centrum handlowym; muszę się odstresować (dużo problemów ostatnio), ide na herbate ze znajomym. O 13 ląduje pierwszy samolot, potem bardzo opóźniony następny. Pędzimy do Alanyi (130 km).
W Alanyi jestem o 19, załatwiam parę Bardzo Ważnych Spraw, nie zdążyłam wziąść prysznica ani zjeść normalnej kolacji, o 20 mam autobus znów do Antalyi (130 km).
Czekam na ten autobus (z firmy) około godziny, bo zapomniali o mnie i przejechali przystanek - trzeba było wracać. Zaczynam siąkać nosem; jestem chora.
Na lotnisku jestem ok 23, o 3 rano idę spać po przywiezieniu i zakwaterowaniu turystów (nie obyło się bez stresów z powodu luzu organizacyjnego firmy tureckiej; 130 km).

Czwartek
Wstaję o 9, od 10 zaczynam pracę (spotkania informacyjne) - jestem solidnie przeziębiona, kończe pracę (z hotelu do hotelu, na telefonach, w pośpiechu, bez jedzenia), kończę o 18, przebieram się, 3 minuty prysznica i lecę do biura dalej pracować (kolejne wazne sprawy). Aktualnie jestem w biurze i nadal pracuję. Potem pójdę na kolację i SPAĆ (oby żadne niespodziewane telefony mi snu nie przerwaly).

Piątek
Od rana mam dyżury w hotelach, potem dwie wycieczki, w sumie pracuję od 9 do 24.

Sobota
Turyści w hotelach poprosili o dodatkowe dyżury bo "Pani taka fajna". Po dyżurach jestem wolna - jak się uda - do poniedziałkowego popołudnia. Zamierzam się byczyć tak bardzo, jak to tylko możliwe po takim maratonie. Może nawet pokuszę się i pojdę na plaże - ale najpierw muszę się pozbyć przeziębienia...


Nie powiem jak się teraz czuję, żeby nie martwić bliskich ;) No i żeby nie przeklinać.
Ale to jest takie śmieszne uczucie podzielenia, bo z powodu przepracowania, odpowiedzialności, zmęczenia, choroby - ma się ochotę rzucić wszystko w jednej sekundzie. Tym bardziej - za taką kasę. A w następnej sekundzie załatwi się coś "niemożliwego" dla turysty albo chwile pogada z jakimiś miłymi nowymi gośćmi - i cała złość odpływa. Takie to uroki - już widzę wielki neon migający mi nad głową "Uśmiech turysty najlepszą zapłatą"
i niżej małymi literkami "Naiwniaczka" ;)

środa, 8 sierpnia 2007

POLSKA AJ LOW JU

Biuro moje współpracuje z kilkoma hotelami w Alanyi. Co tydzień do każdego z nich przywozimy nowych turystów i zabieramy na lotnisko starych. Czasem do danego hotelu trafia 15 osób, czasem 40, czasem 8.
Jest jeden hotel, który ze względu na swoje szczególne walory jest cotygodniowo odwiedzany przez największe ilości Polaków z mojego biura. Blisko centrum, blisko morza, dobry, a niedrogi, dla rodzin, dla samotnych, dla starszych i młodszych. Fakt, wyjątkowy - jak na swoje 3* które w Turcji wyglądają różnie (na ogół gorzej niz w Europie).

Z hotelem współpracujemy od czerwca. Moja pierwsza wizyta w nim była niepewnym badaniem terenu - co może się kryć w tych 3 gwiazdkach. Okazało się, że wiele dobrego. Obsługa biegała za gośćmi pozdrawiając w ich języku, sprawiając wrażenie, że świetnie się bawią pracując. Coś nowego na tle wielu innych hoteli, w których zestresowani i sterroryzowani kelnerzy z plamami od potu na plecach biegają bojąc się nagłej wizyty menedżera.

Przyjechała pierwsza mała grupka Polaków. Za tydzień następna. I następna. Coraz większa. W końcu dobiliśmy do regularnej liczby kilkudziesięciu osób, i tak jest co tydzień.

Pewnego dnia podeszli do mnie kelnerzy i zaczęli dziękować.
Za co? - pytam zdziwiona.
Za polskich turystów - odpowiadają rozpromienieni ;)

I faktycznie, kiedy przeanalizowałam co się w hotelu dzieje, faktycznie stwierdziłam, że mogą być wdzięczni:
- co tydzień przyjeżdżają młode wolne dziewczyny, które można podrywać
- a pilotka (czyli ja) będzie potem pomagać w pisaniu smsów do tych dziewczyn
- co tydzień przyjeżdżają rodziny z dziećmi, a Turcy kochają dzieci
- rodziny siedzą całymi dniami przy stolikach i basenie, piją, jedzą, lulki palą, dzieci uganiają się wokół stołów
- ponieważ od 10 rano Polacy piją piwo i inne alkohole, są luźni, zrelaksowani i uśmiechnięci, skorzy do dowcipkowania i zabawy, a hotelowi kelnerzy uwielbiają dowcipkowanie i zabawy
- zadowoleni goście dają obsłudze napiwki, robią sobie z nimi zdjęcia
- kelnerzy zaczynają uczyc się polskiego, co tydzień i zasób słów się powiększa, a mottem każdego posiłku są słowa kucharza "I love you Polska"(kucharz z obrączką na palcu podrywa co tydzień inną Polkę, w każdej się zakochuje, robi im śniadania na plaży, ale jakoś nikomu to nie przeszkadza)

Do mnie na początku byli nastawieni jak do zwykłego rezydenta, normalnie, zawodowo. W miarę przyjazdu kolejnych grup robią się coraz milsi i milsi. Co tydzień pytają z niepokojem, ile osób przyjedzie. Początkowo podczas posiłku w hotelu brałam sobie wodę do stolika, bo resztę napoi miałam płatną. Potem okazało się, że wszystko stało się dla mnie bezpłatne, a kelnerzy sami biegają za mną, czy czegoś się nie napiję.

Całkiem sympatycznie, prawda?

A dlaczego?
Bo wszyscy moi goście w tym hotelu mają system all inclusive (napoje i jedzenie bezpłatne przez cały dzień). Konsumują więc ile wlezie, i zostają im pieniądze na napiwki, których nie skąpią. Konsumują ile wlezie, i są najedzeni, napici, w humorach.

Dzisiaj z hotelu wyjeżdża kilkadziesiąt osób. Już widzę te pożegnania. Ale nie szkodzi - w nocy nowa grupa - kolejne kilkadziesiąt...

poniedziałek, 6 sierpnia 2007

NEWS DNIA

Kochani bliscy, krewni i znajomi królika:

Wczoraj byłam na plaży. Opalać się i kąpać w morzu.
Pierwszy raz od połowy czerwca.
Mimo, że siedziałam caly czas pod parasolem, moja skóra nabrała odcienia, który od razu zauważyli wszyscy, nazywając mnie "domates" czyli pomidorkiem.
Na szczęście dziś już wyglądam normalnie (błogosławiony krem arganiowy, który przywiozłam z Maroka!).

Nastepny taki wypad pewnie za jakieś kolejne 1,5 miesiąca?

To tyle wiadomości dnia ;)
A inshallah jutro napiszę ciekawą notkę o tym, jak Turcy pracujący w hotelu mogą się zmienić pod wpływem Polaków...

piątek, 3 sierpnia 2007

O ZDROWYM ODŻYWIANIU PODCZAS UPAŁÓW

Co roku w Turcji w połowie lipca zaczyna się robić delikatnie rzecz ujmując gorąco (40-50 stopni). Trwa to parę tygodni, do połowy-końca sierpnia. Co roku w Turcji każdy napotkany Turas będzie narzekał na pogodę, jednocześnie wysuwając ryzykowną tezę, że dane lato jest najgorętsze od kilkudziesięciu lat. Było tak rok temu, jest teraz.
Osobiście różnicy nie zauważam. Bardzo-bardzo gorąco od bardzo-bardzo-bardzo gorąco dzieli tylko jedno słówko, więc co za różnica. Czy w jednej, czy w drugiej wersji temperatura nie pozwala spokojnie funkcjonować. A funkcjonować trzeba.
Wilgotność powietrza jest bardzo wysoka, co powoduje dodatkowe atrakcje w postaci potu spływającego wszelkimi możliwymi drogami. Jest to szczególnie ciekawe, kiedy pracuje się z ludźmi, mówi się do nich (będąc na przykład, dajmy na to, rezydentem), a podczas takiego perorowania pot kapie z ust i czoła na białą bluzeczkę.
Niektórzy ludzie lubią takie rzeczy, nazywamy ich wtedy miłośnikami ekstremów; są to osoby dobrowolnie przyjeżdżające do Turcji na azjatyckie saksy turystyczne; prawdziwi wariaci, chorzy na umyśle, pomyleńcy, idealiści. Nie wiadomo co tu robią i dlaczego, ale temperatury są dla nich tylko małym utrudnieniem w tym zalewie szczęścia, jakie spotyka ich podczas pobytu i pracy w Turcji.

A teraz parę praktycznych uwag.
Podczas upałów tracimy bardzo dużo wody z organizmu. Wszystkie mądre dzieci powinny pić dużo (czyli kilka litrów dzienie) butelkowanej wody. Niestety, pracując jako, na przykład, rezydent, przemierzając kilka razy tygodniowo miasto częściowo na piechotę, częściowo dolmuszem, taszczy się/nosi się ciężką torbę z ekwipunkiem i na wodę nie ma już miejsca.
Ekwipunek, to jest:
dokumenty (cała teczka), programy wycieczek, katalog ze zdjęciami wycieczek, czasami laptop, kalkulator do przeliczania walut, trzy telefony komórkowe (jeden polski, dwa tureckie) kasa firmowa,i inne drobiazgi niezbędne każdemu rezydentowi,jakszminka, błyszczyk, grzebień, 3 gumki do włosów, 2 spinki, krem nivea, tabletki na gardło, perfumy, 5 długopisów, z czego piszących 2.

Niektórzy rezydenci, jak na przykład autorka (przyznaję się i ze skruchą wbijam wzrok w ziemię), posiadają wrodzoną niechęć do prowadzenia auta i nie posiadają prawda jazdy ani żadnego pędu do wyrobienia tegoż. Wystepuje co prawda u rzadkich przypadków wielka miłość do motocykli i skuterów, niestety, w Turcji bez prawa jazdy na nich jeździć się nie da. A szkoda, bo gwarantowałoby to wspomnianej rezydentce naturalną wentylację podczas przemierzania drogi z hotelu A do hotelu B.
Zatem pozostaje nam poruszanie się piechotą i autobusami, co gwarantuje:
1. Spocenie i utratę ogromnych ilości wody z organizmu
2. Wyrobienie mięśni od dźwigania rzeczonej torby z ekwipunkiem
3. Skrzywiony wyraz twarzy z ogólnego wysiłku

W zaistniałej sytuacji noszenie ze sobą butelki wody zakrawa na masochizm. Mamy więc do wyboru wodę podawaną w hotelach.

Tu brutalna prawda. Woda podawana w hotelach:
a) śmierdzi
b) pochodzi z niewiadomego źródła
c) ale jest nalewana do baniaków w których wygląda ładnie-i-zdrowo

(Wiem, że mój blog psuje wszystkim wyobrażenie Turcji, no ale, co ja na to poradzę? Zależy mi na dziennikarskiej rzetelności, hehe)

Dlatego - wracając do tematu - lepiej nie pić nic niż byle co.

Podczas upałów zalecana jest także zdrowa i zbilansowana dieta. Żadnych tłustych cięzkich potraw, dużo soli (żeby zatrzymać wodę w organiźmie; dlatego Turcy solą bez opamiętania). Lekko ale pożywnie.
A zatem taki na przykład rezydent je:

Na śniadanie: 3 morelki, 2 ciasteczka Biskrem, kawałek kabanosa i sera żółtego z Polski + kawa

Na lunch (tu nie ma obiadów, tu są lunche): Zupkę z proszku lub zupkę z Polski firmy Vifon nie zjedzoną przez koleżankę + herbata

Na kolację: dwa jabłka i małe chipsy, sezamki z Polski, mrożona kawa z bitą śmietaną w kawiarni, w której rezydentka zaczerpnęła świeżego internetu.

W wizytowanych przez siebie hotelach rezydent ma do wyboru:
- napoje alkoholowe (wiadomo, zabronione podczas pracy)
- napoje bezalkoholowe: woda (patrz wyżej), soki (z proszku), cola turka, kawa, herbata.
Co można wybrać?
- Kawę (z mlekiem, żeby nie zabiła na miejscu)
- colę turkę (wmawiając sobie, że pomoże na żołądek, bo wykurzy wszystkie bakterie)

Smacznego.
Nic dziwnego, że rezydent pracując trzyma się za brzuch, czuje że zaraz zemdleje, ma dość życia itp.

Oczywiście będąc rezydentem można jeść posiłki w wizytowanych hotelach, ale jakoś tak się przypadkiem składa, podczas wizytowania brak na to czasu. A jeśli nawet rezydent przysiądzie na pięć minut przy obiedzie, to co minutę podchodzi jakiś turysta, któremu przypomniało się coś niezwykle ważnego do powiedzenia, mimo, ze dyżur rezydenta zaczyna się za 10 minut. Rezydent zatem nie dość że je szybko, to jeszcze nerwowo, co gwarantuje wrzody żołądka w przyszłości.
I tak upływa słodko życie. Nie, żebym się użalała.Wcale a wcale. Ot, miałam sobie ochotę popisać właśnie.

A że przedwczoraj cały dzień byłam w pracy (lotnisko, czyli od 10 do 03 nad ranem w biegu, z małą sjestą o 17), a wczoraj dla odmiany byłam w pracy (spotkania w hotelach, od 10 do 16 od punktu do punktu, potem biuro), i dzisiaj tak samo, to jakoś czasu nie miałam na jedzenie i chodziłam jako to zombie.

Ale już więcej nie piszę, bo mama zacznie się martwić i inni może też. Martwiącym się przypominam, że cały ten blog to fikcja, i z prawdą nie ma nic wspólnego. Każde napisane zdanie jest tylko zbiorem liter i nijak ma się do rzeczywistości. (Prawdziwy ze mnie kulturoznawca; tak, nie odcinam się od wykształcenia, które zdobyłam ;))

JAK SIĘ WYKORZYSTAĆ CZYLI PORADNIK DLA MŁODEGO PILOTA/REZYDENTA

Dochód z turystyki przyjazdowej stanowi źródło utrzymania dla ogromnej części Turków. Unikalne w skali światowej miejsca (naturalne, kulturowe), znakomite warunki pogodowe, świetne i zdrowe jedzenie, cztery morza, z czego dwa na południu (ciepłe).

Każda firma zagraniczna, chcąca przywozić swoich klientów do Turcji musi współpracować na miejscu z lokalnym biurem tureckim. Każdy pilot zagraniczny prowadzący wycieczkę w Turcji musi współpracować z lokalnym przewodnikiem tureckim (licencjonowanym).

Największe biura "polskie" które kojarzą się z Turcją, bo tylko nią zajmują, są w istocie biurami tureckimi - to znaczy kombinatem biura polskiego pod inną nazwą i biura tureckiego pod inną nazwą a czasami pod tą samą. Są to na przykład biura W, P, G i J. Tak jest dla nich wygodniej, bo kasa idzie do wspólnego worka. Z Polski w sezonie przylatuje z nimi po kilkaset osób (minimum).
Szefowie tych biur to Turcy. Polski pracownik (pilot, rezydent, animator) przyjeżdżający tutaj myśli, że będzie podlegał pod polskiego szefa, na miejscu pomału otwierają mu się oczy.
Bowiem:
Turecka organizacja pracy jest zupełnie inna od znanej nam organizacji pracy.

Krótki przewodnik dla podejmującego pracę w branży turystycznej w Turcji:

1. Nie pytaj za dużo (np. o umowę, o zabrany paszport, który przeleży w firmowym sejfie do końca twojego pobytu, niby w trosce o Twoje bezpieczeństwo)

2. Słuchaj się (jeśli jesteś małym robaczkiem, nie udawaj wielkiego robala). Turcy są karni i słowo bossa jest dla nich słowem niemal świętym. Ty powinieneś postępować podobnie. A nawet jeśli nie wykonujesz poleceń szefa stwarzaj oczywiście pozory, że wykonujesz (np. zleć swoją pracę jeszcze mniejszemu od ciebie robaczkowi który nie ma odwagi się przeciwstawić).

3. Pracując w Turcji nie masz prawa do życia prywatnego. Albo masz prawo ograniczone, tj. możesz wychodzić w czasie wolnym wszędzie i robić wszystko, ale musisz wrócić do 22 (dotyczy to osób w każdym wieku). Dziewczyny nie mogą mieć chłopaków spoza firmy (zasady w firmie J), albo nie mogą mieć chłopaków z tej samej (zasady w firmie G). Generalnie najlepiej żeby w ogóle nie miały chłopaków, chyba że od razu mężów.

Przykład z firmy J:
Dziewczyna zakochuje się w chłopaku spoza firmy, co generalnie jest niedopuszczalne, ale szef zna delikwenta, więc łaskawie się zgadza. Zaprasza na poważną rozmowę dziewczynę i osobno chłopaka, pytając ich o zamiary i uczucia, choć są dopiero po 2 randkach i sami nie wiedzą. W efekcie szef pozwala dziewczynie wychodzić na randki z chłopakiem, ale musi zgłaszać telefonicznie każde swoje wyjście i przyjście.

Przykład z firmy G:
Dziewczyna zakochuje się w chłopaku z firmy, chłopak musi zmienić firmę albo ożenić się/zaręczyć z daną dziewczyną. Jeśli para się ukrywa bojąc się takich konsekwencji, dochodzi do paranoicznych sytuacji, typu zapisywanie siebie w telefonie pod innym imieniem, kompletne nie kontaktowanie się przy innych ludziach z firmy, randki w miejscach, które są nie do wykrycia przez kogoś z firmy np na środku autostrady itp. I tak przez cały sezon, tj. pół roku.

4. Pracownicy firm tureckich mieszkają w specjalnych hotelach - lojmanach. Obowiązują ich (niezależnie od wieku i stanowiska zajmowanego w firmie) następujące zasady: zakaz wychodzenia po 22 (lub 24), zakaz zapraszania do pokoju kogokolwiek, kto nie pracuje w tej samej firmie i jest innej płci. Jeśli np. przyjeżdża do Ciebie mama z Polski, nie może wejść do Twojego pokoju nawet na 5 minut.
Chłopcom mieszkającym w tym samym budynku grozi przesunięcie do innego regionu lub wyrzucenie z pracy za wejście do pokoju dziewczyn a nawet tylko stanięcie w drzwiach. Dziewczynie grozi za to "tylko" opinia dziwki.

5. W firmach tureckich wszyscy plotkują o wszystkich a największymi dostarczycielami plotek są tureccy kierowcy. Nigdy nie można być spokojnym, bo zawsze i Ciebie może dopaść plotka, zszargać Twoją reputację i dobre imię, w ostateczności kompletnie pogrążyć w firmie i branży. Zachowanie, które w Polsce jest normalne, tutaj doprowadzi Cię na samo dno.

6. Organizacja pracy jest nawet dobra (nawet. dobra), ale pracownik z zagranicy o wszystkim dowiaduje się ostatni, w myśl zasady, że przecież i tak nie ma zycia prywatnego, więc co to dla niego za różnica, czy jutro ma wolne czy może całodniową wycieczkę o której dowie się o 22. Trzeba się z tym pogodzić, bo to przecież taka branża, to normalne, że trzeba pracować dzień i noc, a potem znów, sześć dni i nocy, a może, kiedyś, któregoś dnia, ktoś nie zadzwoni do ciebie wieczorem, co będzie oznaczać, że masz pierwsze wolne po paru tygodniach i z radości możesz odsypiać cały dzień.

7. Praca jest ok, poza sytuacjami problemowymi. Na tobie skupiają się pytania, wątpliwości, skargi turystów, ty robisz co możesz żeby wybrnąć z sytuacji, a szef umywa ręce, nie podnosi telefonu, albo krzyczy na Ciebie, że powinnieneś był zrobić inaczej. Zaś najczęściej: żartuje, dowcipkuje, sprowadzając problem do poziomu błahostki, a żalącego się turysty do upierdliwej muchy, która i tak odleci najbliższym samolotem.

8. W firmach tureckich wysyła się kompletnie nieprzygotowanych pracowników, nie znających języka ani kraju, jako pilotów na wycieczki, na których nigdy nie byli nawet jako turyści, i oczekuje, że poprowadzą je tak, że nie będzie problemów, opóżnień i reklamacji.

9. Pensję wypłaca się nieregularnie, albo nie wypłaca wcale. Stosuje się też finansowe kary, np. za spóźnienie 5 minut na zbiórkę, albo za noszenie okularów słonecznych w 50 stopniowym upale. Prowizje, z których tutaj można wyciągnąć równowartość pensji, dostaje się "na oko", bez pokwitowań i rozliczeń.

Przykład z firmy G:
Pracowniczka dostawała po odebraniu pensji rachunek do podpisania. Poprosiła księgowego o wydanie go na 2 minuty w celu skserowania (żeby mieć dokumentację ile zarabia każdego miesiąca). Zabronione. Trudno się dziwić, wg oficjalnej umowy podpisanej z polską firmą zarabia 800 zł na miesiąc, a do ręki dostała równowartość 1280 zł. Ta skandaliczna niejasność mogłaby wyjść na jaw...

10. W tutejszej branży nie ma jasno okreslonych reguł, np. ile powinien trwać dzień pracy kierowcy, co ile godzin powinna być przerwa, ile może pracować pilot, kiedy ma dzień wolny - to znaczy takie reguły są, ale ponieważ większość pracuje na fikcyjnych umowach lub na czarno, ich one nie dotyczą. A zatem często jest się w pracy 20 godzin, śpi 2 i znów wraca do pracy. Kierowcy są przemęczeni, zarabiają marnie, nie mają gdzie i kiedy się przespać, wziąść prysznica, najeść, już nie mówiąc o czasie na nauczenie dosłownie 5 podstawowych zwrotów po angielsku. Są źli, pracują bylejak, są złośliwi, głodni i obchodzi ich tylko kasa. Zasypiają za kierownicą. I nic - naprawdę nic - nie można na to poradzić.

Przykład z firmy J:
Przychodzi kontrola do hotelu - sprawdzają papiery, legalność zatrudnienia. Wszyscy pracownicy dostają wolne i mają nakaz siedzenia w pokojach - bowiem są na czarno. W recepcji zostaje tylko jedna dziewczyna, ktora ma umowę - Turczynka.

11. Średnia pensja w firmie tureckiej dla pilota lub rezydenta wynosi 300-400 euro. Do tego zarabia się prowizje, które mogą wynieść 400 euro a mogą wynieść 10. Mogą też być całkowicie obcięte, jak firmie się odechce ich płacić, bo ma problemy = chyli się ku upadkowi. Oprócz tego pracownik może jeść posiłki na wycieczkach i czasami w hotelach, ma miejsce do spania czyli lojman, dostaje telefon firmowy (tylko rozmowy przychodzące lub telefony do firmy), ma też opłacony bilet lotniczy z Polski. Osoby nie będące studentami pracują tu maksymalnie 5-6 miesięcy i zimą w Polsce muszą się utrzymać za zarobione pieniądze.

I mimo wszystko wciąż do Turcji garną zastępy młodych, którzy nie chcą do Anglii i Irlandii, mimo że tam zarabia się x razy więcej.

I mimo wszystko ja też przyjeżdżam do Turcji.
W tym roku już nie turecka, ale polska firma, więc mogę wychodzić z domu nawet o 23 i wracać o 7 rano, bo nikogo to nie obchodzi. Mogę też spotykać się z każdym, z kim mam ochotę. Szkoda, że cała reszta, np. zarobki się nie zmieniły.

I w imię czego to wszystko? Pracujący w Turcji po kilka sezonów są po prostu nieszkodliwymi maniakami. Wariatami, dającymi się wykorzystywać innym. W imię czego? W imię miłości do tego niesamowitego kraju, niesamowitych ludzi, kultury, jedzenia, muzyki i miejsc.
I bądź tu człowieku mądry...

sobota, 28 lipca 2007

JAK SIĘ PRACUJE W TURECKIEJ FIRMIE

Miałam tu napisać długi, sążnisty i pełen przykładów tekst o tureckiej branży turystycznej. W tym temacie jestem niezła - przez te 3 sezony miałam okazję doświadczyć na własnej skórze i zaobserwować sporo. Mając do czynienia z firmą turecką (czyli codziennie), człowiek zapoznaje się dość dokładnie z tutejszą kulturą życia codziennego.

Chciałam o tym wszystkim napisać. O tym jakie metody organizacyjne stosują tureckie firmy. Te wielkie, znane, które w Polsce mają polskie mutacje, a turyści kupują u nich wycieczki będąc święcie przekonani, że firma jest polska ;) Chciałam napisać o zatrudnianiu na czarno, o wprowadzaniu w błąd pracowników, którzy przyjeżdżają do Turcji mając nadzieję, że umowa zostaje podpisana na miejscu a tymczasem nie ma żadnej umowy, co gorsza delikwentowi zostaje odebrany paszport, tak "dla bezpieczeństwa". Kobietom (nawet 25 letnim) szef (Turek) wygłasza mowę pouczającą na temat niebezpieczeństwa jakie czai się w ciemnych oczach tutejszych chłopców. Dlatego też pracownicy, a szczególnie płeć piękna ma zakaz wychodzenia z mieszkań pracowniczych poza pracą, oczywiście.
Dochodzi do paranoi, że rezydenci i piloci pracują w kraju, którego nie znają, bo nigdzie nie wychodzą, zatem jak mają służyć pomocą turystom? A tak właśnie jest w dwóch z firm, o których chciałam pisać.
Chciałam też napisać o innych formach ograniczania życia prywatnego. Na przykład zakazach spotykania się z chłopcami z firmy albo spoza firmy, a najlepiej w ogóle. Ogólnie związki są niemile widziane, no, chyba że z szefem ;) albo po prostu posiadanie męża. Wtedy przynajmniej wiadomo, że dziewczyna dobrze się prowadzi. W przeciwnym razie, jeśli młoda pilotka wyjdzie na kawę z Turkiem, to przecież wiadomo, że z nim sypia! A jak wyjdzie z innym Turkiem na colę, to już kiepsko, to już jest lekkich obyczajów niemal...
Dlatego najlepiej, niech nie robi nic.
Chciałam też napisać o rujnowaniu życia zawodowego (i prywatnego) za pomocą rozdmuchiwania plotek, przekazywania plotek, wymyślaniu cudownych bzdur, które się potem rozgłasza, mając ochotę zniszczyć wroga. A wrogów tu dużo, bo przecież koleżanka, która jest ładniejsza, fajniejsza, albo lepiej mówi po turecku, to już ewidentnie wróg ;) Plotkowaniem zajmują się szczególnie firmowi kierowcy, i oni rzucają kąski na żer firmie.
Chciałam też napisać o nagminnym kłamaniu, oszukiwaniu, wykorzystywaniu. Im pracownik nowszy, tym - wiadomo - bardziej się po nim jeździ, depcze, i jeszcze wmawia, że to normalne. A biedny młody "eleman" czy "stajer" (stażysta, nowicjusz) zaciska zęby, i robi. Za 300 euro pensji, może w porywach 400, godzi się na brak umowy, na trzymanie paszportu, na zakazy, nakazy, finansowe kary (np. 50 euro kary za spóźnienie się na zbiórkę), na ograniczenia życia prywatnego, za ingerencję w to zycie (np. dostaje się akceptacje szefa na spotykanie z kimś, ale tylko po poważnej rozmowie. Potem przed każdą randką zawiadamia się szefa, że się wychodzi, a potem, że się wraca. Szef jest w wieku delikwentki). No i oczywiście sama praca - codzienna harówka od rana do nocy w autobusach, bez dni wolnych. Jak się wolne trafi, to pacjent przesypia cały dzień - bo wreszcie może - i jeszcze czuje się wdzięczny firmie, że może sobie w końcu uprać ubrania.
W większości firm tureckich (o tym też miałam pisać) wymaga się ubierania do uniformu czarnych pełnych butów, co oznacza kompletny dyskomfort, bo przy 40-50 stopniowym upale może być inaczej? 20-godzinny dzień pracy, i od rana od nowa. I nie narzekaj, bo przecież ci płacimy (w domyśle - inni nie płacą, albo płacą jak im się akurat zachce).

Nie narzekaj. Nie pytaj za dużo. Bo od razu się narazisz. Nie wymagaj na przykład, że początkujący pilot, adept, pierwszy raz w Turcji, będzie najpierw obwieziony po wszystkich wycieczkach, pozna miejsca. Normą jest jazda na "żywca", i dowiadywanie się o planie na nastepny dzień dopiero o godzinie 21, 22. Bo przecież skoro nie masz życia prywatnego to właściwie nie ma różnicy ;)

Wykorzystują wszyscy, którzy osiągnęli jakiś stopień władzy. Czy Polacy, którzy specjalizują się w stanowiskach: szef guidów (czyli pasterz zbłąkanych owieczek - niby opiekuńczy, ale umie przyłożyć), czy Turcy, którzy są managerami (bo manager najlepiej brzmi w każdym języku). O tym także chciałam napisać.

Chciałam też napisać o kompletnej nieelastyczności w przypadku problemów, o traktowaniu z góry, o złośliwości, o koszmarnie niskich zarobkach, o ...

Chciałam o tym wszystkim napisać. O tym wszystkim dodatkowo w klimacie upałów. Ale nie napiszę. Nie napiszę, bo temat jest nie do wyczerpania. Tylko historia mojej tureckiej kariery nadaje się na sensacyjną książkę, nie mówiąc o historiach moich bliższych i dalszych znajomych. O wszystkich anegdotkach jakie słyszę i jakich doświadczam codziennie.

Nie napiszę, bo blog ten czytają przede wszystkim byli, aktualni i potencjalni turyści. Klienci biur podróży. Tureckich i innych. Pasjonaci Turcji. Nic ich nie interesują nasze niskie zarobki, przemęczenie, permanentny stres. I w pełni to rozumiem - Turcja jest dla nich/Was na wakacje, jako piękny kraj w którym spędzacie miło czas. Tak powinno zostać.
Czasami turyści pytają mnie o warunki pracy, o atmosfere, o życie. Przykro mi psuć im humor, chociaż teraz mam już się o wiele lepiej (nie jestem zatrudniona w firmie tureckiej, tylko polskiej). Za to rok, dwa lata temu, tylko łapali się za głowę.
Nie chcę Wam psuć humoru. Nie będę się wgłębiać w temat.

Bo właśnie: po co. Nie to jest w Turcji najlepsze. My tu nie jesteśmy dla kasy (mówię o tych maniakach, którzy po pierwszym sezonie takiego zapieprzu wracają co rok). My tu nie jesteśmy dla komfortu, dla super wygodnych mieszkań i dla pracy, którą się odbębnia.
Lubimy to, co robimy, i nie poddajemy się. Nawet, jeśli jest ciężko, i odebrana wypłata przyprawia o pusty śmiech, gdy się pomyśli o średniej krajowej.

I jakoś to leci.

Przepraszam wszystkich za tą notkę której nie chciałam napisać, ale stwierdziłam, że muszę.