niedziela, 30 października 2011

po polsku

Nie piszę. Wszelkie blogowe reguły mówiące o tym, że aby utrzymać czytelników należy regularnie pisać zostały złamane. Oczywiście mam na swoje usprawiedliwienie wiele argumentów. A to trzeba było zakończyć sezon letni, pierwszy z Alanya Online. A to trzeba było uporządkować papiery, spakować się do drogi, porezerwować bilety. Potem trafiłam do Stambułu, na szalone i wyczerpujące (pozytywnie, oczywiście) trzy dni. Po tym trzydniowym maratonie cała noc w podróży - lot ze Stambułu do Berlina, z Berlina pociąg do Poznania. Dwa dni w Poznaniu, z czego pierwszy prawie całkowicie przespany, drugi spędzony na tak zwanym ogarnianiu siebie i bagażu.
Potem przejazd pociągiem do Warszawy na spotkanie autorskie wraz z Agatą W. i czytelnikami. Pierwsze spotkanie autorskie w życiu - a więc nerwy, stres i emocje. Dużo gości. Wyszło mimo to całkiem nieźle. Nieprawdopodobnie miło było spotkać osoby, które dzierżyły w rękach napisaną przez nas książkę, dziękowały, prosiły o autografy. Wtedy tak w pełnym tego słowa znaczeniu poczułam, że naprawdę moje marzenie się spełniło - jestem współautorką książki, którą co więcej, da się czytać i kupić w księgarniach :)

Po powrocie następnego dnia z Warszawy prosto na koncert znajomych. Następny dzień znów zwariowany, i wieczorem kolejny koncert.
Nie ma nudy ani spokoju, oj nie :)

Mam nadzieję, że dla odmiany kolejne dni będą przyjemnie leniwe. Że będę siedzieć w domu, relaksując się w otoczeniu bliskich mi osób. Rozgryzać nowy telefon komórkowy :) i czytać kolorowe czasopisma. Na pewno w ciągu tych paru dni znajdę siłę na to, by coś nowego napisać na blogu.
W końcu ten pobyt w Stambule... mimo nieustannej gonitwy i braku czasu na tak zwane włóczenie się z aparatem udało mi się zrobić kilka całkiem niezłych zdjęć. Nie mogę się doczekać, aby je tutaj umieścić ;)

A więc... do zobaczenia. Dajcie mi jeszcze troszkę czasu na spokojne nacieszenie się Polską. Oj, jest się czym cieszyć!

niedziela, 16 października 2011

KONCE I POCZATKI

No i mamy koniec sezonu! Deszcze coraz częstsze, powietrze przejrzyste jak brzytwa, słońce opala na czerwono, kiedy wiaterek lekko powiewa a człowiek wyleguje się pierwszy raz od miesięcy na plaży zapominając, że to MORZE ŚRÓDZIEMNE przecież!
Turystów mniej, choć nadal są, Polacy stanowią już teraz mniejszość - nadszedł czas Skandynawów, Anglików, Holendrów, którzy patrolują Alanyę i okolicę w krótkich gatkach, kiedy my już pomału wyciągamy jesienne ciuchy.
W piwnych knajpkach nadal gwarno i wesoło - i dobrze, bo wreszcie jest czas, żeby posiedzieć sobie ze znajomymi, gawędząc o tym jak minął sezon (oczywiście z tymi znajomymi, którzy nadal się do nas - pracowników "biura ulicznego" - bezinteresownie odzywają). Gawędząc bez patrzenia na telefon, na zegarek, na notatki. Na luzie i bez pośpiechu.


Wszyscy pytają mnie jak minął pierwszy sezon na swoim i czy jestem zadowolona ze zmiany pracy. Odpowiadam na pierwsze pytanie: "znakomicie" i na drugie: "bardzo"! Wbrew pozorom przejście z teoretycznie ciepłej posadki rezydenta na niepewną pracę w niełatwej branży wyszło mi na dobre. Prowadząc własne biuro więcej się ryzykuje - to pewne - ale też i więcej można zyskać (i wcale nie chodzi tylko o finanse). Najważniejsze, że wszystko jest w moich i Króla Pomarańczy rękach. Miło jest obserwować, jak wysiłek włożony w tworzenie czegoś przynosi konkretne efekty. Fajnie było też spotykać się z osobami, które przyznawały się, że czytają bloga, albo że generalnie interesują się Turcją. Odbyłam z rozmaitymi turystami mnóstwo ciekawych rozmów o tym kraju, na spokojnie, bez pośpiechu i podejrzeń, że robię to tylko po to, żeby sprzedać wycieczkę ;)

Oczywiście nie obyło się bez minusów: pracowaliśmy niemalże codziennie po kilkanaście godzin na dobę. Telefony miałam ułożone przy poduszce nawet w nocy. Nie miałam ani jednego dnia wolnego tak zupełnie, w całości. Zdarzały się problemy: najczęściej spóźnienia, rzadziej drobne niejasności na wycieczkach, kłopotliwi turyści :) Tymi drobiazgami moja praca nie różniła się bardzo od rezydentury, tylko teraz nie trzeba było zajmować się całym wakacyjnym zyciem turysty włącznie z chorobami i opóźnionymi samolotami, a tylko i wyłącznie ich wycieczkowymi planami. Ooooch, jaka miła odmiana! :)

Podsumowując, wciąż planujemy podążać wyznaczoną ścieżką, nie zbaczać z ustalonego kursu. Warto.

Przy okazji korzystając z i tak już nudziarskiej atmosfery którą udało mi się tutaj stworzyć, chciałam podziękować wszystkim Czytelnikom, którzy byli także naszymi gośćmi w biurze, fanom, którzy nas wszem i wobec reklamowali i wspierali, wszystkich, którzy ostatecznie zostali naszymi przyjaciółmi... no i także tym, którzy zakupili książkę i im się spodobała :)
(a propos: osobom, które skrytykowały książkę za "dublowanie" treści z bloga pragnę przypomnieć, że książka nie została opublikowana tylko dla wiernych fanów znających wszystkie notki za pamięć - ale także, a raczej przede wszystkim dla osób, które nigdy tego bloga nie czytały - może ciężko uwierzyć, ale ich jest zdecydowanie więcej :)...)

A teraz pora na... sezon zimowy czyli zupełnie nową jakość.
Na początek, jak już sygnalizowałam wyżej, poszłam dwa razy na plażę odkrywając, jak cudownie czyste i ciepłe jest teraz morze, i jak bardzo można się spiec mimo tego, że jest połowa października.

Poniżej parę zdjęć z wczoraj (na zdjęcia Skylar w kostiumie kąpielowym nie liczcie):

IMG_9289

IMG_9295

IMG_9299

IMG_9305

IMG_9308

IMG_9302


I na koniec już z dzisiaj - Śniadanie Mistrzów a la Król Pomarańczy. Preludium do tego, co w zimie będzie. W rolach głównych (poza herbatą, która w trakcie robienia zdjęcia się parzyła):

IMG_9312

- miód
- czarne oliwki typu "super jumbo" kupowane w jednym jedynym sklepie w Alanyi, które są moim kompletnym ideałem, doprawione oliwą oraz papryczką i tzw. kekikiem (oregano)
- w środku salça - pasta z papryki zrobiona przez mamę K.P. posypana kuminem i polana oliwą - moje ostatnie odkrycie
- warzywka: ogórki i pomidory przykryte świeżymi liśćmi rukoli
- kozie sery i orzechy włoskie
- no i chlebek - pide.

Jako że jedliśmy śniadanie w biurze - jak przez cały sezon, w tle widać gazetę, najlepszą formę obrusa. Aby nie było tak turecko, gazeta jest - a jakże - polska! Ta "plaża za szafą" bardzo mi się podoba, pasuje do okazji :)

A wkrótce pora na ciąg dalszy "kończenia sezonu"... za kilka dni Skylar wreszcie znów, stęskniona, podekscytowana, przebierająca nóżkami - W MIEŚCIE MIAST - STAMBULE!!! A potem w Polsce! Zostańcie z nami!

środa, 5 października 2011

SPOTKANIE PROMOCYJNE...

Sezon już się kończy, wreszcie przestałam pracować w rytmie 15 godzin na dobę, pogoda nadal wspaniała, choć wieczory chłodne, na ulicach spokojniej (ale nie pusto absolutnie!).
Odwiedziła mnie kolejna Gość Specjalna, tym razem nie z Polski a Słowacji, moja dawna turecka współlokatorka, stąd brak czasu na pisanie na blogu. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie - jeszcze trochę i będę miała jeszcze więcej wolnego, a wtedy będę mogła pisać i pisać :) Choć plany na zimę rysują się emocjonująco, dużo podróżowania, dużo ciekawych spotkań, może nawet uda się trochę popracować (nasze biuro będzie czynne w zimie, głównie w postaci internetowej, ale jednak!).

Chciałabym tym samym ogłosić, że symbolicznym zakończeniem sezonu i rozpoczęciem tego posezonowego "emocjonującego" okresu, będzie dzień 27 października - kiedy to w warszawskim Muzeum Azji i Pacyfiku odbędzie się spokanie promujące moją i Agaty W. książkę "Turcja. Półprzewodnik obyczajowy". Spotkanie nosi tytuł "Turcja - kraj kebabów, wąsatych mężczyzn i zniewolonych kobiet", więc powinno być wesoło :) Planowany jest także symboliczny turecki poczęstunek.

Oficjalny program imprez w Muzeum znajduje się: tutaj

Jak dotrzeć do muzeum na mapce: tutaj

Mam nadzieję, że z niektórymi z Was spotkamy się tam na miejscu! :)