poniedziałek, 27 sierpnia 2007

JAK SIĘ ŻYJE W ALANYI


...czyli ciąg dalszy pseudo-poradnika tureckiego dla tych, co to pod koniec wakacji się nudzą.

Często przeze mnie zauważane pytania na rozmaitego rodzaju forach tureckich (jest pełno takich for, począwszy od tych dotyczących tureckich facetów, dyskotek i pogody po bardziej złożone grupy dyskutantów o kulturze, historii i języku), brzmia: "Jak wygląda życie w Turcji". Często też pytają mnie o to turyści. No i o to, czy chciałabym tu mieszkać...

Dzisiaj dojrzałam do tego, żeby opowiedzieć Wam, drodzy czytelnicy, jak to jest. Oczywiście będzie to tylko wycinek prawdy, bo Alanya, to nie Turcja.
Alanya to kurort.
Alanya to "słońce 300 dni w roku".
Alanya to dyskoteki, plaża Kleopatry.
Lejące się strumieniami drinki.
Kobiety które noszą chustki zakrywające włosy do spódnic odsłaniających nagie łydki.
Czyli wszystko co europejskie i tureckie wrzucone do jednego wora, ostro wstrząśnięte i wymieszane.

Jak się żyje w Alanyi w sezonie (mam tu na myśli własne doświadczenia, czyli okres od końca kwietnia do końca października)?

Na początek plusy, atuty i uroki:

- żyje się lżej i weselej, bo prawie wcale nie ma zachmurzeń :) Jest jasno od samego rana, słońce dodaje energii, i łatwiej wykurzyć smutki i depresje
- jest ciepło, więc człowiek wstaje rano, narzuca na siebie kawałek materiału i już jest ubrany. Przy okazji jest tu luz ubraniowy - cokolwiek założysz, będzie ok. W Polsce raczej ciężko byłoby przejechać autobusem w prześwitującej sukience narzuconej na bikini, jak te dziewczyny, które widziałam wczoraj. Albo z gołą klatą, i koszulką w ręce, jak wielu mężczyzn.
- jak masz fajrant, czyli day off, idziesz na plażę. Albo jedziesz nad rzeczkę Dimcay na piknik. Albo idziesz do portu do jakiejś knajpy. Widoki są cudne.
- jeśli dobrze trafisz do plaży masz kilka minut spacerkiem a z okna widać morze
- sprzątanie idzie łatwo: podłogę w łazience zalewa się wodą (zaraz wyschnie), lodówka rozmraża się bardzo szybko i przy okazji robi za dodatkową klimatyzację.
- na lokalnych bazarkach (każda dzielnica ma swój cotygodniowy) można dostać nieprzebrane ilości owoców i warzyw, więc zdrowe odżywianie się to nie jest jakiś kłopot. Tym bardziej że są świeżutkie i niepryskane (mam nadzieję).
- korzystasz z niesamowitej atmosfery, wynikającej z obecności turystów z różnych krajów świata, mówiących w najbardziej nieprawdopodobnych językach i o różnych kolorach skóry. Możesz więc poznać ciekawych ludzi i nawiązać niezapomniane przyjaźnie, bo ze względu na wakacyjny klimat wszyscy są bardziej otwarci niż zwykle.
- używasz conajmniej dwóch języków obcych (własnego i angielskiego lub tureckiego), co jest bardzo wygodne, kiedy np. musisz obgadać jakąś strategię czy po prostu obgadać ;)
- rozrywka to żaden problem: ciągle coś się dzieje. Albo dyskoteka, albo festiwal czy koncert.
- mieszkając na dłużej zaczynasz być rozpoznawalny w określonych miejscach (sklepy, bary), co prowadzi do nieuchronnych zniżek i promocji. Poza tym bardzo miło jest nie-być-turystą: codzienna pogawędka w sklepie spożywczym pozytywnie nastraja na dzień dobry. A przecież tu rozmawiać chcą wszyscy.
- domy są tu bardzo ładne, mieszkania również. Każde mieszkanie ma duży balkon a każdy nowy budynek basen. Cenowo wygląda to całkiem nieźle, w porownaniu z tym, co aktualnie dzieje się w Polsce... a metrów kwadratowych dużo więcej...


Dodatkowe plusy jak się pracuje w turystyce i jest się np. guidem:

- właściciel każdego punktu usługowego/handlowego/gastronomicznego obdarowuje wizytówkami i obiecuje różnego rodzaju zniżki dla gości których się przyciągnie, no i dla przyciągającego ;)
- je się w hotelach za darmo, więc nie trzeba umieć gotować, a mimo to odżywia się w sposób zdrowy i urozmaicony
- w mieszkaniu-apartamencie udostępnionym przez firmę są sprzątaczki (co prawda trzeba po nich poprawiać ale to już fanaberia), a pościele i ręczniki zmieniają się "same", zanim zdążymy je zabrudzić do granic.
- ubrania oddaje się do pralni (niekiedy darmowej, np. w hotelu ;))
- posiadacze prawa jazdy dostają firmowe auta lub skutery, więc zadaje się szyku i jest się mobilnym
- podróżuje się i zwiedza za darmo (chcąc np. odwiedzić Kapadocję, załapujemy się po prostu z wycieczką naszego biura)

A teraz minusy (bo za bardzo się zagalopowałam, i wychodzi, że to raj):

- w sezonie jest tłoczno, głośno, a pod twoimi oknami wali na całego muzyka z restauracji - przez pół roku ten sam zestaw piosenek
- ponieważ jesteś yabanci (z zagranicy), wszyscy biorą cię za turystę, i tym samym: wciskają kit, naciągają, oszukują, sprzedając np. bułki za irracjonalną cenę która dociera do ciebie dopiero w domu i - oczywiście - zaczepiają
- nikt ci nie wierzy, że mówisz po turecku, nawet jeśli powiesz bez zająknięcia i prawidłowym akcentem "Dzień dobry", "Dziękuję bardzo" - większość i tak odzywa się po angielsku
- obsługa w restauracjach traktuje cię nonszalancko i ignorancko, bo oczywiście jak wyżej, czyli nikt ci nie wierzy, że się znasz
- w szczycie sezonu jest gorąco i potwornie wilgotno, nie da się przejść paru kroków, żeby nie zlać się potem, a przecież trzeba normalnie funkcjonować
- ciągle następują przerwy w dostawie prądu, często wieczorem, albo nie ma wody, albo w ogóle coś nie działa
- wszyscy tu się znają, bo miasto mimo wszystko stosunkowo nieduże, a szczególnie ci "zagraniczni" - więc kontakty mają charakter taki jak w wiejskich społecznościach (obgadywanki, ploty, klepanie się po ramionach a jednocześnie podstawianie nogi)
- Turcy są mili, ale tylko przy tobie ;) Jak wyjdziesz zaraz obrabiają ci... wszystko (płeć nie gra roli).
- jedziesz gdziekolwiek - pełno turystów. Wszystko jest pod turystów. Nie da się od nich uciec.
- Turcy okropnie śmiecą. Wyrzucają śmieci dosłownie wszędzie, przez co piękne na przykład wzgórze Kale jest tak naprawdę jednym wielkim zbiorowiskiem papierów i plastikowych butelek oraz puszek. Normalką jest wyrzucanie papierków i petów przez okno w samochodzie (niezależnie od tego gdzie właśnie ten samochód się znajduje).
- Powtarzam: jest gorąco. Naprawdę gorąco.
- Bywa nudno. Dyskoteki są te same. Po iluś razach to po prostu przestaje bawić. Koncerty są raz na jakiś czas. Wszystko to samo. Wszystko już było. Nie ma co robić. Nie ma gdzie wyjść.
- Ludzie są płytcy i głupi. Oczywiście nie wszyscy, ale ciężko tu wyszukać wartościowego człowieka. Turcy i zagraniczni przyjeżdżają tu dla kasy i dla ehkm... znajomości, co widać na każdym kroku. Mam wrażenie że nikt lub prawie nikt nie czyta tu książek ;) Albo mocno się z tym kryją ;) Jak dotąd nie widziałam nikogo czytającego w autobusie, poza sobą samą ;)
- Nigdy nie byłam w Alanyi w zimie (zamierzam to nadrobić) ale z tego co donoszą poinformowane źródła jest tak, jak w Mielnie w październiku. Jednym słowem - jako tako, a co gorsza, nie ma co ze sobą zrobić...

...i tu koniec wyliczanki.
Skończyła mi się inwencja.
Pod koniec listy wad doszłam do wniosku że szukam czegoś na siłę ;)
Oczywiście największym argumentem przeciwko jest to, że to nie jest Ojczyzna. Nie ma tu przyjaciół, rodziny, jedynych w swoim rodzaju potraw i specyficznych łamanek języka polskiego. Nie ma tu tych kulturalnych atrakcji, które są w Polsce. Plus telewizja, czasopisma. Zwykłą ulotkę z tabletkami na gardło trzeba tłumaczyć. Wszystko jest inne. No i czasami brakuje tego chłodu, żeby można było zaszpanować zimowymi ciuchami ;)
Ale to już inna bajka.
Bo temat miał być: jak się żyje w Alanyi.

No i tak właśnie - żyje się całkiem nieźle ;)

Ilość mieszkańców: oficjalnie 60 tys.
Nieoficjalnie: kilkaset tys.
Największa mniejszość narodowa: Niemcy (ponad 4 tys.)
Polacy: 91 (ktoś policzył ;))
Oprócz tego: Rosjanie, Czesi, Węgrzy, Skandynawowie, Holendrzy, Anglicy i cała plejada innych.
Kilkadziesiąt km plaży.
Woda słona.
Góry bardzo blisko.
Ciepło od marca do października.
Mokro i chłodno od listopada do marca.
Waluta: lira turecka = 100 kuruszy

... no dobra reszta jest w przewodnikach ;)

piątek, 24 sierpnia 2007

DZIĘKUJEMY

Piątek. Jak zwykle udaję się do hotelu (opisywanego we wcześniejszej notce) po dyżurach, na lunch.
Podbiega kelner.
- Smacznego, abla*, co tam słychać? Wszystko dobrze? Jesteś już zdrowa?
- Jestem, jestem, dzięki - przytakuję pomiędzy jednym kęsem wybornej kwaśnej czerwonej kapusty a drugim.

Odbiega. Po paru minutach przybiega znowu:
- Czy ja już ci dziękowałem za poprzedni tydzień?
- Chyba nie - śmieję się nie do końca wiedząc o co chodzi.
- To dziękuję! Dziękujemy ci bardzo naprawdę, abla.

Dziękowanie dotyczyło polskich turystów ;)
Co prawda to nie ja sprzedaję Polakom wyjazdy do Turcji i do tego własnie hotelu ale słowa te trafiaja do mnie, jedynej przedstawicielki biura ;)
Miło wiedzieć, że nie w każdym miejscu na słowo "turysta z Polski" reaguje się krzywą miną, co znałam z poprzednich sezonów.
Miło wiedzieć, że słynny hotelowy kucharz mówi:
"Gdybym wiedział że Polki są takie fajne, nigdy nie żeniłbym się z Turczynką. I co ja mam teraz zrobić?".

No i co ma zrobić? Biedny chłopak, doprawdy ;)

Pozdrawiam wszystkich i ja też dziękuję - bo jak słyszę takie rzeczy to od razu mi się lżej robi i zapominam to, co złe - a wtedy bardziej lubię swoją pracę - a wtedy się relaksuję - a wtedy jestem szczęśliwa - a wtedy jak mi się chce to mam ochotę coś napisać na bloga ;)

*) abla - oznacza siostrę. Starszą. Tak niestety mówią do mnie Turcy ;) Powiedzmy że jest to wyraz szacunku. Do facetów mówi się abi - bracie.
Za to tytułowanie lubię ten język - te wszystkie "bracie", "siostro", "przyjacielu", "moja piękna", "cukiereczku", używane w stosunku do znajomych z pracy... :)

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

TURECKI SERWIS

Jest w Turcji taka potrawa. Çorba (czytaj: czorba). Mówiąc wprost: zupa. Je się ją o różnych porach dnia oraz - szczególnie w nocy w drodze powrotnej do domu.

Jest w Alanyi taka ulica, na której znajdują się restauracje specjalizujące się w çorbach. Podają tam zupy pomidorowe (domates corbasi), zupy z flaczkami (iskembe), zupy soczewicowe (mercimek - moja ulubiona), zupy z kurczaka (tavuk) i mnóstwo innych rodzajów, których nie pamiętam albo nie znam.

Raz na jakiś czas lubię sobie zjeść corbe - jest to lekki ale pozywny posilek, idealny na upalny wieczor, kiedy nie ma sie ochoty na nic "konkretnego".

Wczoraj wieczorem udalam sie z kolezanka, Polka - rowniez tutaj pracujaca tak dlugo jak ja (ten szczegol wart jest uwagi), na ulice corbowa w Alanyi. Do restauracji corbowej.
Spotkalo nas to, co z niesmakiem bede nazywac od dzis "tureckim serwisem" - czyli ignorancja, lekcewazenie nas tylko i wylacznie dlatego, ze mowimy w obcym jezyku. Dla nich to najwyrazniej bylo rownoznaczne z byciem turysta, ktorego mozna naciagnac, dac mu cokolwiek, bo i tak nie wyczuje roznicy, i na dodatek jeszcze skasowac podwojnie.

Podszedl do nas kelner, usmiechajac sie i wyginajac z unizeniem.
Kilka slow po turecku, kilka po angielsku, i pytanie, skąd jestesmy. To przekreslilo nasze szanse na normalna obsluge. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzialysmy.
Zrelaksowane i w dobrych humorach zamowilysmy corbe. Do corby poprosilysmy lavaş - czyli rodzaj ciasta pustego, jakby "nadmuchanego powietrzem" w srodku, posypywanego prazonym sezamem. Pan skwapliwie notowal, kiedy dodalysmy tez prosbe o salatke i ayran dla mnie - czyli ten slony turecki jogurt.

Na poczatek podano nam wode. We wszystkich tureckich restauracjach duza butelka wody dawana jest bezplatnie na kazdy stol. My dostalysmy po najmniejszej z mozliwych buteleczek - 0,3 l. Na wszystkich innych stolikach staly duze darmowe wody, co powinno juz nas zastanowic.
Przyniesiono tez pide - czyli turecki chleb. Prosilysmy o lavas. Nie dotarl.
Prosilysmy o ayran - nie dotarl.

Po chwili oczekiwania przyniesiono salatke z przeprosinami, ze tak dlugo.
Nie szkodzi.
Dotarly tez zupy.
Zjadlysmy zupy ze smakiem.
Zjadlysmy salatke.
Wypilysmy nasze malutenkie wody.
Przegryzlysmy pide.
Lavas i ayran ciagle wedrowaly do innych stolikow.
My juz pogodzilysmy sie ze ich nie dostaniemy.

Nieopodal usiadla mieszana rodzinka: Turek z Rosjanka i dzieckiem. Skakali przy nich kelnerzy donosząc coraz to nowe dania. Na nas nikt nawet nie spojrzal. Na nasze puste talerze po salatce i zupach, i puste szklanki po wodzie - tez nie.
Czekalysmy tak cierpliwie 20 minut, umilajac sobie czas rozmowa ;)

W koncu udalo nam sie zawolac jakiegos kelnera. Tamten dlugo rozgladal sie za kolega, ktory powinien obslugiwac nasz stolik. Wlasciwy kelner podszedl z kokieteryjnym usmieszkiem, a moze to byl usmieszek drwiacy, szczegolnie kiedy powiedzialam, ze czekamy 20 minut az ktokolwiek do nas podejdzie. Ani slowa przeprosin, zaproponowal za to darmowa herbate. Poprosilysmy herbate I WODE. Zebral naczynia i przepadl.

Siedzacy nieopodal Turek (ten od Rosjanki i dziecka) przesunal sobie krzeslo zeby lepiej nas widziec. Nasze zdenerwowanie stalo sie jasne. Kiedy po raz kolejny do jego stolika podszedl kelner, szepnal mu o nas.

Oczywiscie z poparciem innego goscia - Turka - od razu wszystko sie zmienilo.
Dostałysmy herbate. Ale wody juz nie.
Poprosilysmy o rachunek.
Na rachunku: mala woda - dwie sztuki (my WIEMY, ze tego sie nie wlicza), i ayran, ktory zamowilam. Cudownie. Kolezanka podeszla do kasy i po angielsku wytlumaczyla kasjerce, ze ma natychmiast zmienic rachunek, i ze zamowienie bylo zrealizowane fatalnie (wypunktowala wszystko!).
Rachunek szybciutko zmieniono.
Wyparowalysmy z knajpy nie zostawiajac ani grosza napiwku, a przy wyjsciu ten czarus-kelner rzucil do nas "Bye bye".

Jaki jest moral?
1. Najlepsze jedzenie jest w tureckich knajpach do ktorych chodza Turcy.
2. Ale najlepszy serwis jest w tych knajpach, do ktorych chodza turysci.
3. Jesli jestes kobieta z Europy, to znaczy, ze mozna wcisnac ci rozne cuda, bo przeciez i tak nie wyczujesz roznicy. I jeszcze zaplacisz za cos, czego nie zamawialas.

I wniosek:
Jesli chcesz posmakowac tureckiej kuchni, ktora jest naprawde wspaniala, i tureckiego stylu obslugi klienta w restauracjach, ktory jest naprawde znakomity, a masz tego pecha, ze urodzilas sie kobieta, a co gorsza, w Europie, NIGDY nie przychodz z inna kobieta o podobnym statusie.
Przyjdz z Turkami, najlepiej z mezczyznami.
Co prawda wtedy obsluga nawet na ciebie nie spojrzy, bo beda sluchac tylko faceta, a potrawy beda ci podawane w drugiej kolejnosci, ale za to cala reszta bedzie super. No i za nic nie zaplacisz.

Wniosek koncowy:
Od nastepnego razu nigdy nie bedziemy sie z kolezanka ruszaly z domu bez legitymacji pilota. Bedziemy je wyjmowac niedbale podczas wizyty w restauracji.
Serwis bedzie super.
Ceny spadna.
I jeszcze wlasciciel knajpy podejdzie, by nas obdarowac wizytowkami, zebysmy my z kolei zrobily reklame turystom.

No chyba że któraś z nas wybierze sie z tureckim mezczyzna.
Ale to juz calkiem inna bajka.

czwartek, 16 sierpnia 2007

NADAL ŻYJĘ!

Muszę się wygadać..., komuś opowiedzieć mój rozkład ostatnich dni :)

Wtorek
W nocy wysyłam gości na lotnisko. Wieczorem mam migrenę ale znika po przespaniu paru godzin. Budzę się o 3 i idę na miejsce zbiórki z autobusem. Autobusu nie ma. I nie ma. Spóźnił się w sumie 40 minut, co przy wyjeździe na lotnisko ma JAKIEŚ znaczenie. Ok 5 idę spać.

Środa
O 9 wyjeżdżam na lotnisko (130 km), specjalnie jadę wcześniej żeby pochodzić po centrum handlowym; muszę się odstresować (dużo problemów ostatnio), ide na herbate ze znajomym. O 13 ląduje pierwszy samolot, potem bardzo opóźniony następny. Pędzimy do Alanyi (130 km).
W Alanyi jestem o 19, załatwiam parę Bardzo Ważnych Spraw, nie zdążyłam wziąść prysznica ani zjeść normalnej kolacji, o 20 mam autobus znów do Antalyi (130 km).
Czekam na ten autobus (z firmy) około godziny, bo zapomniali o mnie i przejechali przystanek - trzeba było wracać. Zaczynam siąkać nosem; jestem chora.
Na lotnisku jestem ok 23, o 3 rano idę spać po przywiezieniu i zakwaterowaniu turystów (nie obyło się bez stresów z powodu luzu organizacyjnego firmy tureckiej; 130 km).

Czwartek
Wstaję o 9, od 10 zaczynam pracę (spotkania informacyjne) - jestem solidnie przeziębiona, kończe pracę (z hotelu do hotelu, na telefonach, w pośpiechu, bez jedzenia), kończę o 18, przebieram się, 3 minuty prysznica i lecę do biura dalej pracować (kolejne wazne sprawy). Aktualnie jestem w biurze i nadal pracuję. Potem pójdę na kolację i SPAĆ (oby żadne niespodziewane telefony mi snu nie przerwaly).

Piątek
Od rana mam dyżury w hotelach, potem dwie wycieczki, w sumie pracuję od 9 do 24.

Sobota
Turyści w hotelach poprosili o dodatkowe dyżury bo "Pani taka fajna". Po dyżurach jestem wolna - jak się uda - do poniedziałkowego popołudnia. Zamierzam się byczyć tak bardzo, jak to tylko możliwe po takim maratonie. Może nawet pokuszę się i pojdę na plaże - ale najpierw muszę się pozbyć przeziębienia...


Nie powiem jak się teraz czuję, żeby nie martwić bliskich ;) No i żeby nie przeklinać.
Ale to jest takie śmieszne uczucie podzielenia, bo z powodu przepracowania, odpowiedzialności, zmęczenia, choroby - ma się ochotę rzucić wszystko w jednej sekundzie. Tym bardziej - za taką kasę. A w następnej sekundzie załatwi się coś "niemożliwego" dla turysty albo chwile pogada z jakimiś miłymi nowymi gośćmi - i cała złość odpływa. Takie to uroki - już widzę wielki neon migający mi nad głową "Uśmiech turysty najlepszą zapłatą"
i niżej małymi literkami "Naiwniaczka" ;)

środa, 8 sierpnia 2007

POLSKA AJ LOW JU

Biuro moje współpracuje z kilkoma hotelami w Alanyi. Co tydzień do każdego z nich przywozimy nowych turystów i zabieramy na lotnisko starych. Czasem do danego hotelu trafia 15 osób, czasem 40, czasem 8.
Jest jeden hotel, który ze względu na swoje szczególne walory jest cotygodniowo odwiedzany przez największe ilości Polaków z mojego biura. Blisko centrum, blisko morza, dobry, a niedrogi, dla rodzin, dla samotnych, dla starszych i młodszych. Fakt, wyjątkowy - jak na swoje 3* które w Turcji wyglądają różnie (na ogół gorzej niz w Europie).

Z hotelem współpracujemy od czerwca. Moja pierwsza wizyta w nim była niepewnym badaniem terenu - co może się kryć w tych 3 gwiazdkach. Okazało się, że wiele dobrego. Obsługa biegała za gośćmi pozdrawiając w ich języku, sprawiając wrażenie, że świetnie się bawią pracując. Coś nowego na tle wielu innych hoteli, w których zestresowani i sterroryzowani kelnerzy z plamami od potu na plecach biegają bojąc się nagłej wizyty menedżera.

Przyjechała pierwsza mała grupka Polaków. Za tydzień następna. I następna. Coraz większa. W końcu dobiliśmy do regularnej liczby kilkudziesięciu osób, i tak jest co tydzień.

Pewnego dnia podeszli do mnie kelnerzy i zaczęli dziękować.
Za co? - pytam zdziwiona.
Za polskich turystów - odpowiadają rozpromienieni ;)

I faktycznie, kiedy przeanalizowałam co się w hotelu dzieje, faktycznie stwierdziłam, że mogą być wdzięczni:
- co tydzień przyjeżdżają młode wolne dziewczyny, które można podrywać
- a pilotka (czyli ja) będzie potem pomagać w pisaniu smsów do tych dziewczyn
- co tydzień przyjeżdżają rodziny z dziećmi, a Turcy kochają dzieci
- rodziny siedzą całymi dniami przy stolikach i basenie, piją, jedzą, lulki palą, dzieci uganiają się wokół stołów
- ponieważ od 10 rano Polacy piją piwo i inne alkohole, są luźni, zrelaksowani i uśmiechnięci, skorzy do dowcipkowania i zabawy, a hotelowi kelnerzy uwielbiają dowcipkowanie i zabawy
- zadowoleni goście dają obsłudze napiwki, robią sobie z nimi zdjęcia
- kelnerzy zaczynają uczyc się polskiego, co tydzień i zasób słów się powiększa, a mottem każdego posiłku są słowa kucharza "I love you Polska"(kucharz z obrączką na palcu podrywa co tydzień inną Polkę, w każdej się zakochuje, robi im śniadania na plaży, ale jakoś nikomu to nie przeszkadza)

Do mnie na początku byli nastawieni jak do zwykłego rezydenta, normalnie, zawodowo. W miarę przyjazdu kolejnych grup robią się coraz milsi i milsi. Co tydzień pytają z niepokojem, ile osób przyjedzie. Początkowo podczas posiłku w hotelu brałam sobie wodę do stolika, bo resztę napoi miałam płatną. Potem okazało się, że wszystko stało się dla mnie bezpłatne, a kelnerzy sami biegają za mną, czy czegoś się nie napiję.

Całkiem sympatycznie, prawda?

A dlaczego?
Bo wszyscy moi goście w tym hotelu mają system all inclusive (napoje i jedzenie bezpłatne przez cały dzień). Konsumują więc ile wlezie, i zostają im pieniądze na napiwki, których nie skąpią. Konsumują ile wlezie, i są najedzeni, napici, w humorach.

Dzisiaj z hotelu wyjeżdża kilkadziesiąt osób. Już widzę te pożegnania. Ale nie szkodzi - w nocy nowa grupa - kolejne kilkadziesiąt...

poniedziałek, 6 sierpnia 2007

NEWS DNIA

Kochani bliscy, krewni i znajomi królika:

Wczoraj byłam na plaży. Opalać się i kąpać w morzu.
Pierwszy raz od połowy czerwca.
Mimo, że siedziałam caly czas pod parasolem, moja skóra nabrała odcienia, który od razu zauważyli wszyscy, nazywając mnie "domates" czyli pomidorkiem.
Na szczęście dziś już wyglądam normalnie (błogosławiony krem arganiowy, który przywiozłam z Maroka!).

Nastepny taki wypad pewnie za jakieś kolejne 1,5 miesiąca?

To tyle wiadomości dnia ;)
A inshallah jutro napiszę ciekawą notkę o tym, jak Turcy pracujący w hotelu mogą się zmienić pod wpływem Polaków...

piątek, 3 sierpnia 2007

O ZDROWYM ODŻYWIANIU PODCZAS UPAŁÓW

Co roku w Turcji w połowie lipca zaczyna się robić delikatnie rzecz ujmując gorąco (40-50 stopni). Trwa to parę tygodni, do połowy-końca sierpnia. Co roku w Turcji każdy napotkany Turas będzie narzekał na pogodę, jednocześnie wysuwając ryzykowną tezę, że dane lato jest najgorętsze od kilkudziesięciu lat. Było tak rok temu, jest teraz.
Osobiście różnicy nie zauważam. Bardzo-bardzo gorąco od bardzo-bardzo-bardzo gorąco dzieli tylko jedno słówko, więc co za różnica. Czy w jednej, czy w drugiej wersji temperatura nie pozwala spokojnie funkcjonować. A funkcjonować trzeba.
Wilgotność powietrza jest bardzo wysoka, co powoduje dodatkowe atrakcje w postaci potu spływającego wszelkimi możliwymi drogami. Jest to szczególnie ciekawe, kiedy pracuje się z ludźmi, mówi się do nich (będąc na przykład, dajmy na to, rezydentem), a podczas takiego perorowania pot kapie z ust i czoła na białą bluzeczkę.
Niektórzy ludzie lubią takie rzeczy, nazywamy ich wtedy miłośnikami ekstremów; są to osoby dobrowolnie przyjeżdżające do Turcji na azjatyckie saksy turystyczne; prawdziwi wariaci, chorzy na umyśle, pomyleńcy, idealiści. Nie wiadomo co tu robią i dlaczego, ale temperatury są dla nich tylko małym utrudnieniem w tym zalewie szczęścia, jakie spotyka ich podczas pobytu i pracy w Turcji.

A teraz parę praktycznych uwag.
Podczas upałów tracimy bardzo dużo wody z organizmu. Wszystkie mądre dzieci powinny pić dużo (czyli kilka litrów dzienie) butelkowanej wody. Niestety, pracując jako, na przykład, rezydent, przemierzając kilka razy tygodniowo miasto częściowo na piechotę, częściowo dolmuszem, taszczy się/nosi się ciężką torbę z ekwipunkiem i na wodę nie ma już miejsca.
Ekwipunek, to jest:
dokumenty (cała teczka), programy wycieczek, katalog ze zdjęciami wycieczek, czasami laptop, kalkulator do przeliczania walut, trzy telefony komórkowe (jeden polski, dwa tureckie) kasa firmowa,i inne drobiazgi niezbędne każdemu rezydentowi,jakszminka, błyszczyk, grzebień, 3 gumki do włosów, 2 spinki, krem nivea, tabletki na gardło, perfumy, 5 długopisów, z czego piszących 2.

Niektórzy rezydenci, jak na przykład autorka (przyznaję się i ze skruchą wbijam wzrok w ziemię), posiadają wrodzoną niechęć do prowadzenia auta i nie posiadają prawda jazdy ani żadnego pędu do wyrobienia tegoż. Wystepuje co prawda u rzadkich przypadków wielka miłość do motocykli i skuterów, niestety, w Turcji bez prawa jazdy na nich jeździć się nie da. A szkoda, bo gwarantowałoby to wspomnianej rezydentce naturalną wentylację podczas przemierzania drogi z hotelu A do hotelu B.
Zatem pozostaje nam poruszanie się piechotą i autobusami, co gwarantuje:
1. Spocenie i utratę ogromnych ilości wody z organizmu
2. Wyrobienie mięśni od dźwigania rzeczonej torby z ekwipunkiem
3. Skrzywiony wyraz twarzy z ogólnego wysiłku

W zaistniałej sytuacji noszenie ze sobą butelki wody zakrawa na masochizm. Mamy więc do wyboru wodę podawaną w hotelach.

Tu brutalna prawda. Woda podawana w hotelach:
a) śmierdzi
b) pochodzi z niewiadomego źródła
c) ale jest nalewana do baniaków w których wygląda ładnie-i-zdrowo

(Wiem, że mój blog psuje wszystkim wyobrażenie Turcji, no ale, co ja na to poradzę? Zależy mi na dziennikarskiej rzetelności, hehe)

Dlatego - wracając do tematu - lepiej nie pić nic niż byle co.

Podczas upałów zalecana jest także zdrowa i zbilansowana dieta. Żadnych tłustych cięzkich potraw, dużo soli (żeby zatrzymać wodę w organiźmie; dlatego Turcy solą bez opamiętania). Lekko ale pożywnie.
A zatem taki na przykład rezydent je:

Na śniadanie: 3 morelki, 2 ciasteczka Biskrem, kawałek kabanosa i sera żółtego z Polski + kawa

Na lunch (tu nie ma obiadów, tu są lunche): Zupkę z proszku lub zupkę z Polski firmy Vifon nie zjedzoną przez koleżankę + herbata

Na kolację: dwa jabłka i małe chipsy, sezamki z Polski, mrożona kawa z bitą śmietaną w kawiarni, w której rezydentka zaczerpnęła świeżego internetu.

W wizytowanych przez siebie hotelach rezydent ma do wyboru:
- napoje alkoholowe (wiadomo, zabronione podczas pracy)
- napoje bezalkoholowe: woda (patrz wyżej), soki (z proszku), cola turka, kawa, herbata.
Co można wybrać?
- Kawę (z mlekiem, żeby nie zabiła na miejscu)
- colę turkę (wmawiając sobie, że pomoże na żołądek, bo wykurzy wszystkie bakterie)

Smacznego.
Nic dziwnego, że rezydent pracując trzyma się za brzuch, czuje że zaraz zemdleje, ma dość życia itp.

Oczywiście będąc rezydentem można jeść posiłki w wizytowanych hotelach, ale jakoś tak się przypadkiem składa, podczas wizytowania brak na to czasu. A jeśli nawet rezydent przysiądzie na pięć minut przy obiedzie, to co minutę podchodzi jakiś turysta, któremu przypomniało się coś niezwykle ważnego do powiedzenia, mimo, ze dyżur rezydenta zaczyna się za 10 minut. Rezydent zatem nie dość że je szybko, to jeszcze nerwowo, co gwarantuje wrzody żołądka w przyszłości.
I tak upływa słodko życie. Nie, żebym się użalała.Wcale a wcale. Ot, miałam sobie ochotę popisać właśnie.

A że przedwczoraj cały dzień byłam w pracy (lotnisko, czyli od 10 do 03 nad ranem w biegu, z małą sjestą o 17), a wczoraj dla odmiany byłam w pracy (spotkania w hotelach, od 10 do 16 od punktu do punktu, potem biuro), i dzisiaj tak samo, to jakoś czasu nie miałam na jedzenie i chodziłam jako to zombie.

Ale już więcej nie piszę, bo mama zacznie się martwić i inni może też. Martwiącym się przypominam, że cały ten blog to fikcja, i z prawdą nie ma nic wspólnego. Każde napisane zdanie jest tylko zbiorem liter i nijak ma się do rzeczywistości. (Prawdziwy ze mnie kulturoznawca; tak, nie odcinam się od wykształcenia, które zdobyłam ;))

JAK SIĘ WYKORZYSTAĆ CZYLI PORADNIK DLA MŁODEGO PILOTA/REZYDENTA

Dochód z turystyki przyjazdowej stanowi źródło utrzymania dla ogromnej części Turków. Unikalne w skali światowej miejsca (naturalne, kulturowe), znakomite warunki pogodowe, świetne i zdrowe jedzenie, cztery morza, z czego dwa na południu (ciepłe).

Każda firma zagraniczna, chcąca przywozić swoich klientów do Turcji musi współpracować na miejscu z lokalnym biurem tureckim. Każdy pilot zagraniczny prowadzący wycieczkę w Turcji musi współpracować z lokalnym przewodnikiem tureckim (licencjonowanym).

Największe biura "polskie" które kojarzą się z Turcją, bo tylko nią zajmują, są w istocie biurami tureckimi - to znaczy kombinatem biura polskiego pod inną nazwą i biura tureckiego pod inną nazwą a czasami pod tą samą. Są to na przykład biura W, P, G i J. Tak jest dla nich wygodniej, bo kasa idzie do wspólnego worka. Z Polski w sezonie przylatuje z nimi po kilkaset osób (minimum).
Szefowie tych biur to Turcy. Polski pracownik (pilot, rezydent, animator) przyjeżdżający tutaj myśli, że będzie podlegał pod polskiego szefa, na miejscu pomału otwierają mu się oczy.
Bowiem:
Turecka organizacja pracy jest zupełnie inna od znanej nam organizacji pracy.

Krótki przewodnik dla podejmującego pracę w branży turystycznej w Turcji:

1. Nie pytaj za dużo (np. o umowę, o zabrany paszport, który przeleży w firmowym sejfie do końca twojego pobytu, niby w trosce o Twoje bezpieczeństwo)

2. Słuchaj się (jeśli jesteś małym robaczkiem, nie udawaj wielkiego robala). Turcy są karni i słowo bossa jest dla nich słowem niemal świętym. Ty powinieneś postępować podobnie. A nawet jeśli nie wykonujesz poleceń szefa stwarzaj oczywiście pozory, że wykonujesz (np. zleć swoją pracę jeszcze mniejszemu od ciebie robaczkowi który nie ma odwagi się przeciwstawić).

3. Pracując w Turcji nie masz prawa do życia prywatnego. Albo masz prawo ograniczone, tj. możesz wychodzić w czasie wolnym wszędzie i robić wszystko, ale musisz wrócić do 22 (dotyczy to osób w każdym wieku). Dziewczyny nie mogą mieć chłopaków spoza firmy (zasady w firmie J), albo nie mogą mieć chłopaków z tej samej (zasady w firmie G). Generalnie najlepiej żeby w ogóle nie miały chłopaków, chyba że od razu mężów.

Przykład z firmy J:
Dziewczyna zakochuje się w chłopaku spoza firmy, co generalnie jest niedopuszczalne, ale szef zna delikwenta, więc łaskawie się zgadza. Zaprasza na poważną rozmowę dziewczynę i osobno chłopaka, pytając ich o zamiary i uczucia, choć są dopiero po 2 randkach i sami nie wiedzą. W efekcie szef pozwala dziewczynie wychodzić na randki z chłopakiem, ale musi zgłaszać telefonicznie każde swoje wyjście i przyjście.

Przykład z firmy G:
Dziewczyna zakochuje się w chłopaku z firmy, chłopak musi zmienić firmę albo ożenić się/zaręczyć z daną dziewczyną. Jeśli para się ukrywa bojąc się takich konsekwencji, dochodzi do paranoicznych sytuacji, typu zapisywanie siebie w telefonie pod innym imieniem, kompletne nie kontaktowanie się przy innych ludziach z firmy, randki w miejscach, które są nie do wykrycia przez kogoś z firmy np na środku autostrady itp. I tak przez cały sezon, tj. pół roku.

4. Pracownicy firm tureckich mieszkają w specjalnych hotelach - lojmanach. Obowiązują ich (niezależnie od wieku i stanowiska zajmowanego w firmie) następujące zasady: zakaz wychodzenia po 22 (lub 24), zakaz zapraszania do pokoju kogokolwiek, kto nie pracuje w tej samej firmie i jest innej płci. Jeśli np. przyjeżdża do Ciebie mama z Polski, nie może wejść do Twojego pokoju nawet na 5 minut.
Chłopcom mieszkającym w tym samym budynku grozi przesunięcie do innego regionu lub wyrzucenie z pracy za wejście do pokoju dziewczyn a nawet tylko stanięcie w drzwiach. Dziewczynie grozi za to "tylko" opinia dziwki.

5. W firmach tureckich wszyscy plotkują o wszystkich a największymi dostarczycielami plotek są tureccy kierowcy. Nigdy nie można być spokojnym, bo zawsze i Ciebie może dopaść plotka, zszargać Twoją reputację i dobre imię, w ostateczności kompletnie pogrążyć w firmie i branży. Zachowanie, które w Polsce jest normalne, tutaj doprowadzi Cię na samo dno.

6. Organizacja pracy jest nawet dobra (nawet. dobra), ale pracownik z zagranicy o wszystkim dowiaduje się ostatni, w myśl zasady, że przecież i tak nie ma zycia prywatnego, więc co to dla niego za różnica, czy jutro ma wolne czy może całodniową wycieczkę o której dowie się o 22. Trzeba się z tym pogodzić, bo to przecież taka branża, to normalne, że trzeba pracować dzień i noc, a potem znów, sześć dni i nocy, a może, kiedyś, któregoś dnia, ktoś nie zadzwoni do ciebie wieczorem, co będzie oznaczać, że masz pierwsze wolne po paru tygodniach i z radości możesz odsypiać cały dzień.

7. Praca jest ok, poza sytuacjami problemowymi. Na tobie skupiają się pytania, wątpliwości, skargi turystów, ty robisz co możesz żeby wybrnąć z sytuacji, a szef umywa ręce, nie podnosi telefonu, albo krzyczy na Ciebie, że powinnieneś był zrobić inaczej. Zaś najczęściej: żartuje, dowcipkuje, sprowadzając problem do poziomu błahostki, a żalącego się turysty do upierdliwej muchy, która i tak odleci najbliższym samolotem.

8. W firmach tureckich wysyła się kompletnie nieprzygotowanych pracowników, nie znających języka ani kraju, jako pilotów na wycieczki, na których nigdy nie byli nawet jako turyści, i oczekuje, że poprowadzą je tak, że nie będzie problemów, opóżnień i reklamacji.

9. Pensję wypłaca się nieregularnie, albo nie wypłaca wcale. Stosuje się też finansowe kary, np. za spóźnienie 5 minut na zbiórkę, albo za noszenie okularów słonecznych w 50 stopniowym upale. Prowizje, z których tutaj można wyciągnąć równowartość pensji, dostaje się "na oko", bez pokwitowań i rozliczeń.

Przykład z firmy G:
Pracowniczka dostawała po odebraniu pensji rachunek do podpisania. Poprosiła księgowego o wydanie go na 2 minuty w celu skserowania (żeby mieć dokumentację ile zarabia każdego miesiąca). Zabronione. Trudno się dziwić, wg oficjalnej umowy podpisanej z polską firmą zarabia 800 zł na miesiąc, a do ręki dostała równowartość 1280 zł. Ta skandaliczna niejasność mogłaby wyjść na jaw...

10. W tutejszej branży nie ma jasno okreslonych reguł, np. ile powinien trwać dzień pracy kierowcy, co ile godzin powinna być przerwa, ile może pracować pilot, kiedy ma dzień wolny - to znaczy takie reguły są, ale ponieważ większość pracuje na fikcyjnych umowach lub na czarno, ich one nie dotyczą. A zatem często jest się w pracy 20 godzin, śpi 2 i znów wraca do pracy. Kierowcy są przemęczeni, zarabiają marnie, nie mają gdzie i kiedy się przespać, wziąść prysznica, najeść, już nie mówiąc o czasie na nauczenie dosłownie 5 podstawowych zwrotów po angielsku. Są źli, pracują bylejak, są złośliwi, głodni i obchodzi ich tylko kasa. Zasypiają za kierownicą. I nic - naprawdę nic - nie można na to poradzić.

Przykład z firmy J:
Przychodzi kontrola do hotelu - sprawdzają papiery, legalność zatrudnienia. Wszyscy pracownicy dostają wolne i mają nakaz siedzenia w pokojach - bowiem są na czarno. W recepcji zostaje tylko jedna dziewczyna, ktora ma umowę - Turczynka.

11. Średnia pensja w firmie tureckiej dla pilota lub rezydenta wynosi 300-400 euro. Do tego zarabia się prowizje, które mogą wynieść 400 euro a mogą wynieść 10. Mogą też być całkowicie obcięte, jak firmie się odechce ich płacić, bo ma problemy = chyli się ku upadkowi. Oprócz tego pracownik może jeść posiłki na wycieczkach i czasami w hotelach, ma miejsce do spania czyli lojman, dostaje telefon firmowy (tylko rozmowy przychodzące lub telefony do firmy), ma też opłacony bilet lotniczy z Polski. Osoby nie będące studentami pracują tu maksymalnie 5-6 miesięcy i zimą w Polsce muszą się utrzymać za zarobione pieniądze.

I mimo wszystko wciąż do Turcji garną zastępy młodych, którzy nie chcą do Anglii i Irlandii, mimo że tam zarabia się x razy więcej.

I mimo wszystko ja też przyjeżdżam do Turcji.
W tym roku już nie turecka, ale polska firma, więc mogę wychodzić z domu nawet o 23 i wracać o 7 rano, bo nikogo to nie obchodzi. Mogę też spotykać się z każdym, z kim mam ochotę. Szkoda, że cała reszta, np. zarobki się nie zmieniły.

I w imię czego to wszystko? Pracujący w Turcji po kilka sezonów są po prostu nieszkodliwymi maniakami. Wariatami, dającymi się wykorzystywać innym. W imię czego? W imię miłości do tego niesamowitego kraju, niesamowitych ludzi, kultury, jedzenia, muzyki i miejsc.
I bądź tu człowieku mądry...