czwartek, 28 stycznia 2010

PYTANIA i ODPOWIEDZI

Trochę dla rozrywki, a trochę z powodu chwilowej niemocy twórczej. Aby znaleźć inspirację zajrzałam do statystyk tur-tur bloga, i przestudiowałam hasła, które wpisywano do wyszukiwarki internetowej, a które doprowadziły niektórych do trafienia tutaj.

Kiedy już otarłam łzy rozbawienia (no dobrze, niech będzie, że wzruszenia też), postanowiłam niektóre, najciekawsze, umieścić na blogu. Ku przestrodze: kto na tego bloga trafił z tymi pytaniami, raczej rozbudowanej odpowiedzi na nie nie znajdzie... I ku pouczeniu: jak wiele niesłychanych stereotypów krąży wokół Turcji. A szczególnie Turków.

A oto hasła:

1. Czy Arabowie się pocą? (a czy Polacy się pocą?)
2. Czy można pisać obydwoma rękoma? (mi niekiedy wychodzi, ale nie jednocześnie)
3. Czy w Turcji zaczepia się kobiety? (jak wszędzie na południu :)
4. Czy wszystkie Turki mają po kilka kobiet? ("Turki"? Nie, tylko te z kurortów)
5. Dlaczego kobiety z Turcji ukrywają twarz (większość nie ukrywa)
6. Dlaczego on nic do mnie nie pisze (bo zapomniał?)
7. Dlaczego Turcy są zazdrośni (zależy którzy...)
8. Dlaczego Turczynki przykrywają głowę (zależy które...)
9. Jacy są mężczyźni z Turcji (różni)
10. Jacy są Turcy (robi się coraz ciekawiej...)
11. Jacy są Turcy w łóżku (ohoho!)
12. Jak dostać pracę pilota wycieczek (zdać licencję pilota, znać język obcy, i szukać)
13. Jak się pisze po turecku że się nie umie pisać? (Ben yazmaya bilmiyorum)
14. Jak się zachowuje chłopak gdy jest zakochany? (różnie)
15. Jak traktować znajomośc Turka (z rezerwą?)
16. Jak Turcy traktują swoje żony (jak Polacy... - wszystko zależy od osobnika)
17. Jak zapomnieć o chłopaku z wakacji 2009? (Znaleźć nowego?)
18. Jaki jest charakter Turków? (ale dokładniej?)
19. Czy można w Turcji kupić viagrę? (Można)
20. Czy można pracować w Turcji? (Można).

I na koniec najważniejsze, powiedziałabym, podstawowe:

21. Czym dla Turka jest miłość
22. Jakie kobiety najbardziej podobają się Turkom
23. Dlaczego tureccy mężczyźni mają zawsze rację


- na te pytania, niestety, nie znam odpowiedzi. Szczególnie na to ostatnie, wydawałoby się, kluczowe ;)

Okazuje się też, że czytelników bardzo ciekawi moje życie osobiste... Częstymi pytaniami były te o "Skylar z tur-tur". A także o "Króla Pomarańczy" (ma się dobrze) i o to, "Kto widział Skylar z Turkiem". Nie ukrywamy się, więc pewnie sporo osób.

Lektura tych wszystkich haseł uświadomiła mi tylko, że powinnam częściej pisać o tureckich chłopcach. A przynajmniej tego oczekują czytelnicy (czytelniczki) bloga. Mam nadzieję, że to tylko pochopne wnioski... bo jedna notka o podrywaczach sezonowo to moje absolutne maksimum ;)

sobota, 23 stycznia 2010

ZAŁATWIANIE SPRAW PO TURECKU

Wreszcie! Po raz pierwszy podczas mojej tureckiej kariery mam internet w domu "na całego". Czyli: nie łapany gdzieś na balkonie czy w najmniej wygodnym rogu pokoju, a legalnie, oficjalnie, a co za tym idzie - już nie za darmo. No, ale trudno. Ważne, że wróciła łączność ze światem, która wcześniej była zawężona do tureckiej telewizji. Kto oglądał tutejsze wiadomości, pewnie wie co mam na myśli... Sensacja goni sensację, kończą się zasoby wody, w Turcji źle się dzieje, strzelają na ulicach, kobiety płaczą, śnieg pada, tir się przewrócił i do tego chcą zmienić konstytucję - oj nie - nie jest dobrze.
Jedyne co cieszy, to dwa ulubione seriale (każdy raz w tygodniu), pod które układa się program wieczornych zajęć (szczególnie menu), jeden ulubiony talk show (Disko Kral) i reklamy. Nie mam już niestety kanału muzycznego, nad czym ubolewam niezmiernie. Ale o tureckiej telewizji będzie przy innej okazji, jak zbiorę jeszcze więcej materiału badawczego, chociaż powoli mam już dość tego zbierania ;)

Tak, założyliśmy internet. Zakładanie internetu w jednej z największych tureckich firm telekomunikacyjnych wygląda podobnie jak w Polsce. To znaczy... efekt jest ten sam - internet działa. I to dość szybko, bo w ciągu 3 dni udało się zainstalować linię telefoniczną i na niej podłączyć modem internetu bezprzewodowego, i to bez podpisywania umowy! Tak, to jest możliwe...
Sam sposób załatwiania spraw w tureckich firmach/urzędach i innych tzw. organach publicznych wydał mi się warty opisania. Bo przecież to już nie pierwszy raz taka myśl przychodzi mi do głowy. Kiedy tylko muszę coś "załatwić", idę z duszą na ramieniu. Wiem, że na pewno uda się mniej lub bardziej - a i będzie wesoło.

Postanowiłam moje doświadczenia z tureckich banków, poczt, urzędu ds. cudzoziemców na Policji, urzędu podatkowego, i firm telekomunikacyjnych zebrać wreszcie w jedną krótką ale wymowną całość. No, przynajmniej przyzwoicie wypunktować i opisać.

1. Kolejki i anty-kolejki
Turcy nie cierpią stać w kolejkach. Dlatego w nich nie stoją. Po prostu. Zauważyłam, że nie występuje tutaj coś takiego jak kolejkowy "ogonek" - regularny, uporządkowany, wijący się. Nie ma, że "ja stałam przed Panią" albo "proszę mi zarezerwować miejsce".
Wielu Turków odpuści w ogóle załatwianie spraw, kiedy zobaczą jakiś zaczątek (wariację na temat klasycznej) kolejki. Robią po prostu obrót na pięcie i wychodzą na papierosa, albo w ogóle dają sobie spokój. Z natury reprezentanci tego narodu wydają się nieco niecierpliwi. Ja za to, stuprocentowo polska w myśli, mowie i uczynku, tkwię na swoim miejscu wytrwale. Bo w nie takich urzędach się stało!
I... okazuje się, że sprawę załatwię później niż ten niecierpliwy Turek. Petenci w firmach i urzędach kierują się bowiem "regułą silniejszego" zwaną także "prawem dżungli". Mówiąc krótko: po prostu się wpychają. Przy czym w sytuacji, gdy nie ma kolejki, bo ona nie istnieje (wygląda jak bezładne skupisko ludzkie przed okienkiem czy ladą), łatwo się wepchnąć tu i ówdzie. Dlatego też mnie, uprzejmej z natury, ciężko potem takich wpychających - wypchnąć.
Kiedy wczoraj byłam w telekomunikacji, zastosowałam już regułę lokalną. Przy ladzie ustawiłam się tak jak wszyscy: jeden obok drugiego, czekając po prostu, aż obsługujący będzie choć parę sekund wolny, by wtedy - zaatakować. Opłaciło się. I zrozumiałam jak to działa... pan urzędnik po prostu segreguje petentów: w dwóch zdaniach tłumaczą, po co przyszli, a potem następuje odsyłanie:
- To proszę wypełnić ten formularz
albo:
- To proszę podejść do tamtego stanowiska
albo:
- To proszę poczekać bo pani sprawa jest trochę dłuższa.
(i potem wzywają).
Ten jeden pan z wczorajszej telekomunikacji to musi mieć zresztą niezwykłą podzielność uwagi. Obsługiwał jednocześnie chyba sześć osób, i jeszcze pomagał początkującemu koledze, który (na swoje nieszczęście) obsługiwał mnie.

2. Spoufalanie się i znajomości.
W Turcji, jak w każdym porządnym kraju, wszystko opiera się na znajomościach. Także, a pewnie przede wszystkim, sprawy do załatwienia. Jako że miejscowość, w której przyszło mi mieszkać duża nie jest, widać to jak na dłoni. Znajomi nigdy nie podlegają regułom oczekiwania. Zawsze wchodzą jak do zaprzyjaźnionego marketu za rogiem, wołając od progu: "Dzień dobry! Jak się masz?" - na co urzędnik/urzędniczka niemalże wyskakuje ze skóry z radości, wstaje, rzuca się wycałować, wyściskać, wymienić uprzejmości, zaproponować herbatę, czyli wypełnić wszystkie reguły standardowego tureckiego powitania. Sama kiedyś skorzystałam na tym. W urzędzie ds. Cudzoziemców poczęstowano mnie czekoladkami, przyniesionymi przez poprzedniego petenta. A jeszcze inny petent przy okazji odwiedzin w urzędzie pochwalił się też swoim dzieckiem i narzeczoną z obcego kraju, której uroda, szczególnie cera, została przy okazji obgadana przez policjantki. Dziecko natomiast wyszczypano w policzki za wszystkie czasy. W ten sposób należy się wkupiać w łaski.
Wielokrotnie robiłam sceny z pokazowym wzdychaniem i szuraniem nogami, bo jakieś "bezczelne typy" wepchnęły mi się do okienka w banku i gawędziły sobie miło z obsługującym, przy okazji załatwiając własne sprawy. Nigdy moje niezadowolenie nie zostało nawet zauważone.
Ostatnio będąc w paru miejscach wraz z Królem Pomarańczy zrozumiałam, że niekoniecznie trzeba mieć tam znajomych - wystarczy zachowywać się jak znajomy. O ile ja sama używam tureckiej formy grzecznościowej "siz" (Pan, Pani) gdziekolwiek się nie znajdę (bo tak mnie, do jasnej anielki, wychowano), o tyle Turcy już w drugim zdaniu przeskakują na "Ty". I nie ma żadnego "proszę", "czy mogłaby Pani", i tak dalej... - jest szybka akcja, i szybka reakcja. To, co dla mnie jest bezczelnością, dla wielu z nich to chyba normalna procedura. A potem dużo śmiechu, jakieś dowcipy, atmosfera się rozluźnia - zanim się nie obejrzymy - sprawa załatwiona, a my wychodzimy, rycząc jeszcze przez ramię: "Hayirli işler!" (Przyjemnej pracy)

3. Omijanie reguł.
Reguły swoje, życie swoje. Okazuje się, że niezałatwialne zawsze jest załatwialne. Najważniejsze to się nie stresować, nie okazywać zdenerwowania (chociaż i to się przydaje, ale jedynie w momentach krytycznych). To, że minął nam termin płatności, albo termin ważności wizy, nie oznacza wcale, że coś się stało, prawda? Wystarczy pójść do osoby w danej instytucji pracującej, którą mniej-więcej kojarzymy, poprosić ją o rozwiązanie problemu, i powinno się udać. Może nie będzie lekko, ale się uda. Na pewno zostaniemy w każdym razie uspokojeni, że nie będzie lekko, ale się uda.
Wszystko to, co w Polsce jest przeszkodą, tutaj jest tylko wskazówką: nie powinno się tak robić. Ale można. To dlatego w Turcji można założyć telefon czy internet bez wiedzy właściciela mieszkania, bez żadnych upoważnień. Można wziąć kredyt nawet, jeśli nas na niego nie stać. Można wiele, tylko nie można się poddawać. Do procedur podchodzi się z dużą dozą wyrozumiałości - chociaż oczywiście w tureckich urzędach panuje pełno zbędnej biurokracji. Ale po wypełnieniu wszystkich papierków zdarza się przezwyciężyć niemoc i jednak wyjść zwycięsko z całej sprawy.

Oczywiście wszystkie moje doświadczenia są doświadczeniami osoby mówiącej po turecku (nie biegle, ale jednak mówiącej). Co zresztą pomaga mi często. Urzędnicy/pracownicy (niezaleznie od płci) komplementują mój akcent, i atmosfera od razu się rozluźnia...
Zupełnie nie wyobrażam sobie natomiast załatwiania wszystkiego po angielsku, bo znajomość tego języka wśród urzędników, nawet tu, w Alanyi, w której mieszka mnóstwo cudzoziemców, jest niewystarczająca. Wiem to, bo chciałam założyć sobie konto w tureckim banku. Obawiając się specjalistycznego słownictwa i zupełnie nowych dla mnie terminów, po kilku wcześniejszych próbach założenia konta w innych bankach (kiedy zostałam np. wypchnięta z kolejki czy zdeptana przez "znajomych", objadających się ciasteczkami, a potem zdenerwowałam się pracowniczką banku flirtującą z nażelowanym młodzieńcem), trafiłam do ostatniego, banku F. Oddział mieści się na głównej ulicy w TURYSTYCZNEJ części Alanyi. Uparcie mówiłam tam po angielsku, żeby trafić na sensownego pracownika obsługi, ale niestety okazało się, że jest na lunchu. Poproszono mnie, żeby poczekać 10 minut, potem pół godziny. A potem odkryto, że jedyny najwyraźniej znający język angielski pracownik oddziału jest na urlopie, i że za 2 dni zaczynają się święta, więc może żebym lepiej przyszła za tydzień, po świętach.
Już mi się nie chciało.
Może zamierzali do tego czasu po prostu kogoś anglojęzycznego ściągnąć z innego miasta, albo zatrudnić :)

Tak czy siak, chodząc po tureckich urzędach i innych poważnych miejscach, nabywam wciąż nowych umiejętności. Być może, po kolejnych paru-parunastu wizytach, nauczę się wreszcie wpychać przed innych petentów i uśmiechać do urzędników jak do starych znajomych czy krewnych, a potem upraszać ich o załatwianie spraw, które z boku wydają się nie do załatwienia. Póki co uzbrajam się w moją polską cierpliwość... co jak co - ale ona jest nie do zdarcia ;)

wtorek, 19 stycznia 2010

ODLOT

Udało się zrealizować wszystko, tak jak sobie zaplanowałam. Aż mi się do końca wierzyć nie chce, ale jednak ZDAŁAM PRAWO JAZDY i to za pierwszym podejściem :) Na pewno wszystkie te trzymane kciuki bardzo mi pomogły, bo nie zrobiłam podczas egzaminu ani jednego błędu... No i te obietnice przyjaciół, znajomych i czytelników bloga, że nie wyjdą w godzinie egzaminu na ulice Poznania - faktycznie miasto było opustoszałe, co bardzo mi pomogło :)

Za kilka miesięcy nastąpi zetknięcie moich umiejętności przepisowej jazdy z rzeczywistością - oby tylko nie była zbyt bolesna. Planuję bowiem jeżdżenie samochodem w Turcji... Proszę, darujcie sobie komentarze - sama wiem jak absurdalnie to brzmi :)

Ale na razie, zamiast myśleć o przyszłości, skupmy się na teraźniejszości. A teraźniejszość wygląda tak, że znów siedzę w McDonald's w Alanyi, który znów sponsoruje mój internet. Pogoda podobno jest chłodna, w co nie bardzo wierzę po tym jak spędziłam ostatni miesiąc w Polsce: +17 stopni, przelotne opady, słońce na przemian z chmurami. Co prawda mam na sobie płaszcz i kozaki, ale nie muszę już nosić czapki, rękawiczek i rajstop pod spodniami :) W mieszkaniu też mi ciepło, wciąż uparcie otwieram okna i drzwi na balkon, co by wpuścić powiew świeżego, przyjemnego, "wiosennego" powietrza. Budzi to wielki sprzeciw, a przede wszystkim niezrozumienie Króla Pomarańczy, który przekonuje mnie, że w ten sposób doprowadzę go do ciężkiej choroby. Na dworze przecież tak zimno!

Wniosek jest taki (zresztą oczywista to sprawa), że należy zmieniać otoczenie, aby potem umieć docenić to, co nas spotyka. Tak więc doceniam - i polską śnieżną zimę, i tureckie styczniowe "zimno". Podobnie jak jedzenie. Już w samolocie, dostawszy jak zwykle posiłek turecki, złożony ze świeżej bułeczki i tureckiego serka białego, żółtego, kawałka pomidorka, ogórka i dwóch (dwóch!) czarnych oliwek, prawie że omdlałam z radości. Szczególnie jeśli chodzi o te oliwki, których fanką jestem wierną i zagorzałą. Wczorajsze śniadanie w domu zostało już przyrządzone zgodnie z rytuałem, i oliwek było o wiele więcej :)

A propos lotu. Prawdopodobnie nie uwierzycie, ale na dotychczasowe pięć lat moich związków z Turcją, częstych (coraz częstszych) lotów do i z powrotem, większość podróży odbywała się nocą albo wieczorem. W każdym razie po ciemku. Tak, te uroki latania czarterami, zwykle wciskanymi w "luki" w takich właśnie szalonych godzinach (wiadomo przecież, że czarter, z gruntu najtańszy sposób latania samolotem, traktuje się najgorzej, linie lotnicze robią sobie z nim co chcą). Teraz, prywatnie, także latam samolotami tanich tureckich linii, czarterowanych na potrzebę zimowego sezonu przez biura niemieckie. Tanio, bezpośrednio z Berlina, z jedzeniem na pokładzie i luźno traktowanym limitem bagażu - jedyny minus to nocna pora. Minus ten zresztą z czasem przekułam w plus - przynajmniej można spróbować spać.
Tym razem leciałam przed południem. Miałam więc nadzieję nie spać (zresztą nie dałoby się, mimo mojej nakładki na oczy do spania a la Audrey Hepburn), ale pooglądać widoki; tak dawno już nie leciałam za dnia!

Przyznam szczerze, że nie dziwię się turystom - naprawdę jest na co popatrzeć lądując w Antalyi. I trochę wcześniej też. Turcja pięknym krajem jest, tutaj nie ma co dyskutować.
Poniżej przykłady.



IMG_6441
Jezioro Słone (Tuz Gölü). Widać spore zasolenie, jezioro stopniowo "zanika". Na wiosnę podobno robi większe wrażenie, zamierzam zresztą zobaczyć z ziemi i sama się przekonać.

IMG_6443
Wielkie jezioro nieopodal miasta Burdur.

IMG_6444
Tama. Jedna z wielu w Turcji.

IMG_6445
A tu też tama, i słynny zbiornik, po którym pływałam wiele razy z turystami - Zielony Kanion.

IMG_6446
Widoczek ogólny na góry Taurus spomiędzy chmur.

IMG_6449
A to już Antalya. Ogromne i rozległe miasto z piękną starówką pełną osmańskich domków. I obfitujące w wieżowcowe osiedla.

IMG_6450
Lecąc do Antalyi najpierw leci się nad zatokę, i uderza na lotnisko od strony morza. A aparaty pasażerów robią fotę za fotą.

IMG_6460

IMG_6461
Na pierwszym planie obu zdjęć wodospad Karpuz Kaldıran na rzece Düden, a w tle zamglone góry.

IMG_6464
Typowe w okolicy: rolnicze rejony. Uprawy przykryte w szklarniach chroniących od upału i palącego słońca a w zimie ulewnych deszczy.

IMG_6463
Tureckie budownictwo mieszkaniowe raz jeszcze. Wygląda średnio, ale w środku dużo, dużo metrów i przestronne balkony :)


Wysyłam dużo słońca (które, a propos, właśnie się wychyliło zza chmur) i udaję się załatwiać tak zwane sprawunki w mieście. Do następnej notki z-tureckiej-ziemi!

wtorek, 12 stycznia 2010

FERIE ZIMOWE



Kochani Czytelnicy, jak już niektórzy być może zauważyli, w tym tygodniu notki na temat Turcji się nie pojawiły... i nie pojawią.
Przyczyn jest kilka:

1. Egzamin na prawo jazdy, który już w piątek. Nie pytajcie, jak zamierzam zdać w śniegu po kolana. Bo przecież zamierzam zdać. Liczę na szczęście, nic innego mi nie pozostało :)

2. Ostatnich kilka dni mojego pobytu w Polsce a więc ganiam za sprawami mniejszymi i większymi, załatwiając a to niezbędne zakupy (w Turcji nie da się kupić butów w rozmiarze 41), a to dentystę (taniej), a to pyszne kawki i herbatki z przyjaciółmi w tych wszystkich pięknych wnętrzach poznańskich knajpek i kawiarenek. Tudzież jeżdżąc na sankach z górki na pazurki.

3. Zaopatruję się też w książki do czytania, filmy do oglądania, muzykę do słuchania - czyli innymi słowy robię zapasy na turecką zimę, póki wszystko mam w zasięgu ręki.

4. Myślę też pójść do kina.

5. Czasami też trzeba zrobić sobie ferie (zimowe) od pisania, czytania i myślenia o Turcji. Tyle jest innych ciekawych krajów na świecie. A ten kraj pojawił się w moim życiu tak kompletnie przypadkiem... czasem trzeba od niego odpocząć.

A jak już odpocznę, zdam egzamin (oczywiście), załatwię wszystkie sprawy, spakuję się, wycałuję z rodziną i przyjaciółmi i wrócę do Turcji (przez Berlin - stamtąd loty są najtańsze i bezpośrednie), a na miejscu w Alanyi ponownie zainstaluję się, wycałuję z Królem Pomarańczy, odkurzę mieszkanie i wypakuję bagaże - wtedy pojawi się zapewne sążnista i treściwa notka o Turcji, która na nowo mi się spodoba. Czyli tak jakoś za tydzień.




(I na koniec mała prośba: proszę życzliwych o trzymanie kciuki i wysyłanie mi oraz mojemu egzaminatorowi pozytywnej energii w dniu 15 stycznia, piątek, między godziną 18.00 a pewnie 20.00. Dziękuję!)


czwartek, 7 stycznia 2010

DLA SPRAGNIONYCH

Zima w pełni, niektórzy w Polsce nawet śniegiem zasypani (jak ja na przykład, przyznaję z dumą i radością), ale trzeba przyznać, że wyskok pod prawdziwie grzejące słoneczko przydałby się. Jak nie da rady, pozostaje się dogrzewać wirtualnie, co niniejszym czynię. Przy okazji nadrobię zaległości - już dawno na blogu nie było żadnego tłumaczenia rozkosznych tureckich piosenek, prawda?

Piosenka poniższa idealnie nadaje się na zimę dla stęsknionych turkomanyaków. Śpiewa ją mężczyzna, więc:
1) Panie mogą sobie wmawiać, że dokładnie to samo, co on śpiewa, myśli ich turecki adorator (animator tudzież kelner z Riwiery)
2) Panie mogą śpiewać wraz z panem, kiedy tęsknią i czują się samotne
3) Panów oczywiście także zapraszamy do śpiewania, tym bardziej, gdy tęsknią i czują się samotni.

Autorem piosenki jest nijaki Erkut Taçkin, jeden z Królów tureckiego rock and rolla w latach 60. W tamtych dawnych czasach wyglądał tak:



Piosenkę polecam do tak zwanego wrycia na blachę wszystkim związanym uczuciem z reprezentanem/reprezentantką Turcji. Przyda się po pierwsze, jako znakomita forma nauki tureckiego (proste, a przy tym ważne, powiedziałabym, kluczowe słownictwo, wolne tempo piosenki, dobra dykcja piosenkarza - łatwo przyswoić). Po drugie zdanka i zwroty będzie można wykorzystać w korespondencji sms-owej tak przecież popularnej wśród ofiar sezonu 2009, czy też 2008, a może i wcześniejszych :)

A teraz już na serio:
Z piosenki możemy się nauczyć raz i na zawsze czasu teraźniejszego (Şimdiki Zaman), szczególnie w pierwszej osobie, oraz pytań. Pytania w tureckim formułujemy tak jak i u nas, dodając znak zapytania do zdań oznajmujących albo/i dzięki sufiksowi, który ma sens podobny do naszego "czy". Poniżej wytłumaczę na przykładzie.


No, to jedziemy: (piosenki można posłuchać tutaj)


Nereden geliyorum nereye gidiyorum
Skąd przychodzę dokąd zmierzam (Nereden - skąd, nereye - dokąd, Polonya'dan - z Polski, Turkiye'ye - do Turcji, i tak to wygląda z kierunkami)

Neredeyim ben bilmek istiyorum
Gdzie ja jestem - chcę wiedzieć (nerdeyim - gdzie ja jestem, ben - ja, istiyorum - od "istemek" chcieć).

Sevgiyi arıyorum güzele tapıyorum
Szukam uczucia, wypatruję piękna

İnsanmıyım ben bilmek istiyorum
Czy jestem człowiekiem, chcę wiedzieć (Insan - człowiek. Insanyım - jestem człowiekiem. Insan--yım - pytanie: czy jestem człowiekiem?)

Acılar çekiyorum gözyaşı döküyorum
Cierpię męki, kapie mi łza (gözyaşı - łza to bardzo pomocne słowo, warto zapamiętać)

Aşıkmıyım ben bilmek istiyorum
Czy jestem zakochany, chcę wiedzieć

Dağlara çıkıyorum yağmurda koşuyorum
Wchodzę na góry, biegam w deszczu

Delimiyim ben bilmek istiyorum
Czy jestem szalony, chcę wiedzieć (tu znów: deliyım - jestem szalony/a, deli-mi-yim - czy jestem szalony/a)

Şarkılar söylüyorum şiirler yazıyorum
Śpiewam piosenki, piszę wiersze

Ağlıyorum ben sevmek istiyorum
Płaczę, chcę kochać

Neredeyim ben insanmıyım ben
Gdzie jestem, czy jestem człowiekiem

Aşıkmıyım ben delimiyim ben
Czy jestem zakochany, czy jestem szalony (tak, my też się zastanawiamy)

Ağlıyorum ben sevmek istiyorum
Płaczę, chcę kochać


Sevmek sevmek bilmek istiyorum
Sevmek sevmek bilmek istiyorum
Kochać, kochać, wiedzieć chcę



Tyle piosenka. Urocza, prawda? Zaciekawionym polecam płytę Bosporus Bridges - Turkish Jazz Funk 1968-1978, na której utwór został zamieszczony. Zawiera dużo innych perełek w podobnym stylu. Czy czują się Państwo choć trochę rozgrzani, nie tyle piosenką, co Waszą reakcją na nią?

Miłego popołudnia życzę ;)

niedziela, 3 stycznia 2010

NOWOŚCI WYDAWNICZE 2010

Witajcie w Nowym Roku, kochani Czytelnicy!

Mam nadzieję, że pięknie okrągły 2010 dobrze się Wam zaczął - albo zacznie. Tego wszystkim życzę. No i żeby spełniły się wszystkie postanowienia noworoczne (oczywiście mam na myśli te realne, bo nierealne od razu możemy sobie odpuścić, jak i ja uczyniłam :))

Niniejszą pierwszą w 2010 notkę na Tur-Tur blogu rozpoczynam z rozmachem i przytupem. Chciałam bowiem powiadomić wszystkich uroczyście, że insallah na wiosnę ukaże się WRESZCIE w Polsce interesująca i przystępna książka na temat Turcji i tureckich obyczajów!

Autorkami książki (szczegółów ani tytułu nie zdradzę jeszcze) jest imienniczka moja i bratnia dusza autorka bloga Tureckie Kazania oraz niżej podpisana autorka bloga Tur-tur - Skylar :)

Wszystkich życzliwych prosimy o trzymanie kciuków za pomyślne zakończenie prac,
...a dziennikarzy i/lub sponsorów chcących nam pomóc o zgłaszanie się na maila :)

Szczęśliwego Nowego Roku!