sobota, 28 lipca 2007

JAK SIĘ PRACUJE W TURECKIEJ FIRMIE

Miałam tu napisać długi, sążnisty i pełen przykładów tekst o tureckiej branży turystycznej. W tym temacie jestem niezła - przez te 3 sezony miałam okazję doświadczyć na własnej skórze i zaobserwować sporo. Mając do czynienia z firmą turecką (czyli codziennie), człowiek zapoznaje się dość dokładnie z tutejszą kulturą życia codziennego.

Chciałam o tym wszystkim napisać. O tym jakie metody organizacyjne stosują tureckie firmy. Te wielkie, znane, które w Polsce mają polskie mutacje, a turyści kupują u nich wycieczki będąc święcie przekonani, że firma jest polska ;) Chciałam napisać o zatrudnianiu na czarno, o wprowadzaniu w błąd pracowników, którzy przyjeżdżają do Turcji mając nadzieję, że umowa zostaje podpisana na miejscu a tymczasem nie ma żadnej umowy, co gorsza delikwentowi zostaje odebrany paszport, tak "dla bezpieczeństwa". Kobietom (nawet 25 letnim) szef (Turek) wygłasza mowę pouczającą na temat niebezpieczeństwa jakie czai się w ciemnych oczach tutejszych chłopców. Dlatego też pracownicy, a szczególnie płeć piękna ma zakaz wychodzenia z mieszkań pracowniczych poza pracą, oczywiście.
Dochodzi do paranoi, że rezydenci i piloci pracują w kraju, którego nie znają, bo nigdzie nie wychodzą, zatem jak mają służyć pomocą turystom? A tak właśnie jest w dwóch z firm, o których chciałam pisać.
Chciałam też napisać o innych formach ograniczania życia prywatnego. Na przykład zakazach spotykania się z chłopcami z firmy albo spoza firmy, a najlepiej w ogóle. Ogólnie związki są niemile widziane, no, chyba że z szefem ;) albo po prostu posiadanie męża. Wtedy przynajmniej wiadomo, że dziewczyna dobrze się prowadzi. W przeciwnym razie, jeśli młoda pilotka wyjdzie na kawę z Turkiem, to przecież wiadomo, że z nim sypia! A jak wyjdzie z innym Turkiem na colę, to już kiepsko, to już jest lekkich obyczajów niemal...
Dlatego najlepiej, niech nie robi nic.
Chciałam też napisać o rujnowaniu życia zawodowego (i prywatnego) za pomocą rozdmuchiwania plotek, przekazywania plotek, wymyślaniu cudownych bzdur, które się potem rozgłasza, mając ochotę zniszczyć wroga. A wrogów tu dużo, bo przecież koleżanka, która jest ładniejsza, fajniejsza, albo lepiej mówi po turecku, to już ewidentnie wróg ;) Plotkowaniem zajmują się szczególnie firmowi kierowcy, i oni rzucają kąski na żer firmie.
Chciałam też napisać o nagminnym kłamaniu, oszukiwaniu, wykorzystywaniu. Im pracownik nowszy, tym - wiadomo - bardziej się po nim jeździ, depcze, i jeszcze wmawia, że to normalne. A biedny młody "eleman" czy "stajer" (stażysta, nowicjusz) zaciska zęby, i robi. Za 300 euro pensji, może w porywach 400, godzi się na brak umowy, na trzymanie paszportu, na zakazy, nakazy, finansowe kary (np. 50 euro kary za spóźnienie się na zbiórkę), na ograniczenia życia prywatnego, za ingerencję w to zycie (np. dostaje się akceptacje szefa na spotykanie z kimś, ale tylko po poważnej rozmowie. Potem przed każdą randką zawiadamia się szefa, że się wychodzi, a potem, że się wraca. Szef jest w wieku delikwentki). No i oczywiście sama praca - codzienna harówka od rana do nocy w autobusach, bez dni wolnych. Jak się wolne trafi, to pacjent przesypia cały dzień - bo wreszcie może - i jeszcze czuje się wdzięczny firmie, że może sobie w końcu uprać ubrania.
W większości firm tureckich (o tym też miałam pisać) wymaga się ubierania do uniformu czarnych pełnych butów, co oznacza kompletny dyskomfort, bo przy 40-50 stopniowym upale może być inaczej? 20-godzinny dzień pracy, i od rana od nowa. I nie narzekaj, bo przecież ci płacimy (w domyśle - inni nie płacą, albo płacą jak im się akurat zachce).

Nie narzekaj. Nie pytaj za dużo. Bo od razu się narazisz. Nie wymagaj na przykład, że początkujący pilot, adept, pierwszy raz w Turcji, będzie najpierw obwieziony po wszystkich wycieczkach, pozna miejsca. Normą jest jazda na "żywca", i dowiadywanie się o planie na nastepny dzień dopiero o godzinie 21, 22. Bo przecież skoro nie masz życia prywatnego to właściwie nie ma różnicy ;)

Wykorzystują wszyscy, którzy osiągnęli jakiś stopień władzy. Czy Polacy, którzy specjalizują się w stanowiskach: szef guidów (czyli pasterz zbłąkanych owieczek - niby opiekuńczy, ale umie przyłożyć), czy Turcy, którzy są managerami (bo manager najlepiej brzmi w każdym języku). O tym także chciałam napisać.

Chciałam też napisać o kompletnej nieelastyczności w przypadku problemów, o traktowaniu z góry, o złośliwości, o koszmarnie niskich zarobkach, o ...

Chciałam o tym wszystkim napisać. O tym wszystkim dodatkowo w klimacie upałów. Ale nie napiszę. Nie napiszę, bo temat jest nie do wyczerpania. Tylko historia mojej tureckiej kariery nadaje się na sensacyjną książkę, nie mówiąc o historiach moich bliższych i dalszych znajomych. O wszystkich anegdotkach jakie słyszę i jakich doświadczam codziennie.

Nie napiszę, bo blog ten czytają przede wszystkim byli, aktualni i potencjalni turyści. Klienci biur podróży. Tureckich i innych. Pasjonaci Turcji. Nic ich nie interesują nasze niskie zarobki, przemęczenie, permanentny stres. I w pełni to rozumiem - Turcja jest dla nich/Was na wakacje, jako piękny kraj w którym spędzacie miło czas. Tak powinno zostać.
Czasami turyści pytają mnie o warunki pracy, o atmosfere, o życie. Przykro mi psuć im humor, chociaż teraz mam już się o wiele lepiej (nie jestem zatrudniona w firmie tureckiej, tylko polskiej). Za to rok, dwa lata temu, tylko łapali się za głowę.
Nie chcę Wam psuć humoru. Nie będę się wgłębiać w temat.

Bo właśnie: po co. Nie to jest w Turcji najlepsze. My tu nie jesteśmy dla kasy (mówię o tych maniakach, którzy po pierwszym sezonie takiego zapieprzu wracają co rok). My tu nie jesteśmy dla komfortu, dla super wygodnych mieszkań i dla pracy, którą się odbębnia.
Lubimy to, co robimy, i nie poddajemy się. Nawet, jeśli jest ciężko, i odebrana wypłata przyprawia o pusty śmiech, gdy się pomyśli o średniej krajowej.

I jakoś to leci.

Przepraszam wszystkich za tą notkę której nie chciałam napisać, ale stwierdziłam, że muszę.

poniedziałek, 23 lipca 2007

I PO WYBORACH

Wczoraj mieliśmy wybory parlamentarne. Na polityce się nie znam (zarówno w Polsce, jak i w Turcji), dlatego zamiast udawać że się znam, odsylam Państwa do innych źródeł.

Kilka dobrych artykułów na ten temat pojawiło się niedawno w internetowej GW, niestety do lepszego wyboru nie mam dostępu tutaj. Zawsze też polecam artykuły Szostkiewicza w Polityce, niedawny właśnie dotyczył sytuacji w Turcji.

Więc tylko parę uwag pobocznych:

1. Od ponad miesiąca wszędzie wisiały chorągiewki różnych partii, a przystanki, samochody, sklepy były "przyozdobione" plakatami w stylu (jak to słusznie zauważył jeden z moich turystów) - wczesnych lat 80. Np. wszystkie plakaty były czerwone, z pozowanymi zdjęciami którym przydałby się porządny (solidny a nie turecki) retusz.
Turcy nie kryli swoich sympatii wyborczych, co u nas w Polsce wyglada chyba troche inaczej (prawdopodobnie wszyscy sie wstydza). Tu kazdy niemal samochod mial przyczepiona choragiewke danej partii.

2. Nic nie kryli, i faktu pojscia do wyborow tez nie kryli - kazdy glosujacy ma slad od czarnego tuszu na najmniejszym palcu jednej dloni. Dlatego bylo widac od razu, kto oddal glos, a kto nie - i widac to nadal, bo tusz, jak wiadomo, latwo nie schodzi ;)

3. Pytalam tych, co nie glosowali, dlaczego nie glosowali. Niektorym sie nie chcialo, niektorzy nie zglosili sie zawczasu (turecka biurokracja wymagala wczesniejszego zgloszenia, chyba w marcu...), niektorzy, jak moja mlodsza kolezanka, stwierdzili "Ze niewazne kto wygra, i tak wszystkich nas sprzeda Ameryce" - co prawda to dosyc uproszczone rozumowanie, ale cos w tym jest (relacjom mlodzi Turcy a reszta swiata nalezaloby sie przyjrzec dokladniej, i moze to zrobie przy okazji jak mi sie bedzie chcialo).

4. Wczoraj wieczorem kazdy (poswiecilam sie i przeskoczylam wszystkie kanaly) program telewizji pokazywal slupki z wynikami wyborow - nawet telewizja muzyczna (teledyski grano w malutkim okienku ekranu, reszte przyslanialy te cale slupki) - tak jakby puszczanie np. jakiegos filmu w porze wynikow bylo przestepstwem wobec Republiki.

5. Nie dalo sie spac, bo wieczorami - a szczegolnie wczoraj po wynikach - po ulicach jezdzily korowody kilkudziesieciu (nie przesadzam!) samochodow, trabiac i grajac koszmarnie glosna muzyke. Ale trabienie bylo o wiele gorsze od muzyki. Taki styl tu maja - jak sie ciesza, to trabia (podobnie jest jak para bierze slub, albo jak chlopak jedzie na obrzezanie).

6. I juz po wyborach. Żadnych niespodzianek. 47% zdobyli ci co zawsze (AKP - rzadzacego premiera Erdogana; islamisci), drugie miejsce zajela opozycja (CHP - socjaldemokraci); pomniejsze partyjki nie przekroczyly progu 10% niniejszym do parlamentu nie weszly.
Co dalej (wybory prezydenckie) zobaczymy.


A w stopce niniejszej notki dla tych, co pytaja, co u mnie:

a) gorąco, duszno, pot leje się strumieniami
b) a klima wydaje z siebie uroczy zapach kurzu (klima to świństwo, ale co robić)
c) w pracy bez zmian: raz jest świetnie, raz okropnie
d) za to w internecie znalazłam pozytywne opinie moich turystów na temat mojej firmy i MNIE - negatywnych nie znalazłam :) - takie drobiazgi pomagają przetrwać
e) a poza tym... no jakoś się tą tacę niesie (cytat dla wtajemniczonych)


ps. zdjęć nowych na fotoblogu nie ma, bo prowadzę nudne gnuśne życie na obczyźnie. Nie ma czego fotografować, a nawet jeśli jest, to mi się wydaje, że będzie jeszcze milion okazji na sfotografowanie tego danego czegoś... Oczywiście wiem, że nie mam racji.

niedziela, 15 lipca 2007

KICZ, BŁYSK I WIELKA MIŁOŚĆ

Jest taki kanał telewizyjny, nazywa się KRAL (po turecku: król), prawdziwy fenomen. Dzięki Kralowi zaczęłam pasjonować się współczesną kulturą popularną Turcji, i teraz już żaden inny kanał tv nie ma u mnie wzięcia.

Co grają w Kralu? Przede wszystkim to telewizja muzyczna. Teledyski tureckie, tureckie, i jeszcze raz tureckie. A że tutejsi wykonawcy popularni wykonują głównie piosenki w języku tureckim (nie dając się przekabacić na beznadziejną modę śpiewania w języku angielskim, który z każdej piosenki potrafi uczynić nieoryginalną chałę), to jest to telewizja 100% tutejsza.
W ciągu dnia teledyski, listy przebojów, na które głosuje się wysyłając smsy (mamy więc przegląd gustów muzycznych Turków). Wieczorami programy: muzyczne (koncerty muzyki tradycyjnej, koncerty muzyki pop, wywiady, krótkie magazyny plotkarskie), ale i wiadomości i programy (!) polityczne. Weekendy teraz w sezonie obfitują w programy rozrywkowe typu: "Z kamerą po Turcji", czyli przejaskrawione, hałaśliwe i nie mające pokrycia w rzeczywistości obrazy kurortów turystycznych (Alanya, Marmaris) jako centrów dyskotekowych, do których ściągają słowiańskie piękności w bikini, bujające biodrami przed prowadzącym program.

Wieczorami są też programy specjalistyczne: na przykład rockowy (prowadzony przez uroczego przystojniaka w długich włosach, wczorajszy program był poświęcony ulubieńcowi rock-fanów, Barışowi, ktory zginal niedawno w wypadku samochodowym, o rocku tureckim opowiem innym razem). Jest też program z bardzo ciekawym prowadzącym, Bülentem, który jest klasycznym przykładem stereotypowego geja (w marynarskiej czapeczce, z przymilnym głosikiem, słodko uśmiechnięty, puszczający romantyczne ballady http://kraltv.com.tr/download/vj/bulentb.jpg).

No i wspomniane koncerty - po prostu niesamowite. Często - taki styl - przeplatane wypowiedziami artystów nagranymi osobno. Przede wszystkim muzyka tradycyjna, ale rozumiana bardzo różnie, dlatego zdarzają się i takie kurioza jak przeróbki Stinga na tradycyjnej gitarze - sazie, tuż obok romantycznych zaspiewów i klaskania rękami, po wysoki poziom tureckiego jazzu z elementami tradycyjnymi (mi osobiście najbardziej się podobał).

Osobno muszę, po prostu muszę coś napisać o teledyskach, choć między Allahem a prawdą, nadają się na osobne opracowanie, coś w stylu pracy magisterskiej, bo jest to temat - rzeka. Nieprawdopodobna jest ilość teledysków i wykonawców, a przecież każdy z nich wydaje płytę - rynek musi być ogromny choć liczb nie znam. A to tylko muzyka popularna (pomijam tą mniej komercyjną).
Wielu artystów jest znanych tylko z jednej piosenki, co przy zamiłowaniu Turków do delektowania się hitami sprzed 3-4 a nawet 10 lat (jakoś im się nie nudzą), gwarantuje większą sławę i pieniądze niż mają nasi, podobni grajkowie.

W ogóle tutaj istnieje szaleńcze uwielbienie dla gwiazd i gwiazdeczek. Cały ten blichtr i błysk pokazywany w Kralu, wdzięczące się do kamer piosenkareczki, opowiadające o swoim życiu, bez przerwy pozdrawiające fanów, bo to przecież oni wynoszą je pod niebiosa głosując na teledyski itp.

Turecki pop jest bardzo, bardzo, bardzo, bardzo zróżnicowany. I to widać w teledyskach. Co prawda dla niewprawnego ucha to wszystko jak jedna piosenka ;) ale wynika to ze specyficznego, innego niż u nas podziału rytmicznego, który dla Europejczyka brzmi po prostu obco.

Mamy więc w tureckim popie czysty pop, czyli cukierkowy, nasączony kolorami, kiczowaty, wdzięczące się wokalistki w skąpych bikini, z określonym arsenałem ruchów, z puszczaniem oczek i umalowanymi na czerwono ustami. Turcy w ogóle kochają kicz ale tak gorąco, całym sercem (u nas do miłości do kiczu przyznają się tylko wysokie partie wykształciuchów) - i to widać w muzyce i teledyskach i sympatii dla rozmaitych dziwaków i transwestytów.
(Co czyni ten kraj tzn. duże miasta przyjaznym dla osób wyglądających, ubierających się, zachowujących inaczej - kompletnie bez porównania z Polską w której np. wszyscy w zimie noszą ciemne kurteczki). Taki prawdziwy turecki pop kobiecy jest też bardzo seksualny, wyzwolony, co być może zaskoczy osoby, które wyobrażają sobie Turcję jako kraj zniewolonych kobiet w chustach.

Tyle popu typowego. Jest też pop tradycyjny. Romantyczne zaśpiewy ale z popowym podkładem. Turkom udaje się to jakoś połączyć, bo przecież tutaj ta nowoczesność z tradycją w wielu miejscach współistnieje, więc i w muzyce to wyłazi. Na przykład nowy kawałek Mustafy Sandala, na którym tańczy dziewczyna - tańczy nowocześnie, ale ubrana w tureckie orientalne spodnie (to te szarawary z krokiem w kostkach). Albo teledysk który ma miejsce w hamamie, łaźni tureckiej, albo inny, dziejący się w czasach imperium Otomańskiego. A orientalnego, tradycyjnego tańca w ogóle jest bardzo dużo.
Jest też świetna piosenka ewidentnie popowa, w której turecki pan z wąsem poważnym głosem śpiewa jakiś komiczny tekst a i sam teledysk pełen jest panów z przyklejonymi sumiastymi wąsami.
No ale to specyficzne przypadki autoironii, a tak poza tym: miłość, zdrada, cierpienie, samotność i żal. Ale przede wszystkim miłość. To słowo: 'aşk' pojawia się niemal w każdej piosence. Zaraz na drugim miejscu plasuje się 'göz yaşları' czyli łzy.

Romantyczni kochankowie drą szaty (o ile pop nowoczesny reprezentują kobiety, o tyle pop tradycyjny należy do panów), niemal płaczą. Przeżywają. Kochają, kochają, i kochają. Polecam osobom, które chcą się nauczyć tureckiego ze względów osobistych przerobienie kilku-kilkunastu piosenek romantycznego popu. Murowana znajomość niemal wszystkich niezbędnych słówek i zwrotów na początkowym etapie znajomości ;)

Kral ma nie tylko telewizję - to cały kombinat. Jest radio z takim samym rodzajem muzyki, jest gazetka (w typie naszego "Bravo"), jest bogata strona internetowa (http://kraltv.com.tr/ - komu jeszcze się ten wykład nie znudził niech sobie zajrzy i poogląda fragmenty przebojów).

Oglądanie popularnej telewizji, słuchanie piosenek pomaga poznać kraj - a tym bardziej tak rozśpiewany i roztańczony jak Turcja. Można też spróbować zrozumieć chociaż troszkę charakter narodowy Turków - ich przywiązywanie do własnej, bogatej tradycji, ich niechęć do oglądania się na zachodnie style grania i śpiewania (bo jeśli chodzi o jakość wykonania i realizowania muzyki to na pewno są na światowym poziomie). Ta wierność językowi tureckiemu i przywiązanie do takich akcesoriów jak saz, piszczałka, facet z wąsem, haremowa zasłonka na twarz, skłaniają jednak do refleksji, jak zakończę tę przydługą, acz zapewne dla niektórych interesującą wypowiedź typowym dla mnie zwrotem. ;)

środa, 11 lipca 2007

"LEPSZA TURYSTYKA"

Plakat, który wyhaczylam wczoraj jadac miejskim autobusem po Alanyi:



Na plakacie napis:

Lepsza turystyka
Więcej turystów
Lepiej dla handlu.

Jeśli jest szacunek dla turystów, nie ma zła w turystyce.

(tłumaczenie moje takie toporne ;))


O co chodzi?

Najwyrazniej do niektorych dotarlo wreszcie, ze nie kazdy turysta odwiedzajacy Turcje lubi to targowanie, napadanie, zapraszanie w rodzaju "Hello, lady, yes please" slyszane z kazdego sklepu, straganu, restauracji... Zaciaganie - nie, nie siłą (siłą to moze w krajach arabskich), ale po prostu natarczywe zagadywanie.

Jako ze MY jestesmy z Europy i MY jestesmy ich goscmi i u NICH zostawiamy pieniadze - ktos wreszcie poszedl po rozum do glowy organizujac kampanie majaca na celu zmiane kultury obslugi klienta w miescie Alanya.

Jest to tak piekne, ze az nie chce mi sie wierzyc... :)

Trzymajmy wiec kciuki, bo moze sie okazac, jako ze Turcy sa bardzo pojetni i szybko sie ucza, ze juz w nastepnym sezonie bedzie mozna przejsc przez glowna ulice handlowa miasta kompletnie bezstresowo ;)

Bo turysci maja rozbiegany wzrok. Ogladaja wszystkie wystawy. Chodza powolnym, niepewnym krokiem. Usmiechaja sie. Odpowiadaja kazdemu naganiaczowi i zaczepiaczowi bo przeciez "Nie wypada nie odpowiedziec" (normy dobrego wychowania).
Dlatego turyste rozpoznaje sie od razu i napada od razu...


A teraz juz koncze.
Jade na transfer na lotnisko.
A potem znow na transfer na lotnisko.
A jutro mam spotkania informacyjne na ktorych bede klepac to samo.
Na pierwszym,drugimi trzecim.

A wieczorem...to sie jeszcze okaze.

Pozdrawiam!


(ps. moja aktualna wielka tesknota dotyczy: plackow ziemniaczanych mojej mamy i osobno mojej babci, knyszy warzywnej kupowanej za 4 zlote na pl.Wiosny Ludow w Poznaniu, i zapiekanki z Teatralki - z warzywami - tez za 4 zlote. Ufgrsfghhhrrt.)

sobota, 7 lipca 2007

Idę sobie ulica. Sklepy, sklepy, sklepy. W drzwiach do jednego z nich tkwi Turas w srednim wieku. Widzac mnie wola:

- Osiemdziesiat! Osiemdziesiat!

Zza jego plecow wyglada duzo mlodszy Turas zszokowany ta wiadomoscia.

- Jasne, zobacz jakie ladne oczy.


Minelam chlopakow smiejac sie do siebie. Oto zalety rozumienia tureckiego... Faceci tureccy obgaduja na potege. Zreszta kobiety tez, ale panowie kompletnie sie z tym nie kryja. Kiedys nie wytrzymam, i cos odpowiem takim obcym obgadywaczom ;)
A tej notki nie napisalabym, gdybym dostala nizsza ocene. Na przyklad trzydziesci piec ;)


ps. mam dzis wolne. Jutro tez mam wolne. Pojutrze tez. Wobec tego siedze w biurze i klepie w komputer. Ale jest goraco i nic mi sie nie chce. I tak uplywaja slodko dni. Bez sensu no. Bez sensu.

niedziela, 1 lipca 2007

BO TAK CZASAMI JEST

Proszę się nie dziwić, że nastroj mam wisielczy, i zamiast rozprawiac o cudownosciach Turcji wypisuje jak to ciezko mi sie pracuje jako rezydent. Tak po prostu czasami jest. To normalne zycie, a nie bajka, i myli sie ten, kto mysli, ze praca tutaj to jedna wielka zabawa. A niestety takie pytania i podejrzenia padaja bardzo czesto.
"Ale masz super..." - mowi turystka czy inna osoba, ktora widzi mnie rozesmiana na rejsie statkiem czy swobodnie rozprawiajaca z Turkami w autobusie. Wszystko wydaje sie latwe i proste. I takie przyjemne!
Slonce, plaza, przystojni mlodziency o ciemnej karnacji, pyszne jedzenie, rejsy, masaze, raftingi i darmowe prezenty od zaprzyjaznionych firm.
Zyc, nie umierac.

Nie chce mi sie wykladac wszystkiego kawa na lawe. Kto chce, moze spytac osobiscie. Opowiem ze szczegolami ;)
Jak pisalam poprzednio, czym innym jest pracowanie dla idei a czym innym twarda rzeczywistosc. Jedna sprawa jest to, ze uwielbiam kontakt z turystami, ze wspaniale jest opowiadac zainteresowanym o tym kraju, uczyc ich wymawiania "Teşekkur ederım" czyli "dziekuje" po turecku, bawic sie z nimi i odpowiadac na milion pytan, gadac, gadac, gadac. Wspaniale jest jezdzic autobusami po tutejszych drogach, znac kazdy szyld, znac ludzi z wszelkich mozliwych biur, korzystac z tych znajomosci (znizki na zakupach, darmowe napoje w zaprzyjaznionych barach itp. - jesli mowa o samych konsumpcyjnych sprawach, pomijajac te "niewymierne" rzeczy jak wsparcie i pomoc w klopotach).
A czyms kompletnie innym jest uzerac sie z pewna czescia turystycznej masy zwana buractwem i chamstwem, z pijanymi, wysypujacymi sie z samolotu, z zarzutami, ze dany hotel to nie sa 4* tylko co najwyzej 2* bo po pokojach chodza karaluchy a podloga sie lepi. Chociaz przyznam szczerze, ze w obecnym biurze takich przypadkow mialam na razie zaskakujaco malo. No ale jednak byly.
Czyms innym od idei jest tez walka z "systemem", czyli z tureckimi wspolpracownikami, z wiecznymi niedopracowaniami organizacyjnymi, ze spoznieniami, ktore dla Turkow nie maja znaczenia a dla moich turystow owszem (i wcale im sie nie dziwie, ze sa wkurzeni, bo czekaja rano na autobus na wycieczke 30 minut). W tym roku za wszystko to odpowiadam przed turystami tylko ja - jako jedyny przedstawiciel mojego biura, wiec jak cos sie sypnie, to spac nie mozna.
I czyms innym od idei jest swiadomosc, ze pracuje sie w turystyce masowej, gdzie nie ma czlowieka, tylko sa "paxy" (sztuki), gdzie wszystko jest kupowane i sprzedawane jako blok i masa, a chodzi tylko o jak najwiekszy przychod i jak najmniejsza liczbe reklamacji.

Mimo, ze to dopiero (!) pierwszy lipca, czyli sezon tak naprawde ledwo co sie rozpoczal, ja jestem wypalona, zmeczona, zestresowana i kompletnie bez energii. Dzien wolny, jak widac, spedzam w biurze, bo nie ma za bardzo gdzie isc czy jechac (za goraco). Najchetniej spalabym caly dzien na lozku, ale musze zrobic pare rozliczen i wyslac kilka sluzbowych maili.
I tak to sie toczy.

Nie truje juz wiecej. To juz ostatnia notka z serii "Skylar osobiste wynurzenia ze swiata pracoholikow". Od nastepnego razu zaczynaja sie ostre klujace jak szpikulec przypowiesci z samego srodka zdegenerowanej bajecznej Alanyi, Turcja. Stay tuned.